Wczoraj sejm przegłosował ustawę o reformie edukacji autorstwa PiS, wedle którego gimnazja zostaną zlikwidowane, a w zamian dzieci (to słowo tak bardzo mi nie pasuje do całego grona uczniów, ale niech już zostanie) wrócą do systemu z z ośmioletnią podstawówką i czteroletnim liceum. Cała reforma wywołuje niemałe kontrowersje. Niemniej nie o tym chciałabym dziś porozmawiać, a przynajmniej nie w tak ogólnej formie. Interesuję się jedynie zmianą nauczania historii.
Ostatnio głośno było o wymazaniu Wałęsy z podręczników do historii. O zmienianiu braci Kaczyńskich w bohaterów Solidarności oraz o wyjątkowo narodowo-patriotycznym kierunku uczenia dzieciaczków historii w szkołach. Dla uściślenia dwa pierwsze zarzuty traktuję jako nadinterpretację. Niemniej zaczęłam się zastanawiać, czy nowy program nauczania dzieci historii jest właściwy, czy może przyniesie więcej szkody?
Przejrzałam podstawę programową nauki historii w klasach IV — VIII i nie byłam zbulwersowana, lecz odrobinę zdumiona, bo wcale nie jest taki zły, chociaż zupełnie inaczej wspominam swój. Chodziłam do podstawówki, gimnazjum, liceum i na studia. W każdej szkole dostawałam mniej więcej ten sam zakres historyczny, rozbudowywany na każdym kolejnym etapie edukacji. Zaczynałam naukę od czasów starożytnych — kończyłam na czasach po II Wojnie Światowej (specjalnie nie podaję na jakim wydarzeniu, bo to zależało jedynie od tego, jak wyrobiliśmy się z materiałem). Było to trochę irytujące, bo powtarzanie co trzy lata tego samego działu zazwyczaj wywołuje właśnie takie emocje.
W nowym programie wspomnianym powyżej dzieciaczki będą miały spójny materiał ciągnący się przez pięć lat. W teorii to może być znacznie lepsze, ponieważ być może pozwoli to na przekazanie szerszego materiału, który może czymś uczniów zainteresować. Same daty historyczne, miejsca bitew i nazwiska dowódców są koszmarnie nudne i nie mam pojęcia, dlaczego tak przekazywano mi większość wiedzy, zamiast stworzenia z tego fascynujących opowieści, którymi historia jest nafaszerowana. Jeśli tę przewagę nowego programu w taki sposób wykorzystają nauczyciele, lekcje historii mogą okazać się najbardziej emocjonującym przedmiotem szkolnym. Nie wierzycie? Okey, mam kilka przykładów, które sama opisywałam: historia Marii Stuart (porównana z serialem "Reign"), pasjonująca historia upadku Romanowów, przedstawienie smutnego życia Marii Tudor (fakty i ubarwiona bajka o Krwawej Mary) lub zwyczajnie kilka przykładów udowadniających, że nie chcielibyście się urodzić w rodzinie królewskiej. Historie można przedstawiać na różne sposoby, a gdy mamy czas możemy wybrać ciekawszą narracje!
W praktyce może się okazać, że większość nauczycieli nawet nie spróbuje zmienić podejścia do przekazywania wiedzy i nie ma w sobie nic z gawędziarzy. Kolejne zastępy dzieciaczków dalej będą musiały się męczyć z suchymi faktami o dawno zmarłych ludziach, którzy są już jedynie nazwiskami na kartach podręczników, a nie ludźmi z krwi i kości, którzy niegdyś prowadzili tak pasjonujące życie, że aż zapisali się na owych kartach. To trochę smutne, że większość z nas najwięcej o danych etapach historii dowiaduje się z filmów i seriali historycznych, których twórcy nieraz przeinaczają fakty, jednak są nierównani w tworzeniu opowieści podbijających serca widzów na całym świecie.
Wracając do tematu, obawiam się, że przy tych mało kreatywnych nauczycielach, uczniowie umrą z nudów na lekcjach. Dodatkowo w momencie, gdy przez cały semestr będą się uczyć o najmniej odpowiadającym im etapie historii, najpewniej całkiem się zrażą. Sama miałam szczęście, bo moim ulubionym okresem jest starożytność, więc od pierwszych lekcji z nowymi nauczycielami widać było, że kocham ten przedmiot całym sercem swym. Podejrzewam, że dlatego odpuszczali mi przy rozbiorach, w dwudziestoleciu międzywojennym i niemal za każdym razem, gdy Polacy szli na wojnę lub robić powstania. Wbrew pozorom to sporo materiału, w którym wykazywałam się ogromną ignorancją. Niemniej przy trzyletnim programie łatwo było znaleźć coś dla siebie. W tym, który niebawem zacznie funkcjonować mogłabym zostać oblana w VII i VIII klasie. Na szkolny okres mojego życia ratowałoby mnie tylko kilka działów tj. dziej I i II WŚ oraz Europa i świat w II połowie XIX i na początku XX. Chyba nie byłoby to wystarczające do zaliczenia przedmiotu. Oczywiście każdy z nas jest inny i część uczniów może być uziemiona w innym semestrze, bo najzwyczajniej w świecie dany okres nie będzie ich pasjonował. Znajdźcie mi człowieka, który w równym stopniu lubi każdy okres historyczny.
Dodatkowo stary spiralny sposób nauczania miał jedną bardzo ważną zaletę - mieliśmy możliwość utrwalania informacji przez cykliczne ich powtarzanie. Najciekawsze (moim zdaniem) działy historii, dzieciaki będą poznawać na bardzo wczesnym etapie edukacji i pewnie niewiele z tego zapamiętają.
Pomijając rozłożenie programu na dłuższy okres czasu, nie zachwycają mnie cele wychowawcze i rozwojowe, aż zacytuję fragment:
Zalatuje mi to trochę mottem: „Honneur et Patrie”, czyli „Honor i ojczyzna” (idę o zakład, że wszyscy wielcy pseudopatrioci chodzących w bluzach z hasłem: BÓG! HONOR! OJCZYZNA! nie mają pojęcia, że hasło pochodzi z orderu Legii Honorowej utworzonej przez Napoleona, a na polskie sztandary zawitała ponad 100 lat później). Zasadniczo nie ma w tym nic złego, wręcz przeciwnie, jednak coś mi tu nie pasuje. Zwróćcie uwagę, że cztery na pięć zdań, czy też celi, skupia się na rozbudzeniu w dzieciaczkach małych patriotów, a tylko jedno wspomina o innych narodach. Może się czepiam, jednak czuję się tak, jakby to był program przedmiotu 'historia Polski', a nie 'historia'. Lepiej od razu zaznaczę, że kocham swój kraj tak bardzo, że mimo całego tego gówna, które się aktualnie dzieje w Polsce, jeszcze tu mieszkam. Ba! Uważam, że Polscy monarchowie biją na głowę wszystkich królów w innych częściach Europy na przełomie wieków (tak, nawet Tudorów). Przyznaję, że patrząc w przeszłość możemy z dumą obnosić się z naszą narodowością. Niemniej nie jestem pewna, czy programowymi celami wychowawczymi i rozwojowymi na lekcji historii powinno być dokładnie to, co zacytowałam powyżej, a przynajmniej nie tylko.
Gdy nie jestem pewna, czy piszę z sensem, czy może plotę bzdury, to zaczynam weryfikować swoje poglądy przez rozmowę z innymi ludźmi i research. Tym sposobem dotarłam do celów kształcenia i wychowania w programach przygotowanych niegdyś dla gimnazjum, a tam znalazłam dokładnie to, czego mi brakowało, czyli: przełożenia poszanowania tradycji narodowych na poziom europejski, kształtowania wśród młodzieży postaw tolerancyjnych, negacja zachowań ksenofobicznych (bądźmy szczerzy, to w PL poważny problem), poszanowania innych kręgów kulturowych i systemów wartości, kształtowania poczucia odpowiedzialności za otaczające środowisko poprzez podejmowanie odpowiednich działań i edukację ekologiczną, czy poznawania przeszłości dla rozumienia świata współczesnego.
Oczywiście nie ma idealnego, uniwersalnego sposobu, by w dzieciakach zaszczepić pasje i wiedzę. To jednak wcale nie znaczy, że da się zrobić kilku poprawek. Zwłaszcza w sposobie myślenia osób odpowiedzialnych za tworzenie programu nauczania. Względem samego powrotu do ośmioklasowej podstawówki mam mieszane uczucia. Bardziej negatywne, gdy przeglądam plany nauczania pozostałych przedmiotów, ale kim ja jestem, by osądzać? Przejęcie władzy nad światem i zrewolucjonizowanie systemu jeszcze trochę mi zajmie.
Ps. Sądzicie, że zmiana systemu będzie dobra, czy zła?
Ps2. Który dział historyczny najbardziej do Was przemawia? Pamiętacie moment, w którym zaczęliście się nim interesować?
Ostatnio głośno było o wymazaniu Wałęsy z podręczników do historii. O zmienianiu braci Kaczyńskich w bohaterów Solidarności oraz o wyjątkowo narodowo-patriotycznym kierunku uczenia dzieciaczków historii w szkołach. Dla uściślenia dwa pierwsze zarzuty traktuję jako nadinterpretację. Niemniej zaczęłam się zastanawiać, czy nowy program nauczania dzieci historii jest właściwy, czy może przyniesie więcej szkody?
Przejrzałam podstawę programową nauki historii w klasach IV — VIII i nie byłam zbulwersowana, lecz odrobinę zdumiona, bo wcale nie jest taki zły, chociaż zupełnie inaczej wspominam swój. Chodziłam do podstawówki, gimnazjum, liceum i na studia. W każdej szkole dostawałam mniej więcej ten sam zakres historyczny, rozbudowywany na każdym kolejnym etapie edukacji. Zaczynałam naukę od czasów starożytnych — kończyłam na czasach po II Wojnie Światowej (specjalnie nie podaję na jakim wydarzeniu, bo to zależało jedynie od tego, jak wyrobiliśmy się z materiałem). Było to trochę irytujące, bo powtarzanie co trzy lata tego samego działu zazwyczaj wywołuje właśnie takie emocje.
W nowym programie wspomnianym powyżej dzieciaczki będą miały spójny materiał ciągnący się przez pięć lat. W teorii to może być znacznie lepsze, ponieważ być może pozwoli to na przekazanie szerszego materiału, który może czymś uczniów zainteresować. Same daty historyczne, miejsca bitew i nazwiska dowódców są koszmarnie nudne i nie mam pojęcia, dlaczego tak przekazywano mi większość wiedzy, zamiast stworzenia z tego fascynujących opowieści, którymi historia jest nafaszerowana. Jeśli tę przewagę nowego programu w taki sposób wykorzystają nauczyciele, lekcje historii mogą okazać się najbardziej emocjonującym przedmiotem szkolnym. Nie wierzycie? Okey, mam kilka przykładów, które sama opisywałam: historia Marii Stuart (porównana z serialem "Reign"), pasjonująca historia upadku Romanowów, przedstawienie smutnego życia Marii Tudor (fakty i ubarwiona bajka o Krwawej Mary) lub zwyczajnie kilka przykładów udowadniających, że nie chcielibyście się urodzić w rodzinie królewskiej. Historie można przedstawiać na różne sposoby, a gdy mamy czas możemy wybrać ciekawszą narracje!
I co z tego, że jedna osoba z tego zdjęcia jest fikcyjna? |
W praktyce może się okazać, że większość nauczycieli nawet nie spróbuje zmienić podejścia do przekazywania wiedzy i nie ma w sobie nic z gawędziarzy. Kolejne zastępy dzieciaczków dalej będą musiały się męczyć z suchymi faktami o dawno zmarłych ludziach, którzy są już jedynie nazwiskami na kartach podręczników, a nie ludźmi z krwi i kości, którzy niegdyś prowadzili tak pasjonujące życie, że aż zapisali się na owych kartach. To trochę smutne, że większość z nas najwięcej o danych etapach historii dowiaduje się z filmów i seriali historycznych, których twórcy nieraz przeinaczają fakty, jednak są nierównani w tworzeniu opowieści podbijających serca widzów na całym świecie.
Wracając do tematu, obawiam się, że przy tych mało kreatywnych nauczycielach, uczniowie umrą z nudów na lekcjach. Dodatkowo w momencie, gdy przez cały semestr będą się uczyć o najmniej odpowiadającym im etapie historii, najpewniej całkiem się zrażą. Sama miałam szczęście, bo moim ulubionym okresem jest starożytność, więc od pierwszych lekcji z nowymi nauczycielami widać było, że kocham ten przedmiot całym sercem swym. Podejrzewam, że dlatego odpuszczali mi przy rozbiorach, w dwudziestoleciu międzywojennym i niemal za każdym razem, gdy Polacy szli na wojnę lub robić powstania. Wbrew pozorom to sporo materiału, w którym wykazywałam się ogromną ignorancją. Niemniej przy trzyletnim programie łatwo było znaleźć coś dla siebie. W tym, który niebawem zacznie funkcjonować mogłabym zostać oblana w VII i VIII klasie. Na szkolny okres mojego życia ratowałoby mnie tylko kilka działów tj. dziej I i II WŚ oraz Europa i świat w II połowie XIX i na początku XX. Chyba nie byłoby to wystarczające do zaliczenia przedmiotu. Oczywiście każdy z nas jest inny i część uczniów może być uziemiona w innym semestrze, bo najzwyczajniej w świecie dany okres nie będzie ich pasjonował. Znajdźcie mi człowieka, który w równym stopniu lubi każdy okres historyczny.
Dodatkowo stary spiralny sposób nauczania miał jedną bardzo ważną zaletę - mieliśmy możliwość utrwalania informacji przez cykliczne ich powtarzanie. Najciekawsze (moim zdaniem) działy historii, dzieciaki będą poznawać na bardzo wczesnym etapie edukacji i pewnie niewiele z tego zapamiętają.
Pomijając rozłożenie programu na dłuższy okres czasu, nie zachwycają mnie cele wychowawcze i rozwojowe, aż zacytuję fragment:
[Źródło] |
Zalatuje mi to trochę mottem: „Honneur et Patrie”, czyli „Honor i ojczyzna” (idę o zakład, że wszyscy wielcy pseudopatrioci chodzących w bluzach z hasłem: BÓG! HONOR! OJCZYZNA! nie mają pojęcia, że hasło pochodzi z orderu Legii Honorowej utworzonej przez Napoleona, a na polskie sztandary zawitała ponad 100 lat później). Zasadniczo nie ma w tym nic złego, wręcz przeciwnie, jednak coś mi tu nie pasuje. Zwróćcie uwagę, że cztery na pięć zdań, czy też celi, skupia się na rozbudzeniu w dzieciaczkach małych patriotów, a tylko jedno wspomina o innych narodach. Może się czepiam, jednak czuję się tak, jakby to był program przedmiotu 'historia Polski', a nie 'historia'. Lepiej od razu zaznaczę, że kocham swój kraj tak bardzo, że mimo całego tego gówna, które się aktualnie dzieje w Polsce, jeszcze tu mieszkam. Ba! Uważam, że Polscy monarchowie biją na głowę wszystkich królów w innych częściach Europy na przełomie wieków (tak, nawet Tudorów). Przyznaję, że patrząc w przeszłość możemy z dumą obnosić się z naszą narodowością. Niemniej nie jestem pewna, czy programowymi celami wychowawczymi i rozwojowymi na lekcji historii powinno być dokładnie to, co zacytowałam powyżej, a przynajmniej nie tylko.
Atak husarii z "Ogniem i mieczem" [Fot. Marzena Hmielewicz / Agencja Gazeta] |
Gdy nie jestem pewna, czy piszę z sensem, czy może plotę bzdury, to zaczynam weryfikować swoje poglądy przez rozmowę z innymi ludźmi i research. Tym sposobem dotarłam do celów kształcenia i wychowania w programach przygotowanych niegdyś dla gimnazjum, a tam znalazłam dokładnie to, czego mi brakowało, czyli: przełożenia poszanowania tradycji narodowych na poziom europejski, kształtowania wśród młodzieży postaw tolerancyjnych, negacja zachowań ksenofobicznych (bądźmy szczerzy, to w PL poważny problem), poszanowania innych kręgów kulturowych i systemów wartości, kształtowania poczucia odpowiedzialności za otaczające środowisko poprzez podejmowanie odpowiednich działań i edukację ekologiczną, czy poznawania przeszłości dla rozumienia świata współczesnego.
Oczywiście nie ma idealnego, uniwersalnego sposobu, by w dzieciakach zaszczepić pasje i wiedzę. To jednak wcale nie znaczy, że da się zrobić kilku poprawek. Zwłaszcza w sposobie myślenia osób odpowiedzialnych za tworzenie programu nauczania. Względem samego powrotu do ośmioklasowej podstawówki mam mieszane uczucia. Bardziej negatywne, gdy przeglądam plany nauczania pozostałych przedmiotów, ale kim ja jestem, by osądzać? Przejęcie władzy nad światem i zrewolucjonizowanie systemu jeszcze trochę mi zajmie.
Ps. Sądzicie, że zmiana systemu będzie dobra, czy zła?
Ps2. Który dział historyczny najbardziej do Was przemawia? Pamiętacie moment, w którym zaczęliście się nim interesować?
0 Komentarze