Od razu ostrzegam, że jestem na bajkowym haju, więc ten tekst nie będzie ani poważny, ani rzeczowy. Słyszeliście kiedyś o bajce "Klopsik i inne zjawiska pogodowe"? Na pewno i jeśli jej nie obejrzeliście to założę się, że z tego samego powodu, dla którego i ja przez długi czas ją omijałam, czyli nazwę. Geez... serio, klopsiki? To miało kogoś zachęcić? Dlatego zapomnijcie o tej nazwie, bo klopsów tam prawie nie ma. Już szybciej cheeseburgery. Zresztą nie ważne. Ważne jest to, że ta bajka jest tak uroczo poryta, że a) zakochałam się w niej totalnie i b) od razu obejrzałam kontynuacje, czyli "Klopsiki kontratakują", dlatego machnę Wam tekst o obu, bo dla mnie to jedna bajka, która trwa 3 godziny.
Zacznijmy od pomysłu. "Klopsiki i inne zjawiska pogodowe" zaczynają się od przedstawienia nam małego Flinta Lockwooda, który pragnie zostać docenianym naukowcem. Nasz mały mózgowiec wyrasta na genialnego naukowca, jednak totalnie ześwirowanego, delikatnie zakompleksionego, lekko ciapowatego i na bank z ADHD, czyli mieszanka idealna. Niestety większość jego wynalazków stanowi zagrożenie dla zdrowia i życia wszystkich mieszkających z nim na wyspie. W końcu konstruuje maszynę, której zadaniem jest przemiana wody w jedzenie (aż ciarki mnie przeszły, gdy pomyślałam jak to może się skończyć). Maszyna wymknęła się spod kontroli i poszybowała w niebo by w spokoju zasysać sobie chmurki i przetwarzać je w jedzenie. DESZCZ CHEESEBURGERÓW! Czemu tylko ja piszczę? Piszcie ze mną! Nie? No dobra, to wyobraźcie sobie, że macie urodziny i ktoś specjalnie dla Was zamawia lodową krainę - lody wszystkich smaków spadają z nieba i przykrywają Waszą okolicę, a Wy możecie ulepić lodowego bałwana i zjeść lodowego bałwana! Możecie urządzić bitwę na śnieżki z lodów waniliowych (zresztą każdych byle nie czekoladowych, bo one są podejrzane, gdy leżą na ulicy). No tak, teraz to piszczycie!
W każdym razie sprawa oczywiście odrobinę się komplikuje i nasz bohater musi wszystko naprawić, gdy mu się to udaje mamy koniec. Tam gdzie pierwsza część się kończy - tam druga się zaczyna. Jedzeniowy bałagan ktoś musi posprzątać (staram się niespoilerować), podejmuje się tego grupa naukowców, a w tym czasie mieszkańcy zostają przesiedleni. Po pół roku naukowiec naczelny wysyła Flinta z powrotem na wyspę by znalazł swoją maszynę, bo tworzy zmutowane jedzenie, które jest wielkie, żywe i z pewnością bardzo wrogo nastawione... wiecie cheeseburger pająk to niepokojąca mieszanka. Niby trochę lepiej niż normalny pająk, ale dalej źle.
Obie części są fajne na swój sposób. Pierwsza zachwyca jedzeniem spadającym z nieba, przez co sprawia, że człowiek robi się głodny (ten cheeseburger za mną łaził!). Była zabawna, pokręcona i pomysłowa, jednak odrobinę irytowała, bo ciągle się zastanawiałam jakim cudem to jedzenie im nie gnije oraz dlaczego tych resztek zza tamy nie oddadzą uboższym krajom, w którym ludzie faktycznie głodują. No tak - to bajka, a bajki tak nie działają. Mają bawić, a nie przypominać, że na świecie nie jest wcale tak fajnie.
Druga część to już totalny odlot. Wyobraźnia poniosła twórców hen hen daleko, a ja podążyłam za nimi i bawiłam się znakomicie. Widziałam wściekłego Tacozaura w wersji Max, ogórki jedzące szprotki, urocze pianki z buziami, arbuzo-słonie i najsłodszą truskawkę świata, która notabene jest Poziomkiem! Zakochałam się w świecie, w którym jedzenie ma oczy, żyje i ogólnie jest zbyt słodkie by je zjeść (wegetarianie mają przesrane). Zakochałam się w tym pomyśle i zakochałam się w wykonaniu. To jedyna kontynuacja bajki (jaka przychodzi mi teraz do głowy), która jest lepsza od pierwszej części. Jeśli będziecie ją oglądać to koniecznie obejrzycie także sceny po napisach, bo są jeszcze bardziej poryte niż sama bajka. To już nawet nie jest zabawne to jest uroczo absurdalne!
Poza fabułą, jedzeniem i właściwie wszystkim, szokowało mnie, że to nie jest bajka od Pixara. Z pewnością zauważyliście, że każda wytwórnia ma swój własny styl (wystarczy spojrzeć na np. Disneya) i te dwa tytuły ze swoimi szalonymi wstawkami i biegającym telewizorem tak bardzo pasuje mi do Pixara, a w Teorii Pixara sprawdziłyby się znakomicie! Klopsiki są bardziej Pixarowskie niż wszystkie bajki od Pixara razem wzięte.
Jak już pewnie zauważyliście bajka podbiła moje serce (i soundtrack cudowny!) i z miejsca trafiła na moje TOP3 ulubionych animacji. Sony Pictures Animation z Codym Cameronem i Krisem Pearnem na czele spisali się znakomicie! Oczywiście, jeśli nie macie zwichrowanej psychiki to istniej obawa, że ten film Was przerośnie i wcale nie będzie śmieszył. Z drugiej strony akurat Wam to grozić nie powinno, skoro na co dzień czytacie Różowy Blog o bajkach i zombiakach.
Ps. Jestem na bajkowym haju, więc a) przez jakiś czas teksty o nowo oglądniętych bajkach będą przeważać i b) możecie mi polecać tytuły, bo wbrew pozorom mam duże braki w animacjach, które nie są Disneya ani Pixara.
Ps2. Gdybyście mieli zamówić jedzeniowy deszcz to z czego by się składał? Ja zacznę - Wata cukrowa!
Ps3. Jeśli chcecie więcej fanienia Klopsików to polubcie Gosiarellę na FB!
Zacznijmy od pomysłu. "Klopsiki i inne zjawiska pogodowe" zaczynają się od przedstawienia nam małego Flinta Lockwooda, który pragnie zostać docenianym naukowcem. Nasz mały mózgowiec wyrasta na genialnego naukowca, jednak totalnie ześwirowanego, delikatnie zakompleksionego, lekko ciapowatego i na bank z ADHD, czyli mieszanka idealna. Niestety większość jego wynalazków stanowi zagrożenie dla zdrowia i życia wszystkich mieszkających z nim na wyspie. W końcu konstruuje maszynę, której zadaniem jest przemiana wody w jedzenie (aż ciarki mnie przeszły, gdy pomyślałam jak to może się skończyć). Maszyna wymknęła się spod kontroli i poszybowała w niebo by w spokoju zasysać sobie chmurki i przetwarzać je w jedzenie. DESZCZ CHEESEBURGERÓW! Czemu tylko ja piszczę? Piszcie ze mną! Nie? No dobra, to wyobraźcie sobie, że macie urodziny i ktoś specjalnie dla Was zamawia lodową krainę - lody wszystkich smaków spadają z nieba i przykrywają Waszą okolicę, a Wy możecie ulepić lodowego bałwana i zjeść lodowego bałwana! Możecie urządzić bitwę na śnieżki z lodów waniliowych (zresztą każdych byle nie czekoladowych, bo one są podejrzane, gdy leżą na ulicy). No tak, teraz to piszczycie!
See the rainbow! Taste the rainbow! |
Obie części są fajne na swój sposób. Pierwsza zachwyca jedzeniem spadającym z nieba, przez co sprawia, że człowiek robi się głodny (ten cheeseburger za mną łaził!). Była zabawna, pokręcona i pomysłowa, jednak odrobinę irytowała, bo ciągle się zastanawiałam jakim cudem to jedzenie im nie gnije oraz dlaczego tych resztek zza tamy nie oddadzą uboższym krajom, w którym ludzie faktycznie głodują. No tak - to bajka, a bajki tak nie działają. Mają bawić, a nie przypominać, że na świecie nie jest wcale tak fajnie.
Chcę taką truskawkę! Przecież to chodzące serduszko z wielkimi oczkami <3 |
Tak wyglądałam oglądając tę bajkę! |
Jak już pewnie zauważyliście bajka podbiła moje serce (i soundtrack cudowny!) i z miejsca trafiła na moje TOP3 ulubionych animacji. Sony Pictures Animation z Codym Cameronem i Krisem Pearnem na czele spisali się znakomicie! Oczywiście, jeśli nie macie zwichrowanej psychiki to istniej obawa, że ten film Was przerośnie i wcale nie będzie śmieszył. Z drugiej strony akurat Wam to grozić nie powinno, skoro na co dzień czytacie Różowy Blog o bajkach i zombiakach.
Ps. Jestem na bajkowym haju, więc a) przez jakiś czas teksty o nowo oglądniętych bajkach będą przeważać i b) możecie mi polecać tytuły, bo wbrew pozorom mam duże braki w animacjach, które nie są Disneya ani Pixara.
Ps2. Gdybyście mieli zamówić jedzeniowy deszcz to z czego by się składał? Ja zacznę - Wata cukrowa!
Ps3. Jeśli chcecie więcej fanienia Klopsików to polubcie Gosiarellę na FB!
0 Komentarze