Czas nadrobić zaległości we wpisach książkowych, dlatego tym razem możecie przeczytać kilka słów o dwóch tytułach za jednym zamachem. Przygotujcie się na krótką opinię o "Przez bezmiar nocy" i "Wielki Błękit". Obie są kontynuacją naprawdę dobrej książki "Przez burzę ognia" Veronici Rossi. Jak będzie z tymi? Różnie, są plusy, są minusy, a zresztą zaraz przekonacie się sami.
Wychodzi na to, że mam mieszane uczucia względem tych dwóch książek. Z jednej strony można przy nich miło spędzić czas i czyta się je przyjemnie, ale z drugiej są średnimi kontynuacjami dobrej powieści. Wiecie co? Jeśli macie je przeczytać to lepiej od razu po skończeniu "Przez burzę ognia", bo wtedy prawdopodobnie będziecie jeszcze tak zachwyceni pierwszym tomem, że małe minusy nie powinny was irytować.
"Tracimy i tracimy, ale nadal tu jesteśmy. Trzęsiemy się, stojąc w miejscu, i boimy się cokolwiek zrobić."
Minęło sporo czasu od publikacji wrażeń po przeczytaniu "Przez burzę ognia", pierwszego tomu post-apokaliptycznej trylogii Veronici Rossi. Można zapomnieć o co tam chodziło. Szczerze mówiąc sama początkowo ledwo kojarzyłam poboczne wątki, czy drugoplanowych bohaterów, dlatego dla przypomnienia: świat, który znamy , i w którym żyjemy przestał istnieć, kataklizmy i burze eterowe stały się powodem podzielenia ludzkości na dwie grupy, Osadników, których przodkowie mieli na tyle szczęścia by trafić do bezpiecznego schronienia, oraz Wykluczonych, którzy nie mając wyjścia musieli ze wszystkich sił starać się przeżyć w niebezpiecznym świecie zewnętrznym. Potomkowie tych pierwszych żyją tak, jak wyobrażam sobie społeczeństwo za kilka lat, czyli wirtualna rzeczywistość stała się głównym aspektem ich życia. Z kolei potomkowie Wykluczonych wiodą życie przypominające życie naszych przodków, z tym wyjątkiem, że wielu z nich uległo mutacjom. Nie, nie takim paskudnym, jak np. rybie łby zamiast głowy, ani nawet nie dostali super mocy, jak postacie z komiksów. Chociaż czekajcie, właściwie tak mniej więcej się stało, bo część z nich dysponuje super słuchem, inni potrafią wyczuć emocje przez zapachy, inni widzą w ciemności. Świat przedstawiony w książce już mniej więcej znacie, czas na bohaterów. Aria jest Osadniczką, Perry wykluczonym i jak możecie się domyślić, autorka zaserwowała nam romans. Wystarczy tych wspominek (więcej możecie przeczytać tutaj), czas na omówienie dalszego ciągu historii.
Właściwie fabułę obu tomów można podsumować krótko: w drugim bohaterowie koncentrują się na znalezieniu wskazówek dotyczących drogi do Wielkiego Błękitu, a w trzecim starają się tam dostać. Poważnie, to główna wątek naprawdę da się tak uprościć. Czym jednak jest ten cały upragniony Wielki Błękit? Widzicie, autorka wymyśliła, że choć cały świat jest od dziesięcioleci wyniszczany przez potężne burze eterowe to gdzieś tam jest mały skrawek ziemi, który jest spokojny i wolny od tej zarazy. Ba! Nikt wcześniej nie zaludnił tego małego kawałka raju, o którym krążą legendy. To naprawdę niesamowite i niewiarygodne. Wręcz zbyt nierealne. Wierzę, że już domyśliliście, że uważam to za minus.
Pierwszym tomem tej trylogii byłam zachwycona. Historia była całkiem oryginalna, chemia między bohaterami idealna, a książkę czytało się jednym tchem. Jedyne co po tym zostało to to, że późniejsze tomy dalej czyta się zdumiewająco szybko i całkiem przyjemnie. Tylko dlaczego zabrakło tej chemii? Potrzebowałam porządnej dawki emocji, a tu klops. Jedno i drugie ciągle wzdycha i deklaruje miłość lub tęsknotę za drugim, i tak ciągle na zmianę. Ile można?! To wszystko stało się tak ckliwe, jak tylko mogło się stać. I od kiedy Aria stała się taka waleczna, a Perry przestał być gburowatym milczkiem? Chyba faktycznie upłynęło zbyt wiele czasu od przeczytania "Przez burzę ognia", bo ciągle tylko się dziwiłam i dziwiła i to bynajmniej nie przez zaskakującą fabułę. Nie, ta była prosta. Nie powalała. Była przewidywalna. No może z wyjątkiem uśmiercenia kilku bohaterów, niby tylko drugo- czy trzecioplanowych, ale jednak. Głównie dlatego, że w takiej typowej opowiastce zwykle wszyscy dobrzy wychodzą bez szwanku.
Właściwie fabułę obu tomów można podsumować krótko: w drugim bohaterowie koncentrują się na znalezieniu wskazówek dotyczących drogi do Wielkiego Błękitu, a w trzecim starają się tam dostać. Poważnie, to główna wątek naprawdę da się tak uprościć. Czym jednak jest ten cały upragniony Wielki Błękit? Widzicie, autorka wymyśliła, że choć cały świat jest od dziesięcioleci wyniszczany przez potężne burze eterowe to gdzieś tam jest mały skrawek ziemi, który jest spokojny i wolny od tej zarazy. Ba! Nikt wcześniej nie zaludnił tego małego kawałka raju, o którym krążą legendy. To naprawdę niesamowite i niewiarygodne. Wręcz zbyt nierealne. Wierzę, że już domyśliliście, że uważam to za minus.
Pierwszym tomem tej trylogii byłam zachwycona. Historia była całkiem oryginalna, chemia między bohaterami idealna, a książkę czytało się jednym tchem. Jedyne co po tym zostało to to, że późniejsze tomy dalej czyta się zdumiewająco szybko i całkiem przyjemnie. Tylko dlaczego zabrakło tej chemii? Potrzebowałam porządnej dawki emocji, a tu klops. Jedno i drugie ciągle wzdycha i deklaruje miłość lub tęsknotę za drugim, i tak ciągle na zmianę. Ile można?! To wszystko stało się tak ckliwe, jak tylko mogło się stać. I od kiedy Aria stała się taka waleczna, a Perry przestał być gburowatym milczkiem? Chyba faktycznie upłynęło zbyt wiele czasu od przeczytania "Przez burzę ognia", bo ciągle tylko się dziwiłam i dziwiła i to bynajmniej nie przez zaskakującą fabułę. Nie, ta była prosta. Nie powalała. Była przewidywalna. No może z wyjątkiem uśmiercenia kilku bohaterów, niby tylko drugo- czy trzecioplanowych, ale jednak. Głównie dlatego, że w takiej typowej opowiastce zwykle wszyscy dobrzy wychodzą bez szwanku.
Wychodzi na to, że mam mieszane uczucia względem tych dwóch książek. Z jednej strony można przy nich miło spędzić czas i czyta się je przyjemnie, ale z drugiej są średnimi kontynuacjami dobrej powieści. Wiecie co? Jeśli macie je przeczytać to lepiej od razu po skończeniu "Przez burzę ognia", bo wtedy prawdopodobnie będziecie jeszcze tak zachwyceni pierwszym tomem, że małe minusy nie powinny was irytować.
Ps. W ramach nadrabiania wpisów książkowych, obiecuję, że następnym razem pojawi się coś, co nie jest kontynuacją. Słowo!
Ps2. Jakie kontynuacje dobrych książek Was zawiodły?
12 Komentarze
Mam na półce dwa tomy od paru ładnych miesięcy, ale jakoś nie ciągnie mnie do ich nadrabiania. Wydaje mi się, że to przez tę falę powieści antyutopijnych, zdecydowanie za dużo na raz. A jeśli chodzi o kontynuacje, które mnie zawiodły to przede wszystkim "Upadli" Lauren Kate. Pierwszy tom jeszcze w porządku, kolejny to tytułowa udręka.
OdpowiedzUsuńCzytałam tylko pierwszą część, ale mam w planach resztę ;)
OdpowiedzUsuńCzytałam gdzieś, że "Przez burzę ognia" nie jest zbyt fajną książką, ale skoro Gosiarella mówi, że jest dobra, to myślę, że warto się przekonać, jaka okaże się dla mnie. Zwłaszcza, że kusiła mnie kiedyś tym, że była po 10 zł.
OdpowiedzUsuńA z tym Wielkim Błękitem to wcale nie taka głupia sprawa jest. Tak zauważyłam, że we wszystkich książkach/filmach, które są tak totalnie post-apo, że w zasadzie już nic nie można naprawić (albo w innym świecie/miejscu gdzie dzieje się coś złego), wśród ludziów zawsze krąży legenda o miejscu, gdzie jest lepiej. Tak, jak w filmie "Wodny świat" , gdzie całą planetę zalała woda (dzięki błędowi naukowców. Pewnie tych amerykańskich), a krążyly legendy o jednym jedynym skrawku suchego lądu. Albo w Metrze Glukhovskiego, gdzie ludzie po wojnie nuklearnej schronili się w metrze, a na powierzchnię ciężko wyjść bo a) promieniowanie i b) mutanty. Tam z kolei mieli legendę o Uniwersytecie, gdzie też miało się żyć jak w raju (chociaż wciąż pod ziemią).
Myślę, że takie skrawki raju, zwłaszcza w post-apo, są potrzebne, bo dają ludziom nadzieję, że może być lepiej :) Nawet jeśli są nieprawdopodobne, to i tak fajnie, że są, bo przecież niemożliwe jest możliwe.
Ależ dzisiaj ze mnie filozof ^^ Ale to pewnie dlatego, że mam dużo Twoich postów do nadrobienia
Czytałam pierwszy i drugi tom. Muszę się zgodzić, że drugi nie był już tak dobry, jak "Przez burzę ognia", które uwielbiałam. Czasami z kontynuacjami już tak bywa :(
OdpowiedzUsuńCzyli ja odpuszczę bo już nic nie pamiętam z pierwszej części :D
OdpowiedzUsuńJeśli nie będzie chciało Ci się czytać ponownie to chyba dobra decyzja ;)
OdpowiedzUsuńFakt, po IŚ antyutopie dosłownie zalały księgarnie i choć kocham ten gatunek to niestety mało jest wśród nich tych naprawdę dobrych. Z "Upadłych" też czytałam pierwszy tom, a kolejne dalej czekają na półce na swoją kolej, ale szczerze mówiąc coraz bardziej się ich boję.
OdpowiedzUsuńW takim razie trzymam kciuki by Ci się podobały ;)
OdpowiedzUsuńA ja mam trylogię na półce. Chyba jednak to była zła inwestycja...
OdpowiedzUsuńPrzeczytaj całość za jednym zamachem, a będzie dobrze :)
OdpowiedzUsuńMoże sięgnę tylko po pierwszy tom :)
OdpowiedzUsuńTo chyba dobry pomysł, bo na nim nie powinnaś się zawieść ;)
OdpowiedzUsuń