Do niedawna sądziłam, że znam niewłaściwą definicję słowa 'lojalność'. Od małego ludzie w okół mnie w pewnych sytuacjach zachowywali i dalej zachowują się zupełnie odmiennie od tego jak ja robię będąc na ich miejscu i czego chciałabym od nich wymagać. Przez to zaczęłam wierzyć, że problem leży po mojej stronie i najpewniej mylę lojalność z zawiścią czy czymś podobnym. Jednak ostatnio trafiłam na osobę, przez którą zaczęłam wierzyć, że jednak wszystko ze mną w porządku, ale po kolei.
Lojalność jest bardzo ogólnym pojęciem, więc może wyjaśnię co mam na myśli. Aby nazwać kogoś przyjacielem musi on spełniać wiele warunków. Musimy się z nim dobrze dogadywać, lubić spędzać czas wspólnie, mieć do siebie zaufanie, wspierać się, być wobec siebie szczerzy i pomagać sobie nawzajem - to oczywiste. Czy to już wszystko? Zasadniczo to jakie kryteria przyjmujemy w przyjaźni są bardzo indywidualne. Powiedzcie mi jednak co zrobić w sytuacji, gdy wasz kolega/znajomy (dla ułatwienia nazwijmy go X) pokłóci się z Waszym przyjacielem (a jego nazwijmy Z). Nie chodzi mi zwykłą kłótnię o nic nieznaczące błahostki, po której następuje kilku dniowy foch i wszystko wraca do normy. Chodzi o coś ważniejszego. O poważniejszą krzywdę.
Gdy ja robię za Z, czyli osobę zranioną moi znajomi, czy też przyjaciele wysłuchują moich żali i oczywiście entuzjastycznie potakują mówiąc jaki to X jest zły i podły, jednak to nic między nimi nie zmienia. Dalej ze sobą rozmawiają, spotykają się od czasu do czasu, a ja słyszę 'mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko, bo wiesz... X mi nic nie zrobił'. Za każdym razem, gdy słyszałam ten tekst gotowałam się od środka. Tak, Tobie faktycznie nic nie zrobił, Twojej 'przyjaciółce' już tak. Niemniej nie mówię tego na głos, bo może wymagam za wiele i z pewnością wyjdę na małostkową. Ponad to czy można prosić o to, by ktoś stanął za mną murem i był lojalny? Nie, to musi pojawić się w człowieku samo, by było prawdziwe.
Widzicie, gdy ktoś (nawet jeśli to jakiś znajomy) skrzywdzi mojego przyjaciela, czyli kogoś kto jest mi niesamowicie bliski, jakoś nie potrafię przejść z tym do porządku dziennego. 'Wróg mojego przyjaciela jest moim wrogiem' wydaje mi się bardziej na miejscu, niż nagadanie na niego tylko po to, by po 10 minutach przybić mu piątkę czy iść na piwo. Zawsze stoję murem (chyba, że to on jest winny całej sytuacji) i wiecie co? To nie jest fajne i rozumiem dlaczego niewiele osób robi to samo. Powiedzmy sobie szczerze, tracimy na tym. A nuż będziemy potrzebować od X czegoś w przyszłości i właśnie zamknęliśmy sobie drogę? Albo Z i X w końcu się pogodzą, a wtedy bywa różnie i to my będziemy robić za tych złych? I w sumie co nas obchodzą sytuacje, które nas nie dotyczą? Najlepiej będzie, gdy nie będziemy się niepotrzebnie wtrącać. Jeśli się z tym zgadzacie to może nie czytajcie dalej.
Zaczynam utwierdzać się w przekonaniu, że jeśli ktoś nie jest w stanie wykazać się względem mnie taką lojalnością to nie zasługuje na moją przyjaźń. Może być kolegą, może być znajomym, ale nie kimś dla kogo byłabym w stanie w środku nocy jechać na drugi koniec miasta czy nawet świata, gdyby zaistniała taka potrzeba. Nie będzie kimś komu będę ufać bezgranicznie i nie będę miała wiary, że będzie przy mnie na przekór wszystkiemu. Na świecie jest mnóstwo świetnych ludzi. Ba! W naszym życiu jest cała masa rewelacyjnych człowieków, a wśród niech można znaleźć kogoś kto będzie niesamowitym przyjacielem, więc po co marnować swój czas i energię na przyjaźń z kimś, kto nie potrafi się dla nas poświęcić. Albo inaczej. Po co być lojalnym dla osoby, która nie była taka w stosunku do nas.
Ps. Niezależnie od tego czy się ze mną zgadzacie czy nie - dajcie znać, bo zastanawia mnie czy mam błędne pojęcie w tym temacie.
Lojalność jest bardzo ogólnym pojęciem, więc może wyjaśnię co mam na myśli. Aby nazwać kogoś przyjacielem musi on spełniać wiele warunków. Musimy się z nim dobrze dogadywać, lubić spędzać czas wspólnie, mieć do siebie zaufanie, wspierać się, być wobec siebie szczerzy i pomagać sobie nawzajem - to oczywiste. Czy to już wszystko? Zasadniczo to jakie kryteria przyjmujemy w przyjaźni są bardzo indywidualne. Powiedzcie mi jednak co zrobić w sytuacji, gdy wasz kolega/znajomy (dla ułatwienia nazwijmy go X) pokłóci się z Waszym przyjacielem (a jego nazwijmy Z). Nie chodzi mi zwykłą kłótnię o nic nieznaczące błahostki, po której następuje kilku dniowy foch i wszystko wraca do normy. Chodzi o coś ważniejszego. O poważniejszą krzywdę.
[EDIT: Przez większą krzywdę, a nie pierdołę rozumiem np. ktoś bliski okrada Twojego bff albo kradnie mu faceta (ale to też problematyczne, więc dodajmy długoletni związek) albo robi mu koło tyłka tak, że wyrzucają go z pracy/studiów lub no nie wiem rozjeżdża chomika. Dodatkowo dodałabym, że działa z premedytacją.]
Z pewnością rozumiecie tę różnicę, więc powiedzcie mi co robicie, gdy ktoś skrzywdzi waszego przyjaciela. Gdy Z zerwał kontakt z X czy Wy też zrywacie z nim kontakt? Bronicie go? Okazujecie solidarność? Zastanówcie się przez chwilę próbując przypomnieć sobie taką sytuację z przeszłości. Wiecie już? To powiem Wam jak to wyglądało u mnie.Gdy ja robię za Z, czyli osobę zranioną moi znajomi, czy też przyjaciele wysłuchują moich żali i oczywiście entuzjastycznie potakują mówiąc jaki to X jest zły i podły, jednak to nic między nimi nie zmienia. Dalej ze sobą rozmawiają, spotykają się od czasu do czasu, a ja słyszę 'mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko, bo wiesz... X mi nic nie zrobił'. Za każdym razem, gdy słyszałam ten tekst gotowałam się od środka. Tak, Tobie faktycznie nic nie zrobił, Twojej 'przyjaciółce' już tak. Niemniej nie mówię tego na głos, bo może wymagam za wiele i z pewnością wyjdę na małostkową. Ponad to czy można prosić o to, by ktoś stanął za mną murem i był lojalny? Nie, to musi pojawić się w człowieku samo, by było prawdziwe.
Widzicie, gdy ktoś (nawet jeśli to jakiś znajomy) skrzywdzi mojego przyjaciela, czyli kogoś kto jest mi niesamowicie bliski, jakoś nie potrafię przejść z tym do porządku dziennego. 'Wróg mojego przyjaciela jest moim wrogiem' wydaje mi się bardziej na miejscu, niż nagadanie na niego tylko po to, by po 10 minutach przybić mu piątkę czy iść na piwo. Zawsze stoję murem (chyba, że to on jest winny całej sytuacji) i wiecie co? To nie jest fajne i rozumiem dlaczego niewiele osób robi to samo. Powiedzmy sobie szczerze, tracimy na tym. A nuż będziemy potrzebować od X czegoś w przyszłości i właśnie zamknęliśmy sobie drogę? Albo Z i X w końcu się pogodzą, a wtedy bywa różnie i to my będziemy robić za tych złych? I w sumie co nas obchodzą sytuacje, które nas nie dotyczą? Najlepiej będzie, gdy nie będziemy się niepotrzebnie wtrącać. Jeśli się z tym zgadzacie to może nie czytajcie dalej.
Zaczynam utwierdzać się w przekonaniu, że jeśli ktoś nie jest w stanie wykazać się względem mnie taką lojalnością to nie zasługuje na moją przyjaźń. Może być kolegą, może być znajomym, ale nie kimś dla kogo byłabym w stanie w środku nocy jechać na drugi koniec miasta czy nawet świata, gdyby zaistniała taka potrzeba. Nie będzie kimś komu będę ufać bezgranicznie i nie będę miała wiary, że będzie przy mnie na przekór wszystkiemu. Na świecie jest mnóstwo świetnych ludzi. Ba! W naszym życiu jest cała masa rewelacyjnych człowieków, a wśród niech można znaleźć kogoś kto będzie niesamowitym przyjacielem, więc po co marnować swój czas i energię na przyjaźń z kimś, kto nie potrafi się dla nas poświęcić. Albo inaczej. Po co być lojalnym dla osoby, która nie była taka w stosunku do nas.
Ale ja jestem idealistką, więc pewnie patrzę na świat inaczej...
Ps. Niezależnie od tego czy się ze mną zgadzacie czy nie - dajcie znać, bo zastanawia mnie czy mam błędne pojęcie w tym temacie.
0 Komentarze