
Nie chciałam pisać o Outlanderze, po części dlatego, że naprawdę nie lubię pisać o serialach, których pierwszy sezon jeszcze trwa, a także ponieważ nie chciałam go oglądać. Jednak stało się i muszę powiedzieć jak do tego doszło. Wiele osób namawiało mnie do obejrzenia Outlandera, ale temat kompletnie mi nie podchodził. Nie specjalnie interesuje mnie Szkocja, jej historia i faceci w kiltach. Wystarczył jeden wolny deszczowy dzień by mnie złamać - obejrzałam dwanaście odcinków niemal jednym ciągiem. Ci, którzy śledzą Gosiarellowego twittera na bieżąco mogli czytać, jak przechodziłam od sceptycyzmu przez zainteresowanie, aż do całkowitego uzależnienia, dlatego teraz musicie uwierzyć mi na słowo: jestem na serialowym haju, więc mogłam dać się ponieść niezwykłemu klimatowi, który jeszcze kilka dni temu nie wydawał mi się za grosz pociągający.
W serialu pociągnięto dwie osie czasu. Pierwsza, mniej istotna dzieje się pół roku po zakończeniu II Wojny Światowej. Angielska pielęgniarka, Claire Randall (Caitriona Balfe), wraca z frontu do swojego męża, którego prawie nie widziała przez ostatnich pięć lat. Wyobrażacie sobie nie widzieć ukochanej osoby przez tyle lata, gdy wokół Was szaleje piekło. Już sam upływający czas zmienia ludzi, a co dopiero wojna. Nic więc dziwnego, że po tak długiej rozłące postanowili wyjechać na drugi miesiąc miodowy by poznać się na nowo. Frank, mąż Claire (Tobias Menzies), uwielbia historię, więc czas spędzony w Szkocji spędzają na zwiedzaniu i poznawaniu losów jego przodka Black Jacka. W noc Samhain podglądali druidki tańczące wokół kamiennego kręgu. Nazajutrz Claire dotknęła jednego z kamieni, a to sprawiło, że cofnęła się w czasie do roku 1743, czyli czasów konfliktu Szkotów z Anglikami, który w niedługim czasie doprowadził do powstania jakobitów. Nasza podróżniczka w czasie szybko wplątała się w poważne tarapaty. Została zaatakowana przez Anglików, niemal zgwałcona przez przodka jej męża, a następnie porwana przez ród MacKenzie, chociaż oni woleli używać określenia 'gość', aniżeli 'więzień'.
Tak naprawdę serial opowiada o rozdarciu między życiem Claire w XX wieku u boku męża, a tym co przeżywa obecnie w XVIII w. O tym, jak kobieta z cywilizowanych czasów musi sobie radzić, gdy niewiasty oskarżone o czary są palone na stosach, gdy dzieci umierają z powodu zabobonów, a mężczyzna sprawuje władzę nad kobietą. Wszystko, co dla nas współczesnych jest absurdalne i bestialskie, tam jest na porządku dziennym. Oglądając serial nie mogłam przestać zastanawiać się jak sama poradziłabym sobie żyjąc w tamtych czasach. Claire miała przynajmniej tyle szczęścia, że mniej więcej kojarzyła historię i zwyczaje tam panujące, dzięki czemu udało jej się w miarę dostosować. Chociaż patrząc na to z drugiej strony, zaprzyjaźniała się z ludźmi, których losy zostały już dawno zapisane. Widziała ich zaangażowanie w przywrócenie księcia Edwarda na tron, mając przy tym świadomość, że ich wysiłki okażą się daremne, a większość z nich zginie. I tu też pojawia się największy dylemat związany z podróżami w czasie: czy historii nie da się zmienić, mimo wszystkich wysiłków czy też najmniejszy drobiazg może zaważyć na przyszłości? Najchętniej zagłębiłabym się w tym momencie w rozważania nad teorią multiświatów, ale skoro w Outlanderze nie zawracają sobie tym głowy to po co ja mam to robić?
Ważniejsza wydaje się być sama historia i bigamia głównej bohaterki, chociaż w tym przypadku zachodzą nadzwyczajne okoliczności. Pierwszy mąż Claire jeszcze się nie urodził (dlatego bardzo mnie dziwi, że dziewczyna pragnie śmierci Jonathana Randalla, który jest przodkiem jej Franka, choć przez to jej mąż może nigdy się nie narodzić - znów doszliśmy do problemu continuum), więc związanie się z Jamiem (Sam Heughan) nie powinno być uznawane za bigamię, prawda? Swoją drogą nie wiem, czy na jej miejscu mogłabym darzyć pierwszego męża uczuciem, gdy jego przodek (posiadający tą samą twarz) dwa razy próbował ją zgwałcić i był bestią w najgorszym tego słowa znaczeniu. Zaś Jamie jest cudowny i mówi to osoba, która nie ma bzika na punkcie rudych facetów w klitach. No dobrze, teraz już mam. Dobrze zbudowani, przystojni Szkoci wyglądają świetnie. Dobrze prezentują się nawet Ci starsi i mniej urodziwi, ponieważ mają wyjątkowo dumną postawę. [Nie spodziewałam się, że kiedykolwiek coś takiego napiszę] Także tego... Jamie jest cudowny i zapewniam, że wszystkie kobiety stracą dla niego głowę. Uwielbiam współczesnych facetów, ale czasami żałuję, że nie mają w sobie tamtego dawno zapomnianego uroku, wiary w miłość na całe życie, pełnego oddania dla ukochanej i potrzeby bronienia jej własnym ciałem. Ech... poniosło mnie. Plusem jest również główna bohaterka, która jest silna, odważna, kieruje się zdrowym rozsądkiem i odznacza się tym, co posiadają współczesne kobiety, czyli wysokim poziomem własnej wartości, dzięki czemu nie pozwala się traktować źle.
Jestem wdzięczna Outlanderowi za to, że zaraził mnie Szkockim klimatem. Przez niego zaczęłam bardziej zgłębiać ich historię (co pewnie za jakiś czas odczujecie na blogu), doceniać kilty, a nawet kobzy. Po obejrzeniu dwunastu odcinków całkowicie uzależniłam się od openingowego utworu The Skye Boat Song, który jest delikatnym przerobieniem tekstu poematu Roberta Louisa Stevensona odnoszącym się do ucieczki księcia Edwarda po porażce w bitwie pod Culloden w 1746 roku, co jest doskonałym wyborem na utwór przewodni. Zakładam, że ta bitwa pojawi się w serialu pod sam koniec, ale tylko sobie gdybam, ponieważ jeszcze nie przeczytałam "Obcej" Diany Gabaldon, której serial jest adaptacją.
Muszę Was ostrzec, pierwsze odcinki są moim zdaniem nienajlepsze. Podchodziłam do nich z dużą dawką sceptycyzmu i wydawały się ciągnąć w nieskończoność, ale od trzeciego niezauważalnie zaczęłam się uzależniać od oglądania, dlatego dajcie mu szansę, ponieważ z każdym odcinkiem jest lepiej i lepiej! Chociaż nie wiem czy możecie wierzyć mi dzisiaj, gdy jestem (po raz pierwszy) na kacu po-serialowym. Niemniej Gosiarella poleca!
Ps. Lubicie Szkockie zwyczaje, historię i produkcje do niej nawiązujące? Polecacie coś?
Ps2. Trafiliście kiedyś na książkę/film/serial/coś co sprawiło, że zapragnęliście zgłębić temat?
W serialu pociągnięto dwie osie czasu. Pierwsza, mniej istotna dzieje się pół roku po zakończeniu II Wojny Światowej. Angielska pielęgniarka, Claire Randall (Caitriona Balfe), wraca z frontu do swojego męża, którego prawie nie widziała przez ostatnich pięć lat. Wyobrażacie sobie nie widzieć ukochanej osoby przez tyle lata, gdy wokół Was szaleje piekło. Już sam upływający czas zmienia ludzi, a co dopiero wojna. Nic więc dziwnego, że po tak długiej rozłące postanowili wyjechać na drugi miesiąc miodowy by poznać się na nowo. Frank, mąż Claire (Tobias Menzies), uwielbia historię, więc czas spędzony w Szkocji spędzają na zwiedzaniu i poznawaniu losów jego przodka Black Jacka. W noc Samhain podglądali druidki tańczące wokół kamiennego kręgu. Nazajutrz Claire dotknęła jednego z kamieni, a to sprawiło, że cofnęła się w czasie do roku 1743, czyli czasów konfliktu Szkotów z Anglikami, który w niedługim czasie doprowadził do powstania jakobitów. Nasza podróżniczka w czasie szybko wplątała się w poważne tarapaty. Została zaatakowana przez Anglików, niemal zgwałcona przez przodka jej męża, a następnie porwana przez ród MacKenzie, chociaż oni woleli używać określenia 'gość', aniżeli 'więzień'.

Tak naprawdę serial opowiada o rozdarciu między życiem Claire w XX wieku u boku męża, a tym co przeżywa obecnie w XVIII w. O tym, jak kobieta z cywilizowanych czasów musi sobie radzić, gdy niewiasty oskarżone o czary są palone na stosach, gdy dzieci umierają z powodu zabobonów, a mężczyzna sprawuje władzę nad kobietą. Wszystko, co dla nas współczesnych jest absurdalne i bestialskie, tam jest na porządku dziennym. Oglądając serial nie mogłam przestać zastanawiać się jak sama poradziłabym sobie żyjąc w tamtych czasach. Claire miała przynajmniej tyle szczęścia, że mniej więcej kojarzyła historię i zwyczaje tam panujące, dzięki czemu udało jej się w miarę dostosować. Chociaż patrząc na to z drugiej strony, zaprzyjaźniała się z ludźmi, których losy zostały już dawno zapisane. Widziała ich zaangażowanie w przywrócenie księcia Edwarda na tron, mając przy tym świadomość, że ich wysiłki okażą się daremne, a większość z nich zginie. I tu też pojawia się największy dylemat związany z podróżami w czasie: czy historii nie da się zmienić, mimo wszystkich wysiłków czy też najmniejszy drobiazg może zaważyć na przyszłości? Najchętniej zagłębiłabym się w tym momencie w rozważania nad teorią multiświatów, ale skoro w Outlanderze nie zawracają sobie tym głowy to po co ja mam to robić?

Ważniejsza wydaje się być sama historia i bigamia głównej bohaterki, chociaż w tym przypadku zachodzą nadzwyczajne okoliczności. Pierwszy mąż Claire jeszcze się nie urodził (dlatego bardzo mnie dziwi, że dziewczyna pragnie śmierci Jonathana Randalla, który jest przodkiem jej Franka, choć przez to jej mąż może nigdy się nie narodzić - znów doszliśmy do problemu continuum), więc związanie się z Jamiem (Sam Heughan) nie powinno być uznawane za bigamię, prawda? Swoją drogą nie wiem, czy na jej miejscu mogłabym darzyć pierwszego męża uczuciem, gdy jego przodek (posiadający tą samą twarz) dwa razy próbował ją zgwałcić i był bestią w najgorszym tego słowa znaczeniu. Zaś Jamie jest cudowny i mówi to osoba, która nie ma bzika na punkcie rudych facetów w klitach. No dobrze, teraz już mam. Dobrze zbudowani, przystojni Szkoci wyglądają świetnie. Dobrze prezentują się nawet Ci starsi i mniej urodziwi, ponieważ mają wyjątkowo dumną postawę. [Nie spodziewałam się, że kiedykolwiek coś takiego napiszę] Także tego... Jamie jest cudowny i zapewniam, że wszystkie kobiety stracą dla niego głowę. Uwielbiam współczesnych facetów, ale czasami żałuję, że nie mają w sobie tamtego dawno zapomnianego uroku, wiary w miłość na całe życie, pełnego oddania dla ukochanej i potrzeby bronienia jej własnym ciałem. Ech... poniosło mnie. Plusem jest również główna bohaterka, która jest silna, odważna, kieruje się zdrowym rozsądkiem i odznacza się tym, co posiadają współczesne kobiety, czyli wysokim poziomem własnej wartości, dzięki czemu nie pozwala się traktować źle.
![]() |
Dumni Szkoci patatający na konikach |
![]() |
Jeśli ani Gosiarellowy tekst, ani ta scena Was nie przekonała to nie ma dla Was nadziei |
Ps. Lubicie Szkockie zwyczaje, historię i produkcje do niej nawiązujące? Polecacie coś?
Ps2. Trafiliście kiedyś na książkę/film/serial/coś co sprawiło, że zapragnęliście zgłębić temat?
