Główny bohater to taka postać, która z zasady powinna być interesująca. W końcu to ona jest na pierwszym planie historii, które poznajemy w książkach, filmach i serialach. To za jego sprawą poznajemy całą opowieść i z nim przeżywamy dane dzieło. W tym czasie poznajemy go dobrze i zazwyczaj mu kibicujemy. Zazwyczaj — nie zawsze. Czasami go nie lubimy i co wtedy?
Tak naprawdę bardzo ciężko wyobrazić sobie głównego bohatera, który w żaden sposób nie wzbudza sympatii odbiorcy. A my nie jesteśmy specjalnie wybredni. Potrafimy kibicować naprawdę paskudnym typom, jeśli tylko twórca ustawi ich na pierwszym planie. Nawet nie udawajcie, że to nie prawda, bo mam przykłady! Dexter był socjopatą! Seryjnym mordercą tnącym ludzi na kawałki, które zawijał w folię i wrzucał do oceanu. Francis Underwood z „House of Cards” był naprawdę bezwzględnym politykiem. Hannibal dystyngowanym kanibalem — na bloga! On pożerał ludzi! Czy to jednak przeszkadza widzom? A skąd! Te postacie skupiały i wciąż skupiają wokół siebie potężną rzeszę fanów na całym świecie. Sama mam słabość do niejednego fikcyjnego socjopaty (akurat żadnego z wcześniej wymienionych), więc nie oceniam, jednak musimy szczerze przyznać, że my-widzowie mamy wątpliwą moralność, a w najlepszym razie stosujemy względem bohaterów zupełnie inne standardy, niż wobec prawdziwych ludzi. Dlatego ciężko stworzyć na pierwszoplanową postać, która nie wzbudzi naszej sympatii (poza Joffreyem z „Gry o Tron”, ale tam w sumie ciężko uznać kogokolwiek za bohatera pierwszego planu).
Po części jest to spowodowane tym, że twórcy podają nam na tacy ich motywacje, historię i obnażają przed nami ich dusze. Każą nam patrzeć jak mierzą się z przeciwnościami losu, kolejnymi przeszkodami, jak się zakochują, są zdradzani i jak zmierzają do celu. Każą nam towarzyszyć im w tej drodze, a my w międzyczasie się z nim zżywamy. Jeśli wydaje się nam wybitnie nieciekawą postacią lub nie potrafi wzbudzić naszej sympatii, dzieje się jedna z dwóch rzeczy:
Jeśli wybierzemy opcje pierwszą to temat znika, a wraz z nią nieciekawa postać. Jeśli zaś wybierzemy opcje numer dwa, to zaczynają się schody. Nie ma większego problemu, gdy przeciwnik bohatera jest naprawdę interesujący — sama oglądam Batmana głównie dla Jokera i Harley, a w bajkach Disneya kibicuję zazwyczaj złoczyńcom. Niestety nie zawsze arcywróg jest fascynujący, ale może jakiemuś pobocznemu bohaterowi uda się skraść nasze serce. Wtedy śledzimy jego wątki męcząc się z fabułą rozgrywaną wokół pierwszoplanowca. Jeśli jest tak fascynujący, jak w „Hello Monster” to nie ma problemu, jeśli nie... no cóż... może wtedy naszą uwagę utrzyma fascynujący świat wykreowany?
Tak naprawdę nie ma większego znaczenia, z jakiego powodu decydujemy się trwać przy danym tytule. Ważne jest to, jak wpływa na nas popkulturowy twór, w którym nie przepadamy za głównym bohaterem. To uczucie można nazwać tylko jednym słowem: znieczulica. Jest powód, dla którego George R.R. Martin zabija Starków. Tylko, gdy im dzieje się krzywda czujemy smutek. Pozostałe postacie (tak, są wyjątki!) zazwyczaj niewiele nas obchodzą, nie pamiętamy nawet ich imion lub wręcz cieszymy się, że końcu zdechli. To trochę straszne, że zwykły brak sympatii powoduje, że jesteśmy całkiem niewzruszeni na cierpienie bohatera. Ponownie: nie oceniam, bo sama mam tak zbyt często. Oglądając Batmana czuję zawód, gdy złoczyńca zostaje pokonany i zajmuje mi dłuższą chwilę, by przypomnieć sobie, że on jest tym złym i jego przegrana oznacza, że ludzie w Gotham przestaną ginąć. To trochę tak, jakbyśmy w prawdziwym życiu odczuwali zawód, że terrorysta został zlikwidowany. To trochę chore. A jednak nie potrafię zmusić się do odczuwania współczucia oglądając scenę, w której Olivia Pope ze „Skandalu” zostaje porwana. Nie czuję smutku, gdy media mieszają ją z błotem, gdy wychodzi na jaw, że jest kochanką żonatego mężczyzny. Nie jestem przerażona, gdy po raz kolejny jej ojciec zachowuje się jak potwór i zabija kogoś jej bliskiego, skoro sama to na siebie sprowadziła. Zwyczajnie jej los kompletnie mnie nie obchodzi i zareagowałabym tylko na grzechy niewybaczalne, ale i tak tylko na te najgorsze.
Przyznaję, że uświadamiając sobie własną znieczulicę jestem sobą zawstydzona. Jak mogłam doprowadzić do tego, że kompletnie nie rusza mnie zło? Skąd to się wzięło? I choć powinnam obarczyć winą samą siebie (a co za tym idzie i Wy musielibyście wskazać palcem na siebie, jeśli również odczuwanie popkulturową znieczulicę wobec fikcyjnych postaci), skoro to ja nie potrafię wykrzesać emocji, to nie do końca się z tym zgadzam. Ten brak reakcji nie jest wyłączną winą widzów. Odpowiedzialność ciąży również na twórcach. Nie dlatego, że nie udaje im się wykreować bohaterów wzbudzających sympatię (chociaż to też), ale głównie przez to, że zmuszają swoje postaci do powielania wciąż tych samych błędów licząc, że końcowy rezultat będzie inny, niż wcześniej. To zwyczajnie głupie. Nie wiem, jak Wy, ale ja nie znoszę głupoty, więc jak mogłabym kibicować głupim postaciom? Albo skończonym hipokrytom. Albo najczęściej występującym zwyczajnie nieciekawym. Tak się nie da.
Problemem staje się również odpalony na maksa tryb nieśmiertelności, który w pewnym momencie znieczula nas nawet w przypadku bohaterów, których lubimy. Świetnym przykładem są tutaj bracia Winchester z "Supernatural", którzy umierali już tyle razy, że ciężko zliczyć, a i tak za każdym razem powracali do życia jak Łazarz. Pierwsza śmierć mogła być wstrząsająca, druga lekko niepokojąca, ale przy trzeciej można tylko machnąć ręką i czekać, aż scenarzyści ich wskrzeszą. Gdzieś pomiędzy pierwszą a trzecią śmiercią współczucie, strach, czy żal zwyczajnie wyparowały. I niech mi ktoś powie, że ten brak emocji jest winą widzów, a nie twórców serialu.
Ps. Co robicie, gdy nie lubicie głównego bohatera? Odpuszczacie sobie dalszą przygodę z nim, czy może wybieracie inną drogę?
PPS. Których głównych bohaterów najbardziej nie lubicie i dlaczego?
Tak naprawdę bardzo ciężko wyobrazić sobie głównego bohatera, który w żaden sposób nie wzbudza sympatii odbiorcy. A my nie jesteśmy specjalnie wybredni. Potrafimy kibicować naprawdę paskudnym typom, jeśli tylko twórca ustawi ich na pierwszym planie. Nawet nie udawajcie, że to nie prawda, bo mam przykłady! Dexter był socjopatą! Seryjnym mordercą tnącym ludzi na kawałki, które zawijał w folię i wrzucał do oceanu. Francis Underwood z „House of Cards” był naprawdę bezwzględnym politykiem. Hannibal dystyngowanym kanibalem — na bloga! On pożerał ludzi! Czy to jednak przeszkadza widzom? A skąd! Te postacie skupiały i wciąż skupiają wokół siebie potężną rzeszę fanów na całym świecie. Sama mam słabość do niejednego fikcyjnego socjopaty (akurat żadnego z wcześniej wymienionych), więc nie oceniam, jednak musimy szczerze przyznać, że my-widzowie mamy wątpliwą moralność, a w najlepszym razie stosujemy względem bohaterów zupełnie inne standardy, niż wobec prawdziwych ludzi. Dlatego ciężko stworzyć na pierwszoplanową postać, która nie wzbudzi naszej sympatii (poza Joffreyem z „Gry o Tron”, ale tam w sumie ciężko uznać kogokolwiek za bohatera pierwszego planu).
☞ Przeczytaj Seryjni mordercy: Popkultura vs Rzeczywistość
Po części jest to spowodowane tym, że twórcy podają nam na tacy ich motywacje, historię i obnażają przed nami ich dusze. Każą nam patrzeć jak mierzą się z przeciwnościami losu, kolejnymi przeszkodami, jak się zakochują, są zdradzani i jak zmierzają do celu. Każą nam towarzyszyć im w tej drodze, a my w międzyczasie się z nim zżywamy. Jeśli wydaje się nam wybitnie nieciekawą postacią lub nie potrafi wzbudzić naszej sympatii, dzieje się jedna z dwóch rzeczy:
1. Odpuszczamy dalsze czytanie lub oglądanie
lub
2. Oglądamy dalej, ale kibicujemy postaci drugoplanowej
Jeśli wybierzemy opcje pierwszą to temat znika, a wraz z nią nieciekawa postać. Jeśli zaś wybierzemy opcje numer dwa, to zaczynają się schody. Nie ma większego problemu, gdy przeciwnik bohatera jest naprawdę interesujący — sama oglądam Batmana głównie dla Jokera i Harley, a w bajkach Disneya kibicuję zazwyczaj złoczyńcom. Niestety nie zawsze arcywróg jest fascynujący, ale może jakiemuś pobocznemu bohaterowi uda się skraść nasze serce. Wtedy śledzimy jego wątki męcząc się z fabułą rozgrywaną wokół pierwszoplanowca. Jeśli jest tak fascynujący, jak w „Hello Monster” to nie ma problemu, jeśli nie... no cóż... może wtedy naszą uwagę utrzyma fascynujący świat wykreowany?
Postać drugoplanowa. Socjopata. Seryjny morderca. Główny powód oglądania tego serialu. |
Tak naprawdę nie ma większego znaczenia, z jakiego powodu decydujemy się trwać przy danym tytule. Ważne jest to, jak wpływa na nas popkulturowy twór, w którym nie przepadamy za głównym bohaterem. To uczucie można nazwać tylko jednym słowem: znieczulica. Jest powód, dla którego George R.R. Martin zabija Starków. Tylko, gdy im dzieje się krzywda czujemy smutek. Pozostałe postacie (tak, są wyjątki!) zazwyczaj niewiele nas obchodzą, nie pamiętamy nawet ich imion lub wręcz cieszymy się, że końcu zdechli. To trochę straszne, że zwykły brak sympatii powoduje, że jesteśmy całkiem niewzruszeni na cierpienie bohatera. Ponownie: nie oceniam, bo sama mam tak zbyt często. Oglądając Batmana czuję zawód, gdy złoczyńca zostaje pokonany i zajmuje mi dłuższą chwilę, by przypomnieć sobie, że on jest tym złym i jego przegrana oznacza, że ludzie w Gotham przestaną ginąć. To trochę tak, jakbyśmy w prawdziwym życiu odczuwali zawód, że terrorysta został zlikwidowany. To trochę chore. A jednak nie potrafię zmusić się do odczuwania współczucia oglądając scenę, w której Olivia Pope ze „Skandalu” zostaje porwana. Nie czuję smutku, gdy media mieszają ją z błotem, gdy wychodzi na jaw, że jest kochanką żonatego mężczyzny. Nie jestem przerażona, gdy po raz kolejny jej ojciec zachowuje się jak potwór i zabija kogoś jej bliskiego, skoro sama to na siebie sprowadziła. Zwyczajnie jej los kompletnie mnie nie obchodzi i zareagowałabym tylko na grzechy niewybaczalne, ale i tak tylko na te najgorsze.
Zdjęcie wywołuje współczucie, ale sam odcinek jedynie obojętność. |
Przyznaję, że uświadamiając sobie własną znieczulicę jestem sobą zawstydzona. Jak mogłam doprowadzić do tego, że kompletnie nie rusza mnie zło? Skąd to się wzięło? I choć powinnam obarczyć winą samą siebie (a co za tym idzie i Wy musielibyście wskazać palcem na siebie, jeśli również odczuwanie popkulturową znieczulicę wobec fikcyjnych postaci), skoro to ja nie potrafię wykrzesać emocji, to nie do końca się z tym zgadzam. Ten brak reakcji nie jest wyłączną winą widzów. Odpowiedzialność ciąży również na twórcach. Nie dlatego, że nie udaje im się wykreować bohaterów wzbudzających sympatię (chociaż to też), ale głównie przez to, że zmuszają swoje postaci do powielania wciąż tych samych błędów licząc, że końcowy rezultat będzie inny, niż wcześniej. To zwyczajnie głupie. Nie wiem, jak Wy, ale ja nie znoszę głupoty, więc jak mogłabym kibicować głupim postaciom? Albo skończonym hipokrytom. Albo najczęściej występującym zwyczajnie nieciekawym. Tak się nie da.
Problemem staje się również odpalony na maksa tryb nieśmiertelności, który w pewnym momencie znieczula nas nawet w przypadku bohaterów, których lubimy. Świetnym przykładem są tutaj bracia Winchester z "Supernatural", którzy umierali już tyle razy, że ciężko zliczyć, a i tak za każdym razem powracali do życia jak Łazarz. Pierwsza śmierć mogła być wstrząsająca, druga lekko niepokojąca, ale przy trzeciej można tylko machnąć ręką i czekać, aż scenarzyści ich wskrzeszą. Gdzieś pomiędzy pierwszą a trzecią śmiercią współczucie, strach, czy żal zwyczajnie wyparowały. I niech mi ktoś powie, że ten brak emocji jest winą widzów, a nie twórców serialu.
Biedny ten Pan Śmierć. To naprawdę postać tragiczna w tym serialu. |
Ps. Co robicie, gdy nie lubicie głównego bohatera? Odpuszczacie sobie dalszą przygodę z nim, czy może wybieracie inną drogę?
PPS. Których głównych bohaterów najbardziej nie lubicie i dlaczego?
0 Komentarze