Forma wydawania książek ciągle się zmienia, kiedyś wszystkie były pisane odręcznie — dziś zaczyna królować format elektroniczny. Czy w dobie ebooków warto zawracać sobie jeszcze głowę wydawaniem papierowych książek? A jeśli tak, to czy lepiej wydawać je po kosztach, czy może z największą starannością, by podkreślić główne zalety papierowej formy?
Jestem zwolenniczką książek drukowanych, chociaż nie tak dawno na Różowym Blogu mogliście przeczytać artykuł Hołki o dosadnym tytule "Przerzuć się na ebook". Być może naiwnie wierzę, że papierowe książki przetrwają wszystko. W końcu odkąd oficjalnie w 1450 roku Johannes Gutenberg wynalazł druk, ludzkość już nie raz przerabiała masowe niszczenie książek z powodów politycznych, religijnych, czy światopoglądowych, a jednak one dalej są i mają się całkiem dobrze. Forma może i ewaluowała w ebooki i audiobooki, ale czy to od razu ma znaczyć, że protoplasta zniknie? Śmiem twierdzić, że nie, a przynajmniej nie w najbliższej przyszłości. Co sprowadza nas do odpowiedzi na pierwsze zadane we wstępie pytanie: dalej warto wydawać książki w tradycyjnej formie. Powodów jest mnóstwo.
Zacznę od najgorszego z powodów: jakość. Nie mam na myśli jakości papieru, czy czytników ebooków, lecz o jakość treści. Wydawanie książek papierowych jest znacznie droższe od ebooków, w końcu do tej formy należy doliczyć koszt papieru, druku, dystrybucji, kosztów utrzymania księgarni i pracowników. Wydawnictwo musi zainwestować sporą sumę, dlatego nie pieści się z autorami (niestety z czytelnikami również) i jeśli uznaje ich za grafomanów, to najzwyczajniej w świecie ich olewa. Skupiają się na tytułach, które będą się sprzedawać, by inwestycja się zwróciła (wbrew powszechnie panującej opinii wydawnictwa nie są instytucją charytatywną, lecz firmą, a te zawsze robią to, co leży w ich najlepszym interesie). Selekcja jest ogromna. Jako czytelnik z pewnością nie raz trafiłeś na złą książkę, więc wiesz, że system nie jest idealny, jednak idę o zakład, że spora część wszystkich propozycji trafiających do wydawnictwa jest znacznie gorsza od najokropniejszego tytułu, jaki każdy z nas miał w rękach. W przypadku ebooków nie ma takiego przesiewu. Każdy może wydać ebooka, zazwyczaj nie ponosząc przy tym większych kosztów. Co to znaczy dla czytelników? Nie mogę mówić za wszystkich, ale osobiście zawsze mam za dużo książek, które chcę kupić i przeczytać, a czasu zawsze za mało. Z tego powodu nowych tytułów szukam zawsze wśród tytułów, które mają wersję drukowaną, nawet jeśli sięgam po ebooka. Właściwie mam też swoje ulubione wydawnictwa, którym ufam bardziej od pozostałych. I chociaż wiem, że to bardzo krzywdzące w stosunku do debiutujących autorów, których odrzuciły wydawnictwa, to muszę przyznać, że nie ufam nieznanym osobom na tyle, by poświęcić pieniądze, a przede wszystkim cenny czas, na czytanie ich opowieści. Oczywiście zawsze znajdą się wyjątki.
Papierowe książki mają w sobie coś niezwykłego. Hipnotyzująca okładka działa na mnie skuteczniej, gdy trzymam ją w ręce, niż gdy oglądam na ekranie. Zapach drukarni też robi swoje (tak, wącham książki — kwiatki też, bo od tego mam nos). Niemniej najważniejsze jest dla mnie uczucie przypominające obietnice przeżycia przygody, które towarzyszy mi za każdym razem, gdy trzymam książkę. Może to choroba psychiczna, może fetysz, ale tak mam i dobrze mi z tym. Nie będę jednak hipokrytką i przyznam, że ebooki też czytuję. Głównie wtedy, gdy uznaję, że dany tytuł nie jest wart swojej ceny (ebooki są tańsze) i miejsca na regale, który niestety się nie rozciąga. Niemniej to na wersje tradycyjne przeznaczam więcej pieniędzy. Poza tym, kto z nas nie czułby się dziwnie, gdyby w prezencie dał bliskiej osobie ebooka zamiast papierowej książki. To zwyczajnie dziwne.
Nie sposób nie zauważyć, że tradycyjne wydania też różnią się między sobą — są pockety, standardowe edycje oraz te z najwyższej półki w twardych okładkach, przepięknie wydane. Zacznę od tych ostatnich, bo zawsze lubiłam zaczynać od końca. Nie wiem, jak lubicie czytać — każdy z nas jest inny. Sama siebie lubię postrzegać, jako ostrożną kolekcjonerkę. Ukochane tytuły trzymam na półce w najpiękniejszym możliwym wydaniu: twarda okładka, zdobienia, zszywane strony, wersja kolekcjonerska lub pierwsze wydanie. Rozumiem, że treść powieści, która stanowi główną wartość książki, pozostaje niezmienna, jednak z zupełnie irracjonalnych powodów mam słabość do ekskluzywnego wydania. Niemałą przyjemność sprawia mi patrzenie na własną biblioteczkę i podziwianie pięknych grzbietów. Doceniam trud introligatorów. Lubię myśleć, że to właśnie te książki mnie przeżyją, trafią do biblioteki kogoś innego, by zachwycać kolejnego właściciela lub nadejdzie apokalipsa, w czasie której ludzie będą palić wszystko, co im wpadnie w ręce, a widząc takie małe dzieła sztuki, postanowią je ocalić przed płomieniami. Odrobinę się zapędziłam, jednak wiem, że rozumiecie co mam na myśli. Kunsztownie wydane książki zwyczajnie są piękne. Do tego stopnia, że od dłuższego czasu planuję kupić „Alice's Adventures in Wonderland and Other Stories” wydane przez Barnse and Noble. I co z tego, że kosztuje majątek, jest w języku angielskim, a w dodatku naprawdę nie lubię powieści Levisa Carolla? Ważne, że gdy patrze na nią zapiera mi dech!
Zresztą podobnie jak większość klasyków wydanych przez to wydawnictwo. Poważnie zastanawiam się, czy wprowadzenie do masowej sprzedaży powieści wydawanych z dbałością o okładkę, nie podniosłoby zysków.
Niestety w Polsce mało które wydawnictwo przykłada wagę do wyglądu wydawanych przez nie powieści. Zupełnie, jakby pracujący tam ludzie zapomnieli, że to właśnie okładka w pierwszej kolejności sprawia, że interesujemy się danym tytułem na tyle, by sprawdzić, o czym jest skrywana w niej historia. W księgarniach często straszą mnie okładkowe potwory lub nudzą kolejne niemal identyczne okładki, które są niemal równie złe, jak okładkowe duble. A może zwyczajnie należę do nielicznych osób, które przykładają wagę do kwestii wydania? Śmiem wątpić.
Niemniej bądźmy szczerzy, nie zawsze możemy (zarówno wydawnictwa, jak i czytelnicy) pozwolić sobie na luksus inwestowania w pięknie zdobioną książkę. Gdy wydawca decyduje się wypuścić powieść, nie ma pojęcia, czy tytuł zostanie bestsellerem, czy może większość nakładu do niego wróci. Podobnie czytelnik nie ma pojęcia, czy to, co właśnie kupił mu się spodoba. Ludziom łatwiej zaryzykować, gdy stawka jest mniejsza, dlatego książki wydawane w miękkich oprawach też są bardzo ważne. Zwłaszcza dla tych, którzy nie potrafią się przełamać do ebooków. Ważne jest, aby czytelnicy mieli wybór.
Ps. Jaka jest najpiękniej wydana książka/książki w Waszej bibliotece? Zdjęcia mile widziane.
Ps2. Jaka forma wydania książek najbardziej do Was trafia?
Papier zawsze w cenie
Jestem zwolenniczką książek drukowanych, chociaż nie tak dawno na Różowym Blogu mogliście przeczytać artykuł Hołki o dosadnym tytule "Przerzuć się na ebook". Być może naiwnie wierzę, że papierowe książki przetrwają wszystko. W końcu odkąd oficjalnie w 1450 roku Johannes Gutenberg wynalazł druk, ludzkość już nie raz przerabiała masowe niszczenie książek z powodów politycznych, religijnych, czy światopoglądowych, a jednak one dalej są i mają się całkiem dobrze. Forma może i ewaluowała w ebooki i audiobooki, ale czy to od razu ma znaczyć, że protoplasta zniknie? Śmiem twierdzić, że nie, a przynajmniej nie w najbliższej przyszłości. Co sprowadza nas do odpowiedzi na pierwsze zadane we wstępie pytanie: dalej warto wydawać książki w tradycyjnej formie. Powodów jest mnóstwo.
Zacznę od najgorszego z powodów: jakość. Nie mam na myśli jakości papieru, czy czytników ebooków, lecz o jakość treści. Wydawanie książek papierowych jest znacznie droższe od ebooków, w końcu do tej formy należy doliczyć koszt papieru, druku, dystrybucji, kosztów utrzymania księgarni i pracowników. Wydawnictwo musi zainwestować sporą sumę, dlatego nie pieści się z autorami (niestety z czytelnikami również) i jeśli uznaje ich za grafomanów, to najzwyczajniej w świecie ich olewa. Skupiają się na tytułach, które będą się sprzedawać, by inwestycja się zwróciła (wbrew powszechnie panującej opinii wydawnictwa nie są instytucją charytatywną, lecz firmą, a te zawsze robią to, co leży w ich najlepszym interesie). Selekcja jest ogromna. Jako czytelnik z pewnością nie raz trafiłeś na złą książkę, więc wiesz, że system nie jest idealny, jednak idę o zakład, że spora część wszystkich propozycji trafiających do wydawnictwa jest znacznie gorsza od najokropniejszego tytułu, jaki każdy z nas miał w rękach. W przypadku ebooków nie ma takiego przesiewu. Każdy może wydać ebooka, zazwyczaj nie ponosząc przy tym większych kosztów. Co to znaczy dla czytelników? Nie mogę mówić za wszystkich, ale osobiście zawsze mam za dużo książek, które chcę kupić i przeczytać, a czasu zawsze za mało. Z tego powodu nowych tytułów szukam zawsze wśród tytułów, które mają wersję drukowaną, nawet jeśli sięgam po ebooka. Właściwie mam też swoje ulubione wydawnictwa, którym ufam bardziej od pozostałych. I chociaż wiem, że to bardzo krzywdzące w stosunku do debiutujących autorów, których odrzuciły wydawnictwa, to muszę przyznać, że nie ufam nieznanym osobom na tyle, by poświęcić pieniądze, a przede wszystkim cenny czas, na czytanie ich opowieści. Oczywiście zawsze znajdą się wyjątki.
Papierowe książki mają w sobie coś niezwykłego. Hipnotyzująca okładka działa na mnie skuteczniej, gdy trzymam ją w ręce, niż gdy oglądam na ekranie. Zapach drukarni też robi swoje (tak, wącham książki — kwiatki też, bo od tego mam nos). Niemniej najważniejsze jest dla mnie uczucie przypominające obietnice przeżycia przygody, które towarzyszy mi za każdym razem, gdy trzymam książkę. Może to choroba psychiczna, może fetysz, ale tak mam i dobrze mi z tym. Nie będę jednak hipokrytką i przyznam, że ebooki też czytuję. Głównie wtedy, gdy uznaję, że dany tytuł nie jest wart swojej ceny (ebooki są tańsze) i miejsca na regale, który niestety się nie rozciąga. Niemniej to na wersje tradycyjne przeznaczam więcej pieniędzy. Poza tym, kto z nas nie czułby się dziwnie, gdyby w prezencie dał bliskiej osobie ebooka zamiast papierowej książki. To zwyczajnie dziwne.
Papier vs Papier
Nie sposób nie zauważyć, że tradycyjne wydania też różnią się między sobą — są pockety, standardowe edycje oraz te z najwyższej półki w twardych okładkach, przepięknie wydane. Zacznę od tych ostatnich, bo zawsze lubiłam zaczynać od końca. Nie wiem, jak lubicie czytać — każdy z nas jest inny. Sama siebie lubię postrzegać, jako ostrożną kolekcjonerkę. Ukochane tytuły trzymam na półce w najpiękniejszym możliwym wydaniu: twarda okładka, zdobienia, zszywane strony, wersja kolekcjonerska lub pierwsze wydanie. Rozumiem, że treść powieści, która stanowi główną wartość książki, pozostaje niezmienna, jednak z zupełnie irracjonalnych powodów mam słabość do ekskluzywnego wydania. Niemałą przyjemność sprawia mi patrzenie na własną biblioteczkę i podziwianie pięknych grzbietów. Doceniam trud introligatorów. Lubię myśleć, że to właśnie te książki mnie przeżyją, trafią do biblioteki kogoś innego, by zachwycać kolejnego właściciela lub nadejdzie apokalipsa, w czasie której ludzie będą palić wszystko, co im wpadnie w ręce, a widząc takie małe dzieła sztuki, postanowią je ocalić przed płomieniami. Odrobinę się zapędziłam, jednak wiem, że rozumiecie co mam na myśli. Kunsztownie wydane książki zwyczajnie są piękne. Do tego stopnia, że od dłuższego czasu planuję kupić „Alice's Adventures in Wonderland and Other Stories” wydane przez Barnse and Noble. I co z tego, że kosztuje majątek, jest w języku angielskim, a w dodatku naprawdę nie lubię powieści Levisa Carolla? Ważne, że gdy patrze na nią zapiera mi dech!
Można nie przepadać za "Alicją w Krainie Czarów", a i tak pragnąć takiego wydania! |
Kupowałabym, czytałabym, kolekcjonowałaby. |
Niestety w Polsce mało które wydawnictwo przykłada wagę do wyglądu wydawanych przez nie powieści. Zupełnie, jakby pracujący tam ludzie zapomnieli, że to właśnie okładka w pierwszej kolejności sprawia, że interesujemy się danym tytułem na tyle, by sprawdzić, o czym jest skrywana w niej historia. W księgarniach często straszą mnie okładkowe potwory lub nudzą kolejne niemal identyczne okładki, które są niemal równie złe, jak okładkowe duble. A może zwyczajnie należę do nielicznych osób, które przykładają wagę do kwestii wydania? Śmiem wątpić.
Niemniej bądźmy szczerzy, nie zawsze możemy (zarówno wydawnictwa, jak i czytelnicy) pozwolić sobie na luksus inwestowania w pięknie zdobioną książkę. Gdy wydawca decyduje się wypuścić powieść, nie ma pojęcia, czy tytuł zostanie bestsellerem, czy może większość nakładu do niego wróci. Podobnie czytelnik nie ma pojęcia, czy to, co właśnie kupił mu się spodoba. Ludziom łatwiej zaryzykować, gdy stawka jest mniejsza, dlatego książki wydawane w miękkich oprawach też są bardzo ważne. Zwłaszcza dla tych, którzy nie potrafią się przełamać do ebooków. Ważne jest, aby czytelnicy mieli wybór.
Ps. Jaka jest najpiękniej wydana książka/książki w Waszej bibliotece? Zdjęcia mile widziane.
Ps2. Jaka forma wydania książek najbardziej do Was trafia?
0 Komentarze