W ostatnim czasie opisałam wam czym są gogle Vrizzmo (proponuję przeczytać tamten tekst, nim przeczytacie ten, ale decyzja należy do was) i całą otoczkę z nim związaną, jednak przyszedł czas by spełnić obietnicę, czyli opowiedzieć o pierwszych krokach, które postawiłam w wirtualnej rzeczywistości. Mam za sobą kilkanaście, jeśli nie kilkadziesiąt godzin zabawy z moją małą różową zabaweczką, więc jest o czym opowiadać. Przy okazji chciałam wspomnieć o kilku moich ulubionych aplikacjach. Na koniec wpisu czeka na was mały gratis, a właściwie nawet dwa, jednak proszę sobie nie psuć zabawy i jeszcze nie zaglądać! Zróbmy wszystko po kolei.
Pierwszą aplikacją, którą odpaliłam było oczywiście zabijanie zombie. Gra nazywa się Zombie Shooter VR (na razie moja ulubiona do zabijania zombiaków) stworzone przez Fibrum, i jak się domyślacie jej założenia są bardzo proste. Fajne jest to, że nie wrzuca od razu na głęboką wodę. Nim wylecą na nas spragnione bebechów zombie, mamy czas na przyzwyczajenie się do rzeczywistości wirtualnej w pokoju, w którym widzimy mapę metra, które będziemy przemierzać oraz możliwość wyboru broni. Jeśli macie gogle na głowie po raz pierwszy to jest to wręcz wymarzone środowisko do przyzwyczajenia się, że gra otacza nas z każdej możliwej strony. Mam wirtualny sufit, wirtualną podłogę, ściany i kąt obrotu 360°. W pomieszczeniu przygotowawczym uczycie się również kontrolować wzrokiem rzeczywistość. To pomaga, podobnie jak drugi etap, w którym pojawiacie się w tunelu i jesteście w ruchu. Wierzcie lub nie, ale to naprawdę dziwne uczucie, że widzicie jak się poruszacie, choć wasz tyłek dalej siedzi. Trzeba się przyzwyczaić. Zazwyczaj wystarczają sekundy, ale gdyby nie te dodatkowe sekundy to zombie już dawno przeżuwałoby kawałek waszego ciała (tego wirtualnego). Po chwili zaczyna się prawdziwa zabawa. Aż powtórzę: zabijacie zombie wzrokiem i to jest epickie!
Jeśli jednak zabijanie zombiaków (wzrokiem!) w mrocznym tunelu nie jest dla was wystarczająco ekscytujące to polecam Crazy Swing VR, również od Fibrum. To zdecydowanie jedna z moich ulubionych apek do VR. Widzicie, sprawdzałam wiele różnych wirtualnych rollercoasterów, ale nie wywoływały u mnie większego entuzjazmu. O były, bo były. Jedne lepsze, drugie gorsze, ale żaden nie podnosił mi żołądka i nie zmuszał do dramatycznego wbijania palców w oparcie fotela, jakbym naprawdę miała za moment rozpłaszczyć się o ziemię. Crazy Swing mi to zrobił. Było mi niedobrze jeszcze przez dwie godziny po wyłączeniu aplikacji i wiecie co? Było mi z tym dobrze. Wiedziałam, że to było coś dobrego i chętnie do tego wracałam. Zwłaszcza, że widok jest nieziemski w dosłownym znaczeniu tego słowa. Przetestowałam ją też na osobie z lękiem wysokości. Efekt był podobny do mojego (tylko więcej krzyku), a zadowolenie gwarantowane.
Wśród moich ulubionych aplikacji znajdziecie również rollercoaster utrzymany w stylu Dzikiego Zachodu, chociaż lekko ubarwionego. Przyznaję się bez bicia: krzyczę przy nim jak opętana! Świetna zabawa, a zwłaszcza, gdy nad nami latają sobie smoki! Nie wiem co mają smoki do Dzikiego Zachodu, ale jest fajnie. Jego plusem (a może minusem?) jest to, że nie wywołuje uczucia totalnej paniki związanej z oddalaniem i szybkim przybliżaniem się do ziemi. Wspomniane piski są błędem umysłu, który podpowiadał mi, że za moment mogę umrzeć. Poważnie, co chwilę miałam wrażenie, że mój biedny wagonik się wykolei, ale to uczucie towarzyszy przy wielu aplikacjach. Niestety jest też minus, apka jest płatna, a w wersji demo dość krótka.
Skoro już jesteśmy przy klimatach westernu to napomknę o grach, dzięki którym możecie się wcielić w kowboja by postrzelać na Dzikim Zachodzie do bandziorów lub kartonowych bandziorów. Fajne, proste i przypominają mi klimat starych gier, w których nie istniała jeszcze fabuła.
Zdaję sobie sprawę, że wyżej opisane doświadczenia bazują na ekstremalnych przeżyciach w wirtualnej rzeczywistości i sporej dawce krzyku. Chyba nadszedł czas by was uspokoić, dlatego opiszę bardziej relaksujące propozycje. W ostatnich dniach pływałam w oceanie, latałam nad wyspą, zwiedzałam świat. Mam jednak wrażenie, że spokojne spędzanie czasu w założonych goglach Vrizzmo nie jest dla mnie. Choć pływałam z delfinami i przyglądałam się rybciom, to znaczcie częściej wyciągałam harpun by strzelać do rekinów. Dobrze, że podwodnych aplikacji jest tak wiele, że w końcu rekiny mnie odstresowały. Z lataniem było trochę lepiej, bo choć szybko znudziło mi się oglądanie niezbyt udanej tropikalnej wyspy z lotu ptaka to szybowanie w górach pokrytych śniegiem było naprawdę przyjemne (swoją drogą polecam Snow Mountain Cardboard VR od Candlify Technologies). Kosmos też mnie uspokajał. Pewnie uznacie to za dziwne, ale momentami zwyczajnie się kładłam na plecach by podziwiać gwiazdy (choć akurat w tej aplikacji powinnam rozwalać asteroidy). Aktualnie jest za zimno by zrobić to w realu, więc zdążyłam za nimi zatęsknić. Podróżowanie po świecie jest zbliżone do Google Street View. Tylko nie wiedzieć czemu w Londynie wpadłam od razu do budynku składu broni, czy czegoś łudząco przypominającego składowisko bomb rakietowych (najwidoczniej mój instynkt zadziałał), ale jak tam trafiłam i czy to na pewno było to to nie wiem, bo odtworzyć drogi nie potrafiłam.
Próbowałam też innych, bardzo dziwnych symulatorów np. symulatora sikania. Chyba nigdy nie trafiłam na nic głupszego, bo nic to praktycznie nie robiło. Jeśli przez przypadek postanowicie to odpalić to mam dobrą radę: nie sprawdzajcie co jest po prawej (spoiler), bo czyha tam jakiś nawiedzony pająk. A pająki potrafiłam zdzierżyć jedynie w Lamper VR, w której sterujecie pszczółką i staracie się jej nie rozkwasić o wszystkie podstawione przeszkody.
Ogólnie wrażenie jest mega pozytywne. Wirtualna rzeczywistość w powyższych odsłonach niesamowicie mnie urzekła. Zazwyczaj wrażenia wizualne są dopełnione świetnie dobraną muzyką, która stara się zakłócić wrażenie, że virtual to nie real, a przy tym wkręca w klimat danej aplikacji. Nie jestem pewna, jak sama reaguję, ale patrząc na innych, którzy mieli Vrizzmo na oczach, widzę że są niesamowicie pochłonięci tym drugim światem. Wymachują pięściami, gdy atakuje je zombiak, próbują dosięgnąć gwiazd i innych przedmiotów, które widzą, a 100% badanych przez dr Gosiarellę zaciska łapki na siedzeniu i stara się zaprzeć nogami, gdy akurat spadają z rollercoasterów. To zabawne i zachwycające zarazem. Zwłaszcza, że większość grafik w aplikacjach pozostawia wiele do życzenia. Nie jest całkiem beznadziejna, ale daleko jej do grafiki z gier na Xboxa, co jest zrozumiałe, przynajmniej na tą chwilę, ponieważ podejrzewam, że już niebawem i to się polepszy. W końcu ten typ wirtualnej rzeczywistości jej nowością, dzięki czemu ciągle powstaje coś nowego i lepszego. Swoją drogą dostęp do aplikacji i gier VR jest bardzo prosty. Wystarczy wpisać w wyszukiwarce sklepu Google Play "VR" i pobrać to co nas zainteresuje.
Wydaje mi się, że już dość opowiedziałam wam o grach i symulatorach. Przejdźmy do oglądania filmów. Jeśli mam być szczera to właśnie one są słabym punktem gogli, a nawet nie ich, tylko wirtualnej rzeczywistości. Nie podoba mi się oglądanie filmów 3D w tej formie. Obraz jest za blisko przez co staje się dla mnie niewyraźny. Z kolei przez to rozmycie bolą mnie oczy i mam wrażenie, że ciągle robię zeza. Dlatego odradzam, a przynajmniej ja zostaję przy tradycyjnym oglądaniu w kinie lub telewizorze 3D. Niemniej jeśli macie Vrizzmo to przetestujcie to na sobie, bo może to ze mną jest coś nie tak.
Zbliżamy się pomału do końca naszej wycieczki po wirtualnym świecie, więc opowiem wam w skrócie jak przebywanie w niej wpływa na mnie. Początkowo (czyt. przy pierwszych 3 założeniach gogli) zaraz po zdjęciu Vrizzmo nie mogłam się przyzwyczaić do prawdziwego świata. Nie trwało to długo i przypominało zejście z karuzeli. Teraz już jestem przyzwyczajona. Ba! Przy grach, które wymagają chodzenia, mogę już spokojnie stać przy odpalonym VR. Wam tego jednak na sam początek nie polecam, bo zrobicie sobie krzywdę. Lepiej zacząć na siedząco i z dala od ściany (tak, pacnęłam w ścianę). Słyszałam, że gogle mogą powodować bóle głowy po dłuższym użytkowaniu, ale tego nie potwierdzam. Jestem migreniczką z najczęstszymi migrenami ocznymi, więc cholernie się tego bałam, a tu nic. Słowo! Za to mój żołądek się buntował i to nie tylko przy rollercoasterach odczuwałam lekkie mdłości. Niby nic poważnego, jednak dyskomfort po kilku godzinach jest. Chyba każdy reaguje inaczej. Za to jedno jest pewne: w wirtualnej rzeczywistości czas płynie inaczej. Wydaje się, że dopiero przed chwileczką włożyliśmy gadżet na głowę, a tu godzina minęła. Zaskakujące, ale chyba już tak jest, gdy człowiek się dobrze bawi.
W każdym razie dalej jestem w zakochana po uszy i nie oddam swoich różowych gogli! Za to mam dla was coś specjalnego. Vrizzmo dla Różowych Sałat przygotowało specjalną promocję. Klikając w ten link i wpisując w rubryce kuponu rabatowego: gosiarella_custom_032015 , otrzymacie 15% zniżki na zakup gogli w wersji custom. Kod jest aktywny do końca marca. Jeśli się zdecydujecie to koniecznie podzielcie się ze mną wrażeniami!
Na zakończenie macie w bonusie film, który nagrałyśmy z Agatą z bloga Bałagan Kontrolowany. Zobaczycie jak śmiesznie wygląda osoba, która po raz pierwszy ubiera Vrizzmo! Enjoy!
Pierwszą aplikacją, którą odpaliłam było oczywiście zabijanie zombie. Gra nazywa się Zombie Shooter VR (na razie moja ulubiona do zabijania zombiaków) stworzone przez Fibrum, i jak się domyślacie jej założenia są bardzo proste. Fajne jest to, że nie wrzuca od razu na głęboką wodę. Nim wylecą na nas spragnione bebechów zombie, mamy czas na przyzwyczajenie się do rzeczywistości wirtualnej w pokoju, w którym widzimy mapę metra, które będziemy przemierzać oraz możliwość wyboru broni. Jeśli macie gogle na głowie po raz pierwszy to jest to wręcz wymarzone środowisko do przyzwyczajenia się, że gra otacza nas z każdej możliwej strony. Mam wirtualny sufit, wirtualną podłogę, ściany i kąt obrotu 360°. W pomieszczeniu przygotowawczym uczycie się również kontrolować wzrokiem rzeczywistość. To pomaga, podobnie jak drugi etap, w którym pojawiacie się w tunelu i jesteście w ruchu. Wierzcie lub nie, ale to naprawdę dziwne uczucie, że widzicie jak się poruszacie, choć wasz tyłek dalej siedzi. Trzeba się przyzwyczaić. Zazwyczaj wystarczają sekundy, ale gdyby nie te dodatkowe sekundy to zombie już dawno przeżuwałoby kawałek waszego ciała (tego wirtualnego). Po chwili zaczyna się prawdziwa zabawa. Aż powtórzę: zabijacie zombie wzrokiem i to jest epickie!

Jeśli jednak zabijanie zombiaków (wzrokiem!) w mrocznym tunelu nie jest dla was wystarczająco ekscytujące to polecam Crazy Swing VR, również od Fibrum. To zdecydowanie jedna z moich ulubionych apek do VR. Widzicie, sprawdzałam wiele różnych wirtualnych rollercoasterów, ale nie wywoływały u mnie większego entuzjazmu. O były, bo były. Jedne lepsze, drugie gorsze, ale żaden nie podnosił mi żołądka i nie zmuszał do dramatycznego wbijania palców w oparcie fotela, jakbym naprawdę miała za moment rozpłaszczyć się o ziemię. Crazy Swing mi to zrobił. Było mi niedobrze jeszcze przez dwie godziny po wyłączeniu aplikacji i wiecie co? Było mi z tym dobrze. Wiedziałam, że to było coś dobrego i chętnie do tego wracałam. Zwłaszcza, że widok jest nieziemski w dosłownym znaczeniu tego słowa. Przetestowałam ją też na osobie z lękiem wysokości. Efekt był podobny do mojego (tylko więcej krzyku), a zadowolenie gwarantowane.

Wśród moich ulubionych aplikacji znajdziecie również rollercoaster utrzymany w stylu Dzikiego Zachodu, chociaż lekko ubarwionego. Przyznaję się bez bicia: krzyczę przy nim jak opętana! Świetna zabawa, a zwłaszcza, gdy nad nami latają sobie smoki! Nie wiem co mają smoki do Dzikiego Zachodu, ale jest fajnie. Jego plusem (a może minusem?) jest to, że nie wywołuje uczucia totalnej paniki związanej z oddalaniem i szybkim przybliżaniem się do ziemi. Wspomniane piski są błędem umysłu, który podpowiadał mi, że za moment mogę umrzeć. Poważnie, co chwilę miałam wrażenie, że mój biedny wagonik się wykolei, ale to uczucie towarzyszy przy wielu aplikacjach. Niestety jest też minus, apka jest płatna, a w wersji demo dość krótka.
Skoro już jesteśmy przy klimatach westernu to napomknę o grach, dzięki którym możecie się wcielić w kowboja by postrzelać na Dzikim Zachodzie do bandziorów lub kartonowych bandziorów. Fajne, proste i przypominają mi klimat starych gier, w których nie istniała jeszcze fabuła.
Zdaję sobie sprawę, że wyżej opisane doświadczenia bazują na ekstremalnych przeżyciach w wirtualnej rzeczywistości i sporej dawce krzyku. Chyba nadszedł czas by was uspokoić, dlatego opiszę bardziej relaksujące propozycje. W ostatnich dniach pływałam w oceanie, latałam nad wyspą, zwiedzałam świat. Mam jednak wrażenie, że spokojne spędzanie czasu w założonych goglach Vrizzmo nie jest dla mnie. Choć pływałam z delfinami i przyglądałam się rybciom, to znaczcie częściej wyciągałam harpun by strzelać do rekinów. Dobrze, że podwodnych aplikacji jest tak wiele, że w końcu rekiny mnie odstresowały. Z lataniem było trochę lepiej, bo choć szybko znudziło mi się oglądanie niezbyt udanej tropikalnej wyspy z lotu ptaka to szybowanie w górach pokrytych śniegiem było naprawdę przyjemne (swoją drogą polecam Snow Mountain Cardboard VR od Candlify Technologies). Kosmos też mnie uspokajał. Pewnie uznacie to za dziwne, ale momentami zwyczajnie się kładłam na plecach by podziwiać gwiazdy (choć akurat w tej aplikacji powinnam rozwalać asteroidy). Aktualnie jest za zimno by zrobić to w realu, więc zdążyłam za nimi zatęsknić. Podróżowanie po świecie jest zbliżone do Google Street View. Tylko nie wiedzieć czemu w Londynie wpadłam od razu do budynku składu broni, czy czegoś łudząco przypominającego składowisko bomb rakietowych (najwidoczniej mój instynkt zadziałał), ale jak tam trafiłam i czy to na pewno było to to nie wiem, bo odtworzyć drogi nie potrafiłam.
Próbowałam też innych, bardzo dziwnych symulatorów np. symulatora sikania. Chyba nigdy nie trafiłam na nic głupszego, bo nic to praktycznie nie robiło. Jeśli przez przypadek postanowicie to odpalić to mam dobrą radę: nie sprawdzajcie co jest po prawej (spoiler), bo czyha tam jakiś nawiedzony pająk. A pająki potrafiłam zdzierżyć jedynie w Lamper VR, w której sterujecie pszczółką i staracie się jej nie rozkwasić o wszystkie podstawione przeszkody.
Ogólnie wrażenie jest mega pozytywne. Wirtualna rzeczywistość w powyższych odsłonach niesamowicie mnie urzekła. Zazwyczaj wrażenia wizualne są dopełnione świetnie dobraną muzyką, która stara się zakłócić wrażenie, że virtual to nie real, a przy tym wkręca w klimat danej aplikacji. Nie jestem pewna, jak sama reaguję, ale patrząc na innych, którzy mieli Vrizzmo na oczach, widzę że są niesamowicie pochłonięci tym drugim światem. Wymachują pięściami, gdy atakuje je zombiak, próbują dosięgnąć gwiazd i innych przedmiotów, które widzą, a 100% badanych przez dr Gosiarellę zaciska łapki na siedzeniu i stara się zaprzeć nogami, gdy akurat spadają z rollercoasterów. To zabawne i zachwycające zarazem. Zwłaszcza, że większość grafik w aplikacjach pozostawia wiele do życzenia. Nie jest całkiem beznadziejna, ale daleko jej do grafiki z gier na Xboxa, co jest zrozumiałe, przynajmniej na tą chwilę, ponieważ podejrzewam, że już niebawem i to się polepszy. W końcu ten typ wirtualnej rzeczywistości jej nowością, dzięki czemu ciągle powstaje coś nowego i lepszego. Swoją drogą dostęp do aplikacji i gier VR jest bardzo prosty. Wystarczy wpisać w wyszukiwarce sklepu Google Play "VR" i pobrać to co nas zainteresuje.
Wydaje mi się, że już dość opowiedziałam wam o grach i symulatorach. Przejdźmy do oglądania filmów. Jeśli mam być szczera to właśnie one są słabym punktem gogli, a nawet nie ich, tylko wirtualnej rzeczywistości. Nie podoba mi się oglądanie filmów 3D w tej formie. Obraz jest za blisko przez co staje się dla mnie niewyraźny. Z kolei przez to rozmycie bolą mnie oczy i mam wrażenie, że ciągle robię zeza. Dlatego odradzam, a przynajmniej ja zostaję przy tradycyjnym oglądaniu w kinie lub telewizorze 3D. Niemniej jeśli macie Vrizzmo to przetestujcie to na sobie, bo może to ze mną jest coś nie tak.
Zbliżamy się pomału do końca naszej wycieczki po wirtualnym świecie, więc opowiem wam w skrócie jak przebywanie w niej wpływa na mnie. Początkowo (czyt. przy pierwszych 3 założeniach gogli) zaraz po zdjęciu Vrizzmo nie mogłam się przyzwyczaić do prawdziwego świata. Nie trwało to długo i przypominało zejście z karuzeli. Teraz już jestem przyzwyczajona. Ba! Przy grach, które wymagają chodzenia, mogę już spokojnie stać przy odpalonym VR. Wam tego jednak na sam początek nie polecam, bo zrobicie sobie krzywdę. Lepiej zacząć na siedząco i z dala od ściany (tak, pacnęłam w ścianę). Słyszałam, że gogle mogą powodować bóle głowy po dłuższym użytkowaniu, ale tego nie potwierdzam. Jestem migreniczką z najczęstszymi migrenami ocznymi, więc cholernie się tego bałam, a tu nic. Słowo! Za to mój żołądek się buntował i to nie tylko przy rollercoasterach odczuwałam lekkie mdłości. Niby nic poważnego, jednak dyskomfort po kilku godzinach jest. Chyba każdy reaguje inaczej. Za to jedno jest pewne: w wirtualnej rzeczywistości czas płynie inaczej. Wydaje się, że dopiero przed chwileczką włożyliśmy gadżet na głowę, a tu godzina minęła. Zaskakujące, ale chyba już tak jest, gdy człowiek się dobrze bawi.
W każdym razie dalej jestem w zakochana po uszy i nie oddam swoich różowych gogli! Za to mam dla was coś specjalnego. Vrizzmo dla Różowych Sałat przygotowało specjalną promocję. Klikając w ten link i wpisując w rubryce kuponu rabatowego: gosiarella_custom_032015 , otrzymacie 15% zniżki na zakup gogli w wersji custom. Kod jest aktywny do końca marca. Jeśli się zdecydujecie to koniecznie podzielcie się ze mną wrażeniami!
Na zakończenie macie w bonusie film, który nagrałyśmy z Agatą z bloga Bałagan Kontrolowany. Zobaczycie jak śmiesznie wygląda osoba, która po raz pierwszy ubiera Vrizzmo! Enjoy!