W „Kapitan Ameryka: Wojna Bohaterów” poznaliśmy nowego Spider-Mana, któremu w końcu pozwolono się pobawić z Avengersami. Czekaliśmy na to długo, a Marvel nas nie zawiódł. Nowy, młodszy (bo 15-letni) człowiek pająk okazał się zabawnym i odrobinę infantylnym przerywnikiem między scenami rozdzierającego Avengersów konfliktu. Pajączek tak bardzo się wszystkim spodobał, że studio postanowiło dać mu osobny film „Spider-Man: Homecoming”.
Od razu wolę zaznaczyć, że ten tytuł nie ma nic wspólnego z poprzednimi produkcjami o Spider-Manie, za to bardzo mocno nawiązuję do uniwersum Avengersów, dlatego przed seansem lepiej zapoznać się z kolejnością oglądania filmów Marvela, bo inaczej wielu wątków możecie nie zrozumieć. Już pierwsze minuty nawiązują do Bitwy o Nowy Jork, a później do „Kapitana Ameryki: Wojny Bohaterów”, która jest kluczem do złapania odpowiedniego kontekstu!
Rola Spider-Mana w konflikcie Avengersów była niezbyt znacząca, ale nie można zaprzeczyć, że stanie ramię w ramię i naprzeciw wielkich superbohaterów zrobiło na Peterze Parkerze (Tom Holland) ogromne wrażenie i zaczął marzyć o zostaniu członkiem najbardziej elitarnej drużyny broniącej Ziemię przed niebezpieczeństwami. Niestety dla niego, Tony Stark (Robert Downey Jr.) nie jest na tyle nieodpowiedzialny (dobre sobie!), by werbować (przynajmniej na stałe) 15-latka z liceum. Za to nie ma najmniejszego problemu z tym, by pozwalać mu samodzielnie strzec porządku na ulicach Nowego Jorku, chociaż trzeba przyznać, że przynajmniej monitoruje jego działania za pomocą kostiumu, który mu podarował. Wróćmy jednak do pajączka, który musi radzić sobie zarówno z młodzieńczym zauroczeniem, egzystencją na samym końcu szkolnego łańcuch pokarmowego, jak i z próbami pokonania bandy rzezimieszków, która postanowiła przerobić kosmiczne odpady z Bitwy o NY na broń. W przypadku tego ostatniego stoi przed Spajderkiem ogromne wyzwanie. I co z tego, że przeciętny Avengers rozgromiłby ich wszystkich w ciągu 5 minut? To nie ważne, bo istotne jest to, że nasz początkujący superbohater musi nabrać wprawy w walce ze złem, a to jak mu to wychodzi, to już całkiem inna sprawa.
Wszyscy, którzy mają w pamięci nie tak starą trylogię „Spider-Man” i dwa filmy o „Niesamowitym Spider-Manie” lub liczą na kontynuacje tej serii (korci mnie, by napisać o tym osobny tekst!), mogą się zdziwić, że Peter jest nastolatkiem żyjącym w świecie bohaterów większych od niego. Równie zaskakujące może być to, że ciocia May (Marisa Tomei) jest całkiem zabawna i młoda, a przy tym nikt nie płacze po wujku Benie. Dlatego jeszcze raz powiadam Wam, że nowy Spider jest po reboocie i naprawdę wyszło mu to na dobre. Do MCU o wiele bardziej pasuje radosny bohater, który nie jest od początku przygnieciony poczuciem winy i żałobą. Dzięki temu zamiast oglądania młodego emo snującego się po ekranie, możemy zobaczyć dzieciaka pełnego energii i zapału, który przy okazji wprowadza nas w życie typowego nastolatka żyjącego w świecie Avengersów. Wierzcie mi, że te krótkie przerywniki potrafią rozbawić — zwłaszcza filmy instruktażowe z Capem, który w sumie jest już u nich zbrodniarzem wojennym. Cudo!
Ogólnie to odrobinę niesamowite tak podglądać zwykłych ludzi, którzy jarają się Avengersami jak celebrytami, którymi właściwie w ich uniwersum są. W końcu my jaramy się nimi tylko, jako fikcyjnymi postaciami. To nie tak, że możemy ich spotkać, czy zdobyć 100 punktów do lansu, gdy powiemy, że Iron Man to nasz ziomek, którego mamy na szybkim wybieraniu, prawda? Poza tym wyobrażacie sobie mieć Tony'ego Starka za mentora? How cool is that?!
Muszę przyznać, że cudownie ogląda się te jego zmagania z wejściem w kostium bohatera. Wszystkie wzloty i upadki Spider-Mana sprawiają, że łatwiej zapałać do niego sympatią i bądźmy szczerzy — największą zaletą Pajączka od czasu jego debiutu w komiksach, było to, że był jednym z najbardziej ludzkich superbohaterów. A cóż jest bardziej ludzkie od oglądania jego zmagań z przyziemnymi problemami oraz oglądanie trudnej drogi, którą musiał przebyć, by zostać bohaterem na miarę swojej sławy. I kurcze, miło dla odmiany obejrzeć superbohaterki film, w którym patos nie wylewa się z ekranu. Ostatnio zafundował nam taki rok temu Deadpool, a skoro o nim mowa, to zdecydowanie widzę podobieństwa pomiędzy nim i Spider-Manem i bynajmniej nie chodzi mi jedynie o stronę wizualną.
Główną cechą wspólną jest humor. Obie produkcje są wręcz genialnie zabawne, z tym że w „Deadpoolu” żarty są przeznaczone zdecydowanie dla widzów dorosłych, zaś w „Spider-Man: Homecoming” nadadzą się również dla młodzieży (niemniej dzieci bierzcie do kina tylko wtedy, gdy nie będzie Wam przeszkadzać, że będą później biegać po domu krzycząc "Penis, penis, penis Parker”), bo nie jest aż tak wulgarny (w sensie dorośli nie będą czuli, że film może ich zgorszyć... tiaaa). Nie przesadzę pisząc, że przez cały seans śmiałam się jak głupia, więc ręczę, że będziecie się w kinie dobrze bawić. Przy okazji nowy pajączek ma również totalny luz, którego brakuje już jego doświadczonym przez życie kolegom po fachu. Twórcy spisali się świetnie wprowadzając do MCU powiew świeżego powietrza, bo chociaż filmy Marvela od zawsze cechują się dość lekkim klimatem i humorem, to nowa produkcja bije pod tym względem poprzednie, a przy okazji pozwala się widzom zrelaksować po wszystkich dramatach (oraz tymi, którego dopiero ich czekają — w końcu wszyscy czekamy na „Avengers: Infinity War”), które ostatnio męczą Avengersów.
A co ze złoczyńcą? W końcu mówi się, że bohater jest tak dobry, jak dobry jest jego przeciwnik. Biorąc to pod uwagę można dojść do wniosku, że Vulture (Michael Keaton) nie jest zbyt trudnym do pokonania czarnym charakterem i wcale byśmy się nie pomylili. Vulture nie jest zły do szpiku kości, choć bywa bezwzględny i ma całkiem dobry sprzęt, jednak geniuszem zła o wielkich ambicjach podbicia świata to on nie jest. Moim zdaniem złoczyńcy nigdy nie byli wielkim plusem Marvela i tym razem nie dostaliśmy nikogo, komu Team Villains mógłby kibicować, jednak nawet podobała mi się niejednoznaczność Vultura oraz to, że do bycia czarnym charakterem popchnęła go ciężka sytuacja w której się znalazł, gdy świat zmienił się przez superbohaterów. To dobrze obrazuje minusy życia w takiej rzeczywistości.
O "Spider-Man: Homecoming" mogłabym gadać i gadać (dlatego podejrzewam, że pojawi się niebawem kolejny tekst na jego temat), ale zapewne zdradziłabym Wam zbyt wiele, zamiast najzwyczajniej w świecie wysłać Was do kina z zapewnieniem, że warto. A warto! Będziecie się śmiać, dobrze bawić i jeszcze więcej śmiać. To naprawdę dobry i lekki film, który warto zobaczyć, ale by wyłapać wszystkie żarty sytuacyjne i kontekst należy nadrobić poprzednie filmy z MCU. Dla własnego dobra nie oglądajcie z myślą, że może działać jako samodzielna produkcja. Wiecie już wszystko, co powinniście wiedzieć, więc sio! Idźcie oglądać! Gosiarella też jeszcze pójdzie.
Ps. Przyznajcie się ilu z Was po cichu liczyło, że twórcy "Niesamowitego Spider-Mana" wywiążą się z obietnic i zaserwują nam trzecią część?
Ps2. Który film Marvela jest Waszym ulubionym i dlaczego?
Od razu wolę zaznaczyć, że ten tytuł nie ma nic wspólnego z poprzednimi produkcjami o Spider-Manie, za to bardzo mocno nawiązuję do uniwersum Avengersów, dlatego przed seansem lepiej zapoznać się z kolejnością oglądania filmów Marvela, bo inaczej wielu wątków możecie nie zrozumieć. Już pierwsze minuty nawiązują do Bitwy o Nowy Jork, a później do „Kapitana Ameryki: Wojny Bohaterów”, która jest kluczem do złapania odpowiedniego kontekstu!
Superbohater z sąsiedztwa
Rola Spider-Mana w konflikcie Avengersów była niezbyt znacząca, ale nie można zaprzeczyć, że stanie ramię w ramię i naprzeciw wielkich superbohaterów zrobiło na Peterze Parkerze (Tom Holland) ogromne wrażenie i zaczął marzyć o zostaniu członkiem najbardziej elitarnej drużyny broniącej Ziemię przed niebezpieczeństwami. Niestety dla niego, Tony Stark (Robert Downey Jr.) nie jest na tyle nieodpowiedzialny (dobre sobie!), by werbować (przynajmniej na stałe) 15-latka z liceum. Za to nie ma najmniejszego problemu z tym, by pozwalać mu samodzielnie strzec porządku na ulicach Nowego Jorku, chociaż trzeba przyznać, że przynajmniej monitoruje jego działania za pomocą kostiumu, który mu podarował. Wróćmy jednak do pajączka, który musi radzić sobie zarówno z młodzieńczym zauroczeniem, egzystencją na samym końcu szkolnego łańcuch pokarmowego, jak i z próbami pokonania bandy rzezimieszków, która postanowiła przerobić kosmiczne odpady z Bitwy o NY na broń. W przypadku tego ostatniego stoi przed Spajderkiem ogromne wyzwanie. I co z tego, że przeciętny Avengers rozgromiłby ich wszystkich w ciągu 5 minut? To nie ważne, bo istotne jest to, że nasz początkujący superbohater musi nabrać wprawy w walce ze złem, a to jak mu to wychodzi, to już całkiem inna sprawa.
Wszyscy, którzy mają w pamięci nie tak starą trylogię „Spider-Man” i dwa filmy o „Niesamowitym Spider-Manie” lub liczą na kontynuacje tej serii (korci mnie, by napisać o tym osobny tekst!), mogą się zdziwić, że Peter jest nastolatkiem żyjącym w świecie bohaterów większych od niego. Równie zaskakujące może być to, że ciocia May (Marisa Tomei) jest całkiem zabawna i młoda, a przy tym nikt nie płacze po wujku Benie. Dlatego jeszcze raz powiadam Wam, że nowy Spider jest po reboocie i naprawdę wyszło mu to na dobre. Do MCU o wiele bardziej pasuje radosny bohater, który nie jest od początku przygnieciony poczuciem winy i żałobą. Dzięki temu zamiast oglądania młodego emo snującego się po ekranie, możemy zobaczyć dzieciaka pełnego energii i zapału, który przy okazji wprowadza nas w życie typowego nastolatka żyjącego w świecie Avengersów. Wierzcie mi, że te krótkie przerywniki potrafią rozbawić — zwłaszcza filmy instruktażowe z Capem, który w sumie jest już u nich zbrodniarzem wojennym. Cudo!
Ogólnie to odrobinę niesamowite tak podglądać zwykłych ludzi, którzy jarają się Avengersami jak celebrytami, którymi właściwie w ich uniwersum są. W końcu my jaramy się nimi tylko, jako fikcyjnymi postaciami. To nie tak, że możemy ich spotkać, czy zdobyć 100 punktów do lansu, gdy powiemy, że Iron Man to nasz ziomek, którego mamy na szybkim wybieraniu, prawda? Poza tym wyobrażacie sobie mieć Tony'ego Starka za mentora? How cool is that?!
Deadpool dla nastolatków
Muszę przyznać, że cudownie ogląda się te jego zmagania z wejściem w kostium bohatera. Wszystkie wzloty i upadki Spider-Mana sprawiają, że łatwiej zapałać do niego sympatią i bądźmy szczerzy — największą zaletą Pajączka od czasu jego debiutu w komiksach, było to, że był jednym z najbardziej ludzkich superbohaterów. A cóż jest bardziej ludzkie od oglądania jego zmagań z przyziemnymi problemami oraz oglądanie trudnej drogi, którą musiał przebyć, by zostać bohaterem na miarę swojej sławy. I kurcze, miło dla odmiany obejrzeć superbohaterki film, w którym patos nie wylewa się z ekranu. Ostatnio zafundował nam taki rok temu Deadpool, a skoro o nim mowa, to zdecydowanie widzę podobieństwa pomiędzy nim i Spider-Manem i bynajmniej nie chodzi mi jedynie o stronę wizualną.
Główną cechą wspólną jest humor. Obie produkcje są wręcz genialnie zabawne, z tym że w „Deadpoolu” żarty są przeznaczone zdecydowanie dla widzów dorosłych, zaś w „Spider-Man: Homecoming” nadadzą się również dla młodzieży (niemniej dzieci bierzcie do kina tylko wtedy, gdy nie będzie Wam przeszkadzać, że będą później biegać po domu krzycząc "Penis, penis, penis Parker”), bo nie jest aż tak wulgarny (w sensie dorośli nie będą czuli, że film może ich zgorszyć... tiaaa). Nie przesadzę pisząc, że przez cały seans śmiałam się jak głupia, więc ręczę, że będziecie się w kinie dobrze bawić. Przy okazji nowy pajączek ma również totalny luz, którego brakuje już jego doświadczonym przez życie kolegom po fachu. Twórcy spisali się świetnie wprowadzając do MCU powiew świeżego powietrza, bo chociaż filmy Marvela od zawsze cechują się dość lekkim klimatem i humorem, to nowa produkcja bije pod tym względem poprzednie, a przy okazji pozwala się widzom zrelaksować po wszystkich dramatach (oraz tymi, którego dopiero ich czekają — w końcu wszyscy czekamy na „Avengers: Infinity War”), które ostatnio męczą Avengersów.
A co ze złoczyńcą? W końcu mówi się, że bohater jest tak dobry, jak dobry jest jego przeciwnik. Biorąc to pod uwagę można dojść do wniosku, że Vulture (Michael Keaton) nie jest zbyt trudnym do pokonania czarnym charakterem i wcale byśmy się nie pomylili. Vulture nie jest zły do szpiku kości, choć bywa bezwzględny i ma całkiem dobry sprzęt, jednak geniuszem zła o wielkich ambicjach podbicia świata to on nie jest. Moim zdaniem złoczyńcy nigdy nie byli wielkim plusem Marvela i tym razem nie dostaliśmy nikogo, komu Team Villains mógłby kibicować, jednak nawet podobała mi się niejednoznaczność Vultura oraz to, że do bycia czarnym charakterem popchnęła go ciężka sytuacja w której się znalazł, gdy świat zmienił się przez superbohaterów. To dobrze obrazuje minusy życia w takiej rzeczywistości.
O "Spider-Man: Homecoming" mogłabym gadać i gadać (dlatego podejrzewam, że pojawi się niebawem kolejny tekst na jego temat), ale zapewne zdradziłabym Wam zbyt wiele, zamiast najzwyczajniej w świecie wysłać Was do kina z zapewnieniem, że warto. A warto! Będziecie się śmiać, dobrze bawić i jeszcze więcej śmiać. To naprawdę dobry i lekki film, który warto zobaczyć, ale by wyłapać wszystkie żarty sytuacyjne i kontekst należy nadrobić poprzednie filmy z MCU. Dla własnego dobra nie oglądajcie z myślą, że może działać jako samodzielna produkcja. Wiecie już wszystko, co powinniście wiedzieć, więc sio! Idźcie oglądać! Gosiarella też jeszcze pójdzie.
Ps. Przyznajcie się ilu z Was po cichu liczyło, że twórcy "Niesamowitego Spider-Mana" wywiążą się z obietnic i zaserwują nam trzecią część?
Ps2. Który film Marvela jest Waszym ulubionym i dlaczego?
0 Komentarze