Nerve jako gra totalnie mnie zachwyciła. Jasne, również przeraziła, bo nie byłabym specjalnie zdziwiona, gdyby coś podobnego pojawiło się niebawem w naszej rzeczywistości i nawet po obejrzeniu tego filmu, zachęciło setki osób do zostania graczem lub obserwatorem. Może ja lub ktoś z Was również dałby się uwieść grze rozgrywanej w czasie rzeczywistym na ulicach naszych miast, w której normalni ludzie mogą wygrać lub stracić wszystko?
Logując się do Nerve masz dwie opcje - albo zostajesz graczem i zarabiasz kasę za wykonane wyzwania albo zostajesz obserwatorem i płacisz, by oglądać, jak inni wykonują zadania oraz wpływać na los graczy. Właściwie oglądając ten film czujesz się trochę, jak obserwator z gry, który wybrał podglądanie poczynań Vee i Iana. Pozwólcie, że ich przedstawię. Vee jest nastolatką, która na co dzień chowa się za obiektywem aparatu lub w cieniu swojej najlepszej przyjaciółki Syd (Emily Meade), która nie jest wcale taka fajna, jaką chciałaby być i w końcu jej działania doprowadzają do tego, że Vee postanawia udowodnić wszystkim i samej sobie, jak w rzeczywistości jest odważna. Zgłasza się do Nerve jako gracz, tym samym udostępniając wszystkie swoje dane organizatorom. Wyobraźcie sobie, że ktoś ma dostęp do wszystkiego, co kiedykolwiek opublikowaliście w necie lub wpisaliście do telefonu, tabletu, czy komputera. Zna Wasze marzenia, lęki, sekrety, a nawet numer konta bankowego. Wie WSZYSTKO i może z tym zrobić cokolwiek zechce, by zachęcić lub zmusić Was do współpracy.
Początkowo Nerve okazuje się świetną zabawą. Już przy pierwszym wyzwaniu dziewczyna musi pocałować Iana, w którego wciela się Dave Franco, więc chyba nie może narzekać, prawda? Gosiarella nie narzekałaby. Niemal równie chętnie jak Vee, wybrałabym się nawet na wspólne zaliczanie wyzwań rzuconych przez obserwatorów.
"Nerve" powstał na bazie powieści Jeanne Ryan pod tym samym tytułem (o papierowym "Nerve" pisałam tutaj). Jeśli czytaliście książkę, a jeszcze nie widzieliście filmu lub odwrotnie, to Was zaskoczę, bo oba twory mają niewiele ze sobą wspólnego. Niby bohaterowie i zasady gry pozostają niezmienne, ale przebieg rozgrywki i biografie bohaterów to zupełnie inna bajka. Co się dokładnie zmieniło? Vee nie jest już zafascynowaną modą charakteryzatorką, której obiekt westchnień wraz z najlepszą przyjaciółką grają główne role w przedstawieniu. W filmowej wersji zmieniają się w kapitana drużyny i cheerleaderkę, co jest odrobinę tandetne. Zmieniły się również wyzwania. Chyba tylko jedno zadanie było podobne, a przynajmniej doprowadziło bohaterów do tego samego miejsca. Wszystkie pozostałe były wymysłem twórców - trzeba przyznać, że zasługują na pochwałę. W dodatku jest ich znacznie więcej, niż w oryginale. Najbardziej zaskoczyła mnie zmiana zakończenia, choć w sumie przy tak mocno poprzestawianej fabule nie powinnam się dziwić. Niemniej po przeczytaniu książki czułam, że Jeanne Ryan może nam zaserwować jeszcze kilka książek, których akcja będzie dotyczyć wymyślonej przez nią gry, zaś po obejrzeniu filmu czuję, jakby wszystko zostało już definitywnie skończone, a więc nie liczę na kontynuację. Nie jestem pewna, czy to dobrze, czy źle? Zwyczajnie jest inaczej. Dawno nie oglądałam adaptacji książki, która tak mało miałaby wspólnego z pierwowzorem. Może to i dobrze, bo dzięki temu możemy potraktować oba twory, jako samodzielne i poznawać je niezależnie od siebie.
Pozostało jeszcze zdradzić Wam, czy film mi się podobał. Nie będę ukrywać, że bardzo! Miał fajny klimat, był dynamiczny, stworzony z pomysłem, a aktorzy spisali się naprawdę nieźle. Dave Franco już nieraz pokazał nam, że daje sobie świetnie radę, lecz w roli Iana wypadł naprawdę uroczo i czarująco głównie w pierwszej połowie filmu. Choć był niemal dokładnie taki, jak go sobie wyobrażałam czytając książkę, to po drodze gdzieś się na chwilkę zgubił. Może to przez to, że twórcy postanowili nie poświęcać odpowiedniej uwagi historii Iana. Emma Roberts w roli Vee spisała się rewelacyjnie! Czego jak czego, ale braku talentu aktorskiego Emmie nie mogę wyrzucić, nawet jeśli nie wszystkie filmy (okey, mam głównie na myśli pewien serial) z jej udziałem są dobre. Dodatkowo wraz z Franco stanowią świetny duet.
Mogłabym się zacząć czepiać delikatnych nieścisłości, niewiarygodnych reakcji międzyludzkich, czy kilku błędów, ale nie czułabym się z tym dobrze, bo "Nerve" bardzo mi się podobało. Wierzyłam, że mnie nie zaskoczy, a jednak był jedną wielką niespodzianką. Wielcy Panowie z Hollywood powinni częściej tworzyć tak intrygujące i dynamiczne dzieła, bo z prawdziwą przyjemnością się je ogląda. Zdecydowanie polecam zapoznać się zarówno z filmem, jak i z książką (w dowolnej kolejności), bo dzięki temu będziecie mogli spędzić czas z dwoma dobrymi, choć zupełnie innymi fabułami utrzymanymi w podobnym klimacie.
Ps. Sądzicie, że gra podobna do "Nerve" mogłaby powstać w najbliższej przyszłości? Wzięlibyście w niej udział?
Logując się do Nerve masz dwie opcje - albo zostajesz graczem i zarabiasz kasę za wykonane wyzwania albo zostajesz obserwatorem i płacisz, by oglądać, jak inni wykonują zadania oraz wpływać na los graczy. Właściwie oglądając ten film czujesz się trochę, jak obserwator z gry, który wybrał podglądanie poczynań Vee i Iana. Pozwólcie, że ich przedstawię. Vee jest nastolatką, która na co dzień chowa się za obiektywem aparatu lub w cieniu swojej najlepszej przyjaciółki Syd (Emily Meade), która nie jest wcale taka fajna, jaką chciałaby być i w końcu jej działania doprowadzają do tego, że Vee postanawia udowodnić wszystkim i samej sobie, jak w rzeczywistości jest odważna. Zgłasza się do Nerve jako gracz, tym samym udostępniając wszystkie swoje dane organizatorom. Wyobraźcie sobie, że ktoś ma dostęp do wszystkiego, co kiedykolwiek opublikowaliście w necie lub wpisaliście do telefonu, tabletu, czy komputera. Zna Wasze marzenia, lęki, sekrety, a nawet numer konta bankowego. Wie WSZYSTKO i może z tym zrobić cokolwiek zechce, by zachęcić lub zmusić Was do współpracy.
Gracze nie mają nic do ukrycia, bo i tak zdradzili wszystkie swoje sekrety. |
Początkowo Nerve okazuje się świetną zabawą. Już przy pierwszym wyzwaniu dziewczyna musi pocałować Iana, w którego wciela się Dave Franco, więc chyba nie może narzekać, prawda? Gosiarella nie narzekałaby. Niemal równie chętnie jak Vee, wybrałabym się nawet na wspólne zaliczanie wyzwań rzuconych przez obserwatorów.
"Nerve" powstał na bazie powieści Jeanne Ryan pod tym samym tytułem (o papierowym "Nerve" pisałam tutaj). Jeśli czytaliście książkę, a jeszcze nie widzieliście filmu lub odwrotnie, to Was zaskoczę, bo oba twory mają niewiele ze sobą wspólnego. Niby bohaterowie i zasady gry pozostają niezmienne, ale przebieg rozgrywki i biografie bohaterów to zupełnie inna bajka. Co się dokładnie zmieniło? Vee nie jest już zafascynowaną modą charakteryzatorką, której obiekt westchnień wraz z najlepszą przyjaciółką grają główne role w przedstawieniu. W filmowej wersji zmieniają się w kapitana drużyny i cheerleaderkę, co jest odrobinę tandetne. Zmieniły się również wyzwania. Chyba tylko jedno zadanie było podobne, a przynajmniej doprowadziło bohaterów do tego samego miejsca. Wszystkie pozostałe były wymysłem twórców - trzeba przyznać, że zasługują na pochwałę. W dodatku jest ich znacznie więcej, niż w oryginale. Najbardziej zaskoczyła mnie zmiana zakończenia, choć w sumie przy tak mocno poprzestawianej fabule nie powinnam się dziwić. Niemniej po przeczytaniu książki czułam, że Jeanne Ryan może nam zaserwować jeszcze kilka książek, których akcja będzie dotyczyć wymyślonej przez nią gry, zaś po obejrzeniu filmu czuję, jakby wszystko zostało już definitywnie skończone, a więc nie liczę na kontynuację. Nie jestem pewna, czy to dobrze, czy źle? Zwyczajnie jest inaczej. Dawno nie oglądałam adaptacji książki, która tak mało miałaby wspólnego z pierwowzorem. Może to i dobrze, bo dzięki temu możemy potraktować oba twory, jako samodzielne i poznawać je niezależnie od siebie.
Miałam podobna minę podczas oglądania filmu. |
Pozostało jeszcze zdradzić Wam, czy film mi się podobał. Nie będę ukrywać, że bardzo! Miał fajny klimat, był dynamiczny, stworzony z pomysłem, a aktorzy spisali się naprawdę nieźle. Dave Franco już nieraz pokazał nam, że daje sobie świetnie radę, lecz w roli Iana wypadł naprawdę uroczo i czarująco głównie w pierwszej połowie filmu. Choć był niemal dokładnie taki, jak go sobie wyobrażałam czytając książkę, to po drodze gdzieś się na chwilkę zgubił. Może to przez to, że twórcy postanowili nie poświęcać odpowiedniej uwagi historii Iana. Emma Roberts w roli Vee spisała się rewelacyjnie! Czego jak czego, ale braku talentu aktorskiego Emmie nie mogę wyrzucić, nawet jeśli nie wszystkie filmy (okey, mam głównie na myśli pewien serial) z jej udziałem są dobre. Dodatkowo wraz z Franco stanowią świetny duet.
Mogłabym się zacząć czepiać delikatnych nieścisłości, niewiarygodnych reakcji międzyludzkich, czy kilku błędów, ale nie czułabym się z tym dobrze, bo "Nerve" bardzo mi się podobało. Wierzyłam, że mnie nie zaskoczy, a jednak był jedną wielką niespodzianką. Wielcy Panowie z Hollywood powinni częściej tworzyć tak intrygujące i dynamiczne dzieła, bo z prawdziwą przyjemnością się je ogląda. Zdecydowanie polecam zapoznać się zarówno z filmem, jak i z książką (w dowolnej kolejności), bo dzięki temu będziecie mogli spędzić czas z dwoma dobrymi, choć zupełnie innymi fabułami utrzymanymi w podobnym klimacie.
Ps. Sądzicie, że gra podobna do "Nerve" mogłaby powstać w najbliższej przyszłości? Wzięlibyście w niej udział?
0 Komentarze