Looking For Anything Specific?

Header Ads

Sailor Moon Crystal, czyli Czarodziejka z mangi

Nowa Czarodziejka z Księżyca

Gdy mała Gosiarella była jeszcze tak mała, by chodzić do podstawówki, miała rytuał. Po powrocie do domu szybko ciapnąć rzeczy byle gdzie i włączyć telewizor, by w formie relaksu obejrzeć kolejny odcinek "Czarodziejki z Księżyca". Tradycja została i dalej po powrocie do domu oglądam odcinek serialu, by zresetować mózg po ciężkim dniu. Cóż... nie pomaga mi w tym już Sailor Moon, ale dalej jest fajnie. Gdy rok temu zorientowałam się, że studio Toei Animation z okazji 20 rocznicy serii wypuściło nową Czarodziejkę nie mogłam się oprzeć (to nie przypadek, że zadebiutowała w moje urodziny!). Choć zdecydowanie nie miałam w sobie tyle cierpliwości co dawniej, bo odczekałam rok, by nadrobić całą serię w kilka dni.

Jeśli ostatnie 21 lat spędziliście w jaskini (lub co gorsza jesteście zbyt młodzi, by słyszeć o Sailor Moon) to z chęcią obedrę Was z nieświadomości o czym jest to anime. Główną bohaterką jest  Usagi Tsukino, nastolatka z Tokio. Infantylna, płaczliwa, ale także optymistka z sercem na dłoni. Pewnego dnia dziewczyna odkrywa w sobie magiczne moce (dzięki pewnej czarnej kotce) i zmienia się w Czarodziejkę z Księżyca. Cała ta przemiana to zasadniczo zwykłe przebranie się w marynarski mundurek i założenie tiary na czoło, ale... marudzę, bo sama chciałabym zmieniać ubranie w magiczny sposób, a jeszcze tego nie opanowałam. W każdym razie do Usagi szybko dołączają cztery pozostałe Czarodziejki - Merkury, Mars, Jowisz i Saturn, by wspólnie walczyć ze złem. Gdzieś tam pałęta się Mamoruś w garniaku, ale to niezbyt istotne. 
Różnice między nową i starą Czarodziejką z Księżyca
Sailor Moon vs Sailor Moon Crystal
Najważniejszą rzeczą, jaką musicie wiedzieć o Sailor Moon Crystal to to, że nie jest to  remake starego anime z lat '90, ale adaptacja mangi autorstwa Naoko Takeuchi. To ciekawa sprawa, bo nawet po obejrzeniu pierwszego odcinka widać różnicę, o których zresztą stacja wspomniała wcześniej, a i tak większość widzów jest oburzona zmienionymi wątkami. Jeśli o mnie chodzi to cieszę się, gdy twórcy są wierni oryginałowi, którym w tym przypadku jest manga. Dzięki temu mamy dwie wersje animowanej Czarodziejki z Księżyca, które choć są bardzo podobne to można potraktować jako coś więcej niż odświeżenie historii. Opowiem Wam odrobinę o różnicach, ale ostrzegam, że minęło trochę czasu od momentu, gdy ostatnio oglądałam pierwszą wersję bajki oraz czytałam mangę (nie tak dużo, jak podejrzewacie!). 

Przede wszystkim starsza odsłona była bardziej dziecinna. Miny, teksty i polskie tłumaczenie zaklęć (np. "mydło powidło", czy "groch fasola" nie brzmią zbyt poważnie i nie bardzo rozumiem, jak można w ten sposób przetłumaczyć "Mercury Bubble Blast", czy "Moon Crystal Power") powodowały, że to dzieci były głównymi, jeśli nie jedynymi odbiorcami tej bajki. W dodatku praktycznie każda seria miała podobny schemat: mnóstwo walk z byle jakimi przeciwnikami, a dopiero na samym końcu ostateczna bitwa z wielkim bossem plus dostanie nowych mocy plus rozwinięcie fabuły i poznanie przeszłości/przyszłości Czarodziejek. Taki schemat dość szybko staje się nudny, zwłaszcza, gdy większość odcinka zajmowała metamorfoza dziewczyn w wojowniczki. 
Jeśli dobrze pamiętam ta scena istniała wcześniej tylko w mandze.
Nowa wersja wydaje się znacznie poważniejsza i śmiem sądzić, że dorośli będą mogli ją oglądać bez zgrzytania zębami. Bunny jest mniej irytująca i odrobinę bardziej dojrzała. Historia bardziej przemyślana i na całe szczęście zerwano z poprzednim schematem. Oczywiście są początkowe potyczki, ale ich ilość została znacznie ograniczona. W zamian twórcy postanowili się skupić na głównych wątkach związanych z Kryształowym Królestwem Księżyca i Srebrnym Milenium. Łatwiej się dzięki temu wciągnąć w historię. Pierwszy sezon SMC obejmuje wątki Dark Kingdom oraz Black Moon, czyli dwa pierwsze sezony starego anime, czyli 2 z 5 łuków fabularnych. W przełożeniu na mangę (pierwsze wydanie) jest to 7 tomów. Chodzą słuchy, że za rok możemy się doczekać kolejnych części. Z jednej strony mnie to cieszy, bo Sailor Moon nigdy dość, a z drugiej serce mi się kraja, gdy pomyślę jak wypatroszony zostanie wątek z moim ukochanym Seiyą (z serii Stars), bo w mandze jego obraz i historia są marne. Chociaż...
Seiya ze starego anime. Ach! Ta wysoka jakość!
Wiecie, mimo że Sailor Moon Crystal jest adaptacją mangi to nie wszystko jest całkowicie wiernym odbiciem historii stworzonej przez Naoko Takeuchi. Przykładowo trochę pomieszany jest motyw z generałami Edymiona, więc może twórcy znów zbuntują się, by Seiya stał się w anime ważniejszym bohaterem od papierowego pierwowzoru (oby, oby, oby! Inaczej trzeba będzie ich ukarać!). Dobrze, skończę już gadać o swojej obsesji i wrócę do różnic. Oglądając Crystal bardzo brakowało mi oryginalnej muzyki z openingu (dobra, było ich wiele, ale ta z bijącym dzwonem na początku najbardziej zapadła mi w pamięć), chociaż "Moon Pride" Yasuharu Takanashi też nie jest zła. Za to nowa kreska jest świetna!

Ogólnie Sailor Moon Crystal oceniam na plus. Nie traktuję jej jako rywala dla starszego anime, a tym bardziej dla mangi, lecz odkurzenie sailorkowego szału. Wiem, że większość z Was może uważać się za zbyt dorosłych, by wrócić do oglądania...a nie czekajcie, jesteście na różowym blogu, więc to raczej Was nie dotyczy (serduszkuję!). W każdym razie polecam się zapoznać z nową serią. Zwłaszcza, że ma tylko 26 odcinków po ok 24 minuty każdy, a gdy przewiniemy opening i transformacje to zostanie 20 minut. Łącznie jakieś 8 godzin oglądania. Ostrzegam jednak, że pierwsze odcinki są takie sobie i dopiero po dwóch, trzech wszystko się rozkręca. 

Niech moc różowej Gosiarelli będzie z Wami!


Ps. Przypomina, że kiedyś napisałam coś w stylu True Story Sailor Moon, gdzie możecie przeczytać o anime z lat '90 i mandze. 
Ps2. Którą z sailorek chciałyście być w dzieciństwie?

Prześlij komentarz

0 Komentarze