Mam nieodparte wrażenie, że każdy mól książkowy marzy, że gdy dorośnie (lub będzie zmieniał pracę) zostanie pisarzem lub księgarzem (ostatecznie bibliotekarzem). W końcu co może być lepszego, niż spędzanie codziennie ośmiu godzin w otoczeniu książek, za które jeszcze płacą? W idealnym świecie mogłabym napisać: nic! Niemniej rzeczywistość znacząco odbiega od naszych wyobrażeń.
Gdy byłam młodsza wierzyłam, że praca w księgarni to praca idealna! Księgarz = najprzyjemniejszy zawód świata! Spędza się tam czas na układaniu książeczek na półeczkach, wącha się przywiezione prosto z drukarni egzemplarze (to oczywiście taki test jakości książki!), z klientami można spokojnie porozmawiać o książkach — tu coś polecić, tu samemu dostać rekomendacje. A gdy klientów nie ma, bierze się książkę w łapy i czyta! W dodatku jeszcze jest się na bieżąco w nowościach wydawniczych. Brzmi bajecznie, prawda? Do dopełnienia tego pięknego obrazka wystarczy dodać tylko kubeczek z kakao i piankami oraz śnieżny pyłek za oknem naszej wyimaginowanej księgarni! Pomyśleć tylko, że są osoby, którym się płaci za to, co każdy mól książkowy robi w wolnym czasie dla rozrywki! Nic tylko wysyłać cv!
Niestety każda rzecz może wydawać się idealna, dopóki nie przyjrzymy się jej z bliska. Minęło już sporo lat, odkąd zaryzykowałam, by przekonać się na własnej skórze, na czym w rzeczywistości polega praca w księgarni. Wysłałam aplikację, poszłam na rozmowę, gdzie dosłownie błyszczałam — w końcu prowadziłam wtedy blog z recenzjami książek, więc musiałam się na tym, chociaż trochę znać. Pracę zaczęłam niemal od razu i ruszyłam do niej z ogromnym entuzjazmem, który dość szybko ostygł. Niemniej nie od dziś wiadomo, że pierwsze dni w nowym miejscu są koszmarne, więc trzeba zacisnąć zęby, nawiązywać kontakty i uczyć się wszystkiego, co będą chcieli przekazać. Później już tylko trzeba wejść w rutynę. Niby nic trudnego, a jednak za moment zniszczę wasze wyobrażenie o tym zacnym zawodzie.
Zacznijmy od czegoś teoretycznie zrozumiałego, czyli od układania książek, których nie można rozstawiać po półkach według własnego pomysłu, by było ładnie lub logicznie. Co to to nie! Trzeba podporządkować się z góry narzuconym oznaczeniom, które tworzą mądrzejsi od nas. Co może i ma jakiś sens, tylko ta nasza głupia ręka boli, gdy ustawia się "Drakulę" w literaturze młodzieżowej, a "Czystą Krew" w romansach. Cóż poradzić, systemu nie wolno oszukać, bo dostanie się po łapach, współpracownik nie znajdzie, a klienci przecież mają buzie, żeby zapytać "Co za debil położył Kinga obok Michalak?!".
Nic nam jednak nie odbierze zapachu świeżo wydrukowanej książki, która przyleciała w pudłach na magazyn. Tylko te pudła trochę ciężkie, ale kto by się tym przejmował, skoro w środku czeka masa świeżutkich, jeszcze nieczytanych powieści. Tylko część się przecież obiła od upchanych do kartonu na siłę breloczków, ale klient nie zauważy. Nie ma się czym przejmować, skoro czeka nas teraz wprowadzanie do systemu pierdyliona nowych tytułów i sprawdzanie, czy zamówienie pokrywa się z tym, co przyszło z magazynu. Jedynym problemem jest to, czy kod ZAWR oznacza książeczkę dla dzieci dotyczącą zabaw z wróżkami, czy może zabawek z wróżkami (nie bądźcie zaskoczeni, przecież powszechnie wiadomo, że część księgarni sprzedaje wszystko poza mrożonymi rybami), tajną wiadomością od kogoś z magazynu, a może to jeszcze coś innego? Niemniej na to narzekać absolutnie nie będę, bo praca na magazynie i późniejsze układanie książek jest moim zdaniem najfajniejszą częścią pracy w księgarni (chyba tylko moim, bo nikt poza mną nie zgłaszał się na ochotnika).
W końcu lepsze to niż kontakt z klientem, który albo już i tak ma cię za analfabetę i heretyka, skoro położyłeś „Zmierzch” w horrorach, albo on sam nie czyta, ale prezent znajomemu chciał kupić na przykład książkę 'jakiegoś gościa z internetu', a ty biedny biegasz po sklepie pokazując mu wszystko od Kominka po Niekrytego Krytyka, bo reszta załogi dalej kłóci się między sobą o to, czym jest to mityczne stworzenie, które klient określił jako bloger. Niemniej gdzieś w duchu cieszysz się, że przynajmniej ty ogarniasz, bo gdy przyjdzie kolejna osoba będzie gorzej. Babcia dla wnusia chce kupić książkę.
Tytułu nie zna, autora też nie, tematu również brak. Pogadane, ale przecież jesteś molem książkowym i ogarniasz, które wydawnictwa kładą duży nacisk na publikacje religijne. I szukasz w ich ofercie wszystkiego, co niebieskie. Dziesiątki książek później mówisz, że nie ma i dostajesz nową informację, że 'o psie'. Znów szukasz. Nie ma. Babcia robi się coraz bardziej zirytowana i agresywna — dobrze, że nie pada, bo parasola nie wzięła, by wymierzyć sprawiedliwość za brak jakiejkolwiek pomoc w szukaniu prezentu dla wnusia. Wychodzi ze sklepu, a na ciebie czeka kolejnych dziesięć osób z podobnymi wskazówkami wyboru. Babcia wraca po pół godziny z smsem od wnusia, który podał tytuł. Sprawdzasz w bazie. Książka wydana przed trzema laty, przez normalne wydawnictwo. To historia o chłopcu, który miał konia. Okładka jest czerwona. Szlag cię trafił. Babcię też, bo nie było ani jednego egzemplarza na stanie. To by było na tyle w kwestii ciekawej wymiany książkowych doświadczeń z klientami.
Myślicie, że jest lepiej, gdy klientów nie ma? Klienci zawsze są, a jeśli na te magiczne kilka minut wyparowali, to i tak spokojnie usiąść nie możesz, bo nawet nie ma gdzie. Chyba że na magazynie, ale dostawa już zrobiona i nie masz po co się tam kręcić. Musisz stać, bo Wielki Brat patrzy. Kierownik też, więc wyrównujesz książki na półkach i przeklinasz w duchu osobę odpowiedzialną za wstawienie „Draculi” do literatury młodzieżowej. Marzysz o przerwie, a gdy ta w końcu nadchodzi musisz dzieli swoje 15 minut na jedzenie, toaletę i błagalny telefon do pierwszej osoby z listy kontaktów, by zabrał cię z tego wariatkowa. Nie wyrobisz się ze wszystkim, więc olewasz telefon i wysyłasz sms z krótką wiadomością SOS. Nikt cię nie uratował, więc znów ruszasz na poszukiwania książki dla klienta, który doskonale wie czego chce, ale nie pamięta tytułu.
Zbliża się godzina zamknięcia sklepu. Już przebierasz nogami i nagle do sklepu wchodzi stado klientów. No nie wyrzucisz, a gaz pieprzowy jest w domu lub zamknięty w torebce zostawionej na magazynie. Czekasz cierpliwie, bo entuzjazm do biegania za niebieską książką wyczerpałeś w pierwszym tygodniu pracy. Klient nie znalazł, ale wziął inną, a ty już spóźniona na tramwaj powrotny musisz mu starać się wepchnąć 'nakasówki', bo kierownik chce premię. Kierownik patrzy! Klient zapłacił po wielkich trudach, bo karta odrzucona, a monety wolno się liczy. Wyszedł. Zasuwasz roletę. Zamykasz dzień kasowy, robisz całą masę innych podsumowań, zamawiasz towar na jutro. Kierownik odkłada pieniądze. Kierownik zgubił pieniądze. Kierownik patrzy na ciebie podejrzanie. Kierownik znalazł pieniądze we własnej ręce. Facepalmów publicznie nie wypada robić. Zamykasz. Wychodzisz. Tramwaj uciekł, kolejny też. Teraz sobie czekaj, kopiąc się w duchu, że za nadgodziny nikt nie płaci. Wkrótce zrozumiesz, że tam w ogóle za mało co chcą płacić. Nawet za wypracowane godziny z grafiku. Wracasz do domu i zastanawiasz się, co ty właściwie myślałaś, gdy marzyłaś o tej pracy.
Powiem Wam szczerze, że moja przygoda była związana z księgarnią, która była sieciówką z tych, których pełno w każdych galeriach, więc pewnie domyślacie się, o jaką chodzi lub myślicie o jej jedynej konkurencji. Z tego, co wiem w obu warunki są podobne. Nie polecam. Może księgarze w tych małych, średnio prosperujących księgarenkach mają lepsze warunki. Po namyśle wierzę, że tak, bo gorsze ciężko znaleźć. I to nie dlatego, że klienci, czy stanie, czy nawet, że wypłata beznadziejna. Wszystko rozbija się tam o traktowanie człowieka, tego należącego do podgatunku homo pracownikus. Widzicie, największym mitem dotyczącym pracy w księgarni jest to, że twoi przełożeni będą kulturalnymi ludźmi — w końcu pracują w sektorze dość mocno kojarzonym z kulturą, prawda? Niestety ja na takich nie trafiłam. Byłam świadkiem i przeżyłam takie rzeczy, że nikt nie uwierzyłby mi, gdyby je opisała. W pewnym momencie uciekłam z krzykiem, a ze mną pół załogi. Do dziś pracę tam wspominam jako jedno z moich najgorszych doświadczeń. Wielu z was niebawem ruszy do swojej pierwszej pracy, inni być może myślą nad taką zmianą ze swojej obecnej, dlatego radzę Wam dobrze sobie to przemyśleć i nie dać się uwieść złudzeniu. Niech Was Gosiarellowa ręka broni przed złożeniem podań do książkowej sieciówki! Jeśli już koniecznie musicie, to poszukajcie takiej małej, sennej, kameralnej — może one sprostają wyobrażeniu.
Ps. Przyznajcie się, jeśli mieliście podobnie nierealne wyobrażenie o pracy księgarza. A może mieliście w głowie jeszcze inne mity?
Ps2. Zachęcam do podzielenia się swoimi historiami o najbardziej rozczarowujących pracach.
Oczekiwania vs rzeczywistość
Gdy byłam młodsza wierzyłam, że praca w księgarni to praca idealna! Księgarz = najprzyjemniejszy zawód świata! Spędza się tam czas na układaniu książeczek na półeczkach, wącha się przywiezione prosto z drukarni egzemplarze (to oczywiście taki test jakości książki!), z klientami można spokojnie porozmawiać o książkach — tu coś polecić, tu samemu dostać rekomendacje. A gdy klientów nie ma, bierze się książkę w łapy i czyta! W dodatku jeszcze jest się na bieżąco w nowościach wydawniczych. Brzmi bajecznie, prawda? Do dopełnienia tego pięknego obrazka wystarczy dodać tylko kubeczek z kakao i piankami oraz śnieżny pyłek za oknem naszej wyimaginowanej księgarni! Pomyśleć tylko, że są osoby, którym się płaci za to, co każdy mól książkowy robi w wolnym czasie dla rozrywki! Nic tylko wysyłać cv!
Niestety każda rzecz może wydawać się idealna, dopóki nie przyjrzymy się jej z bliska. Minęło już sporo lat, odkąd zaryzykowałam, by przekonać się na własnej skórze, na czym w rzeczywistości polega praca w księgarni. Wysłałam aplikację, poszłam na rozmowę, gdzie dosłownie błyszczałam — w końcu prowadziłam wtedy blog z recenzjami książek, więc musiałam się na tym, chociaż trochę znać. Pracę zaczęłam niemal od razu i ruszyłam do niej z ogromnym entuzjazmem, który dość szybko ostygł. Niemniej nie od dziś wiadomo, że pierwsze dni w nowym miejscu są koszmarne, więc trzeba zacisnąć zęby, nawiązywać kontakty i uczyć się wszystkiego, co będą chcieli przekazać. Później już tylko trzeba wejść w rutynę. Niby nic trudnego, a jednak za moment zniszczę wasze wyobrażenie o tym zacnym zawodzie.
Mało prawdopodobna wizja. |
Zacznijmy od czegoś teoretycznie zrozumiałego, czyli od układania książek, których nie można rozstawiać po półkach według własnego pomysłu, by było ładnie lub logicznie. Co to to nie! Trzeba podporządkować się z góry narzuconym oznaczeniom, które tworzą mądrzejsi od nas. Co może i ma jakiś sens, tylko ta nasza głupia ręka boli, gdy ustawia się "Drakulę" w literaturze młodzieżowej, a "Czystą Krew" w romansach. Cóż poradzić, systemu nie wolno oszukać, bo dostanie się po łapach, współpracownik nie znajdzie, a klienci przecież mają buzie, żeby zapytać "Co za debil położył Kinga obok Michalak?!".
Nic nam jednak nie odbierze zapachu świeżo wydrukowanej książki, która przyleciała w pudłach na magazyn. Tylko te pudła trochę ciężkie, ale kto by się tym przejmował, skoro w środku czeka masa świeżutkich, jeszcze nieczytanych powieści. Tylko część się przecież obiła od upchanych do kartonu na siłę breloczków, ale klient nie zauważy. Nie ma się czym przejmować, skoro czeka nas teraz wprowadzanie do systemu pierdyliona nowych tytułów i sprawdzanie, czy zamówienie pokrywa się z tym, co przyszło z magazynu. Jedynym problemem jest to, czy kod ZAWR oznacza książeczkę dla dzieci dotyczącą zabaw z wróżkami, czy może zabawek z wróżkami (nie bądźcie zaskoczeni, przecież powszechnie wiadomo, że część księgarni sprzedaje wszystko poza mrożonymi rybami), tajną wiadomością od kogoś z magazynu, a może to jeszcze coś innego? Niemniej na to narzekać absolutnie nie będę, bo praca na magazynie i późniejsze układanie książek jest moim zdaniem najfajniejszą częścią pracy w księgarni (chyba tylko moim, bo nikt poza mną nie zgłaszał się na ochotnika).
W końcu lepsze to niż kontakt z klientem, który albo już i tak ma cię za analfabetę i heretyka, skoro położyłeś „Zmierzch” w horrorach, albo on sam nie czyta, ale prezent znajomemu chciał kupić na przykład książkę 'jakiegoś gościa z internetu', a ty biedny biegasz po sklepie pokazując mu wszystko od Kominka po Niekrytego Krytyka, bo reszta załogi dalej kłóci się między sobą o to, czym jest to mityczne stworzenie, które klient określił jako bloger. Niemniej gdzieś w duchu cieszysz się, że przynajmniej ty ogarniasz, bo gdy przyjdzie kolejna osoba będzie gorzej. Babcia dla wnusia chce kupić książkę.
Ty: Jaką książkę?
Babcia: Z niebieską okładką.
Nosz kurwa, to wybieraj pani. - samo ciśnie się na usta, ale grzecznie prosisz o więcej szczegółów, na co dostajesz odpowiedź, że to jakaś nowość katolickiego wydawnictwa.Tytułu nie zna, autora też nie, tematu również brak. Pogadane, ale przecież jesteś molem książkowym i ogarniasz, które wydawnictwa kładą duży nacisk na publikacje religijne. I szukasz w ich ofercie wszystkiego, co niebieskie. Dziesiątki książek później mówisz, że nie ma i dostajesz nową informację, że 'o psie'. Znów szukasz. Nie ma. Babcia robi się coraz bardziej zirytowana i agresywna — dobrze, że nie pada, bo parasola nie wzięła, by wymierzyć sprawiedliwość za brak jakiejkolwiek pomoc w szukaniu prezentu dla wnusia. Wychodzi ze sklepu, a na ciebie czeka kolejnych dziesięć osób z podobnymi wskazówkami wyboru. Babcia wraca po pół godziny z smsem od wnusia, który podał tytuł. Sprawdzasz w bazie. Książka wydana przed trzema laty, przez normalne wydawnictwo. To historia o chłopcu, który miał konia. Okładka jest czerwona. Szlag cię trafił. Babcię też, bo nie było ani jednego egzemplarza na stanie. To by było na tyle w kwestii ciekawej wymiany książkowych doświadczeń z klientami.
☞ Sprawdź okładkowe duble
Szukaj a znajdziesz. Może. |
Blaski i cienie życia księgarza
Zbliża się godzina zamknięcia sklepu. Już przebierasz nogami i nagle do sklepu wchodzi stado klientów. No nie wyrzucisz, a gaz pieprzowy jest w domu lub zamknięty w torebce zostawionej na magazynie. Czekasz cierpliwie, bo entuzjazm do biegania za niebieską książką wyczerpałeś w pierwszym tygodniu pracy. Klient nie znalazł, ale wziął inną, a ty już spóźniona na tramwaj powrotny musisz mu starać się wepchnąć 'nakasówki', bo kierownik chce premię. Kierownik patrzy! Klient zapłacił po wielkich trudach, bo karta odrzucona, a monety wolno się liczy. Wyszedł. Zasuwasz roletę. Zamykasz dzień kasowy, robisz całą masę innych podsumowań, zamawiasz towar na jutro. Kierownik odkłada pieniądze. Kierownik zgubił pieniądze. Kierownik patrzy na ciebie podejrzanie. Kierownik znalazł pieniądze we własnej ręce. Facepalmów publicznie nie wypada robić. Zamykasz. Wychodzisz. Tramwaj uciekł, kolejny też. Teraz sobie czekaj, kopiąc się w duchu, że za nadgodziny nikt nie płaci. Wkrótce zrozumiesz, że tam w ogóle za mało co chcą płacić. Nawet za wypracowane godziny z grafiku. Wracasz do domu i zastanawiasz się, co ty właściwie myślałaś, gdy marzyłaś o tej pracy.
Powiem Wam szczerze, że moja przygoda była związana z księgarnią, która była sieciówką z tych, których pełno w każdych galeriach, więc pewnie domyślacie się, o jaką chodzi lub myślicie o jej jedynej konkurencji. Z tego, co wiem w obu warunki są podobne. Nie polecam. Może księgarze w tych małych, średnio prosperujących księgarenkach mają lepsze warunki. Po namyśle wierzę, że tak, bo gorsze ciężko znaleźć. I to nie dlatego, że klienci, czy stanie, czy nawet, że wypłata beznadziejna. Wszystko rozbija się tam o traktowanie człowieka, tego należącego do podgatunku homo pracownikus. Widzicie, największym mitem dotyczącym pracy w księgarni jest to, że twoi przełożeni będą kulturalnymi ludźmi — w końcu pracują w sektorze dość mocno kojarzonym z kulturą, prawda? Niestety ja na takich nie trafiłam. Byłam świadkiem i przeżyłam takie rzeczy, że nikt nie uwierzyłby mi, gdyby je opisała. W pewnym momencie uciekłam z krzykiem, a ze mną pół załogi. Do dziś pracę tam wspominam jako jedno z moich najgorszych doświadczeń. Wielu z was niebawem ruszy do swojej pierwszej pracy, inni być może myślą nad taką zmianą ze swojej obecnej, dlatego radzę Wam dobrze sobie to przemyśleć i nie dać się uwieść złudzeniu. Niech Was Gosiarellowa ręka broni przed złożeniem podań do książkowej sieciówki! Jeśli już koniecznie musicie, to poszukajcie takiej małej, sennej, kameralnej — może one sprostają wyobrażeniu.
Ps. Przyznajcie się, jeśli mieliście podobnie nierealne wyobrażenie o pracy księgarza. A może mieliście w głowie jeszcze inne mity?
Ps2. Zachęcam do podzielenia się swoimi historiami o najbardziej rozczarowujących pracach.
0 Komentarze