Wyobraźcie sobie, że czeka Was pierwszy dzień w pracy. Rano troszeczkę zaspaliście, zbieracie się w biegu, wychodzicie z domu w pośpiechu, martwiąc się, czy aby na pewno zdążycie. W końcu pierwsze wrażenie powinno być doskonałe. Wtem na Waszym trawniku ląduje helikopter wysłany z pracy, bo dyrektor, który o Waszym istnieniu mógłby wcale nie wiedzieć, chce Was widzieć JUŻ.
Tak zaczął się pierwszy dzień Elizabeth Keen (Megan Boone), jako agentki FBI. Z minutę na minutę było tylko gorzej lub dziwniej, bo okazało się, że do siedzimy FBI, dobrowolnie zgłosił się jeden z najbardziej poszukiwanych przestępców, który chce współpracować tylko z nią — kobietą, która kompletnie go nie zna. Nie ma między nimi żadnych połączeń, ale takie zainteresowanie żółtodziobem wymaga przeprowadzenia dochodzenia, więc przesłuchanie jest niezbędne. W końcu robi się jeszcze dziwniej, bo przestępca proponuje układ — w zamian za immunitet oraz współpracę jedynie z agentką Keen, będzie podawał nazwiska z Czarnej Listy. Wierzcie mi, ludzie z tej listy, to nie uroczy złoczyńcy, których są tak zaciekle bronieni przez Gosiarellę. O nie! To prawdziwi artyści zbrodni, tak dobrzy w swoim fachu, że żadne służby nie wiedzą nawet o ich istnieniu.
Jak się zapewne domyślacie, FBI przystało na warunki Raymonda Reddingtona (James Spader), a każdy kolejny odcinek serialu dotyczy jednej osoby lub grupy z Czarnej Listy. Ta produkcja zalicza się do procedurali i jak każdy serial tego typu ma główny wątek dotyczący bohaterów. W tym przypadku jest to tajemnica tego, co łączy Reddingtona z Elizabeth Keen. Już w pierwszym odcinku wszyscy widzowie postawiliby prawą nerkę na to, że najprostsza odpowiedź jest tą oczywistą, czyli Red jest ojcem Liz. Problem polega na tym, że ja ciągle nie jestem tego pewna, bo oczywiście FBI nie ma środków na przeprowadzenie testu DNA na potwierdzenie lub wykluczenie, tego, czy ojcem Liz jest Red (największa niedorzeczność EVER), a przeszłość ich obojga jest tak skomplikowana i tajemnicza, że gdybym Wam ją opowiedziała, to zdecydowanie pomyślelibyście, że to zbyt przerysowane. Może i takie jest, ale odkrywając jeden sekret po drugim, specjalnie mi to nie przeszkadzało. Przynajmniej nie tak, jak inna rzecz dotycząca Lizy.
Nie znalazłam w Księdze Rekordów Guinnessa osoby, która została porwana największą ilość razy, ale jestem się w stanie założyć, że gdyby Elizabeth Keen była prawdziwą osobą, a nie fikcyjną postacią, to zdecydowanie ten rekord byłby jej. W żadnym serialu nie spotkałam się z częściej porywaną osobą, a już na pewno nie taką, która byłaby przy okazji agentką FBI. Poważnie miałam wrażenie, że punktem zwrotnym każdego odcinka jest telefon informujący Reda, że "Keen została porwana" ZNOWU! Wydaje mi się, że po 10 razie powinna zostać zwolniona ze służby, po 20 razie powinno się zwolnić osobę, która ją zatrudniła, a po kolejnym zamknąć tę dziewczyną w izolatce. To nienormalne. Zresztą po obejrzeniu niemal czterech sezonów jestem po stronie porywaczy i mocno im kibicuję, by nikt jej nie odbijał.
Tak, zdecydowanie ta bohaterka mnie irytuje. Jednak nie zrażajcie się tym, bo genialną przeciwwagę stanowi dla niej Red. Uroczy człowiek! Wszystko potrafi załatwić, jest genialnym strategiem, a jeśli chce kogoś zabić, to opowie mu wcześniej historyjkę. To milsze niż groźby i tortury, prawda? Kolejną ciekawą postacią jest Tom (Ryan Eggold), ale w jego przypadku niczego nie zdradzę, bo to byłyby zbyt duże spoilery. Wiedzcie, że w tym serialu traficie zarówno na bohaterów, irytujących, jak i tych fascynujących.
Warto, czy nie warto oglądać? Nie jestem do końca przekonana. Zasadniczo "Czarna Lista" jest ciekawa i przyjemnie się to ogląda, jednak polecałam Wam wiele lepszych i ciekawszych seriali, więc radziłabym zacząć od nich, a "Czarną Listę" zostawić, gdy nie będziecie mieć niczego lepszego do oglądania lub będziecie coś chcieli włączyć do kotleta, czy co tam jecie na obiad (smacznego!).
Ps. Zapytałabym co jecie na obiad, ale będę udawać poważnego blogera: Macie swoje ulubione seriale proceduralne?
Ps2. Mieliście kiedyś bardziej hardcorowy pierwszy dzień szkoły/pracy, niż Lizy?
Tak zaczął się pierwszy dzień Elizabeth Keen (Megan Boone), jako agentki FBI. Z minutę na minutę było tylko gorzej lub dziwniej, bo okazało się, że do siedzimy FBI, dobrowolnie zgłosił się jeden z najbardziej poszukiwanych przestępców, który chce współpracować tylko z nią — kobietą, która kompletnie go nie zna. Nie ma między nimi żadnych połączeń, ale takie zainteresowanie żółtodziobem wymaga przeprowadzenia dochodzenia, więc przesłuchanie jest niezbędne. W końcu robi się jeszcze dziwniej, bo przestępca proponuje układ — w zamian za immunitet oraz współpracę jedynie z agentką Keen, będzie podawał nazwiska z Czarnej Listy. Wierzcie mi, ludzie z tej listy, to nie uroczy złoczyńcy, których są tak zaciekle bronieni przez Gosiarellę. O nie! To prawdziwi artyści zbrodni, tak dobrzy w swoim fachu, że żadne służby nie wiedzą nawet o ich istnieniu.
Red to naprawdę uroczy człowiek. |
Nie znalazłam w Księdze Rekordów Guinnessa osoby, która została porwana największą ilość razy, ale jestem się w stanie założyć, że gdyby Elizabeth Keen była prawdziwą osobą, a nie fikcyjną postacią, to zdecydowanie ten rekord byłby jej. W żadnym serialu nie spotkałam się z częściej porywaną osobą, a już na pewno nie taką, która byłaby przy okazji agentką FBI. Poważnie miałam wrażenie, że punktem zwrotnym każdego odcinka jest telefon informujący Reda, że "Keen została porwana" ZNOWU! Wydaje mi się, że po 10 razie powinna zostać zwolniona ze służby, po 20 razie powinno się zwolnić osobę, która ją zatrudniła, a po kolejnym zamknąć tę dziewczyną w izolatce. To nienormalne. Zresztą po obejrzeniu niemal czterech sezonów jestem po stronie porywaczy i mocno im kibicuję, by nikt jej nie odbijał.
Zgadzam się z Aramem. |
Warto, czy nie warto oglądać? Nie jestem do końca przekonana. Zasadniczo "Czarna Lista" jest ciekawa i przyjemnie się to ogląda, jednak polecałam Wam wiele lepszych i ciekawszych seriali, więc radziłabym zacząć od nich, a "Czarną Listę" zostawić, gdy nie będziecie mieć niczego lepszego do oglądania lub będziecie coś chcieli włączyć do kotleta, czy co tam jecie na obiad (smacznego!).
Ps. Zapytałabym co jecie na obiad, ale będę udawać poważnego blogera: Macie swoje ulubione seriale proceduralne?
Ps2. Mieliście kiedyś bardziej hardcorowy pierwszy dzień szkoły/pracy, niż Lizy?
0 Komentarze