"Dopóki śmierć nas nie rozłączy" - tak brzmi końcówka i zarazem najważniejsza część przysięgi małżeńskiej, więc teoretycznie każdy mąż mógłby bez wyrzutów sumienia zostawić żonę, gdy ta nie ma już wyczuwalnego pulsu. Co prawda mogłoby być nieco trudniej, gdy małżonka mimo niebijącego serca, ciągle się rusza i wygląda na całkiem żywą. Całkiem żywą panią zombie.
W Santa Clarita na przedmieściach Los Angeles niewiele się dzieje i jest stosunkowo mało atrakcji. Dlatego nie powinno dziwić, że każdy mieszkaniec prowadzi dość spokojne życie pełne rutyny i dotyczy to również państwa Hammondów. Przynajmniej do momentu, gdy pani Hammond (Drew Barrymore) zaczęła zwracać całą zawartość żołądka (chociaż sądząc po ilości wymiocin, ma żołądek jak krowa) i zaczyna mieć chrapkę na ludzinę. Nie jestem pewna, jak zachowałby się przeciętny mąż, gdyby zastał swoją żonę jedzącą w ogródku agenta nieruchomości, ale podziwiam oddanie Joela (Timothy Olyphant), bo nie dość, że pomógł jej zakopać resztki kolacji na pustyni, to w dodatku zapewniał kolejne posiłki. Ilu mężów by się na to zdobyło? Zdecydowanie każda kobieta powinna szukać mężczyzny życia biorąc przy wyborze kryterium, czy będzie w stanie dla niej zdobywać posiłki niezależnie od sytuacji! To się nazywa troska i wsparcie level hard!
Pozwolę sobie odbiec odrobinę od samego tematu serialu, by skupić się na karmieniu rodziny zombie. Wiecie, zawsze mocno irytowało mnie w filmach i serialach o zombie to, że niemal zawsze pojawiała się w nich postać, która wierzyła, że jej ukochany mąż/dziadek/syn/sąsiad/listonosz/ktokolwiek bliski zmieniony w zombie będzie mógł kiedyś za sprawą cudownego leku, wrócić kiedyś do stanu wyjściowego tj. do normalności. Tak ci bohaterowie usprawiedliwiali mordowanie ludzi, czyli podkładanie żywych osobników zombiakom jako posiłki. Uważałam takich ludzi za zwyrodnialców, którzy wspomagają postęp apokalipsy, a także za idiotów, bo kto normalny może wierzyć, że zombiak wróci do życia. Niby jak miałby to zrobić, gdy ciało nadgniło, krew zmieniła konsystencje i np. ma na dodatek dziurę w brzuchu? To nielogiczne! Niestety sama nie mogę być pewna, jak zareagowałabym, gdyby ktoś z moich najbliższych zmienił się w zombie, a raczej ten nowy inteligentny gatunek nieumarłych kanibali. Patrząc na Sheilę Hammond ciężko dostrzec w niej zombie. Kobieta prawie się nie zmieniła poza zmianą diety, brakiem pulsu i większą impulsywnością. Bliżej jej do żywego człowieka, niż do stereotypowego zombiaka, więc jak jej strzelić w łeb bez wyrzutów sumienia?
Wróćmy do serialu. Przyznam, że gdy ten tytuł wyszedł, nie zwróciłam na niego najmniejszej uwagi. Klimat sielankowego przedmieścia zazwyczaj do mnie nie trafia (wyjątkiem były "Gotowe na wszystko"), a przy tym nic nie wskazywało na to, że główną bohaterką będzie zombie (nie przyjrzałam się plakatowi na tyle, by dostrzec krew). Jak zapewne się domyślacie, serial całkowicie różnił się od tego, co mi się wydawało. Nie ma w nim nic sielankowego, za to sceny gore są na tyle mocne, że nie mogłam na nie patrzeć. W sumie to tak naprawdę nie tyle obrzydzały mnie posiłki Sheili, co ogrom wymiocin rozbryzganych na ekranie. Do czego doszło, że komedia o zombie przerażała mnie bardziej, niż horrory o zombie!
Przy okazji warto wspomnieć, że "Santa Clarita Diet" jest dość nietypowym połączeniem gatunków, bo jak często mamy okazję oglądać strasznie krwawą produkcje o zombie pomieszaną z przyjemną i całkiem zabawną komedią o rodzince żyjącej na przedmieściach? Rzadko, a uściślając pierwszy raz trafiam na coś takiego. Szczerze mówiąc nie jestem do końca pewna, czy ten tytuł bardziej mnie przerażał (czytaj: brzydził), czy bawił, ale chyba to drugie. Niemniej, gdyby wyciąć flaki, hektolitry krwi i zabijanie ludzi, to zdecydowanie nie byłby tak zabawny. Zawarty w serialu humor jest nieco czarny i wypatrzony, czyli dokładnie taki, jaki powinien być przy takiej tematyce. To duży plus. Podobnie jak wyśmienita obsada aktorska. Spójrzcie tylko na te nazwiska: Drew Barrymore, Timothy Olyphant iCarlos Ricardo Chavira! Przy okazji postać Erica grana przez Skyler Gisondo mnie zauroczyła. Taki uroczy nerd z sąsiedztwa, który robi za speca od zjawisk paranormalnych jest potrzebny na każdej ulicy i w każdym serialu!
Daruję sobie polecanie, czy też odradzanie serialu, bo przeczytaliście dość, by samodzielnie podjąć decyzję. Niemniej czuję się w obowiązku wyjaśnić moje obrzydzenie, o którym kilkukrotnie wspominałam. Naprawdę momentami bywa źle i poduszka, czy ręka sama zaczyna zasłaniać oczy przed tą paradą makabry, jednak to da się przetrwać (pod warunkiem, że nie będziecie jeść przed monitorem!), a całość to częściowo rekompensuje.
Ps. Co będzie następne? Zombie podróżnik w czasie? Bajka o zombie (okey, mieliśmy Śnieżkę, więc uznaję to za odhaczone)? Macie swoje pomysły na to, jakie będą kolejne produkcje o mózgożercach?
Ps2. Zapraszam na Gosiarellowego Twittera, gdzie zwięźle marudzę o oglądanych serialach.
W Santa Clarita na przedmieściach Los Angeles niewiele się dzieje i jest stosunkowo mało atrakcji. Dlatego nie powinno dziwić, że każdy mieszkaniec prowadzi dość spokojne życie pełne rutyny i dotyczy to również państwa Hammondów. Przynajmniej do momentu, gdy pani Hammond (Drew Barrymore) zaczęła zwracać całą zawartość żołądka (chociaż sądząc po ilości wymiocin, ma żołądek jak krowa) i zaczyna mieć chrapkę na ludzinę. Nie jestem pewna, jak zachowałby się przeciętny mąż, gdyby zastał swoją żonę jedzącą w ogródku agenta nieruchomości, ale podziwiam oddanie Joela (Timothy Olyphant), bo nie dość, że pomógł jej zakopać resztki kolacji na pustyni, to w dodatku zapewniał kolejne posiłki. Ilu mężów by się na to zdobyło? Zdecydowanie każda kobieta powinna szukać mężczyzny życia biorąc przy wyborze kryterium, czy będzie w stanie dla niej zdobywać posiłki niezależnie od sytuacji! To się nazywa troska i wsparcie level hard!
Zdrowa dieta dodaje sił! |
Karmić, czy nie karmić?
Wróćmy do serialu. Przyznam, że gdy ten tytuł wyszedł, nie zwróciłam na niego najmniejszej uwagi. Klimat sielankowego przedmieścia zazwyczaj do mnie nie trafia (wyjątkiem były "Gotowe na wszystko"), a przy tym nic nie wskazywało na to, że główną bohaterką będzie zombie (nie przyjrzałam się plakatowi na tyle, by dostrzec krew). Jak zapewne się domyślacie, serial całkowicie różnił się od tego, co mi się wydawało. Nie ma w nim nic sielankowego, za to sceny gore są na tyle mocne, że nie mogłam na nie patrzeć. W sumie to tak naprawdę nie tyle obrzydzały mnie posiłki Sheili, co ogrom wymiocin rozbryzganych na ekranie. Do czego doszło, że komedia o zombie przerażała mnie bardziej, niż horrory o zombie!
Nie wszystko da się zamaskować uśmiechem. |
Przy okazji warto wspomnieć, że "Santa Clarita Diet" jest dość nietypowym połączeniem gatunków, bo jak często mamy okazję oglądać strasznie krwawą produkcje o zombie pomieszaną z przyjemną i całkiem zabawną komedią o rodzince żyjącej na przedmieściach? Rzadko, a uściślając pierwszy raz trafiam na coś takiego. Szczerze mówiąc nie jestem do końca pewna, czy ten tytuł bardziej mnie przerażał (czytaj: brzydził), czy bawił, ale chyba to drugie. Niemniej, gdyby wyciąć flaki, hektolitry krwi i zabijanie ludzi, to zdecydowanie nie byłby tak zabawny. Zawarty w serialu humor jest nieco czarny i wypatrzony, czyli dokładnie taki, jaki powinien być przy takiej tematyce. To duży plus. Podobnie jak wyśmienita obsada aktorska. Spójrzcie tylko na te nazwiska: Drew Barrymore, Timothy Olyphant i
Daruję sobie polecanie, czy też odradzanie serialu, bo przeczytaliście dość, by samodzielnie podjąć decyzję. Niemniej czuję się w obowiązku wyjaśnić moje obrzydzenie, o którym kilkukrotnie wspominałam. Naprawdę momentami bywa źle i poduszka, czy ręka sama zaczyna zasłaniać oczy przed tą paradą makabry, jednak to da się przetrwać (pod warunkiem, że nie będziecie jeść przed monitorem!), a całość to częściowo rekompensuje.
Ps. Co będzie następne? Zombie podróżnik w czasie? Bajka o zombie (okey, mieliśmy Śnieżkę, więc uznaję to za odhaczone)? Macie swoje pomysły na to, jakie będą kolejne produkcje o mózgożercach?
Ps2. Zapraszam na Gosiarellowego Twittera, gdzie zwięźle marudzę o oglądanych serialach.
0 Komentarze