W 1975 roku Steven Spielberg stworzył "Szczęki", a w późniejszych latach również trzy kontynuacje. Produkcje stały się kultowe i zdecydowanie najbardziej rozpoznawalnymi filmami o atakach rekinów. Nigdy nie byłam szczególną fanką takiej tematyki, dlatego zdecydowanie nie zainteresowałabym się "183 metrami strachu", gdyby nie obsadzenie w głównej roli Blake Lively. Tak to już jest, że książki wybiera się po okładkach, a filmy po aktorach, a jak to wychodzi to już inna sprawa.
Pod względem fabularnym akcja nie jest zbyt skomplikowana. Twórcy postanowili opowiedzieć historię młodej amerykanki, Nancy. Dziewczyna chwilowo przerwała studia medyczne, zerwała z chłopakiem, pochowała matkę, która zachorowała na raka i nagle postanowiła odnaleźć plażę, którą przed laty odwiedziła jej rodzicielka. To jak jej się to udało pozostaje dla mnie tajemnicą, bo ani nie znała nazwy owej plaży, ani dokładnie nie wiedziała, gdzie się ona znajduje, ale okey. Uznajmy to za łut szczęścia... lub nieszczęścia, biorąc pod uwagę, co się dzieje dalej. Chyba nikogo nie zaskoczę informacją, że na tej tajemniczej, niemal wyludnionej plaży, Nancy została zaatakowana przez rekina i musi walczyć o przetrwanie. Tak, fabuła jest aż tak banalna i wierzę, że choćbym bardzo się starała, nie jestem w stanie zdradzić Wam żadnej informacji, którą moglibyście uznać za spoiler. To o czymś świadczy, prawda?
Niemniej spróbuję, więc dam odpowiednie oznaczenie: [Spoiler] Zaskakującym jest fakt, że chyba wszystkie możliwe wodne kataklizmy przytrafiły się bohaterce. Poważnie zderzyła się z morskim dnem, została zaatakowana przez rekina, który dostał obsesji na jej punkcie, skaleczyła się o koralowca, roztrzaskała się jej deska surfingowa, zdechł koło niej waleń, nocą prawie zamarzła, wpłynęła w stado meduz, trafiła na zniszczoną przez życie boję, a na dodatek została okradziona przez pijaka. Serio? Okey, to lecimy z drugim spoilerem - tym razem dotyczącym zakończenia, które zdecydowanie stanowi najgorszą część filmu. [Spoiler] Zastanawia mnie, co twórca myślał, gdy postanowił pokazać widzom scenę umiejscowioną rok po ataku. Zaserwowano nam obraz szczęśliwej rodzinki. Nancy z blizną po ugryzieniu idzie uczyć młodszą siostrę surfować, a ojciec mówi jej, że jest z niej dumny. Poważnie? Nie wiem, jakich Wy macie rodziców, ale moja matka nie pozwoliłaby mi po czymś takim wejść nawet do basenu. Pewnie patrzyłaby podejrzliwie nawet na butelkę wody mineralnej. Właściwie stawiam, że nalegałaby, abym zaczęła się odświeżać mokrymi chusteczkami zamiast się kąpać. Okey, może przesadzam, ale jestem w 100% pewna, że nie przyglądałaby się z dumą, gdy uczę młodsze dziecko surfować. Nie jestem pewna, na ile to były spoilery, bo przecież większość filmów z tej tematyki kończy się podobnie, jednak dla pewności przeczytajcie o tych absurdach dopiero po obejrzeniu "183 metrów strachu".
Jak już pisałam, uwielbiam oglądać na ekranie Blake Lively. Aktorka jest naprawdę urocza, pełna energii i niemal zawsze wciela się w podobne role, więc nie muszę się martwić, że dostanę od niej coś, co mi się nie spodoba. "183 metry strach" tego nie zmieniły. Niemniej muszę poświęcić chwile pozostałym bohaterom tego filmu, czyli rekinowi i mewie. Nie żartuję, oni naprawdę mieli najbardziej rozbudowane postacie poza Lively. Mewa zagrała bezbłędnie. Zdecydowanie powinna zostać nominowana do Oscara za najlepszą rolę drugoplanową. Perfekcyjnie odegrała wszystkie targające nią emocje i tylko pozornie wyraz jej dzioba się nie zmieniał. Strach, ból, obawa, lojalność - to wszystko dało się odczytać! A ta jej lojalność? Wzruszająca! Z kolei rekin wcielił się w rolę socjopatycznego mordercy nieznającego strachu, ani współczucia. Ze zwierzęcą bezwzględnością uśmierca swoje ofiary. Co nim kieruje? Złość spowodowana tym, że ktoś ośmielił się wejść na jego żerowisko? Strach, że marna człowieczyna zje jego świeżo upolowaną zdobycz? Ból spowodowany krzywdą doznaną przez ludzi? Może wszystkiego po troszku, jednak zdecydowanie jest to postać tragiczna, niezrozumiała, tajemnicza. Co ja bredzę?
Muszę przyznać, że film jest piękny pod względem wizualnym. Zdjęcia są bezbłędne, sceneria zachwyca do tego stopnia, że pomimo obecności rekina, chętnie odwiedziłabym przedstawioną plażę. Być może nawet zaryzykowałabym zamoczenie nóżek, w miejscu gdzie żaden ludojad się nie przeciśnie. Tak pięknie to wszystko wygląda! W pewnym momencie pokazano nam scenę, w której Nancy leży na desce, a nagle nad nią przeskakuje delfin. Cudo! Chociaż jestem pewna, że prawdziwym dramatem filmu jest fakt, że nikt tego nie nagrał (w sensie w rzeczywistości przedstawionej przez twórców), więc i tak nikt nie uwierzyłby bohaterce, że coś takiego miało miejsce. A skoro o sprzęcie mowa, to tylko wspomnę, że idealnie wkomponowano również wideo rozmowy i smsy. Ogólnie montaż jest godny pochwały.
Pokornie przyznaję, że mimo delikatnego wyszydzania, jak na film klasy B "183 metry strachu" naprawdę nie jest zły. Ambitne kino też to nie jest, ani nie zapada w pamięć, ale ogląda się całkiem przyjemnie. Dla samych przepięknych ujęć warto go zobaczyć. No i oczywiście ta zachwycająca mewa!
Ps. A co zrobiliby Wasi rodzice, gdybyście chcieli ponownie wejść do morza, po tym jak zaatakował Was rekin?
Pod względem fabularnym akcja nie jest zbyt skomplikowana. Twórcy postanowili opowiedzieć historię młodej amerykanki, Nancy. Dziewczyna chwilowo przerwała studia medyczne, zerwała z chłopakiem, pochowała matkę, która zachorowała na raka i nagle postanowiła odnaleźć plażę, którą przed laty odwiedziła jej rodzicielka. To jak jej się to udało pozostaje dla mnie tajemnicą, bo ani nie znała nazwy owej plaży, ani dokładnie nie wiedziała, gdzie się ona znajduje, ale okey. Uznajmy to za łut szczęścia... lub nieszczęścia, biorąc pod uwagę, co się dzieje dalej. Chyba nikogo nie zaskoczę informacją, że na tej tajemniczej, niemal wyludnionej plaży, Nancy została zaatakowana przez rekina i musi walczyć o przetrwanie. Tak, fabuła jest aż tak banalna i wierzę, że choćbym bardzo się starała, nie jestem w stanie zdradzić Wam żadnej informacji, którą moglibyście uznać za spoiler. To o czymś świadczy, prawda?
Dwójka głównych bohaterów - kto wygra tę walkę? |
Jak już pisałam, uwielbiam oglądać na ekranie Blake Lively. Aktorka jest naprawdę urocza, pełna energii i niemal zawsze wciela się w podobne role, więc nie muszę się martwić, że dostanę od niej coś, co mi się nie spodoba. "183 metry strach" tego nie zmieniły. Niemniej muszę poświęcić chwile pozostałym bohaterom tego filmu, czyli rekinowi i mewie. Nie żartuję, oni naprawdę mieli najbardziej rozbudowane postacie poza Lively. Mewa zagrała bezbłędnie. Zdecydowanie powinna zostać nominowana do Oscara za najlepszą rolę drugoplanową. Perfekcyjnie odegrała wszystkie targające nią emocje i tylko pozornie wyraz jej dzioba się nie zmieniał. Strach, ból, obawa, lojalność - to wszystko dało się odczytać! A ta jej lojalność? Wzruszająca! Z kolei rekin wcielił się w rolę socjopatycznego mordercy nieznającego strachu, ani współczucia. Ze zwierzęcą bezwzględnością uśmierca swoje ofiary. Co nim kieruje? Złość spowodowana tym, że ktoś ośmielił się wejść na jego żerowisko? Strach, że marna człowieczyna zje jego świeżo upolowaną zdobycz? Ból spowodowany krzywdą doznaną przez ludzi? Może wszystkiego po troszku, jednak zdecydowanie jest to postać tragiczna, niezrozumiała, tajemnicza. Co ja bredzę?
Wspaniały aktorski duet! |
Pokornie przyznaję, że mimo delikatnego wyszydzania, jak na film klasy B "183 metry strachu" naprawdę nie jest zły. Ambitne kino też to nie jest, ani nie zapada w pamięć, ale ogląda się całkiem przyjemnie. Dla samych przepięknych ujęć warto go zobaczyć. No i oczywiście ta zachwycająca mewa!
Ps. A co zrobiliby Wasi rodzice, gdybyście chcieli ponownie wejść do morza, po tym jak zaatakował Was rekin?
0 Komentarze