Gdy byłam mała życie wyglądało trochę inaczej, niż teraz. Kiedyś najbardziej osobistą rzeczą jaką miałam i ciągle bałam się, że wpadnie w niepowołane ręce były pamiętniki. Dziś drżę na samą myśl, że ktoś obcy mógłby mieć dostęp do mojego komputera. To w nim przechowuję większość informacji, które składają się na moje życie. Zresztą zapewne podobnie macie i Wy. Potrafilibyście sobie wyobrazić, że urządzenie, w które właśnie się wpatrujecie, nagle znika?
Dokładnie to przydarzyło mi się tuż przed Świętami - mój laptop wyzionął ducha. Zasadniczo nie wydaje się to być wielkim problemem, ani traumatyczną katastrofą, bo w końcu w sklepach jest masa urządzeń, którymi możemy zastąpić to popsute. Co prawda niespodziewane wydatki nie bywają przyjemne, ale takie życie w XXI wieku, że bez laptopa ani rusz. Zwłaszcza, gdy jest narzędziem pracy. Niemniej problem z umierającym laptopem wcale nie polega na tym, że tracimy sprzęt! Skąd! To nie nad nim wylewamy łzy - wylewamy je nad plikami, które umarły wraz z nim.
Wspominałam, że niegdyś rzeczywistość wyglądała zgoła inaczej. Wszystkie notatki, osobiste przemyślenia, każda zapisana myśl znajdowała się na papierowych kartkach lub w zeszytach - teraz mamy od tego aplikacje na smartfonach i pliki zapisywane na komputerach. Niegdyś zdjęcia były uwieczniane za pomocą aparatów analogowych na kliszach, które zanosiło się do wywołania, a potem były przechowywane w albumach - teraz cykamy fotki na telefonach lub aparatach cyfrowych, a wszystkie zdjęcia trzymamy na dyskach. Wcześniej, do kont bankowych miało się dostęp, gdy poszło się do placówki. Listy zastąpił czat, maile i smsy. Takich przykładów jest więcej, ale wszystko sprowadza się do tego samego, czyli coś, co w przeszłości było realne, materialne i zajmowało miejsce w pokoju, dziś ma postać cyfrową i znajduje się na telefonach i komputerach. Na urządzeniach, które są zawodne i nagle możemy stracić do nich dostęp.
Moment, w którym zrozumiałam, że mój biedny laptop już się nie uruchomi, nie wywołał u mnie takiego załamania, jak wszyscy się spodziewali. Podeszłam do sprawy całkiem rozsądnie. Zabrałam denata z kartą gwarancyjną do sklepu i kazałam naprawić lub dać nowego. Dramat rozegrał się w chwili, gdy dowiedziałam się, że plików nieodzyskaniem (bo tak i już), a jeśli zaniosę do punktu, w którym mogą mi odzyskać dane, to stracę gwarancje (bo tak i już). Wait...what?! I co można zrobić w takiej sytuacji? Wyciągnięcie wideł i straszenie dekapitacją blogu ducha winnego sprzedawcy nie skutkuje. Przekupienie paczką Tic-Taców również. Nawet przybijanie do ściany rozszerzonej gwarancji (która okazuje się równie nieprzydatna, jak świąteczna skarpeta) nie przynosi efektu. Co najwyżej zabarykadowanie się w sklepie i wzięcie zakładników, ale bądźmy poważni - nie przygotowaliśmy się na taki rozwój wypadków, więc nasze groźby mogłyby się ograniczyć co najwyżej do tłuczenia ludzi klawiaturą po łbach. Nie ma wyjścia, trzeba oddać laptopa i dopiero w domu kopać się po głowie, gdy zaczniemy wychodzić z szoku. Właśnie wtedy z minuty na minutę zacznie do nas docierać, co straciliśmy. Abyście się mogli dobrze wczuć w tę sytuacje, zastanówcie się przez chwilę, co trzymacie na dyskach i nie macie żadnej innej kopi. Ile rzeczy jesteście w stanie wymienić w ciągu minuty, bez podglądania zawartości?
U mnie było to kilkanaście stron pewnego Mega Ważnego Projektu, nad którym ślęczę od roku. Kilkanaście z około trzystu, które miałam zapisane na pendrivie, więc nie było źle, chociaż na samą myśl, że muszę te strony napisać po raz kolejny, aż mnie skręca! Dobrze, co dalej? Zdjęcia! Zdjęcia z każdych wakacji, z każdej imprezy i uroczystości, zdjęcia zrobione ot tak. Każde uchwycone w obiektywie wspomnienie. No może tylko kilka, bo okazało się, że mam kopie na awaryjnym komputerze, którego przez dwa lata nie chciało mi się sformatować (a podobno lenistwo to coś złego), a część była jeszcze na kartach pamięci. Tym razem mi się upiekło. Co dalej? Zdecydowanie straciłam wszystkie bzdurne obrazki z internetu, prace dyplomowe (poza tą jedną oprawioną kopią), referencje, materiały do wpisów, materiały do pracy, na projektami, z którymi jeszcze nie ruszyłam i tymi dawno zakończonymi, choć aktualnie służącymi tylko za inspiracje. Zasadniczo nie jest źle, bo jako paranoiczka uwielbiam tworzyć kopie zapasowe kopii zapasowych. Chociaż czasami są takie momenty, gdy szukam czegoś, co przepadło już na zawsze. A jak wyglądałaby sytuacja w Waszym przypadku? Czego już nigdy nie odzyskalibyście?
Wspominałam już, że jestem paranoiczką, a to często wiążę się również z problemem z inwigilacją, więc powiem Wam o kolejnej paskudnej myśli, która pojawia się w momencie, gdy oddajecie sprzęt na gwarancje: A co jeśli dalej jest dostęp do wszystkich tych plików i osoba zajmująca się naszą reklamacją ma zbyt dużo wolnego czasu? Co jeśli właśnie teraz przegląda Wasze maile, historię czatu na FB lub zdjęcia? Jasne, wszyscy chcielibyśmy wierzyć temu rozsądnemu głosowi w naszych głowach (proszę Was, wszyscy słyszymy głosy!), który podpowiada nam, że to absurdalne. Nikomu by się nie chciało przeglądać naszego życia od podszewki. Nikt nie naruszyłby w tak karygodny sposób naszej prywatności i nie naraził zaufania. Prawda? PRAWDA?! Niemniej to okropna myśl, przed którą można się czuć niewygodnie. W końcu laptop i telefon są naszymi najbardziej osobistymi przedmiotami. Wolałabym kogoś zostawić z szufladą na bieliznę, niż z moim laptopem i wiem, że Wy również. Nie? A skasowałeś dzisiejszą historię przeglądarki? Nie masz czasem zapisanego hasła do jakiegoś konta, by automatycznie się logować? A wszystkie zdjęcia na komputerze pokazalibyście babci? No właśnie! A teraz wyobraźcie sobie, że ktoś od kilku tygodni jest sam na sam z Waszym laptopem.
Czasami zazdroszczę ludziom, którzy nie potrafią nawet założyć konta mailowego, bo oni dzięki kolekcjonowaniu fragmentów swojego życia w tradycyjny sposób, nie muszą się martwić niczym więcej poza popsutym sprzętem.
Ps. Nie mam pojęcia, czy napisałam ten tekst po to, by dać upust silnej potrzebie marudzenia i paranoi, czy też aby Was uczulić na robienie kopii zapasowych. Uznajmy, że w obu celach, więc skrupulatnie przejrzyjcie swoje dyski i zróbcie kopie ważnych plików. Przy okazji ponawiam pytanie zadane w tekście: Gdyby teraz Was sprzęt umarł, to co stracilibyście na zawsze?
Dokładnie to przydarzyło mi się tuż przed Świętami - mój laptop wyzionął ducha. Zasadniczo nie wydaje się to być wielkim problemem, ani traumatyczną katastrofą, bo w końcu w sklepach jest masa urządzeń, którymi możemy zastąpić to popsute. Co prawda niespodziewane wydatki nie bywają przyjemne, ale takie życie w XXI wieku, że bez laptopa ani rusz. Zwłaszcza, gdy jest narzędziem pracy. Niemniej problem z umierającym laptopem wcale nie polega na tym, że tracimy sprzęt! Skąd! To nie nad nim wylewamy łzy - wylewamy je nad plikami, które umarły wraz z nim.
Wspominałam, że niegdyś rzeczywistość wyglądała zgoła inaczej. Wszystkie notatki, osobiste przemyślenia, każda zapisana myśl znajdowała się na papierowych kartkach lub w zeszytach - teraz mamy od tego aplikacje na smartfonach i pliki zapisywane na komputerach. Niegdyś zdjęcia były uwieczniane za pomocą aparatów analogowych na kliszach, które zanosiło się do wywołania, a potem były przechowywane w albumach - teraz cykamy fotki na telefonach lub aparatach cyfrowych, a wszystkie zdjęcia trzymamy na dyskach. Wcześniej, do kont bankowych miało się dostęp, gdy poszło się do placówki. Listy zastąpił czat, maile i smsy. Takich przykładów jest więcej, ale wszystko sprowadza się do tego samego, czyli coś, co w przeszłości było realne, materialne i zajmowało miejsce w pokoju, dziś ma postać cyfrową i znajduje się na telefonach i komputerach. Na urządzeniach, które są zawodne i nagle możemy stracić do nich dostęp.
Moment, w którym zrozumiałam, że mój biedny laptop już się nie uruchomi, nie wywołał u mnie takiego załamania, jak wszyscy się spodziewali. Podeszłam do sprawy całkiem rozsądnie. Zabrałam denata z kartą gwarancyjną do sklepu i kazałam naprawić lub dać nowego. Dramat rozegrał się w chwili, gdy dowiedziałam się, że plików nieodzyskaniem (bo tak i już), a jeśli zaniosę do punktu, w którym mogą mi odzyskać dane, to stracę gwarancje (bo tak i już). Wait...what?! I co można zrobić w takiej sytuacji? Wyciągnięcie wideł i straszenie dekapitacją blogu ducha winnego sprzedawcy nie skutkuje. Przekupienie paczką Tic-Taców również. Nawet przybijanie do ściany rozszerzonej gwarancji (która okazuje się równie nieprzydatna, jak świąteczna skarpeta) nie przynosi efektu. Co najwyżej zabarykadowanie się w sklepie i wzięcie zakładników, ale bądźmy poważni - nie przygotowaliśmy się na taki rozwój wypadków, więc nasze groźby mogłyby się ograniczyć co najwyżej do tłuczenia ludzi klawiaturą po łbach. Nie ma wyjścia, trzeba oddać laptopa i dopiero w domu kopać się po głowie, gdy zaczniemy wychodzić z szoku. Właśnie wtedy z minuty na minutę zacznie do nas docierać, co straciliśmy. Abyście się mogli dobrze wczuć w tę sytuacje, zastanówcie się przez chwilę, co trzymacie na dyskach i nie macie żadnej innej kopi. Ile rzeczy jesteście w stanie wymienić w ciągu minuty, bez podglądania zawartości?
U mnie było to kilkanaście stron pewnego Mega Ważnego Projektu, nad którym ślęczę od roku. Kilkanaście z około trzystu, które miałam zapisane na pendrivie, więc nie było źle, chociaż na samą myśl, że muszę te strony napisać po raz kolejny, aż mnie skręca! Dobrze, co dalej? Zdjęcia! Zdjęcia z każdych wakacji, z każdej imprezy i uroczystości, zdjęcia zrobione ot tak. Każde uchwycone w obiektywie wspomnienie. No może tylko kilka, bo okazało się, że mam kopie na awaryjnym komputerze, którego przez dwa lata nie chciało mi się sformatować (a podobno lenistwo to coś złego), a część była jeszcze na kartach pamięci. Tym razem mi się upiekło. Co dalej? Zdecydowanie straciłam wszystkie bzdurne obrazki z internetu, prace dyplomowe (poza tą jedną oprawioną kopią), referencje, materiały do wpisów, materiały do pracy, na projektami, z którymi jeszcze nie ruszyłam i tymi dawno zakończonymi, choć aktualnie służącymi tylko za inspiracje. Zasadniczo nie jest źle, bo jako paranoiczka uwielbiam tworzyć kopie zapasowe kopii zapasowych. Chociaż czasami są takie momenty, gdy szukam czegoś, co przepadło już na zawsze. A jak wyglądałaby sytuacja w Waszym przypadku? Czego już nigdy nie odzyskalibyście?
Wspominałam już, że jestem paranoiczką, a to często wiążę się również z problemem z inwigilacją, więc powiem Wam o kolejnej paskudnej myśli, która pojawia się w momencie, gdy oddajecie sprzęt na gwarancje: A co jeśli dalej jest dostęp do wszystkich tych plików i osoba zajmująca się naszą reklamacją ma zbyt dużo wolnego czasu? Co jeśli właśnie teraz przegląda Wasze maile, historię czatu na FB lub zdjęcia? Jasne, wszyscy chcielibyśmy wierzyć temu rozsądnemu głosowi w naszych głowach (proszę Was, wszyscy słyszymy głosy!), który podpowiada nam, że to absurdalne. Nikomu by się nie chciało przeglądać naszego życia od podszewki. Nikt nie naruszyłby w tak karygodny sposób naszej prywatności i nie naraził zaufania. Prawda? PRAWDA?! Niemniej to okropna myśl, przed którą można się czuć niewygodnie. W końcu laptop i telefon są naszymi najbardziej osobistymi przedmiotami. Wolałabym kogoś zostawić z szufladą na bieliznę, niż z moim laptopem i wiem, że Wy również. Nie? A skasowałeś dzisiejszą historię przeglądarki? Nie masz czasem zapisanego hasła do jakiegoś konta, by automatycznie się logować? A wszystkie zdjęcia na komputerze pokazalibyście babci? No właśnie! A teraz wyobraźcie sobie, że ktoś od kilku tygodni jest sam na sam z Waszym laptopem.
Czasami zazdroszczę ludziom, którzy nie potrafią nawet założyć konta mailowego, bo oni dzięki kolekcjonowaniu fragmentów swojego życia w tradycyjny sposób, nie muszą się martwić niczym więcej poza popsutym sprzętem.
Ps. Nie mam pojęcia, czy napisałam ten tekst po to, by dać upust silnej potrzebie marudzenia i paranoi, czy też aby Was uczulić na robienie kopii zapasowych. Uznajmy, że w obu celach, więc skrupulatnie przejrzyjcie swoje dyski i zróbcie kopie ważnych plików. Przy okazji ponawiam pytanie zadane w tekście: Gdyby teraz Was sprzęt umarł, to co stracilibyście na zawsze?
0 Komentarze