Telewizja TVN postanowiła pomóc ludziom odnaleźć swoje drugie połówki. Jeśli choć przez moment pomyśleliście, że może to być romantyczne, to czeka Was gorzkie rozczarowanie. Nowe reality show „Ślub od pierwszego wejrzenia” jest dokładnie tym, na co nazwa wskazuje, czyli uczestnicy programu decydują się wziąć ślub z zupełnie obcą dla nich osobą. Sądzicie, że coś takiego ma sens?
Twórcy programu sądzą, że tak. Argumentują to wielowiekową tradycją aranżowanych małżeństw i niegdysiejszej popularności swatek. To nawet urocze, że powołują się na historię, by pokazać, że w przeszłości małżeństwa były trwalsze i nie kończyły się rozwodami, bo to prawda. Problem polega na tym, że jak zwykle ludzie wyciągają z historii, to co im pasuje, a niewygodne fakty pomijają. Ciosem poniżej pasa byłoby napisanie, że również w przeszłości bardzo popularna była poligamia, czyli małżeństwo z więcej niż jedną osobą w tym samym czasie. O posagu też może nie będę wspominała, bo żart z dorzuceniem kozy sam wyklepałby się na klawiaturze. Pewnie idąc tym tropem mogłabym dojść do czasów współczesnych, gdy w ramach aranżowanych małżeństw wydaje się za mąż młode dziewczynki bez ich zgody. Później opowiedziałabym Wam o tym, że tak dawno temu w Europie 12-latki stawały na ślubnym kobiercu. Jak sami już pewnie rozumiecie, dość szybko zaczęłabym prowadzić wykład na temat tego, że każde społeczeństwo ma dość bogatą tradycję ślubną, którą zdecydowanie nie powinno się chwalić, a już na pewno nie powinno się do niej wracać.
Na szczęście tego nie zrobię. Wyjaśnię tylko główny błąd popełniony przez twórców programu, a raczej ogromne niedomówienie. Opierając się na historii powinniśmy zaznaczyć, że niegdyś rozwody nie były w pełni akceptowane społecznie i liczył się głównie rozwód kościelny, który wcale nie tak łatwo było sobie załatwić. Często ludzie żyli razem, a jednak osobno - bez miłości i z małżonkiem - współlokatorem. Jeszcze do niedawna na rozwodników patrzono krzywo. Presja społeczna opierająca się na trwodze przed tym co ludzie powiedzą była bardzo silna, więc nie wszyscy chcieli wychodzić przed szereg. Teraz, gdy co statystycznie co trzecie małżeństwo w Polsce kończy się rozwodem pewnie ciężko w to uwierzyć. Niemniej pamiętajmy, że szczęśliwe małżeństwo, a nierozwiedziona para to nie to samo. To by było na tyle w kwestii przekonywania do "Ślubu od pierwszego wejrzenia" za pomocą statystyk historii rozwodowych. Wyszło na to, że twórcy programu oblali test na tym polu, jednak pozostaje nadzieja, że to dzięki przeanalizowaniu współczesnych statystyk, uznali ten projekt za dobry pomysł?
„Ślub od pierwszego wejrzenia”, jak większość programów w polskiej telewizji nie jest pomysłem Polaków, lecz ściągniętym z zagranicznych stacji. „Gift Ved Første Blik” był pomysłem Duńczyków. Program cieszył się takim zainteresowaniem, że pomysł sprzedano m.in. stacjom w Australii, Niemczech, Francji, Belgii, Holandii i USA. To odpowiedni moment, by opowiedzieć trochę o samym programie. Osoby odpowiedzialne za stworzenie „Ślubu od pierwszego wejrzenia” zaprosiły do udziału w nim osoby samotne, które chciałbym odnaleźć swojego idealnego partnera. Po wstępnej selekcji zostały w programie tylko osoby zdeterminowane na tyle, by w Urzędzie Stanu Cywilnego zawszeć umowę małżeńską z zupełnie obcą osobą. Oczywiście w obecności rodziny, przyjaciół i kamer telewizyjnych. Po złożeniu przysięgi i machnięciu podpisu, młoda para musi zaliczyć wesele, a następnie przez miesiąc żyć ze sobą jak mąż z żoną. Po upływie tego okresu podejmują decyzję, czy chcą dalej być ze sobą, czy wziąć rozwód. W oryginalnej edycji singli dobierał w pary zespół składający się z księdza, antropologa oraz dwóch psychologów, zaś w Polskiej seksuolog, psycholog i antropolog. Czy wiara w naukę okaże się zbawienna dla poszukujących miłości?
Patrząc na statystyki amerykańskiego „Married at First Sight” powinniśmy być zaniepokojeni. W ciągu trzech edycji na ślub zdecydowało się dziewięć par, z których po upływie miesiąca pięć zdecydowało się kontynuować wspólne życie. Niestety tylko dwie z nich ciągle są razem, pozostałe związki zakończyły się rozwodem. W australijskiej edycji tylko dwie z trzynastu par wciąż jest razem. Biorąc pod uwagę oba kraje mamy tylko 19% szans na powodzenie. 19%!! Chyba nie do końca rozumiem, dlaczego twórcy polskiej edycji powołują się na statystykę i historię, skoro ani jedno ani drugie nie rokują dobrze dla wybranych w programie par. Osobiście nie zaryzykowałabym ślubu z zupełnie obcą osobą mając tylko 19% szans na powodzenie, czyli prawdopodobieństwo porażki wynosi 81%. To nie napawa mnie optymizmem.
Twórcy programu sądzą, że tak. Argumentują to wielowiekową tradycją aranżowanych małżeństw i niegdysiejszej popularności swatek. To nawet urocze, że powołują się na historię, by pokazać, że w przeszłości małżeństwa były trwalsze i nie kończyły się rozwodami, bo to prawda. Problem polega na tym, że jak zwykle ludzie wyciągają z historii, to co im pasuje, a niewygodne fakty pomijają. Ciosem poniżej pasa byłoby napisanie, że również w przeszłości bardzo popularna była poligamia, czyli małżeństwo z więcej niż jedną osobą w tym samym czasie. O posagu też może nie będę wspominała, bo żart z dorzuceniem kozy sam wyklepałby się na klawiaturze. Pewnie idąc tym tropem mogłabym dojść do czasów współczesnych, gdy w ramach aranżowanych małżeństw wydaje się za mąż młode dziewczynki bez ich zgody. Później opowiedziałabym Wam o tym, że tak dawno temu w Europie 12-latki stawały na ślubnym kobiercu. Jak sami już pewnie rozumiecie, dość szybko zaczęłabym prowadzić wykład na temat tego, że każde społeczeństwo ma dość bogatą tradycję ślubną, którą zdecydowanie nie powinno się chwalić, a już na pewno nie powinno się do niej wracać.
Na szczęście tego nie zrobię. Wyjaśnię tylko główny błąd popełniony przez twórców programu, a raczej ogromne niedomówienie. Opierając się na historii powinniśmy zaznaczyć, że niegdyś rozwody nie były w pełni akceptowane społecznie i liczył się głównie rozwód kościelny, który wcale nie tak łatwo było sobie załatwić. Często ludzie żyli razem, a jednak osobno - bez miłości i z małżonkiem - współlokatorem. Jeszcze do niedawna na rozwodników patrzono krzywo. Presja społeczna opierająca się na trwodze przed tym co ludzie powiedzą była bardzo silna, więc nie wszyscy chcieli wychodzić przed szereg. Teraz, gdy co statystycznie co trzecie małżeństwo w Polsce kończy się rozwodem pewnie ciężko w to uwierzyć. Niemniej pamiętajmy, że szczęśliwe małżeństwo, a nierozwiedziona para to nie to samo. To by było na tyle w kwestii przekonywania do "Ślubu od pierwszego wejrzenia" za pomocą statystyk historii rozwodowych. Wyszło na to, że twórcy programu oblali test na tym polu, jednak pozostaje nadzieja, że to dzięki przeanalizowaniu współczesnych statystyk, uznali ten projekt za dobry pomysł?
„Ślub od pierwszego wejrzenia”, jak większość programów w polskiej telewizji nie jest pomysłem Polaków, lecz ściągniętym z zagranicznych stacji. „Gift Ved Første Blik” był pomysłem Duńczyków. Program cieszył się takim zainteresowaniem, że pomysł sprzedano m.in. stacjom w Australii, Niemczech, Francji, Belgii, Holandii i USA. To odpowiedni moment, by opowiedzieć trochę o samym programie. Osoby odpowiedzialne za stworzenie „Ślubu od pierwszego wejrzenia” zaprosiły do udziału w nim osoby samotne, które chciałbym odnaleźć swojego idealnego partnera. Po wstępnej selekcji zostały w programie tylko osoby zdeterminowane na tyle, by w Urzędzie Stanu Cywilnego zawszeć umowę małżeńską z zupełnie obcą osobą. Oczywiście w obecności rodziny, przyjaciół i kamer telewizyjnych. Po złożeniu przysięgi i machnięciu podpisu, młoda para musi zaliczyć wesele, a następnie przez miesiąc żyć ze sobą jak mąż z żoną. Po upływie tego okresu podejmują decyzję, czy chcą dalej być ze sobą, czy wziąć rozwód. W oryginalnej edycji singli dobierał w pary zespół składający się z księdza, antropologa oraz dwóch psychologów, zaś w Polskiej seksuolog, psycholog i antropolog. Czy wiara w naukę okaże się zbawienna dla poszukujących miłości?
Patrząc na statystyki amerykańskiego „Married at First Sight” powinniśmy być zaniepokojeni. W ciągu trzech edycji na ślub zdecydowało się dziewięć par, z których po upływie miesiąca pięć zdecydowało się kontynuować wspólne życie. Niestety tylko dwie z nich ciągle są razem, pozostałe związki zakończyły się rozwodem. W australijskiej edycji tylko dwie z trzynastu par wciąż jest razem. Biorąc pod uwagę oba kraje mamy tylko 19% szans na powodzenie. 19%!! Chyba nie do końca rozumiem, dlaczego twórcy polskiej edycji powołują się na statystykę i historię, skoro ani jedno ani drugie nie rokują dobrze dla wybranych w programie par. Osobiście nie zaryzykowałabym ślubu z zupełnie obcą osobą mając tylko 19% szans na powodzenie, czyli prawdopodobieństwo porażki wynosi 81%. To nie napawa mnie optymizmem.
Czy nauka jest w stanie odnaleźć bratnią duszę? Na 81% nie. |
Czy to jednak znaczy, że ten cały eksperyment jest bezsensowny? Teraz nie wiem, czy napisać, że jestem tradycjonalistką, czy raczej kobietą nowoczesną, a może zwyczajnie pragmatyczką, ale wydaje mi się, że powinno się brać ślub z osobą, którą się kocha, a najlepiej zna dość długo i wie, czego się można po niej spodziewać w niemal każdej sytuacji. Wierzę w naukę, a ona mówi mi, że marne są szanse odnalezienia miłości w takim programie. Mówi mi również, że poślubienie kogoś z miłości ma 66% gwarancje sukcesu, więc liczby mówią same za siebie. Prawda jest jednak taka, że życie i miłość gwiżdżą na liczby i logiczne podejście.
Ps. Nie da się ukryć, że nie napisałam nic na temat poziomu programu, ani tego, czy warto go oglądać. Tym może się zajmę, gdy pierwsza edycja dobiegnie końca.
Ps2. Sprawdzając reakcje widzów na program zauważyłam, że wiele osób chce się zgłosić do kolejnej edycji (pewnie nie znają statystyk!). Stąd moje pytanie: Uważacie, że taki program ma sens? Potrafilibyście oddać swoje życie miłosne w ręce specjalistów, by wybrali męża za Was?
0 Komentarze