Gdy myślę o superbohaterach zazwyczaj mam w głowie postacie z amerykańskich komiksów Marvela lub DC Comics. Albo aktorów wcielających się w ich role w filmowych adaptacjach. Albo ostatecznie postacie z „Heroesów”, „Powers” lub innych seriali o superbohaterach. Niemniej pierwsze, drugie, trzecie i kolejne skojarzenia zawsze są powiązane z amerykańską popkulturą. Tym razem chcąc nie chcąc będę myśleć również o rosyjskich superbohaterach. Jesteście ciekawi, jacy oni są?
Zacznijmy od tego, skąd się wzięli rosyjscy „Zashchitniki”, czyli „Strażnicy". Oczywiście są oni wynikiem eksperymentów prowadzonych przez rosyjskich naukowców w czasie zimnej wojny! Eksperymenty na ludziach, którzy mieli zostać obdarzeni super mocami zostały jednak przerwane, a udane okazy rozbiegły się po świecie, by wieść swój długowieczny żywo (nie mam pojęcia, jak moc rzucania kamieniami miała sprawić, by człowiek mógł pozostać wiecznie młody, ale może nie powinnam się doszukiwać logiki w filmach o superbohaterach, a tym bardziej tych rosyjskich). Od tamtej pory nikt ich nie nękał, a rząd zajęty był własnymi sprawami, jak choćby tworzeniem armii zdalnie sterowanych maszyn wojennych, które buntują się, gdy na polance pojawia się wielki złoczyńca z supermocami... hmmm... rażenia prądem i sterowania wszelkimi maszynami? Hmmm... ciężko stwierdzić co on tak właściwie z tymi błyskawicami wyrabia. Niemniej nasz super złoczyńca jest głównym naukowcem, który przed laty prowadził wspomniane wcześniej eksperymenty na ludziach, a teraz postanowił wszystkim pokazać, że jest geniuszem za sprawą tego, że... zniszczy Moskwę, Rosję i wszystko na swojej drodze? Okey, ciężko się połapać, o co chodzi, gdy po logice w filmie nie ma śladu. Tak czy inaczej, rosyjscy agenci odnajdują zbiegłe obiekty badań i nakłaniają ich, by zemścili się na złym naukowcu za swoje krzywdy.
Już w czasie oglądania „Strażników” zrozumiałam, jak ogromną ilością nielogicznych scen i wątków jest wypełniony, ale dopiero teraz, gdy próbuję Wam opisać fabułę zrozumiałam, że tam nie ma za grosz logiki. Przykładowo nie jestem do końca pewna, dlaczego po dziesięcioleciach po zakończeniu eksperymentu, Rosjanie nagle wpadli na pomysł zebrania superbohaterskiej ekipy, zamiast zaprzęgnąć do pracy grupę snajperów lub gości z bazuką. Nie rozumiem też, jak to możliwe, że tak szybko ich odnaleźli, skoro jak sami twierdzili nie mieli zielonego pojęcia co się z nimi działo. Niemniej jak wspomniałam to mój błąd, że zakładam, że w rosyjskim filmie o superbohaterach wątki będą się kleić, a fabuła nie będzie miała dziur jak ser szwajcarski. Na szczęście (a raczej nieszczęście) mina z serii WTF?! była powodowana także dziesiątkami innych rzeczy, więc może od razu do nich przejdę.
Ogólnie oglądając „Zashchitniki” nie dało się go nie porównywać do sztandarowych produkcji Marvela i DC. Poczynając od samych postaci. Kseniya (Alina Kiziyarova) ze swoją mocą bycia niewidzialną przypomina Susan Storm z „Fantastycznej Czwórki". Ler (Sebastien Sisak) to taki Magneto, z tym że panuje nad kamieniami, a nie metalem. Khan (Sanzhar Madiyev) najczęściej przyciągał moją uwagę, ale nie jestem do końca pewna, w jakim stopniu zadziałał na mnie jego magnetyzm, a w jakim stopniu imponujące zaokrąglone miecze, które chętnie sprawiłabym sobie. Niemniej poza skojarzeniami z postaciami z Mortal Kombat, przypomina mroczną odsłonę Flasha lub Quiksilvera zaopatrzoną w kozackie ostrza.
Oczywiście mamy też szefa zespołu Elenę Latinę (Valeriya Shkirando), który w przeciwieństwie do Nicka Fury'ego jest piękną blondynką kochającą swoją matkę Rosję. Na koniec zostawiłam Arsusa (Anton Pampushny), czyli człowieka-misia, a może misiołaka? Niedźwiedziołaka? Jest jakaś oficjalna nazwa na człowieka zmieniającego się w niedźwiedzia? Jeśli nawet, to i tak ta jedna postać będzie dla mnie jedynym prawdziwie rosyjskim superbohaterem. Jeśli mam być szczera to właśnie ta postać ukradła film. Nie dlatego, że był dobrze wykreowany, lecz przez to, że nie mogłam powstrzymać śmiechu, gdy pojawiał się na ekranie. To było tak urocze, kiczowate, absurdalne i śmieszne zarazem!
Zresztą widać, że nie tylko przy postaciach twórcy wzorowali się na amerykańskich produkcjach. Ogólnie mimo silnego patriotycznego wydźwięku filmu, widać tu inspiracje na wielu frontach. Z pewnością to poczujecie, jeśli zdecydujecie się obejrzeć film. Jednak osobiście mam żal o jeden błąd, który powtórzyli nie ucząc się na błędach DC Comics z „Legionu Samobójców”, a konkretnie tego, że wciśnięto masę wątków w jeden film, przy czym żadnego z nich dobrze nie rozwinęli, jak choćby indywidualne historie bohaterów. Widać, że starali się je odrobinę nakreślić drętwymi dialogami wciśniętymi na siłę w film, jednak dalej praktycznie niczego nie dowiadujemy się o głównych postaciach i ich wzajemnych relacjach. DC byliśmy w stanie to nawet wybaczyć, bo większość fanów bardzo dobrze kojarzy bohaterów komiksów amerykańskiego giganta, jednak o rosyjskich Strażnikach nie wiedzieliśmy wcześniej nic. Szkoda, bo ich historie mogły okazać się znacznie lepszym materiałem na film, niż kompletowanie drużyny mającej walczyć z szaleńcem rażącym prądem.
Mimo wszystko nie jestem pewna, czy mogę z czystym sercem napisać, że to zły film. On jest zwyczajnie dziwny. Nie, nie dziwny, abstrakcyjny. Przy okazji muszę przyznać, że jest parę rzeczy, które mi się podobało. Przede wszystko miło dla odmiany obejrzeć film o superbohaterach, który nie jest amerykańskiej produkcji (nawet jeśli był nimi inspirowany), a rosyjskich aktorów przyjemnie ogląda się na ekranie. Przy okazji bardzo podobał mi się ze strony wizualnej, choć widać, że momentami efekty nie są najlepszej jakości, ale zwyczajnie „Zashchitniki” ma wiele ładnych scen, które mnie urzekły. Zwłaszcza w momentach, gry na scenę wkracza Ksenia aka invisible girl lub Khan. Do moich ulubionych zdecydowanie należy scena, w której przedstawiono Ksenię. Jest urzekająca, choć jej występ już nie tak bardzo. Przy okazji film naprawdę jest momentami zabawny, jednak nie jestem do końca przekonana, czy jest to spowodowane intencjami twórców.
Rosyjscy „Strażnicy” nie są dobrym filmem. Mają wiele wad i kilka zalet, jednak podczas oglądania przeważa niedowierzanie spowodowane wszystkimi niedorzecznościami zaprezentowanymi na ekranie. Czy to znaczy, że nie powinniście go oglądać? A skąd! Moim zdaniem warto sprawdzić na własną rękę, jak wygląda rosyjska produkcja o superbohaterach. Choćby po to, by znaleźć w nim jedną rzecz, która sprawi, że będziecie im kibicować, by kolejne filmy były lepsze. Zwłaszcza, że to dopiero początki tego typu kina w Rosji i mam szczerą nadzieję, że niebawem rozpocznie się między Stanami i Rosją wyścig filmów superbohaterskich, które będą nas naprawdę zachwycać.
Ps. Pytam całkiem poważnie: Misiołak, człowiek-miś, niedźwiedziołak, czy istnieje inna oficjalna nazwa na takiego stwora? Wypadałoby to w końcu jakoś wołać w stylu: Kici, kici, misiołaku.
Ps2. Podrzućcie tytuły innych filmów o superbohaterach, których nie stworzyli amerykanie. Przydałoby się w końcu na Różowym Blogu wprowadzić większą różnorodność supermocy.
Zacznijmy od tego, skąd się wzięli rosyjscy „Zashchitniki”, czyli „Strażnicy". Oczywiście są oni wynikiem eksperymentów prowadzonych przez rosyjskich naukowców w czasie zimnej wojny! Eksperymenty na ludziach, którzy mieli zostać obdarzeni super mocami zostały jednak przerwane, a udane okazy rozbiegły się po świecie, by wieść swój długowieczny żywo (nie mam pojęcia, jak moc rzucania kamieniami miała sprawić, by człowiek mógł pozostać wiecznie młody, ale może nie powinnam się doszukiwać logiki w filmach o superbohaterach, a tym bardziej tych rosyjskich). Od tamtej pory nikt ich nie nękał, a rząd zajęty był własnymi sprawami, jak choćby tworzeniem armii zdalnie sterowanych maszyn wojennych, które buntują się, gdy na polance pojawia się wielki złoczyńca z supermocami... hmmm... rażenia prądem i sterowania wszelkimi maszynami? Hmmm... ciężko stwierdzić co on tak właściwie z tymi błyskawicami wyrabia. Niemniej nasz super złoczyńca jest głównym naukowcem, który przed laty prowadził wspomniane wcześniej eksperymenty na ludziach, a teraz postanowił wszystkim pokazać, że jest geniuszem za sprawą tego, że... zniszczy Moskwę, Rosję i wszystko na swojej drodze? Okey, ciężko się połapać, o co chodzi, gdy po logice w filmie nie ma śladu. Tak czy inaczej, rosyjscy agenci odnajdują zbiegłe obiekty badań i nakłaniają ich, by zemścili się na złym naukowcu za swoje krzywdy.
Spójrzcie tylko na tego skrzywdzonego misia! |
Już w czasie oglądania „Strażników” zrozumiałam, jak ogromną ilością nielogicznych scen i wątków jest wypełniony, ale dopiero teraz, gdy próbuję Wam opisać fabułę zrozumiałam, że tam nie ma za grosz logiki. Przykładowo nie jestem do końca pewna, dlaczego po dziesięcioleciach po zakończeniu eksperymentu, Rosjanie nagle wpadli na pomysł zebrania superbohaterskiej ekipy, zamiast zaprzęgnąć do pracy grupę snajperów lub gości z bazuką. Nie rozumiem też, jak to możliwe, że tak szybko ich odnaleźli, skoro jak sami twierdzili nie mieli zielonego pojęcia co się z nimi działo. Niemniej jak wspomniałam to mój błąd, że zakładam, że w rosyjskim filmie o superbohaterach wątki będą się kleić, a fabuła nie będzie miała dziur jak ser szwajcarski. Na szczęście (a raczej nieszczęście) mina z serii WTF?! była powodowana także dziesiątkami innych rzeczy, więc może od razu do nich przejdę.
Ogólnie oglądając „Zashchitniki” nie dało się go nie porównywać do sztandarowych produkcji Marvela i DC. Poczynając od samych postaci. Kseniya (Alina Kiziyarova) ze swoją mocą bycia niewidzialną przypomina Susan Storm z „Fantastycznej Czwórki". Ler (Sebastien Sisak) to taki Magneto, z tym że panuje nad kamieniami, a nie metalem. Khan (Sanzhar Madiyev) najczęściej przyciągał moją uwagę, ale nie jestem do końca pewna, w jakim stopniu zadziałał na mnie jego magnetyzm, a w jakim stopniu imponujące zaokrąglone miecze, które chętnie sprawiłabym sobie. Niemniej poza skojarzeniami z postaciami z Mortal Kombat, przypomina mroczną odsłonę Flasha lub Quiksilvera zaopatrzoną w kozackie ostrza.
Gdzie nabyć takie cuda? |
Oczywiście mamy też szefa zespołu Elenę Latinę (Valeriya Shkirando), który w przeciwieństwie do Nicka Fury'ego jest piękną blondynką kochającą swoją matkę Rosję. Na koniec zostawiłam Arsusa (Anton Pampushny), czyli człowieka-misia, a może misiołaka? Niedźwiedziołaka? Jest jakaś oficjalna nazwa na człowieka zmieniającego się w niedźwiedzia? Jeśli nawet, to i tak ta jedna postać będzie dla mnie jedynym prawdziwie rosyjskim superbohaterem. Jeśli mam być szczera to właśnie ta postać ukradła film. Nie dlatego, że był dobrze wykreowany, lecz przez to, że nie mogłam powstrzymać śmiechu, gdy pojawiał się na ekranie. To było tak urocze, kiczowate, absurdalne i śmieszne zarazem!
I pozamiatane! |
Zresztą widać, że nie tylko przy postaciach twórcy wzorowali się na amerykańskich produkcjach. Ogólnie mimo silnego patriotycznego wydźwięku filmu, widać tu inspiracje na wielu frontach. Z pewnością to poczujecie, jeśli zdecydujecie się obejrzeć film. Jednak osobiście mam żal o jeden błąd, który powtórzyli nie ucząc się na błędach DC Comics z „Legionu Samobójców”, a konkretnie tego, że wciśnięto masę wątków w jeden film, przy czym żadnego z nich dobrze nie rozwinęli, jak choćby indywidualne historie bohaterów. Widać, że starali się je odrobinę nakreślić drętwymi dialogami wciśniętymi na siłę w film, jednak dalej praktycznie niczego nie dowiadujemy się o głównych postaciach i ich wzajemnych relacjach. DC byliśmy w stanie to nawet wybaczyć, bo większość fanów bardzo dobrze kojarzy bohaterów komiksów amerykańskiego giganta, jednak o rosyjskich Strażnikach nie wiedzieliśmy wcześniej nic. Szkoda, bo ich historie mogły okazać się znacznie lepszym materiałem na film, niż kompletowanie drużyny mającej walczyć z szaleńcem rażącym prądem.
Mimo wszystko nie jestem pewna, czy mogę z czystym sercem napisać, że to zły film. On jest zwyczajnie dziwny. Nie, nie dziwny, abstrakcyjny. Przy okazji muszę przyznać, że jest parę rzeczy, które mi się podobało. Przede wszystko miło dla odmiany obejrzeć film o superbohaterach, który nie jest amerykańskiej produkcji (nawet jeśli był nimi inspirowany), a rosyjskich aktorów przyjemnie ogląda się na ekranie. Przy okazji bardzo podobał mi się ze strony wizualnej, choć widać, że momentami efekty nie są najlepszej jakości, ale zwyczajnie „Zashchitniki” ma wiele ładnych scen, które mnie urzekły. Zwłaszcza w momentach, gry na scenę wkracza Ksenia aka invisible girl lub Khan. Do moich ulubionych zdecydowanie należy scena, w której przedstawiono Ksenię. Jest urzekająca, choć jej występ już nie tak bardzo. Przy okazji film naprawdę jest momentami zabawny, jednak nie jestem do końca przekonana, czy jest to spowodowane intencjami twórców.
Rosyjscy „Strażnicy” nie są dobrym filmem. Mają wiele wad i kilka zalet, jednak podczas oglądania przeważa niedowierzanie spowodowane wszystkimi niedorzecznościami zaprezentowanymi na ekranie. Czy to znaczy, że nie powinniście go oglądać? A skąd! Moim zdaniem warto sprawdzić na własną rękę, jak wygląda rosyjska produkcja o superbohaterach. Choćby po to, by znaleźć w nim jedną rzecz, która sprawi, że będziecie im kibicować, by kolejne filmy były lepsze. Zwłaszcza, że to dopiero początki tego typu kina w Rosji i mam szczerą nadzieję, że niebawem rozpocznie się między Stanami i Rosją wyścig filmów superbohaterskich, które będą nas naprawdę zachwycać.
Ps. Pytam całkiem poważnie: Misiołak, człowiek-miś, niedźwiedziołak, czy istnieje inna oficjalna nazwa na takiego stwora? Wypadałoby to w końcu jakoś wołać w stylu: Kici, kici, misiołaku.
Ps2. Podrzućcie tytuły innych filmów o superbohaterach, których nie stworzyli amerykanie. Przydałoby się w końcu na Różowym Blogu wprowadzić większą różnorodność supermocy.
0 Komentarze