Dawno, dawno temu wierzyłam, że „Once Upon a Time” jest serialem o baśniach. Nie będę tutaj wypisywać żadnych wywrotowych teorii, że niby o tym nie jest, jednak kończąc szósty sezon i szykując się na restart w siódmym, w końcu mnie olśniło, że tak na dobrą sprawę nie tylko o baśniach jest tu mowa. „Once Upon a Time” ma jeszcze drugi temat przewodni — porzucone dzieci.
Już w pierwszym sezonie dwójka głównych bohaterów okazuje się porzuconymi dziećmi. Pierwszą z nich jest Emma Swan — Wybawczyni, która przez sześć sezonów ciągle nęka widzów swoimi problemami z samotnością za młodu, życiem w sierocińcu i drzazgą w sercu, którą wywołało porzucenie jej przez rodziców. Oczywiście Emma została opuszczona przez Śnieżkę i jej Księcia, by mogła żyć w świecie bez klątwy, ale nie czarujmy się, bo liczne sceny udowadniały, że w rzeczywistości chodziło im głównie o to, by wyrosła na Wybawczynie i ocaliła ich łamiąc złe zaklęcie. Trzeba przyznać, że dość ponure musi być dorastanie w świadomości, że nie tylko rodzice cię porzucili, ale również nie zadali sobie tyle trudu, by oddać do sierocińca, czy okna życia, lecz zostawić w lesie. Gdyby nie mały Pinokio (również porzucony i zmuszony do wychowywania się samodzielnie), który zabrał ze sobą niemowlę i zaniósł do najbliższego przydrożnego baru, Emma mogła umrzeć porzucona na pustkowiu. Najsmutniejsze w tej historii jest to, że jej rodzice nie mieli zielonego pojęcia, że Gepetto przeszmuglował swojego 'syna' przez portal, a co za tym idzie nie mieli żadnej gwarancji, że ich córka przeżyje. Szczerze mówiąc, klątwa nie klątwa, ale na miejscu Emmy ciężko byłoby mi wybaczyć bezmyślność, z jaką Śnieżka i Książę porzucili swoje dziecko, które żyło dopiero od kilku godzin.
Z drugiej strony podejrzewam, że Emmie wybaczenie rodzicom przyszło łatwiej, ponieważ sama miała na sumieniu podobny uczynek. Co prawda jej syn, Henry nie wylądował w lesie i nie musiał dorastać w rodzinie zastępczej, jednak został oddany do adopcji zaraz po tym, gdy Emma urodziła go przebywając w więzieniu. Chłopczyk został adoptowany przez Reginę aka Złą Królową, więc zakładał, że jest niekochany. Błędny osąd. Niemniej chłopak był zdesperowany do tego stopnia, że postanowił odnaleźć biologiczną matkę i ściągnąć ją do Storybrooke. Nie wiem, czy pamiętacie, ale impulsem Henry'ego była m.in. praca domowa dotycząca drzewa genealogicznego, którego chłopak nie oddał. Gdyby na tę chwilę miał takie stworzyć, to zabrakłoby mu kartki. W końcu odnalazł biologicznych i adopcyjnych rodziców, dziadków, pradziadków, a do tego doszły mu jeszcze ciotki, wujkowie etc. Chyba każdy z głównych bohaterów i złoczyńców serialu jest z nim w jakiś sposób powiązany.
A skoro o jego rodzinie mowa, to właśnie tam jest najwięcej przypadków porzuceń. Matka, jak już wiemy została po(d)rzucona do innego świata. Ojciec w sumie miał podobną historię, z tym że najpierw porzuciła go matka (by być z Kapitanem Hakiem, który notabene później z kochanka babki od strony ojca, został ojczymem Henry'ego — so gross!), a dopiero później 'niechcący' Rumpelstiltskin. Zresztą Baelfire nie był jedynym synem Rumpelstiltskina, który musiał wychowywać się samotnie, ale do tego dojdziemy za moment, bo teraz zajmiemy się Rumpelstiltskinem. Rumple sam został porzucony przez swoich rodziców. Wpierw poznajemy jego historię związaną z ojcem, Malcolmem, który samolubnie postanowił porzucić syna, by zyskać wieczną młodość i żyć w Nibylandii jako Piotruś Pan. No cóż... można i tak. Matka imieniem Fiona przynajmniej kochała syna, co prawda dość dziwną, pokraczną miłością, ale nie odeszła z własnej woli, lecz została wygnana przez wróżki (poważnie, te niby dobre wróżki to zawsze szkodzą), gdy zmieniła się w Czarną Wróżkę. Swoją drogą Czarna Wróżka najwyraźniej tak bardzo cierpiała po utracie syna, że straciła również zdrowie psychiczne i zaczęła porywać inne dzieci, w tym między innymi swojego wnuka Gideona, czyli syna Rumple'a i Belle. No Na Bloga! Czy każdy męski potomek w ich rodzie musi się wychowywać bez rodziców?! Nawet nie umiem zdecydować, który miał najgorzej! Henry'ego przynajmniej Zła Królowa kochała i szybko zyskał rodzinę. Baelfire również musiał wiedzieć, że ojciec go kocha, jednak nie potrafił bez wahania porzucić dla niego władzy, jaką dawała magia. Gideon miał znacznie gorzej, bo porwała i wychowywała go sadystyczna Czarna Wróżka, która łamała mu psychikę przez lata, a później wyrwała serce, by był jej ślepo posłuszny. Tylko Rumpel może mu dorównać, bo całe życie miał do bani, a nie tylko dzieciństwo.
Przyjrzyjmy się gałęziom z drzewa genealogicznego Henry'ego ze strony matki. Tu porzuconych członków rodu, poza Emmą nie ma. Niemniej jej rodzina parę razy doprowadziła do utraty niemowląt w innych rodzinach. Najbardziej odrażającym czynem było wykradnięcie przez Księcia i Śnieżkę jaja Maleficent i wysłanie nowo wyklutej Lilith do innego świata, a wszystko po to, by Emma nie zabiła w przyszłości Śnieżki. No cóż... dobro rodziny najważniejsze, prawda? Chyba jednak nie do końca, skoro rodzice Księcia sprzedali jego brata bliźniaka Jamesa za uratowanie farmy i leki. Zresztą przez ojca Śnieżki też doszło do małego incydentu z Zeleną, ale o tym za moment. Najbardziej niepokojące w tym akapicie jest to, że powszechnie uważa się rodzinę Emmy za bohaterów pozytywnych. Jak rozumiem nikogo z mniejszą ilością grzechów na sumieniu w tym serialu nie było?
Nadszedł czas na adopcyjną część rodzinki Henry'ego. Regina nie była porzucona przez rodziców (chociaż wyszłoby jej to na dobre), za to sama notorycznie rozdzielała rodziców z dziećmi. Pierwszymi ofiarami byli Jaś i Małgosia, następnie Percival, Grace/Paige (córka Szalonego Kapelusznika) i Roland (gdy straże Królowej pojmały Lady Marion). Mogłabym tu wymienić sporą listę, ale tych kilka przykładów powinno w zupełności wystarczyć, by udowodnić swoją rację. Za to Cora, matka Reginy ma na swoim koncie nie cudze, a własne porzucone dziecko. By zaspokoić własne ambicje, porzuciła Zelenę w lesie. Poważnie się pytam: co oni mają z tymi lasami?! W magicznych krainach naprawdę nie ma okna życia?! Przecież takie niemowlęta porzucone w lesie mogą zostać przekąską jakichś drapieżników lub zostać porwane przez zielone tornado. Oh wait...
Biorąc pod uwagę, że dotychczas przyjrzeliśmy się jedynie porzuconym dzieciakom bezpośrednio powiązanym z adopcyjną i biologiczną rodziną Henry'ego, możemy śmiało dojść do wniosku, że coś tam poszło naprawdę źle. Wiecie, co w tym wszystkim jest najbardziej absurdalne? Otóż fakt, że w zatrważającej większości z wymienionych przypadków maczała różdżkę Błękitna Wróżka, ale to historia na kolejny artykuł.
Niemniej nie tylko rodzina Henry'ego składa się z takich porzuconych postaci. Choćby Ruby aka Czerwony Kapturek nie była wychowywana przez rodziców, lecz babcię. Dzieciakami wychowującymi się z dala od rodziny był również Kapitan Hak i jego brat Liam Jones. Sporo przykładów jeszcze można byłoby wymienić, ale to działa trochę tak, że gdybyśmy stali na dachu jakiegoś budynku w Storybrooke i zaczęli rzucać kamieniami w przechodniów, to na bank 3 na 4 strzały trafilibyśmy w osobę wychowującą się bez rodziców.
Myślę, że biorąc pod uwagę tych wszystkie postacie możemy dojść do wniosku, że twórcy „Once Upon a Time” naprawdę lubią kreować bohaterów o dość dramatycznych początkach swojego życia. A może zwyczajnie w baśniach nie mogą grać pierwszych skrzypiec bohaterowie, którzy doświadczyli szczęśliwego dzieciństwa u boku biologicznych rodziców? W dużej mierze tak właśnie jest. Co prawda w tych najbardziej znanych baśniach nie zawsze mamy do czynienia z dzieciakami, które zostały z premedytacją porzucone, jak choćby Jaś i Małgosia (w oryginalnej wersji baśni o Jasiu i Małgosi nie zgubiły się przypadkiem!), ale z na wpół lub w pełni osieroconymi postaciami, jak Królewna Śnieżka, czy Kopciuszek. Niemniej w świecie baśni pojawia się wiele głównych postaci, które zostały wychowywane przez rodziców, więc nie możemy tym tłumaczyć decyzji scenarzystów OUaT. Zwłaszcza że historie postaci wymienionych w tym artykule są w większości stworzone na potrzeby serialu, a co za tym wyłączna odpowiedzialność za zgotowanie takiego losu bohaterom spoczywa na twórcach serialu.
Jestem w stanie zrozumieć dlaczego zdecydowano się Emmę wepchnąć w rolę porzuconego dziecka. W jej przypadku zadziałało nie tylko rozwiązanie fabularne, mające pokazać jak osoba mocno powiązana z naszą rzeczywistością i wychowana w sceptycznym podejściu do magii musi poradzić sobie z uwierzeniem w baśnie oraz tym, że sama jest w nich kluczową postacią, ale także pokazanie wewnętrznej przemiany bohaterki. Od poznania swojej sekretnej tożsamości przebyła długą drogę, dzięki której udało jej się zjednoczyć z rodziną, odnaleźć życiowy cel i samą siebie. Poza tym dodatkowa sympatia ze strony widzów, którzy poprzez współczucie będą odczuwać większą potrzebę kibicowania bohaterowi w czasie trwania jego przygody, również jest bardzo pożądana przez twórców. Niemniej liczba porzuconych dzieci w „Once Upon a Time” jest zbyt zatrważająca. Opuszczenie przez rodziców wydaje się tu standardowym zabiegiem mającym na celu przyśpieszenie akcji i wprowadzanie nowych bohaterów. Osobiście uważam za bardzo smutne to z jaką lekkością twórcy podeszli do tak poważnego tematu, jakim jest oddawanie dzieci. Powiedzmy sobie szczerze porzucanie i oddawanie dzieci do adopcji jest poważnym problemem, tylko w Polsce roczna ich liczba jest mierzona w tysiącach i niestety wątpię, by większość z nich została oddana z powodu klątwy lub wykradziona przez złą wróżkę, czy księcia z bajki...
[Uwaga: Po całym artykule maszerują spoilery!]
It's not creepy at all! |
Z drugiej strony podejrzewam, że Emmie wybaczenie rodzicom przyszło łatwiej, ponieważ sama miała na sumieniu podobny uczynek. Co prawda jej syn, Henry nie wylądował w lesie i nie musiał dorastać w rodzinie zastępczej, jednak został oddany do adopcji zaraz po tym, gdy Emma urodziła go przebywając w więzieniu. Chłopczyk został adoptowany przez Reginę aka Złą Królową, więc zakładał, że jest niekochany. Błędny osąd. Niemniej chłopak był zdesperowany do tego stopnia, że postanowił odnaleźć biologiczną matkę i ściągnąć ją do Storybrooke. Nie wiem, czy pamiętacie, ale impulsem Henry'ego była m.in. praca domowa dotycząca drzewa genealogicznego, którego chłopak nie oddał. Gdyby na tę chwilę miał takie stworzyć, to zabrakłoby mu kartki. W końcu odnalazł biologicznych i adopcyjnych rodziców, dziadków, pradziadków, a do tego doszły mu jeszcze ciotki, wujkowie etc. Chyba każdy z głównych bohaterów i złoczyńców serialu jest z nim w jakiś sposób powiązany.
A skoro o jego rodzinie mowa, to właśnie tam jest najwięcej przypadków porzuceń. Matka, jak już wiemy została po(d)rzucona do innego świata. Ojciec w sumie miał podobną historię, z tym że najpierw porzuciła go matka (by być z Kapitanem Hakiem, który notabene później z kochanka babki od strony ojca, został ojczymem Henry'ego — so gross!), a dopiero później 'niechcący' Rumpelstiltskin. Zresztą Baelfire nie był jedynym synem Rumpelstiltskina, który musiał wychowywać się samotnie, ale do tego dojdziemy za moment, bo teraz zajmiemy się Rumpelstiltskinem. Rumple sam został porzucony przez swoich rodziców. Wpierw poznajemy jego historię związaną z ojcem, Malcolmem, który samolubnie postanowił porzucić syna, by zyskać wieczną młodość i żyć w Nibylandii jako Piotruś Pan. No cóż... można i tak. Matka imieniem Fiona przynajmniej kochała syna, co prawda dość dziwną, pokraczną miłością, ale nie odeszła z własnej woli, lecz została wygnana przez wróżki (poważnie, te niby dobre wróżki to zawsze szkodzą), gdy zmieniła się w Czarną Wróżkę. Swoją drogą Czarna Wróżka najwyraźniej tak bardzo cierpiała po utracie syna, że straciła również zdrowie psychiczne i zaczęła porywać inne dzieci, w tym między innymi swojego wnuka Gideona, czyli syna Rumple'a i Belle. No Na Bloga! Czy każdy męski potomek w ich rodzie musi się wychowywać bez rodziców?! Nawet nie umiem zdecydować, który miał najgorzej! Henry'ego przynajmniej Zła Królowa kochała i szybko zyskał rodzinę. Baelfire również musiał wiedzieć, że ojciec go kocha, jednak nie potrafił bez wahania porzucić dla niego władzy, jaką dawała magia. Gideon miał znacznie gorzej, bo porwała i wychowywała go sadystyczna Czarna Wróżka, która łamała mu psychikę przez lata, a później wyrwała serce, by był jej ślepo posłuszny. Tylko Rumpel może mu dorównać, bo całe życie miał do bani, a nie tylko dzieciństwo.
W tej rodzinie dzieci powinny na siebie uważać. A raczej opieka społeczna powinna ich mieć na oku! |
Przyjrzyjmy się gałęziom z drzewa genealogicznego Henry'ego ze strony matki. Tu porzuconych członków rodu, poza Emmą nie ma. Niemniej jej rodzina parę razy doprowadziła do utraty niemowląt w innych rodzinach. Najbardziej odrażającym czynem było wykradnięcie przez Księcia i Śnieżkę jaja Maleficent i wysłanie nowo wyklutej Lilith do innego świata, a wszystko po to, by Emma nie zabiła w przyszłości Śnieżki. No cóż... dobro rodziny najważniejsze, prawda? Chyba jednak nie do końca, skoro rodzice Księcia sprzedali jego brata bliźniaka Jamesa za uratowanie farmy i leki. Zresztą przez ojca Śnieżki też doszło do małego incydentu z Zeleną, ale o tym za moment. Najbardziej niepokojące w tym akapicie jest to, że powszechnie uważa się rodzinę Emmy za bohaterów pozytywnych. Jak rozumiem nikogo z mniejszą ilością grzechów na sumieniu w tym serialu nie było?
Nadszedł czas na adopcyjną część rodzinki Henry'ego. Regina nie była porzucona przez rodziców (chociaż wyszłoby jej to na dobre), za to sama notorycznie rozdzielała rodziców z dziećmi. Pierwszymi ofiarami byli Jaś i Małgosia, następnie Percival, Grace/Paige (córka Szalonego Kapelusznika) i Roland (gdy straże Królowej pojmały Lady Marion). Mogłabym tu wymienić sporą listę, ale tych kilka przykładów powinno w zupełności wystarczyć, by udowodnić swoją rację. Za to Cora, matka Reginy ma na swoim koncie nie cudze, a własne porzucone dziecko. By zaspokoić własne ambicje, porzuciła Zelenę w lesie. Poważnie się pytam: co oni mają z tymi lasami?! W magicznych krainach naprawdę nie ma okna życia?! Przecież takie niemowlęta porzucone w lesie mogą zostać przekąską jakichś drapieżników lub zostać porwane przez zielone tornado. Oh wait...
Las, tornado, drapieżniki — kto by się nimi przejmował. Ważne, że jest wstążeczka! |
☞ Przeczytaj również Czarne charaktery #3: Dobry czy zły?
Niemniej nie tylko rodzina Henry'ego składa się z takich porzuconych postaci. Choćby Ruby aka Czerwony Kapturek nie była wychowywana przez rodziców, lecz babcię. Dzieciakami wychowującymi się z dala od rodziny był również Kapitan Hak i jego brat Liam Jones. Sporo przykładów jeszcze można byłoby wymienić, ale to działa trochę tak, że gdybyśmy stali na dachu jakiegoś budynku w Storybrooke i zaczęli rzucać kamieniami w przechodniów, to na bank 3 na 4 strzały trafilibyśmy w osobę wychowującą się bez rodziców.
Myślę, że biorąc pod uwagę tych wszystkie postacie możemy dojść do wniosku, że twórcy „Once Upon a Time” naprawdę lubią kreować bohaterów o dość dramatycznych początkach swojego życia. A może zwyczajnie w baśniach nie mogą grać pierwszych skrzypiec bohaterowie, którzy doświadczyli szczęśliwego dzieciństwa u boku biologicznych rodziców? W dużej mierze tak właśnie jest. Co prawda w tych najbardziej znanych baśniach nie zawsze mamy do czynienia z dzieciakami, które zostały z premedytacją porzucone, jak choćby Jaś i Małgosia (w oryginalnej wersji baśni o Jasiu i Małgosi nie zgubiły się przypadkiem!), ale z na wpół lub w pełni osieroconymi postaciami, jak Królewna Śnieżka, czy Kopciuszek. Niemniej w świecie baśni pojawia się wiele głównych postaci, które zostały wychowywane przez rodziców, więc nie możemy tym tłumaczyć decyzji scenarzystów OUaT. Zwłaszcza że historie postaci wymienionych w tym artykule są w większości stworzone na potrzeby serialu, a co za tym wyłączna odpowiedzialność za zgotowanie takiego losu bohaterom spoczywa na twórcach serialu.
Jestem w stanie zrozumieć dlaczego zdecydowano się Emmę wepchnąć w rolę porzuconego dziecka. W jej przypadku zadziałało nie tylko rozwiązanie fabularne, mające pokazać jak osoba mocno powiązana z naszą rzeczywistością i wychowana w sceptycznym podejściu do magii musi poradzić sobie z uwierzeniem w baśnie oraz tym, że sama jest w nich kluczową postacią, ale także pokazanie wewnętrznej przemiany bohaterki. Od poznania swojej sekretnej tożsamości przebyła długą drogę, dzięki której udało jej się zjednoczyć z rodziną, odnaleźć życiowy cel i samą siebie. Poza tym dodatkowa sympatia ze strony widzów, którzy poprzez współczucie będą odczuwać większą potrzebę kibicowania bohaterowi w czasie trwania jego przygody, również jest bardzo pożądana przez twórców. Niemniej liczba porzuconych dzieci w „Once Upon a Time” jest zbyt zatrważająca. Opuszczenie przez rodziców wydaje się tu standardowym zabiegiem mającym na celu przyśpieszenie akcji i wprowadzanie nowych bohaterów. Osobiście uważam za bardzo smutne to z jaką lekkością twórcy podeszli do tak poważnego tematu, jakim jest oddawanie dzieci. Powiedzmy sobie szczerze porzucanie i oddawanie dzieci do adopcji jest poważnym problemem, tylko w Polsce roczna ich liczba jest mierzona w tysiącach i niestety wątpię, by większość z nich została oddana z powodu klątwy lub wykradziona przez złą wróżkę, czy księcia z bajki...
☞ Przeczytaj również Czarne charaktery #1: Nikt nie rodzi się zły.
0 Komentarze