Od jakiegoś czasu atakowały mnie na Rynku motyle. Nie jakieś tam ładne fruwające piękności, lecz skrzydlate dwunogi z ulotkami w ręku wyskakujące znienacka i zachęcające do odwiedzenia Muzeum Żywych Motyli. W końcu postanowiłam ulec, a przy okazji napisać o tym kilka słów. Wierzyłam, że będzie ładnie, oryginalnie, kolorowo i zachęcająco. Oczywiście normalną relację szlag trafił po kilku minutach, gdy motyl się na mnie zsikał, dlatego nie nastawiajcie się na normalny tekst.
Plan był prosty: pod przykrywką wyjścia z Brzdącem (Gosiarellowym chrześniakiem) zobaczyć Muzeum Żywych Motyli. Co w takim planie mogłoby się nie udać? Nic, jeśli nie jesteście Gosiarellą (czasami mam wrażenie, że najprostsze czynności to dla mnie wyzwanie). Udało mi się kupić bilety, udało mi się wejść po schodach. Ba! Udało mi się nawet przedostać przez podejrzaną firankę, która oddziela wejście od Motylowego Królestwa! Po ominięciu tej ostatniej przeszkody nastąpił szok. Nie wiem czego dokładnie się spodziewałam, ale nie tego co zastałam. Wszędzie były rozwieszone białe siatki/firanki, a na nich stada motyli... tylko jakiś takich czarnych. Nie zrozumcie mnie źle: na motylach kompletnie się nie znam, rozróżniam tylko Paź Królowej i Cytrynka, dlatego spodziewałam się, że te motyle będą kolorowe. Ciemne motyle to dla mnie ćmy, a ciem się boję (tak, mnie też przeraża moja logika). Niemniej starałam się nie piszczeć, jak mała dziewczynka - głównie dlatego, że Brzdąc też by się rozpiszczał i wszystkie motyle zeszłyby na zawał.
Największym plusem tego niecodziennego muzeum jest możliwość macania motylków. Same wskakują na rączki (pieszczochy!) i dzielnie pozują do zdjęć. Na całe szczęście Gosiarellowy Chłopak motyli (ani ciem) się nie boi, więc dzielnie brał je na ręce. W tym czasie ja z Brzdącem podziwialiśmy wszystkie skrzydlate okazy (czyt. wypatrywaliśmy ataku z powietrza). W pewnym momencie dostrzegłam całkiem niewinnie wyglądającego potworka, który przy okazji był bardzo ładny, więc stwierdziłam, że czas dać dobry przykład dzieciakowi, żeby sam się nie bał. Metodą prób i błędów próbowałam nakłonić ładnego motylka by wskoczył mi na ręce. Bezskutecznie. Z pomocą przyszła mi miła kobieta pracująca z motylkami, która usadowiła go na mojej dłoni. I co? I motyl się na mnie zsikał! Pocieszające w byciu toaletą dla motyli jest to, że najwidoczniej on naprawdę bał się mnie bardziej niż ja jego. Dzielny, wysikany motyl postanowił, że nie będzie siedział grzecznie na obsikanej ręce, więc wybrał się na wycieczkę po mojej ręce. Plus: Brzdąc cieszył się jak głupi. Minus: Teraz bał się, że motyl go obsika.
Powinnam teraz napisać coś mądrego i zachęcającego. Spróbuję: Wierzę, że motyl nie chciał mnie obsikać i nie mam do niego żalu (jak można mieć żal do kogoś kto żyje 2 tygodnie?), bo dzięki niemu mogę się teraz zaliczyć do jakiegoś mega ekskluzywnego grona ludzi (założę fanklub obsikanych zwiedzających i pewnie będę w nim sama). Wierzę również, że normalnie jest tam więcej kolorowych okazów. Wystarczająco zachęcające? Jeśli nie to wspomnę, że są też ptaki. Nie wiem dlaczego. W Już Otwarte mówią, że są tam dla klimatu. Miła Pani mówi, że po to by nie zwariować w ciszy. Niezależnie od wersji są one miłym uatrakcyjnieniem. Czego nie można powiedzieć o kokonach, z których wykluwają się ich owadzie okazy.
Wystarczy moich żali na dziś, chociaż ogólnie muszę przyznać, że wizytę w Muzeum Żywych Motyli uznaję za udaną, choć dalej stawiam znak zapytania przy słowie motyl. Podoba mi się pomysł na stworzenie czegoś takiego. Jednorazowa wizyta w zupełności mi wystarczy, a jeśli Wy chcecie odwiedzić motyle to znajdziecie je w Krakowie na Grodzkiej. Uważajcie jednak by żadnego motyla nie nadepnąć, bo one łażą gdzie chcą.
Ps. A Wy jak myślicie to są ćmy czy czarne motyle giganty?
Ps2. Mam nadzieję, że kolejne wyjście z Brzdącem będzie mniej traumatyczne.
Plan był prosty: pod przykrywką wyjścia z Brzdącem (Gosiarellowym chrześniakiem) zobaczyć Muzeum Żywych Motyli. Co w takim planie mogłoby się nie udać? Nic, jeśli nie jesteście Gosiarellą (czasami mam wrażenie, że najprostsze czynności to dla mnie wyzwanie). Udało mi się kupić bilety, udało mi się wejść po schodach. Ba! Udało mi się nawet przedostać przez podejrzaną firankę, która oddziela wejście od Motylowego Królestwa! Po ominięciu tej ostatniej przeszkody nastąpił szok. Nie wiem czego dokładnie się spodziewałam, ale nie tego co zastałam. Wszędzie były rozwieszone białe siatki/firanki, a na nich stada motyli... tylko jakiś takich czarnych. Nie zrozumcie mnie źle: na motylach kompletnie się nie znam, rozróżniam tylko Paź Królowej i Cytrynka, dlatego spodziewałam się, że te motyle będą kolorowe. Ciemne motyle to dla mnie ćmy, a ciem się boję (tak, mnie też przeraża moja logika). Niemniej starałam się nie piszczeć, jak mała dziewczynka - głównie dlatego, że Brzdąc też by się rozpiszczał i wszystkie motyle zeszłyby na zawał.
Największym plusem tego niecodziennego muzeum jest możliwość macania motylków. Same wskakują na rączki (pieszczochy!) i dzielnie pozują do zdjęć. Na całe szczęście Gosiarellowy Chłopak motyli (ani ciem) się nie boi, więc dzielnie brał je na ręce. W tym czasie ja z Brzdącem podziwialiśmy wszystkie skrzydlate okazy (czyt. wypatrywaliśmy ataku z powietrza). W pewnym momencie dostrzegłam całkiem niewinnie wyglądającego potworka, który przy okazji był bardzo ładny, więc stwierdziłam, że czas dać dobry przykład dzieciakowi, żeby sam się nie bał. Metodą prób i błędów próbowałam nakłonić ładnego motylka by wskoczył mi na ręce. Bezskutecznie. Z pomocą przyszła mi miła kobieta pracująca z motylkami, która usadowiła go na mojej dłoni. I co? I motyl się na mnie zsikał! Pocieszające w byciu toaletą dla motyli jest to, że najwidoczniej on naprawdę bał się mnie bardziej niż ja jego. Dzielny, wysikany motyl postanowił, że nie będzie siedział grzecznie na obsikanej ręce, więc wybrał się na wycieczkę po mojej ręce. Plus: Brzdąc cieszył się jak głupi. Minus: Teraz bał się, że motyl go obsika.
Zadowolony i wysikany motyl |
Wystarczy moich żali na dziś, chociaż ogólnie muszę przyznać, że wizytę w Muzeum Żywych Motyli uznaję za udaną, choć dalej stawiam znak zapytania przy słowie motyl. Podoba mi się pomysł na stworzenie czegoś takiego. Jednorazowa wizyta w zupełności mi wystarczy, a jeśli Wy chcecie odwiedzić motyle to znajdziecie je w Krakowie na Grodzkiej. Uważajcie jednak by żadnego motyla nie nadepnąć, bo one łażą gdzie chcą.
Ps. A Wy jak myślicie to są ćmy czy czarne motyle giganty?
Ps2. Mam nadzieję, że kolejne wyjście z Brzdącem będzie mniej traumatyczne.
54 Komentarze
motyl
OdpowiedzUsuńNie wiem co napisać, rozbroiłaś mnie totalnie:) Teraz przez Ciebie nie mogę przestać się śmiać, a miałam iść wybudować schronienie przed niegrzecznymi ćmami / czarnymi motylami gigantami (niepotrzebne skreślić)! Szczerze mówiąc, ja boję się wszystko co pełza, lata, gwiżdże i jest mniejsze od mojej dłoni, motyli też, więc raczej długo nie przetrwałabym w tym muzeum. Niemniej jednak, nie będę ukrywać, bycie toaletą dla motyli wydaje mi się dobrym powodem, żeby jednak się tam wybrać:)
OdpowiedzUsuńEj! Jeśli wybudujesz to schronienie to poproszę o zaproszenie, bo o ile nakrycie się kołdrą w czasie ataku może być skuteczne to ciężko pod nią oddychać. Ufff... kamień spadł mi z serca, że nie tylko ja mam ten niedorzeczny strach przed tymi małymi paskudami. Pająki i tak wywołują u mnie największą histerię ;/
OdpowiedzUsuńHaha:) Chciałabym zobaczyć, jak tam wchodzisz i pytasz Miłą Panią, które motyle dawno nie sikały :P
Powiem (napiszę) tylko tyle (wybacz): hahahahahahahahahahaha!!!!!!!!!
OdpowiedzUsuńMuszę Ci przyznać rację: takie rzeczy tylko u Gosiarelli. :D
OdpowiedzUsuńCzułam, że taką właśnie reakcją mnie uraczysz ;P
OdpowiedzUsuńĆma! No dobra, może ludzie mówią na to motyl, ale jak patrzę i mnie aż wzdraga, to znaczy, że ćma. Fuj. ^^
OdpowiedzUsuńByłam kiedyś w takim namiocie z motylami. Był śliczne i kolorowe. Ciemne wywołują u mnie negatywne emocje. Może dlatego, że są podobne do ćmy, a ćma kudłata i taka... taka... nie lubimy ciem, prawda?:p
Moje kondolencje z powodu obsikania. Klub na pewno będzie niezwykle ekskluzywny, ale... nie musisz mnie do niego zapraszać.
Wiesz, jak zobaczyłam tytuł, pomyślałam, że będziesz pisać o Mothmanie. Tak apropos superbohaterów.
Pewnie w innej sytuacji bym się z tego śmiała, ale osobiście boję się ciem ;/ W sumie za motylami też nie przepadam. Według mnie to to samo co ćma, tyle że kolorowe. Odpychają mnie te ich nóżki i czułka :(
OdpowiedzUsuńRaz byłam w takim miejscu jak ty. Nie było to muzeum tylko taki pawilon z motylami w zoo. Cały czas rozglądałam się, czy aby na pewno żadne zwierzątko nie ma zamiaru na mnie usiąść. Wizytę w zoo wspominam bardzo miło, ale do tego pawilonu drugi raz już nie pójdę. Zgadzam się z Tobą - raz wystarczy.
Przepraszam bardzo, nie powinnam się śmiać, ale nie potrafię przestać! Ja wiem, że to dla Ciebie było traumatyczne, ale w Twoim pechu widziałam idealne odwzorowanie mojego życiowego pecha. Motyle są piękne i w sumie chętnie odwiedziłabym to miejsce (nawet pod groźbą obsikania przez motyla!), ale bardziej się boję, że ja je zadepczę, niż że one mnie zroszą złocistym deszczykiem. Ale wiesz, że można się posikać z ekscytacji, prawda? Biedny motyl się podjarał, że może usiąść na sławnej Gosiarelli i jeszcze biedny dostał zrypę! :P
OdpowiedzUsuńTaki mój urok ;)
OdpowiedzUsuńTaki, że lecą nań motyle mające problem z nietrzymaniem moczu??? :P
OdpowiedzUsuńI tym sposobem mamy już dwie teorie rozróżniania ciem: 1. Jak ciemna to ćma i 2. Jak wzdryga to ćma. Powyższe kwalifikują się na oba, więc mamy werdykt. Namiot z motylami mówisz? Jeśli kiedyś trafień to ponowie próbę :) I tak, zdecydowanie nie lubimy ciem! Wyglądają, jakby chciały nas zjeść.
OdpowiedzUsuńDzięki;) Zapraszać nie będę, skoro nie chcesz, ale nie mam wpływu na
Coś mi się wydaje, że w tym tygodniu wybierzemy się tam z przyjaciółką :D
OdpowiedzUsuńYou made my day :D Ty i motyl, który Cię obsikał :D
Lubię ćmy :)
Lubię patrzeć na motyle, śliczne istotki :) Jednak żaden nie zrobił sobie ze mnie toalety. Tak a pro-po są motyle, które żyją tylko 24 godziny :(
OdpowiedzUsuńNo rzeczywiście jakieś to to mało kolorowe i nie bardzo motylowate. Myślę, że też uznałabym je za ćmy. ;)
OdpowiedzUsuńMotyle? Przecież to istne potwory! Takie ogroooomneee... Piszczałabym, serio. :D Ja mogę malutkie podziwiać z daleka, ale jak jakiś wleci mi we włosy czy siądzie na mnie to bleeee... A co dopiero te giganty!
OdpowiedzUsuńWiesz co? Dzięki Tobie dowiedziałam się, że motyle sikają... Możliwe, że to wstyd, iż nie wiedziałam tego, i pewnie nawet nie powinnam przyznawać się, ale co tam... ;-)
OdpowiedzUsuńsylwuch.blogspot.com
Ulżyło mi :P Czyli nie tylko ja panicznie boje się ciem lub ćmoków jak to ochrzciła je moja córka, która swoją drogą na widok każdej z nich drze się jakby ją ze skóry obdzierano :P (ta! po mamie odziedziczyła strach :D) Zresztą ja się boje praktycznie każdego robala, gada i płaza :D
OdpowiedzUsuńCóż... każdy ma jakiś. Jak to mówi moja babcia, ja mam wiecznie obsrane gacie... chyba chodzi jej o pecha do dziwnych przygód (bo gacie mam czyste) :P
OdpowiedzUsuńWiesz, mam podobnie ze wszystkimi owadami. Dla motyli i wyjątkowych okazów robię wyjątki. Najgorsze są dla mnie pająki, te ich odwłoki, nóżki i dziwny sposób chodzenia...fuj!
OdpowiedzUsuńZdecydowanie tacy ludzie, jak my nie powinni zbyt często przebywać z robaczkami! :)
I masz! Właśnie wyobraziłam sobie Ciebie turlającą po podłodze z uciechy :P Zawsze dobrze mieć świadomość, że jest więcej pechowych ludzi na świecie :*
OdpowiedzUsuńBuhahaha :) Ekscytacja powiadasz? Tak, jestem pewna, że ten motyl poznał się na moim fejmie! Zapewniam, że motyl nie poczuł się zrogany, wręcz przeciwnie został ulubieńcem wszystkich obecnych (naprawdę wystarczy kogoś obsikać i wszyscy nagle go kochają! Chyba muszę spróbować), a także specjalne miejsce na blogu - teraz jest nieśmiertelny!
Jeśli się wybierzesz to koniecznie daj znać i odczekaj kilka tygodni to może będą mieli bardziej kolorowe :)
Ha! Polecam się ze swoim pechem :P
OdpowiedzUsuńGdy już tam będziecie to namierzcie tego niewychowanego motylka (chyba był tylko jeden w takim wzorku) i powiedzcie mu, że zyska sławę :P
Motyle faktycznie są prześliczne i nawet te ciemne, na które trafiam w muzeum mają w sobie coś pięknego (i przerażającego). Wszystko przed Tobą :P
OdpowiedzUsuńA te 24 godzinne to chyba Cytrynki? A przynajmniej tak mi mówili w dzieciństwie. Z kolei te w muzeum żyją około 2 tygodni.
Prawda?! Bałam się, że to tylko wytwór mojej wyobraźni i paranoi! Dzięki ;)
OdpowiedzUsuńTeż mnie tam już kilka razy zapraszali... trzeba iść - trudno, że sikają. Piękne są :)
OdpowiedzUsuńTrzecia teoria: włochate.^^
OdpowiedzUsuńNamiot był rozstawiony w galerii, obok wystawy owadów. Wystawa obrzydliwa.:p takie duże cosie z nadmiarem nóg. Fuj.
Będę od teraz uważać na motyle. Albo może ćmy...
Tak mi się skojarzył, chociaż nie wiem jak go dopasować...ani bohater, ani złoczyńca... Ale coś w ten deseń.:)
Włochate też! Tylko wtedy trzeba się baczniej przyjrzeć, a ja wolę ukryć się pod kołdrą lub dla lepszego efekty wybiec z pokoju z piskiem!
OdpowiedzUsuńDla mnie max to cztery nogi, czy też łapy, jak kto woli. Większa liczba jest już podejrzana! Cóż tej galerii przyszło do głowy by robaki ludziom pokazywać?! Przecież to traumatyczne!
Ja zakwalifikowałabym go do tego samego worka, w którym jest Yeti. Jak myślisz?
Nie przejmuj się, ja też do końca nie byłam świadoma, że tak to wygląda. Chociaż nie wiem czego tak naprawdę się spodziewałam? Mini toalety z liści i kwiatów? Hmmm... w każdym razie byłam równie zaskoczona ;P
OdpowiedzUsuńDokładnie! One naprawdę były olbrzymie! Dobrze chociaż, że pokojowo nastawione, bo na bank nie wyszłabym stamtąd cała...
OdpowiedzUsuńDzięki! to znaczy, za to, że byś piszczała - od razu człowiekowi robi się lżej, gdy nie jest sam ;)
Słońce, z Twoim pechem to będzie epickie!
OdpowiedzUsuńO nie, nie. Nie zgadzam się z tą tezą. To że ostatnio zaliczyłam kilka incydentów na pewno nie oznacza, że choruję na chronicznego pecha. Na pewno.
OdpowiedzUsuńĆmoki? Podoba mi się ;) Faktycznie, pocieszające jest to, że jest nas więcej. Zwłaszcza, że to pozornie śmieszne bać się czegoś tyle razy mniejszego od nas, ale cóż poradzić, jak to takie jakieś fuj! Pająki są zdecydowanie najbardziej przerażające ze wszystkich tych okropnych stworzeń...brrrr...
OdpowiedzUsuńKilka incydentów? Hihi:) Jak dobrze, że niebawem się spotkamy i będziemy mogły dołożyć kolejne! Niemniej przynajmniej to nie ciebie obsikał motyl, więc zaczynam być dobry kompanem w dziwnych przygodach ;P
OdpowiedzUsuńWymienimy się historiami :D
OdpowiedzUsuńDobrze piszesz :) Cytrynki. Ja raczej motyle oglądam latem na Świerzym powietrzu (mieszkam na wsi) :) Czasem naprawdę trafiają się niezwykłe okazy :)
OdpowiedzUsuńGosiarello droga, jak zwykle poprawiłaś mi nastrój ;) W życiu nie słyszałam o sikających motylach (gdzie zdjęcie, no gdzie? ) ale powiem Ci, że ja nawet bym tam nie weszła. Mój krzyk zabiłby te wszystkie owady i miałabym to gdzieś... A ćmy to już osobna historia, wiesz, że one w dotyku są jak pokryte kurzem? Po starciu tego kurzu umierają. I nie wiem tego z doświadczenia, tylko z Internetów...
OdpowiedzUsuńPtaki podobno utrzymuja mikroklimat i zjadają małe szkodniki które podgryzają skrzydła motylków ;) Tak Pan powiedział :P
OdpowiedzUsuńTak, mam podobnie. Może.nie piszczę, ale spać z takim bydlęciem w pokoju bym nie mogła.
OdpowiedzUsuńNie wiem, co im przyszło do głowy. Wyobraź sobie coś typu konik polny, większe od Twojej dłoni... Zdechnięte i za szybą, ale jednak! Fuj!
O, to to. I chupacabra i reszta. Słowo mi uciekło... Kryptozoologia? Dobrze pamiętam?
Weszłabym taka odważna i dopóki by siedziały, gdzie siedzą, byłoby w porządku. Ale jakby tylko jeden leciał w moją stronę... Nie chciałabyś tego słyszeć :D Także kłaniam się za Twoją odwagę wejścia tam i trzymania motyla (albo podsunięcia mu ręki do osikania i wędrowania) :D
OdpowiedzUsuńHmmm to trzeba było już jakoś wytresować tego motyla jak już Cię "olał" gorzej niż być chyba nie mogło :)
OdpowiedzUsuńTak serio to chyba za rzadko tu zagladam
Rozumiem, że weekend zajęty?
I przeżyjemy nowe :P
OdpowiedzUsuńHaha:) Dzięki wielkie, chociaż świadkowie zdarzenia pewnie buchnęli by śmiechem słysząc o mnie i odwadze :P
OdpowiedzUsuńPowiedz mi czy ja Cię jutro albo pojutrze w końcu spotkam? I błagam nie złam mi serca swoją odpowiedzią :)
Pająków też nienawidzę ;/ Jak byłam młodsza potrafiłam przesiedzieć pół nocy w fotelu, bo widziałam pająka koło łóżka. Dopiero po długim czasie oglądałam wszystko dokładnie i sprawdzałam czy nigdzie go nie ma, a dopiero po tym kładłam się spać. I tak przeważnie w takich sytuacjach długo nie mogłam zasnąć myśląc o tym pająku :(
OdpowiedzUsuńWyobraź sobie, że mieszkam na wsi :) Tam jest pełno zieleni, blisko domu mam las. Uwielbiam do niego chodzić :) Ale nie znoszę tej masy robali, która w nim mieszka :/
Takie bydle musiałaby zapłacić już czynsz!
OdpowiedzUsuńDokładnie! Jeszcze Nessi :P Może kiedyś poświęcę im miesiąc na blogu? W końcu one takie biedne zaniedbywane :(
Ja wiem? Mógł mnie ugryźć, chociaż miła pani mówiła, że motyle nie mają zębów... ale nigdy nie wiadomo na jakiego odmieńca się trafi :P
OdpowiedzUsuńZdecydowanie za rzadko!!
Weekend na Targach Książki, a chciałeś to przebić?
To tam były jeszcze jakieś zagrożenia?!
OdpowiedzUsuńTo miałoby sens :) Chociaż te ptaki jakieś takie leniwe, skoro skrzydełka i tak lekko podgryzione.
Ojej... w traumie chciałam jak najszybciej to z siebie zetrzeć i zmyć, a przez to nawet nie pomyślałam o zdjęciu... A to byłby dopiero hit :P Chyba nie mam jeszcze mentalności blogera lajfstalowego, ale spokojnie jeszcze się nauczę ;)
OdpowiedzUsuńO tym pyłku coś słyszałam, ale nie wiedziałam, że umierają, tylko, że szkodzi naszym oczom.
Wierz mi, znam to! Od dziecka chodziłam spać późno, więc wszystkich pobudziłam, gdy w nocy podniosłam kołdrę, a pod nią znalazłam pająka. Wybiegłam z krzykiem z domu i powiedziałam, że nie wrócę dopóki ktoś go nie zabije i nie zmieni mi pościeli. Nie dość, że noc miałam nieprzespaną (choć w nowej pościeli) to jeszcze przez wiele miesięcy oglądałam dokładnie łóżko, nim się do niego położyłam. Ech... tych historii z pająkami niestety jest więcej, ale lepiej nie wspominać! Fuj, fuj, fuj!
OdpowiedzUsuńWiem, jak okropnie jest z robalami na wsi, bo ciężko mi tam pod tym względem, dlatego strasznie współczuję pod tym względem. Na pocieszenie powiem, że w Krakowie może jest ich mniej, ale za to gdy już są to nie dość, że ogromne to jeszcze czują się, jak u siebie! :(
Trochę Ci tego zazdroszczę :) U mnie motyle pojawiają się w niewielkiej ilości i to chyba tylko daleko, że mieszkam na dość zielonym osiedlu. Niestety tylko Paź Królowej i Cytrynki można tu spotkać.
OdpowiedzUsuńszkoda, bo naprawdę duża liczba motyli to piękny widok. W tym roku miałam taki przypadek, że motyl się mnie uczepił i cały czas siadał na ramieniu, nie mogłam go od siebie odpędzić :) Komiczny widok :P
OdpowiedzUsuńKocham wieś i świetnie się tam mieszka, ale robali nie znoszę ;/
OdpowiedzUsuńJa do dziś oglądam łóżko i ścianę, przy której stoi ;)
I nie spotkałaś... A żałuję, ogromnie żałuję! Ale na któreś Targi w końcu muszę trafić. No co by nie było, spotkanie z Gosiarellą to punkt główny wszelkich imprez :D Gdyby nie wypadek jednej kelnerki i moje odebranie wolnego z tego powodu to byśmy się spotkały...
OdpowiedzUsuńJesteś odważna! Chociaż tam weszłaś, ze mną byłoby gorzej... ;)
Hahaha:) Tak, po tych targach to z całą pewnością prawda :P Czyli mam nie lubić tej kelnerki albo osoby, która spowodowała owy wypadek? Dobrze, zrzucam z Ciebie winę!
OdpowiedzUsuńOdważna? Phi! Spodziewałam się małych kolorowych stworzonek, a nie tego :P
Małych... Jakby były małe to też bym weszła i być może wzięłabym je na ręce, ale takie wielkie... Matko, przecież wszystkie odnóża widać, no dosłownie wszystko w rozmiarze XXL! :O
OdpowiedzUsuńZrzucaj, zrzucaj, bo to nie była moja wina! Ja bardzo chciałam jechać :(