W ponure, deszczowe dni, gdy nasz wewnętrzny leń przejmuje panowanie nad naszym życiem, ciężko wyjść z łóżka, by zrobić coś ambitnego, czy też pożytecznego. Przegrywamy walkę z ciężką kołdrą, która zmusza nas do zostania w łóżku i spędzeniu całego dnia na oglądaniu. Tylko czego? Osobiście nie znoszę tego momentu, gdy nie wiem co obejrzeć. Nie mówię już nawet o konkretnej produkcji, ale samej formie. Film, czy serial? Na co się zdecydować?
Wybranie filmu wydaje się dobrą opcją. Jest stosunkowo krótki, bo przecież poznanie całej historii w ciągu dwóch godzin to naprawdę niewiele. Dla mnie-blogera to duża zaleta, bo w czasie, który zajęłoby mi obejrzenie jednego sezonu serialu, mogę obejrzeć kilka filmów, a co za tym idzie dorwać się do większej ilości potencjalnych tematów na bloga. Jak jednak widać po Różowym Blogu, w praktyce nie działa to tak dobrze, jak w teorii i zazwyczaj trafiam na same tytuły bez polotu, na opisanie których szkoda zużywać klawiaturę. Parafrazując mądrość Forresta Gumpa, z filmami jest, jak z pudełkiem czekoladek - nigdy nie wiesz co się trafi. Może właśnie kliknięcie play dzieli Cię od nowego ulubionego filmu, który zadziwi Cię zmyślną fabułą i genialną grą aktorską, albo właśnie stracisz dwie godzinny z życia na coś, co powinno dostać Złotą Malinę. I nie możesz wyłączyć w czasie trwania, jeśli film nie przypadł Ci do gustu, bo może właśnie końcówka zmieni wszystko, jak choćby w "Kocha... Nie kocha!" (2002), czy "Szóstym Zmyśle" (1999).
Załóżmy jednak, że film okazał się arcydziełem. Kochasz bohaterów, świat przedstawiony i klimat. Wiesz, że trafiłeś w dziesiątkę z wyborem i świetnie spędzasz czas, aż tu nagle widzisz napisy końcowe, a Ty znów zostajesz sam ze sobą i swoim leniem. Film się skończył. Więcej nie wrócisz do tego świata, chyba, że obejrzysz go ponownie lub za półtora roku pojawi się druga część. Pewnie słabsza, bo tak to już jest z kontynuacjami. Musisz wybrać kolejny tytuł do obejrzenia i znów zastanawiać się na jaki gatunek masz ochotę i trzymać kciuki, by wybrany film nie zmarnował Twojego czasu.
Z serialami jest zupełnie inaczej. Pilot serialu trwa 20 do 40 minut, więc bardzo szybko jesteś w stanie ocenić, czy produkcja Cię interesuję. Jeśli nie, to możesz spokojnie wyłączyć nawet w trakcie pierwszego odcinka, bo przecież i tak są małe szanse, aby nastąpił nagły zwrot akcji. Zaś jeśli serial Ci się spodobał to masz niemal 100% pewność, że kolejne odcinki będą miały ten sam klimat, bohaterów i problemy, z którymi będą się mierzyć. Kolejne odcinki i sezony to przedłużenie tego, co już Ci się spodobało i nawet jeśli po pewnym czasie poziom spadnie, to i tak bez większego żalu go opuścisz (chyba, że tak jak Gosiarella jesteś skończonym masochistą). To właśnie jest dla mnie największą zaletą serialu - oglądasz coś, co znasz i uwielbiasz.
Niemniej filmy mają też swoje zalety. Mają wyższe budżety, co przekłada się na większy rozmach i epickie sceny (chociaż na tym polu "Gra o Tron" przebija większość filmów), a także coś, czego na chwilę obecną nie potrafi zapewnić żaden serial, czyli napięcie! Oglądając komedie romantyczną, wiesz, że bohaterowie muszą wybrać partnerów już za moment. W filmach akcji pościg musi zakończyć się przed napisami końcowymi. W horrorach krew będzie się lać do ostatnich minut i dopiero - po ostatnim strzale w łeb padnie niemal nieśmiertelny czarny charakter. Nie musisz czekać kolejnego tygodnia, by stacja telewizyjna wyemitowała kolejny odcinek, w którym łaskawie przedstawią Ci kolejny kawałek akcji. Najgorzej jest jednak z odcinkowymi horrorami, bo zwyczajnie nie mają sensu. Nie da się zbudować odpowiedniego napięcia, ani wywołać u widza skrajne przerażenie, gdy krwawa masakra jest ciągle przerywana. W takiej formie straszny serial przestaje być straszny, a co za tym idzie przestaje również spełniać swoją rolę. Zmienia się w zwykłą telenowelę z mordercą w roli głównej. Nie da się przerobić horroru, zwłaszcza slashera na serial (co udowodniło choćby Scream Queens i Scream od MTV), bo raz, że nikt nie chce czekać tygodnia, czy dwóch na świeżego trupa (na ekranie rzecz jasna!), a dwa - strach na raty? Że się tak wyrażę: Bitch, please!
Niestety seriale mają jeszcze większą wadę. Tak, gorszą nawet od tego, że trzeba długo czekać na kolejny odcinek, bo to można przeskoczyć oglądając sezony, gdy są dostępne w całości. Najokropniejszą rzeczą w serialach są cliffhangery! W formie wyjaśnienia:
Jest zbyt wiele seriali, które zostały nagle anulowane w czasie trwania sezonu lub zaraz po jego zakończeniu, przez co twórcy nie byli w stanie pozamykać wszystkich rozpoczętych wątków. Ba! Czasami wręcz potrząsnęli całym show do tego stopnia, że część głównych bohaterów była umierająca, a my nie wiemy, czy w kolejnym odcinku wyda ostatnie tchnienie, czy też pojawi się lekarz, czarownica-uzdrowicielka, czy dżin spełniający życzenia. To trochę tak, jakbyśmy siedzieli w kinie, a ono spłonęło dziesięć minut przed zakończeniem filmu i ewakuacja z budynku uniemożliwiła nam poznanie finału (może odrobinę przesadziłam z porównaniem) - z tym, że w przypadku takich seriali nigdy nie dowiemy się, co było dalej. Może raz na pięćdziesiąt przypadków do sieci trafi scenariusz kolejnego odcinka, ale komu czytanie angielskiego skryptu wynagrodzi tak nieczystą zagrywkę? Stacje telewizyjne albo nienawidzą widzów albo zwyczajnie ich nie szanują, skoro potrafią zrobić im, a raczej nam, coś tak paskudnego.
Seriale i filmy mają ze sobą wiele wspólnego, a jednak dzieli je prawdziwa przepaść. I jedna i druga forma mają rzesze fanów, dzięki swoim zaletom i pomimo wad. Osobiście wolę seriale, ponieważ bardziej mnie wciągają, mają bardziej skomplikowane problemy, którym twórcy mogą poświęcić więcej czasu, a także dlatego, że dłużej mogę cieszyć się oglądaniem tego, co lubię. Dzięki temu również nie muszę tak często szukać kolejnych tytułów. Niemniej od czasu do czasu muszę zrobić sobie od tasiemców dłuższą przerwę i wtedy chętnie sięgam po filmy, które też znacznie lepiej nadają się na randkę, czy spotkanie ze znajomymi. A Ty co wolisz?
Ps. Poważnie, co wolicie i dlaczego?
Ps2. Przy okazji to też dobry moment, by podzielić się swoimi ulubionymi tytułami, bo może ktoś właśnie szuka czegoś do obejrzenia, a Wy możecie mu pomóc!
Złota Malina czy Oscar? Czuję niepewność za każdym razem, gdy włączam nowy film. |
Z serialami jest zupełnie inaczej. Pilot serialu trwa 20 do 40 minut, więc bardzo szybko jesteś w stanie ocenić, czy produkcja Cię interesuję. Jeśli nie, to możesz spokojnie wyłączyć nawet w trakcie pierwszego odcinka, bo przecież i tak są małe szanse, aby nastąpił nagły zwrot akcji. Zaś jeśli serial Ci się spodobał to masz niemal 100% pewność, że kolejne odcinki będą miały ten sam klimat, bohaterów i problemy, z którymi będą się mierzyć. Kolejne odcinki i sezony to przedłużenie tego, co już Ci się spodobało i nawet jeśli po pewnym czasie poziom spadnie, to i tak bez większego żalu go opuścisz (chyba, że tak jak Gosiarella jesteś skończonym masochistą). To właśnie jest dla mnie największą zaletą serialu - oglądasz coś, co znasz i uwielbiasz.
W kolejny odcinku serialu znów oglądasz przygody ulubionych bohaterów (chyba, że mowa o The 100 - tam lepiej się nie przyzwyczajać). |
W serialu tożsamość mordercy poznacie dopiero w ostatnim odcinku. |
Cliffhanger (ang. „zawieszenie na krawędzi klifu”) − zabieg fabularny, polegający na nagłym zawieszeniu akcji w sytuacji pełnej napięcia, w której główni bohaterowie znajdują się w trudnej sytuacji, nawet zagrożenia życia.
Jest zbyt wiele seriali, które zostały nagle anulowane w czasie trwania sezonu lub zaraz po jego zakończeniu, przez co twórcy nie byli w stanie pozamykać wszystkich rozpoczętych wątków. Ba! Czasami wręcz potrząsnęli całym show do tego stopnia, że część głównych bohaterów była umierająca, a my nie wiemy, czy w kolejnym odcinku wyda ostatnie tchnienie, czy też pojawi się lekarz, czarownica-uzdrowicielka, czy dżin spełniający życzenia. To trochę tak, jakbyśmy siedzieli w kinie, a ono spłonęło dziesięć minut przed zakończeniem filmu i ewakuacja z budynku uniemożliwiła nam poznanie finału (może odrobinę przesadziłam z porównaniem) - z tym, że w przypadku takich seriali nigdy nie dowiemy się, co było dalej. Może raz na pięćdziesiąt przypadków do sieci trafi scenariusz kolejnego odcinka, ale komu czytanie angielskiego skryptu wynagrodzi tak nieczystą zagrywkę? Stacje telewizyjne albo nienawidzą widzów albo zwyczajnie ich nie szanują, skoro potrafią zrobić im, a raczej nam, coś tak paskudnego.
Przeciętny fan po serialowym cliffhangerze. |
Ps. Poważnie, co wolicie i dlaczego?
Ps2. Przy okazji to też dobry moment, by podzielić się swoimi ulubionymi tytułami, bo może ktoś właśnie szuka czegoś do obejrzenia, a Wy możecie mu pomóc!
0 Komentarze