Looking For Anything Specific?

Header Ads

Koreański Iron Man, czyli kolce, sztylety i naćpani scenarzyści!

Blade Man drama pl

Gdy myślimy o Iron Manie przeważnie mamy na myśli Tony'ego Starka, jednak to nie nim będziemy się dziś zajmować. Nawet nie będziemy się zajmować żadnym kolesiem posiadającym zbroje naładowaną technologią. O nie! Będziemy zajmować się Koreańczykiem, któremu z ciała wyskakują sztylety.

Joo Hong Bin (Lee Dong Wook) jest prezesem firmy produkującej gry. Młody, przystojny, bogaty i zainteresowany technologią, czyli teoretycznie widać podobieństwa do Tony'ego, jednak chłopaki mają zupełnie odmienne charaktery. Joo Hong Bin jest socjopatycznym furiatem, który uwielbia bić innych, rzucać w nich przedmiotami i wysyłać ich do szpitala. Ogólnie facet ma naprawdę podły charakter i napisałabym, że uwielbia się wyżywać na wszystkim dookoła, ale słowo 'uwielbia' byłoby nadinterpretacją, ponieważ nawet to nie sprawia mu przyjemności. On zwyczajnie ma taki styl bycia, który najwyraźniej nikomu nie przeszkadza, bo nikt się nie skarży. Oczywiście nasza bestia spotyka na swojej drodze pięknie pachnącą dziewczynę, która (TAK SIĘ SKŁADA) przygarnęła na lotnisku jego syna (TAKI ZBIEG OKOLICZNOŚCI) i tak zaczyna się kręcić dramowe love story.



Joo Hong Bin, czyli nasz koreański Iron Man jest naprawdę niesamowitym człowiekiem. Czuje zapachy, których nawet pies by nie wywąchał i wszystko mu śmierdzi. Stalowe ostrza wysuwają mu się z ciała, a on nawet nie jest tego świadomy. Biega niemal tak szybko, jak Quicksilver i fruwa jak Superman. Kiedy się denerwuje nad miastem rozpętuje się burza. Niemniej wszystkie te niezwykłe zdolności posiada jedynie wtedy, gdy robi się zły, czyli w jego przypadku co 5 minut. Największą zagadką tej dramy jest: skąd ta supermoc się wzięła. Pomysły są przeróżne, a wśród nich nawet to, że oddał komuś szpik kostny. Jeśli mam być szczera, to od początku podejrzewałam, że jest diabłem/pomiotem szatana lub podpisał jakiś cyrograf. [Spoiler Alert] Ostatecznie nie dowiedziałam się, skąd się wzięła jego moc. Całkiem możliwe, że to dlatego, że ostatnie 8 odcinków tak często przewijałam, że uwinęłam się w 2 godziny. Jednak, jeśli dobrze zrozumiałam, to pestka brzoskwini (jak nazywają tam u nich zbierającą się frustrację) urosła w nim na tyle duża, że przestała się mieścić i puściła korzonki na zewnątrz ciała... dla przypomnienia: w postaci stalowych ostrzy. Czekajcie... co?! [Koniec spoileru]

Blade man flying scene
Czy to Wam wygląda na poważną produkcję?

Tkwię w głębokim przekonaniu, że plan zdjęciowy do „Iron Mana” przypominał istną Krainę Czarów. Scenarzyści musieli mieć pod ręką solidne zapasy narkotyków i bardzo hojnego dilera, bo jestem prawie pewna, że dzielili się swoimi dobrami z całą ekipą filmową, bo to, co oni w tej dramie wyczyniają jest nieprawdopodobne. Nie mam do nich żalu i mam nadzieję, że im to wyjdzie na zdrowie, bo dawno się tak nie śmiałam podczas oglądania dramy... ani serialu... ani filmu. Poważnie tak absurdalnie niedorzecznych scen tworzonych w atmosferze grozy nie widziałam dawno. Pomysły scenarzystów i miny aktorów były wręcz obłędne i nie mam pojęcia, co tam się działo, ale bawiłam się świetnie!

Zastanawia mnie jedynie skąd pomysł nazwania tej dramy „Iron Man” (istnieje drugi alternatywny tytuł „Blade Man”, ale mam wrażenie, że ten wcześniejszy jest bardziej powszechny), skoro od razu porównujemy Hong Bina do Starka. Osobiście uważam, że bliżej mu już do Evana Danielsa znanego również jako Spyke z „X-man: Ewolucja”, którego moc również polegała na tym, że jego szkielet wytwarzał rogi i kolce, których mógł używać do ataku. Ostatecznie jeszcze Wolverine przychodzi mi do głowy.


Niemniej roztkliwiam się tu nad supermocami i naćpanymi scenarzystami, a przecież miałam Wam opowiedzieć o dramie. Jak wcześniej wspomniałam „Iron Man” z Korei jest dość absurdalną produkcją. Może nie tak, jak „Atak Krwiożerczych Donatów”, bo zarys fabuły wraz z prowadzeniem poszczególnych wątków zasadniczo jest całkiem sensowny, jednak wiele scen potrafi rozłożyć na łopatki. To właśnie to jest największą zaletą tej dramy, a przecież dochodzą też inne. Ciekawe wykreowane postacie, jak m.in. zabawnie przerysowany sekretarz Go (Han Jung-soo), czy Chang (Jung Yoo-geun), czyli najsłodsze koreańskie dziecko w historii, które musi być reinkarnacją Kota ze "Shreka".

Ogólnie to właśnie takie małe elementy sprawiają, że tę dramę tak świetnie się ogląda i z przyjemnością w tym momencie poleciłabym ją Wam, gdyby nie to, że po kilku odcinkach najwyraźniej twórcom skończyły się narkotyki i swój dramat życiowy wyładowali na scenariuszu. Niemal w jednej chwili „Iron Man” z lekkiej, komicznej i odrobinę tajemniczej produkcji zmienił się w przepełnioną dramatem dramą i to taką wciśniętą na siłę. Problemy bohaterów były naciągane, ich reakcje wywoływały zażenowanie, a całość stała się niezdatna do oglądania. I tak po bodajże 10 odcinku więcej scen przewijałam, niż oglądałam, bo nie zdzierżyłabym. Jaki z tego wniosek? Nie ważne, czy lubicie dramy, czy nie, idźcie obejrzeć 5 pierwszych odcinków koreańskiego „Iron Man”! Pośmiejcie się, nie dowierzajcie i zastanawiajcie, co tam właściwie się dzieje, a później porzućcie oglądanie! Jeśli będziecie ciekawi, co było dalej, to zwyczajnie zapytajcie Gosiarellę! You're welcome!

Ps. Postawiłam na Spyke, a Wy którego superbohatera porównalibyście do Joo Hong Bina?
Ps2. Najbardziej absurdalna drama, przy której turlaliście się ze śmiechu po podłodze to...? Piszcie!

Prześlij komentarz

0 Komentarze