Książek o zombie nie brakuje i wciąż pojawiają się nowe, przez co coraz ciężej spotkać taką, która potrafiłaby wyróżnić się na tle pozostałych. Tym razem udało mi się taką znaleźć. Macie ochotę poznać kronikę upadku ludzkości z hordą zombie w rolach głównych oraz z survivalowymi wskazówkami? J.L. Bourne stworzył taką w "Armagedon Dzień po dniu".
Głównym bohaterem i zarazem narratorem opowieści jest młody oficer lotnictwa marynarki wojennej Stanów Zjednoczonych, który w ramach postanowienia noworocznego zaczyna pisać pamiętnik. Dość szybko jego zapiski zaczynają przypominać kronikę upadku cywilizacji, a wszystko zaczyna się od informacji o panującej w Chinach epidemii, która doprowadza do licznych zgonów i potrzeby interwencji wojska. Wkrótce wirus dociera również do USA, a mieszkańcy zaczynają gromadzić zapasy. Choć nie spodziewają się zombie apokalipsy, to są pewni tego, że epidemia może spowodować braki w zaopatrzeniu sklepów i zamieszki na ulicach. Nasz bezimienny bohater również postanawia się przygotować. Gromadzi prowiant, amunicję, zabezpiecza dom i sprawia, by stał się on samowystarczalną twierdzą. Jednak sytuacja zaczyna się wymykać spod kontroli, gdy zombie zaczynają błąkać się po ulicach.
Zasadniczo akcja "Armagedon dzień po dniu" J.L. Bourne'a przypomina większość scenariuszy z zombie apokalipsą, czyli ogólnie rzecz ujmując skupia się na ucieczce przed szaloną hordą żywych trupów, które chcą zeżreć bohaterów. Ocaleni w końcu znajdują schronienie, zombie ponownie się gromadzą i znów przychodzi czas na ucieczkę. Taka cecha gatunku, a i tak wszyscy fani zombiaków pożerają kolejne powieści o nich i oglądają następne odcinki The Walking Dead. Dlaczego? Z tego samego powodu, dla którego fani komedii romantycznych, czy innych gatunków też oglądają ciągle powielane schematy, czyli dlatego, że każda historia czymś się wyróżnia. Zdecydowanie "Armagedon dzień po dniu" także jest inny od pozostałych książek o zombie, które do tej pory czytałam. I to z dwóch powodów.
Przede wszystkim forma. Pamiętnik z zombie apokalipsy jest dość ciekawym pomysłem. Sama w razie katastrofy z żywymi trupami, raczej nie wpadłabym na to, by odciążać plecak zeszytem (za to z idiotycznych powodów pewnie zabrałabym notebooka, bo kto by się przejmował brakiem prądu czy wi-fi?), czy raczej spisywać walkę ostatnich ludzi o przetrwanie w świecie, który niegdyś należał do nas. Niemniej za taką kronikę upadku ludzkości z pewnością byliby niesamowicie wdzięczni historycy z przyszłej cywilizacji (o ile taka by się pojawiła). Pisząc już całkiem poważnie, przez wybór takiej formy, czytanie o próbach przetrwania w czasie apokalipsy staje się jeszcze bardziej przejmujące. To zdecydowanie emocjonujące, ponieważ wraz z autorem pamiętnika dowiadujemy się o kolejnych niepokojących doniesieniach, które doprowadzają do globalnej zagłady. Czytamy o tym, co go martwi i czego się boi. Wchodzimy do jego głowy i mamy wgląd w najbardziej skrywane emocje. I chociaż teoretycznie wiemy, że skoro bohater wciąż spisuje swoją historię oznacza, że żyję, to nie możemy mieć całkowitej pewności, bo kto wie, czy za moment nie oznajmi, że został ugryziony lub jego towarzysz nie zacznie kontynuować dziennika po śmierci przyjaciela.
Drugą rzeczą, przez którą "Armagedon dzień po dniu" się wyróżnia jest survivalowy charakter książki. Uwielbiam to, że J.L. Bourne stworzył głównego bohatera, który jest dobrze wyszkolonym żołnierzem! Dzięki temu podchodzi do kluczowych kwestii zapewniających przetrwanie w sposób logiczny i praktyczny. Czytając dostajemy wskazówki jak zabezpieczyć dom i ogrodzenie, w co warto się zaopatrzyć i jak przygotować się do poruszania w post-apokaliptycznym świecie. W tej książce nie ma miejsca na łuty szczęścia (no może jeden i to bardzo duży, czyli Hotel 52), że zombie ot tak pójdzie w inną stronę, bo coś przypadkowo zwróci ich uwagę. Nie ma mowy o spuszczaniu paliwa z baku, jeśli auto jest wyposażone zawór zwrotny. Dzięki temu, jeśli kiedyś będziemy musieli przetrwać w niekorzystnych warunkach (nie tylko zombie apokalipsa mogłaby zmienić nasz świat), to nie będziemy niemile zaskoczeni, że sztuczki pokazane w filmach i serialach są do niczego. Przynajmniej nie, jeśli przyjrzymy się rozwiązaniom opisanym przez Bourne'a. Chociaż i tak na wszelki wypadek radziłabym się Wam wyposażyć w "Poradnik Survivalowy na czas kataklizmu".
Jeśli mam być szczera to od dawna książka o zombiakach nie przypadła mi tak do gustu. Dzieje się w niej całkiem sporo. Podoba mi się to, że zombie znów przypomina zombie stworzone przez Romero, a nie istoty, które poza powrotem zza grobu w niczym nie przypominają oryginalnych, żądnych mózgów potworów. Dodatkowo napromieniowane zombie wyjaśniają wiele kwestii. Fani Romero, czy "The Walking Dead" nie powinni poczuć się zawiedzeni. J.L. Bourne czerpiąc z klasyków gatunku, stworzył Z-apokalipsę, którą trzeba poznać!
Ps. Pytanie do Was: Jaka książka/film o zombie jest Waszą ulubioną?
Głównym bohaterem i zarazem narratorem opowieści jest młody oficer lotnictwa marynarki wojennej Stanów Zjednoczonych, który w ramach postanowienia noworocznego zaczyna pisać pamiętnik. Dość szybko jego zapiski zaczynają przypominać kronikę upadku cywilizacji, a wszystko zaczyna się od informacji o panującej w Chinach epidemii, która doprowadza do licznych zgonów i potrzeby interwencji wojska. Wkrótce wirus dociera również do USA, a mieszkańcy zaczynają gromadzić zapasy. Choć nie spodziewają się zombie apokalipsy, to są pewni tego, że epidemia może spowodować braki w zaopatrzeniu sklepów i zamieszki na ulicach. Nasz bezimienny bohater również postanawia się przygotować. Gromadzi prowiant, amunicję, zabezpiecza dom i sprawia, by stał się on samowystarczalną twierdzą. Jednak sytuacja zaczyna się wymykać spod kontroli, gdy zombie zaczynają błąkać się po ulicach.
Zasadniczo akcja "Armagedon dzień po dniu" J.L. Bourne'a przypomina większość scenariuszy z zombie apokalipsą, czyli ogólnie rzecz ujmując skupia się na ucieczce przed szaloną hordą żywych trupów, które chcą zeżreć bohaterów. Ocaleni w końcu znajdują schronienie, zombie ponownie się gromadzą i znów przychodzi czas na ucieczkę. Taka cecha gatunku, a i tak wszyscy fani zombiaków pożerają kolejne powieści o nich i oglądają następne odcinki The Walking Dead. Dlaczego? Z tego samego powodu, dla którego fani komedii romantycznych, czy innych gatunków też oglądają ciągle powielane schematy, czyli dlatego, że każda historia czymś się wyróżnia. Zdecydowanie "Armagedon dzień po dniu" także jest inny od pozostałych książek o zombie, które do tej pory czytałam. I to z dwóch powodów.
Przede wszystkim forma. Pamiętnik z zombie apokalipsy jest dość ciekawym pomysłem. Sama w razie katastrofy z żywymi trupami, raczej nie wpadłabym na to, by odciążać plecak zeszytem (za to z idiotycznych powodów pewnie zabrałabym notebooka, bo kto by się przejmował brakiem prądu czy wi-fi?), czy raczej spisywać walkę ostatnich ludzi o przetrwanie w świecie, który niegdyś należał do nas. Niemniej za taką kronikę upadku ludzkości z pewnością byliby niesamowicie wdzięczni historycy z przyszłej cywilizacji (o ile taka by się pojawiła). Pisząc już całkiem poważnie, przez wybór takiej formy, czytanie o próbach przetrwania w czasie apokalipsy staje się jeszcze bardziej przejmujące. To zdecydowanie emocjonujące, ponieważ wraz z autorem pamiętnika dowiadujemy się o kolejnych niepokojących doniesieniach, które doprowadzają do globalnej zagłady. Czytamy o tym, co go martwi i czego się boi. Wchodzimy do jego głowy i mamy wgląd w najbardziej skrywane emocje. I chociaż teoretycznie wiemy, że skoro bohater wciąż spisuje swoją historię oznacza, że żyję, to nie możemy mieć całkowitej pewności, bo kto wie, czy za moment nie oznajmi, że został ugryziony lub jego towarzysz nie zacznie kontynuować dziennika po śmierci przyjaciela.
Drugą rzeczą, przez którą "Armagedon dzień po dniu" się wyróżnia jest survivalowy charakter książki. Uwielbiam to, że J.L. Bourne stworzył głównego bohatera, który jest dobrze wyszkolonym żołnierzem! Dzięki temu podchodzi do kluczowych kwestii zapewniających przetrwanie w sposób logiczny i praktyczny. Czytając dostajemy wskazówki jak zabezpieczyć dom i ogrodzenie, w co warto się zaopatrzyć i jak przygotować się do poruszania w post-apokaliptycznym świecie. W tej książce nie ma miejsca na łuty szczęścia (no może jeden i to bardzo duży, czyli Hotel 52), że zombie ot tak pójdzie w inną stronę, bo coś przypadkowo zwróci ich uwagę. Nie ma mowy o spuszczaniu paliwa z baku, jeśli auto jest wyposażone zawór zwrotny. Dzięki temu, jeśli kiedyś będziemy musieli przetrwać w niekorzystnych warunkach (nie tylko zombie apokalipsa mogłaby zmienić nasz świat), to nie będziemy niemile zaskoczeni, że sztuczki pokazane w filmach i serialach są do niczego. Przynajmniej nie, jeśli przyjrzymy się rozwiązaniom opisanym przez Bourne'a. Chociaż i tak na wszelki wypadek radziłabym się Wam wyposażyć w "Poradnik Survivalowy na czas kataklizmu".
Jeśli mam być szczera to od dawna książka o zombiakach nie przypadła mi tak do gustu. Dzieje się w niej całkiem sporo. Podoba mi się to, że zombie znów przypomina zombie stworzone przez Romero, a nie istoty, które poza powrotem zza grobu w niczym nie przypominają oryginalnych, żądnych mózgów potworów. Dodatkowo napromieniowane zombie wyjaśniają wiele kwestii. Fani Romero, czy "The Walking Dead" nie powinni poczuć się zawiedzeni. J.L. Bourne czerpiąc z klasyków gatunku, stworzył Z-apokalipsę, którą trzeba poznać!
Ps. Pytanie do Was: Jaka książka/film o zombie jest Waszą ulubioną?
0 Komentarze