Nie mam zamiaru ukrywać, że do niedawna nie miałam najmniejszego pojęcia o tym, jak się żyje w Korei Południowej. To koreańskie dramy rozbudziły moje zainteresowanie tym krajem, a nie odwrotnie. Popkultura już tak na mnie działa, że rozbudza ciekawość, jednak dziś nie będę opowiadać o tym, czego się dowiedziałam, lecz o tym, jaki obraz Korei Południowej namalowały mi przed oczami dramy i ich twórcy. Ostrzegam, to nie jest sielankowy pejzaż!
Mam wrażenie, że w Korei Południowej system sprawiedliwości opiera się na Prawach Murphy'ego.
Nie będę ukrywać, że odrobinę jestem zakochana w tym, jak Korea reanimowała swoją gospodarkę oraz jak aktualnie wygląda ich polityka w niektórych zakresach (wybaczcie mam skrzywienie politologa), dlatego trochę trudno połączyć mi to, co wiem o ich momentami genialnej strategii z dość parszywym obrazem samych polityków i korporacji, które wykreowały dramy. Niemniej skoro rozmawiamy o obrazie popkultury, to na chwilę odpuszczę sobie zachwyty nad rzeczywistością, bo w dramach zobaczycie jeden spójny obraz polityki, jako środowiska zdeprawowanego i skorumpowanego. Takiej zgnilizny nie znajdziecie nigdzie indziej. Politycy to zazwyczaj chciwe świnie, które za dobrodusznym uśmiechem kryją prawdziwego potwora dopuszczającego się najpodlejszych zbrodni, gdy nikt nie patrzy. Poważnie, jeśli w dramie istnieje jakikolwiek polityk, który nie dopuścił się gwałtu i/lub morderstwa, czy wręcz masowej zbrodni, to proszę mi go wskazać, bo szukałam, szukałam i nie znalazłam. Zresztą poza zdegenerowanym politycznym środowiskiem istnieje jeszcze potężniejsza grupa — Chaebole. Chaebole to koreańskie korporacje zarządzane przez bogate rodziny, ale w dramach każdego bogacza nazywa się Chaebolem. Tak czy inaczej, to oni dzierżą władzę. A władza w Korei nie kojarzy się z niczym dobrym. Trudno się dziwić, skoro ludzie bez władzy są deptani jak robaki, a sprawiedliwość nie jest dla każdego, a jedynie dla uprzywilejowanych. Podział klasowy i nierówność społeczna jest tam widoczna gołym okiem.
Nie czarujmy się, na całym świecie celebryci nie mają zbyt wiele prywatności. Z wielką sławą wiążę się nieustanne bycie pod mikroskopem, a raczej na celowniku paparazzi. Zawsze zdumiewało mnie, jak amerykańskie gwiazdy uciekają przed grupą rozentuzjowanych fanek. Może po części dlatego, że w Polsce nie spotkałam się z takimi reakcjami. Naszym rodzimym fanom chyba brak śmiałości, by ganiać za gwiazdami, bo najczęściej obserwowałam ukradkowe spojrzenia lub nieśmiałe podchodzenie z prośbą o autograf znanej osoby, ale to maksimum (niemniej istnieje szansa, że polscy celebryci mają na ten temat zupełnie inne zdanie, niż ja, zwykły obserwator). Daleko nam do ‘śmiałości’ i fanowskiego haju ludzi zza oceanu. Mam wrażenie, że dzieli nas taka sama przepaść, jak fanów z USA i fanów z Korei Południowej, bo ci ostatni są naprawdę pełni entuzjazmu i momentami całkowicie odklejeni od rzeczywistości. Śledzenie, koczowanie pod domem, wykradanie rzeczy, wkradanie się do domów i całowanie śpiących celebrytów, czy prześladowanie rodzin to tylko część rzeczy, których dopuszczają się sasaeng, czyli chyba najbardziej obsesyjni fani na całej planecie. Po obejrzeniu kilku dram, w których pokazano zaledwie fragment tego, czego dopuszczają się koreańscy fani, nie byłam w stanie uwierzyć, że ktokolwiek mógłby fundować taki los swoim idolom. A gdy w coś nie wierzę, to sprawdzam… i tak dowiedziałam się, że jest znacznie gorzej.
W Korei istnieją nawet taksówki sasaeng, którym płaci się za śledzenie gwiazd i informowanie, gdzie i z kim się spotykają lub ściganie ich aut, by zdesperowany fan mógł sobie cyknąć fotkę. Po przeczytaniu kilku historii z udziałem sasaeng każdemu ścierpłaby skóra. Aż ciężko uwierzyć, że takie szczucie i prześladowanie nie jest karalne oraz że ktokolwiek znając realia koreańskiego fandomu, decyduje się zostać tam aktorem, czy piosenkarzem. To muszą być albo niczego nieświadomi naiwniacy, albo prawdziwi desperaci. Tak czy inaczej, podziwiam za odwagę.
Chyba jeszcze smutniejsze jest to, że ci psychopatyczni fani w jeden chwili potrafią się zmienić z wielbicieli w hejterów. Wystarczy informacja o tym, że np. ich obiekt westchnień znalazł sobie dziewczynę lub – co gorsza – dziewczynę, która nie jest równie popularna, jak wielbiony celebryta. Momentalnie zaczyna się strajk, a biedną dziewczynę czekają liczne publiczne upokorzenia, obrzucanie jajkami i kartony pełne listów z pogróżkami. Zresztą uwielbiana gwiazda też zapewne będzie miała pod górkę. Fani się skrzykną i ustalą, że w formie protestu nie będą chodzić na koncerty, a idol zostanie pariasem branży rozrywkowej. No, chyba że go wcześniej otrują, bo i tak często bywa. Gdyby tego nie było mało, to ci biedni idole nawet nie mają jak spuścić pary, bo Korea nie wybacza. Na całym świecie gwiazdy mogą chodzić naćpane po czerwonym dywanie i co dwa tygodnie lądować na odwyku. Ich zdjęcia bez majtek mogą publikować brukowce, a i tak fani ich kochają. W Korei to nie przejdzie. Za wszystko trzeba przepraszać. Nawet za to, gdy puszczą ci nerwy, gdy przez lata byłeś szczuty przez swoich fanów. A nieodpowiednie prowadzenie się? Cóż… powiedzmy, że Charlie Sheen nie miałby tam łatwego życia.
Chyba jedynym plusem, jaki mogę odnaleźć w tym całym bagnie związanym z byciem koreańskim celebrytą, to to, że u nich za hejt w internecie grozi odpowiedzialność karna, a policja nie traktuje takich donosów, jako coś totalnie abstrakcyjnego.
Ustalmy jedno - seksizm jest na porządku dziennym. Społeczeństwo w Korei jest zdecydowanie patriarchalne. Wierzy w wyższość mężczyzn, którzy najwyraźniej powinni sprawować kontrolę nad kobietami. Panuje pogląd, że kobiety nie nadają się na dziedziczki wielkich korporacji, a zazwyczaj nawet zwykłych domów w myśl zasady ‘niech idzie do męża i niech on się nią zajmuje’. Brawa dla przestarzałych poglądów społecznych, które nie wyginęły nawet w XXI wieku. WTF?! Naprawdę ciężko uwierzyć, że rzeczywiście tak jest, skoro do niedawna funkcje prezydenta Korei Południowej sprawowała kobieta wybrana w demokratycznych wyborach. Czyli jednak ktoś musiał dojść do wniosku, że się nadaje i na nią zagłosować, prawda?
Szczerze mówiąc, jestem w niemałym szoku, gdy przyglądam się, jak wygląda życie Koreanek w dramach. Przez połowę swojego życia się uczą, pracują i funkcjonują normalnie, a gdy zbliżają się do trzydziestki, rozpoczyna się zacięta walka o znalezienie sobie męża, urodzenie dzieci oraz porzucenie pracy na rzecz zajmowania się domem. To taki standard, że w Koreańskich dramach słyszy się, że postać kobieca odeszła z pracy, bo wychodzi za mąż. Na mój gust to odrobinę absurdalne, że w ogóle zadają sobie trud zdobycia odpowiedniej edukacji, a następnie prestiżowej pracy, skoro po ślubie przechodzą na ‘emeryturę’. Równie dobrze mogłyby się zwyczajnie nauczyć czytać i pisać, a później szkolić się na perfekcyjne panie domu. Oczywiście nie mam absolutnie nic przeciwko osobom (zarówno kobietom, jak i mężczyzną), którzy z własnej woli rzucają pracę, by zajmować się domem na pełen etat, jednak mam wrażenie, że w Korei to zwyczajnie standard spowodowany przez presję społeczną i tylko nieliczne jednostki lub wieczne singielki decydują się kontynuować pracę zawodową i wspinać po szczeblach kariery. Z drugiej strony, to musi być niesamowicie komfortowe, że żyją ze świadomością, że mężczyzna się nimi zajmie, a jedna wypłata pozwoli wyżywić rodzinę. Poza tym praca nie wydaje się zabroniona, więc chyba ostatecznie to one dokonują wyboru (pomimo wspomnianej presji społecznej). Na obronę tych, które nie decydują się kontynuować kariery, dodam, że praca nie jest dla Koreanek najłatwiejszym zadaniem, ponieważ seksizm w miejscu pracy, aż bije po oczach. Do tego dochodzi molestowanie seksualne, które chyba jest wpisane w status co drugiej koreańskiej firmy.
A skoro jesteśmy przy temacie, to mam niemiłe odczucie, że Koreańczycy traktują kwestię molestowania seksualnego i gwałtów, jak żart. Oglądając dramy, zauważyłam, że nagminnie pokazuje się kobiety, które albo zaciekle milczą, gdy ktoś je molestuje lub wręcz przeciwnie tj. oskarżają w sądzie mężczyzn, którzy są niewinni. Chyba wszyscy doskonale zdajemy sobie sprawę, że gwałt i molestowanie, to bardzo delikatna kwestia. Nie dość, że ofiara jest zazwyczaj zniszczona psychicznie i bardzo często błędnie sama się obwinia, to w dodatku ciężko udowodnić winę oprawcy w sądzie. Z tego względu odrażające jest nawet samo pokazywanie w filmach, zatrważającej liczby kobiet, które oskarżają o gwałt ludzi, na których chcą się zemścić lub wyłudzić od nich pieniądze. Coś takiego może nieść za sobą opłakane skutki, jak choćby bagatelizowanie kwestii przemocy seksualnej, podejrzliwość wobec ofiar oraz jeszcze mocniejsze obwinianie kobiet o to, co je spotyka. Shame on you, drama writters!
Dodatkowo sama postawa Koreanek jest dość dziwna, jak na współczesne realia, do których jesteśmy przyzwyczajeni. Dziewczynki, dziewczyny i kobiety są przeważnie przedstawiane, jako potulne niewiasty, których dewizą życiową jest przepraszanie za wszystko i siedzenie cicho. Przypominają mi trochę księżniczki z bajek Disneya — miłe, dobre i wiecznie ratowane przez Oppe patatającego na białym rumaku.
Zacznijmy od czegoś delikatnego, czyli od aranżowanych małżeństw, które zasadniczo nie są szokujące, choć typowemu europejczykowi kojarzą się bardziej, jako relikt przeszłości. Jednak w Korei mają się całkiem dobrze, choć wydają się mimo wszystko mniej popularne od ślubów zawieranych z miłości i głównie mają miejsce wśród wpływowych rodzin, które chciałyby połączyć swoje majątki i wpływy. Nieco bardziej dziwi mnie, że dorosłe osoby zdają się tak nieporadne w szukaniu partnerów, że na randki w ciemno muszą umawiać ich rodzice, a nawet współpracownicy, którzy w formie przysługi przedstawiają im swoich wolnych znajomych. Przez to nieco staroświeckie szukanie przyszłego małżonka zaczęłam poważnie zastanawiać się, czy w Korei nie działa Tinder, czy żadna inna apka lub portal randkowy? Przecież to nie tak, że tamtejsze związki są zawierane w niesamowicie romantyczny sposób. A nie, jednak są. To właśnie ten słodki romans jest jedną z głównych rzeczy, która przyciąga nas do koreańskich dram. Podoba mi się tak niecodzienna delikatność i nieporadność zakochanych Koreańczyków. Taka niewinność i nieśmiałość jest zarezerwowana tylko dla dram, bo popkultura pozostałych krajów zupełnie inaczej kreuje romanse. Poza tym nie sposób nie docenić tamtejsze przeurocze zachowania, jak choćby noszenie ubrań dla par, czy kupowanie sobie identycznych pierścionków symbolizujących związek (nie mylić z obrączkami małżeńskimi!).
Niesprawiedliwe traktowanie, czy nawet wyżywanie własnej frustracji na obcych osobach to chyba ich cecha narodowa. Wcześniej wspominałam o zbieraniu się w grupy, by wspólnie obrzucać jajkami, kamieniami i wszystkim, co wpadnie w ręce, osoby, które są podejrzane o dokonanie zbrodni lub w jakikolwiek inny sposób śmiały urazić społeczeństwo. Czy twórcy dram chcą nam przekazać, że grupowe prześladowanie jest jakąś formą rozrywki w Korei? Takie hejterskie hobby dla ludzi, którzy nie potrafią w inny sposób odreagować stresu lub zwyczajnie są złymi osobami? A może problem leży gdzieś indziej? Na przykład w braku empatii? Bo jeśli czegoś w tym tekście jestem pewna, to z pewnością tego, że Koreańczycy z pewnością są jej pozbawieni. Jeśli po przeczytaniu artykułu do tego momentu, nie zauważyliście wystarczających przykładów potwierdzających tę tezę, to po pierwsze naprawdę się o Was martwię, a po drugie porzucam dowód A — scenę z dramy “Missing Nine”. Przyjrzyjcie się uważnie dziewczynie na poniższym zdjęciu. To osoba, która przeżyła katastrofę lotniczą i przez cztery miesiące żyła na bezludnej wyspie. Po tym czasie cudem wróciła do cywilizacji, gdy morze wyrzuciło ją na chiński brzeg.
Co ciekawe, mężczyzna, który mówi jej, jak niewygodne dla Korei jest jej przeżycie, nie jest jakimś socjopatą, czy złośliwym znajomym pragnącym jej śmierci, lecz zwykłym śledczym, który musi ją przewieźć z Chin do Korei. Aż ocieka empatią, prawda?
Zresztą poza niezdolnością do współczucia i brakiem empatii można wyróżnić jeszcze jedną cechę charakteryzującą ten naród. Tak jak my jesteśmy zawistni, tak oni uwielbiają poniżać innych. Nie rozumiem satysfakcji, którą im daje zmuszanie ludzi do klęczenia przed nimi, czy wykonywania tego błagalnego gestu z pocieraniem dłoni. Rozumiem bycie wrednym chamem, rozumiem zazdrość, zawiść, czy nawet przemoc, ale poniżanie w tak dziwny sposób jest strasznie infantylne. W sumie wszystko, co wymieniłam wcześniej również takie jest, ale kazanie komuś klęczeć wydaje się dodatkowo całkiem bezcelowe. Czy to wywodzi się z jakiejś równie absurdalnej tradycji i ma jakieś głębsze znaczenie, czy zwyczajnie Koreańczycy są aż tak dziwni?
Przestaje mnie zaskakiwać, że Korea Południowa zajmuje drugie miejsce na świecie pod względem liczby samobójstw (dane z 2017 roku: 28,5 na 100 tys. mieszkańców popełnia samobójstwo), biorąc pod uwagę, że tak traktuje się tam ludzi. W końcu brak zrozumienia i ciągła presja społeczna może zniszczyć człowieka. Niemniej to naprawdę przykre, że ludzie traktują swoje życie jak papierek po cukierku, który ot tak wyrzucają. Właściwie niezależnie od kraju nie mogę wyjść z podziwu, z jaką łatwością przychodzi ludziom odebranie sobie życia, ale to temat na inną okazję.
Oczywiście wszystko powyższe, to jedynie obraz, który wykreowały dramy w mojej głowie, więc rzeczywistość może wyglądać zupełnie inaczej... chociaż liczba samobójstw z pewnością nie wzięła się znikąd. Niemniej patrząc na Koreę przez pryzmat ich dram, dochodzę do wniosku, że przeciętny zjadacz ryżu musi mieć tam naprawdę przekichane i jeśli popkultura choć w małym procencie odzwierciedla realia, to naprawdę współczuję Koreańczykom. Na pocieszenie zawsze lepiej być obywatelem Korei Południowej, niż Północnej.
Ps. A Wam jaka wydaje się Korea po obejrzeniu dram? Jest lepsza, czy może jeszcze gorsza od obrazu, który u mnie wykreowały?
Ps2. Jestem naprawdę ciekawa, co o Polsce sądzą osoby, które poznały ją jedynie za pośrednictwem naszej popkultury. Chyba też nie kreujemy najlepszej wersji naszego kraju, jak sądzicie?
Ps3. Jeśli przez przypadek trafiły tu osoby, które mają trudności z czytaniem ze zrozumieniem, to pewnie i tak na niewiele się zda ponowne tłumaczenie, ale na wszelki wypadek powtórzę, że powyższy tekst nie jest opisem rzeczywistości Korei, a jedynie tym, jak ją postrzegam przez pryzmat obejrzanych dram. Zażaleń nie przyjmuję.
Wymiar sprawiedliwości
Wyobraźcie sobie, że przez przypadek stajecie się podejrzanymi w sprawie kryminalnej. Dosłownie przez przypadek, bo na przykład szliście do sklepu po ryż, aż tu nagle stajecie się świadkiem zbrodni i musicie złożyć zeznania na policji. Niby nic wielkiego, chyba że jest się Koreańczykiem (a raczej bohaterem dramy), bo wtedy wszystko może się potoczyć zgodnie z prawem: Jeżeli coś może się nie udać, to się nie uda, a przy okazji nie uda się nawet wtedy, gdy właściwie nie powinno się nie udać. Pewnie zastanawiacie się, co mogłoby pójść źle, jeśli tylko byliście świadkami, a nie przestępcami. Otóż wedle obrazu, który utrwaliła w mojej głowie koreańska popkultura, policjanci są zazwyczaj niezbyt rozgarnięci, za to bardzo leniwi, dlatego pomimo faktów mogą dojść do wniosku, że skoro już byliście na miejscu zbrodni, to możecie być winni. Zwłaszcza że nie macie alibi, bo przecież i tak byliście na miejscu zbrodni — nie robiliście w tym czasie nic innego, więc równie dobrze mogliście na przykład zabić ofiarę. Oczywiście o waszej niewinności mógłby zaświadczyć prawdziwy sprawca, ale jakoś nie wróżę, by chętnie zeznał to funkcjonariuszom. Na tym etapie możecie jeszcze myśleć, że to, co was spotyka to czysty absurd, a prawda szybko wyjdzie na jaw. Osobiście nie liczyłabym na to, bo po policjancie-idiocie, czeka was przeprawa z podłym prokuratorem, który nie widzi potrzeby weryfikowania faktów i dowodów zebranych przez policję. Zapracowani, podli prokuratorzy szybko zaciągną was przed niewzruszonego sędziego, którego wasz los guzik obchodzi, więc zgodzi się z prokuratorem. A wasz adwokat? Cóż... obrońca z urzędu wam przysługuje, ale nie liczcie na Harvey'a Spectera z "Suits". Co to to nie! Wasz adwokat pewnie będzie jakim bezużytecznym wymoczkiem, któremu nie będzie się chciało kłócić na sali sądowej, dlatego usłyszycie werdykt „winny”, nim zdążycie ogarnąć, że ta cała absurdalna sytuacja dzieje się naprawdę. W tym momencie myślicie sobie, że coś takiego nie może się dziać w cywilizowanym kraju i skoro system zawiódł, to trzeba poruszyć ludzi i media, by nagłośniły tę farsę, prawda? Przykro mi, ale to też nie zadziała, tak jakbyście sobie tego życzyli, bo media pewnie już dawno podały do wiadomości informację o przebiegu rozprawy, a wkurzony plebs z braku lepszego zajęcia stroi pod sądem, by rzucać w was jajkami i próbować rozszarpać. Oczywiście nie każdy obywatel rzucałby w was jajkami! O nie! Niektórzy w tym czasie mazaliby wulgarne wyzwiska na ścianach waszego domu lub grupowo atakowali waszych bliskich - w końcu to cała rodzina odpowiada za czyn przestępcy! Teraz żałujecie, że poszliście do tego cholernego sklepu po ryż, prawda?
Zdaję sobie sprawę, że powyższa hipotetyczna sytuacja brzmi tak absurdalnie, jakbym przesadzała lub robiła sobie jaja, jednak patrząc na Koreę przez pryzmat ich dram, niekompetencja przedstawicieli wymiaru sprawiedliwości jest zatrważająca. Nieudolnych policjantów możemy zakwalifikować do trzech grup: leniwych i głupich, skorumpowanych lub uzdolnionych, lecz tłamszonych przez zwierzchników. Biorąc pod uwagę, że każda sprawa karna rozpoczyna się i w dużej mierze zaczyna się od pracy policji, to taki stan rzeczy nie wróży nikomu dobrze. Znacznie gorzej wygląda sprawa w kwestii prokuratorów, bo ci zazwyczaj są skorumpowani i parszywi, a jeśli tacy nie są, to z pewnością są przepracowani, więc i tak nie dostrzegą, co jest prawdą. Oczywiście nawet dramy przedstawiają pewne odosobnione przypadki prokuratorów, którzy pragną być dobrzy i sprawiedliwi, jednak szybko zostają oni zdeptani przez prokuratorów z większą władzą lub sami z biegiem czasu zmienią się w pazerne szumowiny. W przypadku sędziów nie jestem do końca przekonana, co oni sądzić. Być może są tak znudzeni własną pracą, że nie postrzegają już oskarżonych jako ludzi, a może zwyczajnie koreański system prawny jest absurdalny i niewiele mogą zrobić, jeśli adwokat się nie wykaże. Za to jedno jest pewne — na każdym etapie, który musi przejść podejrzany, najpewniej spotka ludzi skorumpowanych lub zwyczajnie obojętnych na sprawiedliwość.
Niemniej niemal równie, jeśli nawet nie bardziej irytujące jest zachowanie społeczeństwa, które osądza podejrzanych, nim rozpocznie się proces. Te masowe zgromadzenia przed sądem oraz obrzucanie podejrzanych jajkami i wyzwiskami jest dla mnie ciężkie do zrozumienia. Po pierwsze zupełnie zapominają, że człowiek jest niewinny, dopóki nie udowodni się mu winy, a pod drugie naprawdę nie rozumiem, jak tak teoretycznie zapracowany naród znajduje czas na takie rzeczy! Nie rozumiem również napiętnowania rodzin. Gdybym kogoś zamordowała, to jedyną osobą odpowiedzialną za to byłabym ja (chyba że byłoby to w obronie własnej), a nie moja matka, brat, czy kot. No ludzie! Przecież to chore. Może jeszcze wrócą do mordowania trzech pokoleń za zbrodnie jednostki?
Służba zdrowia
Na pierwszy rzut oka opieka medyczna w Korei nie wydaje się taka zła. Chociaż niektóre sytuacje wydają się dość nietypowe, przez co dochodzę do wniosku, że ubezpieczenie zdrowotne nie jest powszechne, skoro wszyscy muszą płacić za koszty opieki medycznej. Wydaje się to niezbyt komfortowe, bo nieraz w tych przerażających dramach słyszy się, że ludzie po hospitalizacji zostają zadłużeni na całe życie. Niemniej prawdziwie wstrząsające jest to, że lekarze nie zawsze są zainteresowani leczeniem pacjentów. Nie mówię tylko o sytuacjach, w których ktoś wygląda na tyle biednie, że istnieje ryzyko, że nie spłaci rachunku za swoje zdrowie. Naprawdę niewiarygodne jest oglądanie na ekranie lekarzy, którzy pozostawiają pacjentów w stanie krytycznym na śmierć, bo operacja jest zbyt ryzykowana, a oni nie lubią być pozywani. Z jednej strony jestem to w stanie zrozumieć, bo jeśli rzeczywiście pacjenci potrafią pozywać za złamane żebro, które uszkodziło się w czasie reanimacji, to wybaczcie, ale też zastanawiałabym się, czy ratowanie życia takim ludziom ma sens. Jednak z drugiej strony lekarze odmawiający leczenia pacjenta zawodzą jako lekarze... zawodzą również jako ludzie.
Największy szok związany z obrazem koreańskiej służby zdrowia przeżyłam oglądając "D-Day". Odmowy leczenia, odmowy przeprowadzenia operacji, niechęć niesienia pomocy, wyrzucanie rodzącej kobiety na ulicę itp. itd. Poważnie, patrząc na tak wykreowaną rzeczywistość, aż się dziwię, że w Korei ktokolwiek jeszcze oddycha. Jasne, naszej służbie zdrowia też w popkulturze mocno się obrywa, jak choćby ostatnio w patologicznej historii wyreżyserowanej przez Patryka Vegę, więc nie można wierzyć we wszystko, co pokazują filmy. Jednak podczas oglądania dram naprawdę, ale to naprawdę bałabym się choćby zranić w palec, przebywając w Korei, a wszystkim lekarzom oraz studentom medycyny zleciłabym obowiązkowy maraton "Chirurgów", by chociaż przez pranie mózgu zaszczepić odrobinę chęci pomocy pacjentom.
Politycy i Chaebole
Nie będę ukrywać, że odrobinę jestem zakochana w tym, jak Korea reanimowała swoją gospodarkę oraz jak aktualnie wygląda ich polityka w niektórych zakresach (wybaczcie mam skrzywienie politologa), dlatego trochę trudno połączyć mi to, co wiem o ich momentami genialnej strategii z dość parszywym obrazem samych polityków i korporacji, które wykreowały dramy. Niemniej skoro rozmawiamy o obrazie popkultury, to na chwilę odpuszczę sobie zachwyty nad rzeczywistością, bo w dramach zobaczycie jeden spójny obraz polityki, jako środowiska zdeprawowanego i skorumpowanego. Takiej zgnilizny nie znajdziecie nigdzie indziej. Politycy to zazwyczaj chciwe świnie, które za dobrodusznym uśmiechem kryją prawdziwego potwora dopuszczającego się najpodlejszych zbrodni, gdy nikt nie patrzy. Poważnie, jeśli w dramie istnieje jakikolwiek polityk, który nie dopuścił się gwałtu i/lub morderstwa, czy wręcz masowej zbrodni, to proszę mi go wskazać, bo szukałam, szukałam i nie znalazłam. Zresztą poza zdegenerowanym politycznym środowiskiem istnieje jeszcze potężniejsza grupa — Chaebole. Chaebole to koreańskie korporacje zarządzane przez bogate rodziny, ale w dramach każdego bogacza nazywa się Chaebolem. Tak czy inaczej, to oni dzierżą władzę. A władza w Korei nie kojarzy się z niczym dobrym. Trudno się dziwić, skoro ludzie bez władzy są deptani jak robaki, a sprawiedliwość nie jest dla każdego, a jedynie dla uprzywilejowanych. Podział klasowy i nierówność społeczna jest tam widoczna gołym okiem.
Praca
Pracoholizm istnieje w większości państw i zdecydowanie nie jest jedynie domeną Koreańczyków, jednak i tak momentami nie mogę otrząsnąć się ze zdumienia, gdy twórcy każdej dramy (poza dramami historycznymi, szkolnymi i fantasy) zapewniają, że całe życie przeciętnego obywatela kręci się wokół firmy, w której jest zatrudniony. Normowany czas pracy chyba u nich nie istnieje, a miejsce pracy traktują, jak swój dom - w sumie i tak spędzają więcej czasu w pracy, niż w domu, więc na swój sposób jest to zrozumiałe. Czasami, gdy nie mają gdzie się podziać, wracają do pracy, a nawet tam śpią. Czas po pracy też chyba wolą spędzać ze współpracownikami, niż z własną rodziną, czy przyjaciółmi, bo to właśnie firmowe wyjścia na kolacje, picie soju, czy karaoke zajmują najwięcej czasu antenowego. Niemniej najdziwniejsze dla mnie są ich wyjazdy służbowe (oczywiście z pracą mają niewiele wspólnego, za to obowiązkowy jest grill i soju), bo jak wynika z popkultury, przeciętny Koreańczyk częściej jeździ na wycieczki ze współpracownikami, niż z rodziną. Poważnie, czy oni słyszeli tam o wakacjach, czy może to naszym zachodnim wymysłem jest spędzanie czasu wolnego z żoną/mężem i dziećmi?
Zgadnijcie, który jest szefem? Podpowiem, że szerokość opony ma znaczenie. |
Patrząc na to, można dojść do wniosku, że w Korei wszystkie firmy najwyraźniej zapewniają swoim pracownikom niesamowicie przyjemny klimat w pracy, prawda? Cóż… być może, chociaż zdecydowanie zdarzają się również wyjątki. Oglądając dramy, nagminnie możemy trafić na szefa-buca, który specjalizuje się w poniżaniu swoich pracowników. Niejednokrotnie stosując wobec nich przemoc psychiczną i fizyczną. Swoją drogą przemoc fizyczna zdecydowanie jest normą. Przełożeni nagminnie kopią swoich podwładnych, by ich zdyscyplinować. Ja się pytam, jak wygląda prawo pracy w Korei Południowej, skoro workplace bullying jest całkowicie dopuszczalny, a u nas każde nadużycie władzy nazywa się mobbingiem. Dodatkowo mam jeszcze jedno pytanie: dlaczego pracownicy tak potulnie znoszą nieustanne upokarzanie, zamiast po ludzku zrezygnować i znaleźć coś innego? Być może właśnie wykazałam się ogromną ignorancją i tamtejszy rynek pracy nie pozwala pracownikom być bardzo wybrednym, jednak wierzę, że godność i zdrowie psychiczne są na tyle ważne, by zaryzykować. Poza tym czasami trafiają się tak absurdalne przypadki, że aż witki opadają, jak choćby polecenie sekretarzowi, by posprzątał miejsce zbrodni. No poważnie, kto tak robi? I ile zarabia, że opłaca mu się ryzykować pobyt w więzieniu, bo za minimalną krajową takich rzeczy bym nie robiła! Dobra, dobra, nie wierzę, że rzeczywiście każdy chaebol ma podpisaną umowę o pracę z hitmanem z niską samooceną, ale to nie zmienia faktu, że niektóre środowiska pracy są tak toksyczne, że należy czym prędzej rzucić list rezygnacyjny na biurko porąbanego szefa! Zwłaszcza że w dramach niemal równie popularne jest składanie rezygnacji, gdy pracownik obawia się, że uraził szefa lub sprawił mu w jakiś sposób kłopot. Być może duże znaczenie ma tutaj ogromny szacunek Koreańczyków do hierarchii? Nie wiem, zgaduję, więc równie dobrze może to być duża wypłata.
Celebryci
Nie czarujmy się, na całym świecie celebryci nie mają zbyt wiele prywatności. Z wielką sławą wiążę się nieustanne bycie pod mikroskopem, a raczej na celowniku paparazzi. Zawsze zdumiewało mnie, jak amerykańskie gwiazdy uciekają przed grupą rozentuzjowanych fanek. Może po części dlatego, że w Polsce nie spotkałam się z takimi reakcjami. Naszym rodzimym fanom chyba brak śmiałości, by ganiać za gwiazdami, bo najczęściej obserwowałam ukradkowe spojrzenia lub nieśmiałe podchodzenie z prośbą o autograf znanej osoby, ale to maksimum (niemniej istnieje szansa, że polscy celebryci mają na ten temat zupełnie inne zdanie, niż ja, zwykły obserwator). Daleko nam do ‘śmiałości’ i fanowskiego haju ludzi zza oceanu. Mam wrażenie, że dzieli nas taka sama przepaść, jak fanów z USA i fanów z Korei Południowej, bo ci ostatni są naprawdę pełni entuzjazmu i momentami całkowicie odklejeni od rzeczywistości. Śledzenie, koczowanie pod domem, wykradanie rzeczy, wkradanie się do domów i całowanie śpiących celebrytów, czy prześladowanie rodzin to tylko część rzeczy, których dopuszczają się sasaeng, czyli chyba najbardziej obsesyjni fani na całej planecie. Po obejrzeniu kilku dram, w których pokazano zaledwie fragment tego, czego dopuszczają się koreańscy fani, nie byłam w stanie uwierzyć, że ktokolwiek mógłby fundować taki los swoim idolom. A gdy w coś nie wierzę, to sprawdzam… i tak dowiedziałam się, że jest znacznie gorzej.
Pomińmy ten kipiący szczęściem wyraz twarzy celebryty, by skupić się na widokach za oknem. |
W Korei istnieją nawet taksówki sasaeng, którym płaci się za śledzenie gwiazd i informowanie, gdzie i z kim się spotykają lub ściganie ich aut, by zdesperowany fan mógł sobie cyknąć fotkę. Po przeczytaniu kilku historii z udziałem sasaeng każdemu ścierpłaby skóra. Aż ciężko uwierzyć, że takie szczucie i prześladowanie nie jest karalne oraz że ktokolwiek znając realia koreańskiego fandomu, decyduje się zostać tam aktorem, czy piosenkarzem. To muszą być albo niczego nieświadomi naiwniacy, albo prawdziwi desperaci. Tak czy inaczej, podziwiam za odwagę.
Chyba jeszcze smutniejsze jest to, że ci psychopatyczni fani w jeden chwili potrafią się zmienić z wielbicieli w hejterów. Wystarczy informacja o tym, że np. ich obiekt westchnień znalazł sobie dziewczynę lub – co gorsza – dziewczynę, która nie jest równie popularna, jak wielbiony celebryta. Momentalnie zaczyna się strajk, a biedną dziewczynę czekają liczne publiczne upokorzenia, obrzucanie jajkami i kartony pełne listów z pogróżkami. Zresztą uwielbiana gwiazda też zapewne będzie miała pod górkę. Fani się skrzykną i ustalą, że w formie protestu nie będą chodzić na koncerty, a idol zostanie pariasem branży rozrywkowej. No, chyba że go wcześniej otrują, bo i tak często bywa. Gdyby tego nie było mało, to ci biedni idole nawet nie mają jak spuścić pary, bo Korea nie wybacza. Na całym świecie gwiazdy mogą chodzić naćpane po czerwonym dywanie i co dwa tygodnie lądować na odwyku. Ich zdjęcia bez majtek mogą publikować brukowce, a i tak fani ich kochają. W Korei to nie przejdzie. Za wszystko trzeba przepraszać. Nawet za to, gdy puszczą ci nerwy, gdy przez lata byłeś szczuty przez swoich fanów. A nieodpowiednie prowadzenie się? Cóż… powiedzmy, że Charlie Sheen nie miałby tam łatwego życia.
Chyba jedynym plusem, jaki mogę odnaleźć w tym całym bagnie związanym z byciem koreańskim celebrytą, to to, że u nich za hejt w internecie grozi odpowiedzialność karna, a policja nie traktuje takich donosów, jako coś totalnie abstrakcyjnego.
Kobiety Korei
Ustalmy jedno - seksizm jest na porządku dziennym. Społeczeństwo w Korei jest zdecydowanie patriarchalne. Wierzy w wyższość mężczyzn, którzy najwyraźniej powinni sprawować kontrolę nad kobietami. Panuje pogląd, że kobiety nie nadają się na dziedziczki wielkich korporacji, a zazwyczaj nawet zwykłych domów w myśl zasady ‘niech idzie do męża i niech on się nią zajmuje’. Brawa dla przestarzałych poglądów społecznych, które nie wyginęły nawet w XXI wieku. WTF?! Naprawdę ciężko uwierzyć, że rzeczywiście tak jest, skoro do niedawna funkcje prezydenta Korei Południowej sprawowała kobieta wybrana w demokratycznych wyborach. Czyli jednak ktoś musiał dojść do wniosku, że się nadaje i na nią zagłosować, prawda?
Jeśli na zebraniu zarządu w koreańskiej dramie pojawi się kobieta, to albo jest główną bohaterką, albo przyszła podać kawę. |
Szczerze mówiąc, jestem w niemałym szoku, gdy przyglądam się, jak wygląda życie Koreanek w dramach. Przez połowę swojego życia się uczą, pracują i funkcjonują normalnie, a gdy zbliżają się do trzydziestki, rozpoczyna się zacięta walka o znalezienie sobie męża, urodzenie dzieci oraz porzucenie pracy na rzecz zajmowania się domem. To taki standard, że w Koreańskich dramach słyszy się, że postać kobieca odeszła z pracy, bo wychodzi za mąż. Na mój gust to odrobinę absurdalne, że w ogóle zadają sobie trud zdobycia odpowiedniej edukacji, a następnie prestiżowej pracy, skoro po ślubie przechodzą na ‘emeryturę’. Równie dobrze mogłyby się zwyczajnie nauczyć czytać i pisać, a później szkolić się na perfekcyjne panie domu. Oczywiście nie mam absolutnie nic przeciwko osobom (zarówno kobietom, jak i mężczyzną), którzy z własnej woli rzucają pracę, by zajmować się domem na pełen etat, jednak mam wrażenie, że w Korei to zwyczajnie standard spowodowany przez presję społeczną i tylko nieliczne jednostki lub wieczne singielki decydują się kontynuować pracę zawodową i wspinać po szczeblach kariery. Z drugiej strony, to musi być niesamowicie komfortowe, że żyją ze świadomością, że mężczyzna się nimi zajmie, a jedna wypłata pozwoli wyżywić rodzinę. Poza tym praca nie wydaje się zabroniona, więc chyba ostatecznie to one dokonują wyboru (pomimo wspomnianej presji społecznej). Na obronę tych, które nie decydują się kontynuować kariery, dodam, że praca nie jest dla Koreanek najłatwiejszym zadaniem, ponieważ seksizm w miejscu pracy, aż bije po oczach. Do tego dochodzi molestowanie seksualne, które chyba jest wpisane w status co drugiej koreańskiej firmy.
A skoro jesteśmy przy temacie, to mam niemiłe odczucie, że Koreańczycy traktują kwestię molestowania seksualnego i gwałtów, jak żart. Oglądając dramy, zauważyłam, że nagminnie pokazuje się kobiety, które albo zaciekle milczą, gdy ktoś je molestuje lub wręcz przeciwnie tj. oskarżają w sądzie mężczyzn, którzy są niewinni. Chyba wszyscy doskonale zdajemy sobie sprawę, że gwałt i molestowanie, to bardzo delikatna kwestia. Nie dość, że ofiara jest zazwyczaj zniszczona psychicznie i bardzo często błędnie sama się obwinia, to w dodatku ciężko udowodnić winę oprawcy w sądzie. Z tego względu odrażające jest nawet samo pokazywanie w filmach, zatrważającej liczby kobiet, które oskarżają o gwałt ludzi, na których chcą się zemścić lub wyłudzić od nich pieniądze. Coś takiego może nieść za sobą opłakane skutki, jak choćby bagatelizowanie kwestii przemocy seksualnej, podejrzliwość wobec ofiar oraz jeszcze mocniejsze obwinianie kobiet o to, co je spotyka. Shame on you, drama writters!
Dodatkowo sama postawa Koreanek jest dość dziwna, jak na współczesne realia, do których jesteśmy przyzwyczajeni. Dziewczynki, dziewczyny i kobiety są przeważnie przedstawiane, jako potulne niewiasty, których dewizą życiową jest przepraszanie za wszystko i siedzenie cicho. Przypominają mi trochę księżniczki z bajek Disneya — miłe, dobre i wiecznie ratowane przez Oppe patatającego na białym rumaku.
Małżeństwa
Zacznijmy od czegoś delikatnego, czyli od aranżowanych małżeństw, które zasadniczo nie są szokujące, choć typowemu europejczykowi kojarzą się bardziej, jako relikt przeszłości. Jednak w Korei mają się całkiem dobrze, choć wydają się mimo wszystko mniej popularne od ślubów zawieranych z miłości i głównie mają miejsce wśród wpływowych rodzin, które chciałyby połączyć swoje majątki i wpływy. Nieco bardziej dziwi mnie, że dorosłe osoby zdają się tak nieporadne w szukaniu partnerów, że na randki w ciemno muszą umawiać ich rodzice, a nawet współpracownicy, którzy w formie przysługi przedstawiają im swoich wolnych znajomych. Przez to nieco staroświeckie szukanie przyszłego małżonka zaczęłam poważnie zastanawiać się, czy w Korei nie działa Tinder, czy żadna inna apka lub portal randkowy? Przecież to nie tak, że tamtejsze związki są zawierane w niesamowicie romantyczny sposób. A nie, jednak są. To właśnie ten słodki romans jest jedną z głównych rzeczy, która przyciąga nas do koreańskich dram. Podoba mi się tak niecodzienna delikatność i nieporadność zakochanych Koreańczyków. Taka niewinność i nieśmiałość jest zarezerwowana tylko dla dram, bo popkultura pozostałych krajów zupełnie inaczej kreuje romanse. Poza tym nie sposób nie docenić tamtejsze przeurocze zachowania, jak choćby noszenie ubrań dla par, czy kupowanie sobie identycznych pierścionków symbolizujących związek (nie mylić z obrączkami małżeńskimi!).
Niemniej same oświadczyny są pozbawione większych emocji. Zazwyczaj po prostu facet daje pierścionek dziewczynie lub zaciąga ją do sklepu, by sama sobie go wybrała. Nie ma wielkich niespodzianek ani romantycznych gestów, które mogłyby ją tak emocjonalnie roztelepać, by w porywie ekscytacji powiedziała TAK. Tym razem to naszym facetom należy się punkt za prześciganie się w coraz to bardziej kreatywnych pomysłach na zaręczyny.
Tak czy inaczej, jestem zachwycona tym, że w Korei poza typowym ślubem, który młoda para zawiera w białej sukni i smokingu, niemal równą popularnością cieszą się tradycyjne ceremonie w hanboku. Godny podziwu jest fakt, że udało im się tak długo pielęgnować tradycyjne obrządki i stroje, które u nas zanikają. I to by było na tyle z pochwał, bo czas na podejście do rozwodów.
Rozwody są u nas standardem, co może nie świadczy o nas najlepiej, ale przynajmniej chyba nikt współcześnie nie patrzy krzywym okiem na rozwodników. W Korei sprawa wydaje się wyglądać nieco inaczej, ponieważ kobiety zazwyczaj ukrywają swoje nieudane poprzednie małżeństwa, niejednokrotnie porzucając również dzieci z nieudanego związku, by z czystą kartą założyć nową rodzinę. Swoją przeszłość traktują, jakby to był niesamowicie wstydliwy problem uniemożliwiający im powtórne wyjście za mąż.... cóż… może coś rzeczywiście w tym jest, skoro cały naród patrzy na rozwodników, jakby byli trędowaci. W sumie podobnie podchodzi się do sierot, adoptowanych dzieci i tych nieślubnych, które w niektórych rodzinach są wpisywane do rejestrów rodzinnych, jako np. dzieci żony, a nie kochanki męża. Spotkałam się z tym wątkiem w dramach wielokrotnie i do dziś uważam to za największy absurd ich społeczeństwa (warto zanotować, że takie scenariusze występowały jedynie w rodzinach Chaeboli). No bo kto normalny kazałby swojej biednej żonie, którą notabene zdradził, wychowywać dziecko kochanki? W sumie kto normalny odebrałby matce dziecko, by to wychowywane było przez kobietę, która będzie je nienawidzić po wsze czasy? To niezdrowe. W sumie traktowanie sierot, czy adoptowanych dzieci jako gorsze także nie jest normalne.
Zachowania społeczne
Na samym początku swojej przygody z dramami, uderzyło mnie, jak bardzo różni się kultura Koreańczyków, od wszystkiego, do czego byłam przyzwyczajona. Zachwyciła mnie ich kultura osobista, delikatność i szacunek do starszych. Niektóre zachowania są naprawdę świetne i moglibyśmy je zaadoptować, ale są takie, przez które włos mi się jeży na głowie. Przykładowo obwinianie ofiar o to, co je spotyka, czy agresywne zachowanie wobec wszystkiego, co nie jest typowe - w Korei inność zwyczajnie jest niestosowna.
Kulejesz? Masz depresje? Leczysz się u psychiatry? Jesteś sierotą lub jesteś adoptowany? Twoi rodzice są rozwiedzeni? Sam jest rozwodnikiem? Samotną matką? A może z jakiegokolwiek innego powodu nie pasujesz do obrazu przeciętnego, statystycznego obywatela? Jeżeli tak, to najpewniej wszyscy będą na ciebie patrzeć z góry, jakbyś był gorszy. Jednak nie gorszy w sensie, że należy Ci pomóc, bo już dość Cię życie skopało, a gorszy, jakbyś był toksycznym robakiem, który nie powinien się zbliżać, bo jeszcze mógłby zarazić. Nie jestem pewna, czy dobrze to wyjaśniłam, ponieważ u nas tego typu inność jest traktowana albo ze współczuciem, albo ze zrozumieniem. Nie traktujemy ludzi, którzy mieli mniej szczęścia od nas, jako gorszych, a przynajmniej znęcanie się, czy krytykowanie sierot/rozwodników/osób niepełnosprawnych/ osób z chorobami psychicznymi nie jest u nas społecznie akceptowalne. Jednak w Korei działa to nieco inaczej. Osoby odstające od normy starają się ukrywać swoje ‘niedoskonałości’, by nie być napiętnowanymi, bo gdy to się wyda, to w najlepszym razie narażą się na liczne kąśliwe uwagi, a w najgorszym będą musieli odejść z pracy lub zmienić miejsce zamieszkania. Nie do końca rozumiem przyczyny, dla których inność jest w Korei traktowana, jako coś gorszego, ale chyba nie chcę wiedzieć, bo nic nie usprawiedliwia takiego ostracyzmu.
Im dłużej przyglądam się koreańskiemu społeczeństwu, tym bardziej utwierdzam się w tym, że jest całkowicie odklejone od rzeczywistości. Zdecydowanie zdają się wyznawać zasadę, że dobro ogółu jest ważniejsze od szczęścia jednostki. Problem w tym, że to dobro zazwyczaj przejawia się jako bezcelowy kaprys. Podam przykłady, by lepiej zobrazować ich problem. Powiedzmy, że dochodzi do wypadku, który powoduje, że obywatele domagają się ukarania winnych, a jeśli winnego ciężko znaleźć, to lepiej wystawić im na pożarcie niewinnego, byle tylko plebs był zadowolony. Sprawiedliwość wydaje się w takich przypadkach sprawą drugo, a nawet trzeciorzędną. Skrzywdzenie jednostki jest niczym, jeśli krytyka opinii publicznej zmaleje. Prawdopodobnie również po części od tego ‘dobra ogółu’ zaczął się wyścig szczurów, który rozpoczyna się już w szkołach, gdzie dzieciaki są oceniane numerkami od najmniejszego do najwyższego w zależności od wyników w nauce. Tablice wyników są ogólnodostępne, a dzieciaki z najwyższych miejsc są traktowane zupełnie inaczej od tych z najniższych. Staram się wierzyć, że wiele zaprezentowanych w dramach przykładów niesprawiedliwego traktowania uczniów ze względu na wyniki w nauce jest wyolbrzymionych i tak naprawdę nie karmi się w stołówkach lepiej mądrzejszych dzieci. Nie bije głupszych. Nie zabrania się słabszym uczęszczać do szkolnych grup i tak dalej. Niemniej podejście nauczycieli i obrażanie słabszych uczniów wydaje się na tyle popularnym motywem, że być może kryje się w tym ziarno prawdy. Duże ziarno.
Niesprawiedliwe traktowanie, czy nawet wyżywanie własnej frustracji na obcych osobach to chyba ich cecha narodowa. Wcześniej wspominałam o zbieraniu się w grupy, by wspólnie obrzucać jajkami, kamieniami i wszystkim, co wpadnie w ręce, osoby, które są podejrzane o dokonanie zbrodni lub w jakikolwiek inny sposób śmiały urazić społeczeństwo. Czy twórcy dram chcą nam przekazać, że grupowe prześladowanie jest jakąś formą rozrywki w Korei? Takie hejterskie hobby dla ludzi, którzy nie potrafią w inny sposób odreagować stresu lub zwyczajnie są złymi osobami? A może problem leży gdzieś indziej? Na przykład w braku empatii? Bo jeśli czegoś w tym tekście jestem pewna, to z pewnością tego, że Koreańczycy z pewnością są jej pozbawieni. Jeśli po przeczytaniu artykułu do tego momentu, nie zauważyliście wystarczających przykładów potwierdzających tę tezę, to po pierwsze naprawdę się o Was martwię, a po drugie porzucam dowód A — scenę z dramy “Missing Nine”. Przyjrzyjcie się uważnie dziewczynie na poniższym zdjęciu. To osoba, która przeżyła katastrofę lotniczą i przez cztery miesiące żyła na bezludnej wyspie. Po tym czasie cudem wróciła do cywilizacji, gdy morze wyrzuciło ją na chiński brzeg.
Naprawdę smutne jest to, że brak empatii wydaje się być cechą typowego Koreańczyka. |
Zresztą poza niezdolnością do współczucia i brakiem empatii można wyróżnić jeszcze jedną cechę charakteryzującą ten naród. Tak jak my jesteśmy zawistni, tak oni uwielbiają poniżać innych. Nie rozumiem satysfakcji, którą im daje zmuszanie ludzi do klęczenia przed nimi, czy wykonywania tego błagalnego gestu z pocieraniem dłoni. Rozumiem bycie wrednym chamem, rozumiem zazdrość, zawiść, czy nawet przemoc, ale poniżanie w tak dziwny sposób jest strasznie infantylne. W sumie wszystko, co wymieniłam wcześniej również takie jest, ale kazanie komuś klęczeć wydaje się dodatkowo całkiem bezcelowe. Czy to wywodzi się z jakiejś równie absurdalnej tradycji i ma jakieś głębsze znaczenie, czy zwyczajnie Koreańczycy są aż tak dziwni?
Przestaje mnie zaskakiwać, że Korea Południowa zajmuje drugie miejsce na świecie pod względem liczby samobójstw (dane z 2017 roku: 28,5 na 100 tys. mieszkańców popełnia samobójstwo), biorąc pod uwagę, że tak traktuje się tam ludzi. W końcu brak zrozumienia i ciągła presja społeczna może zniszczyć człowieka. Niemniej to naprawdę przykre, że ludzie traktują swoje życie jak papierek po cukierku, który ot tak wyrzucają. Właściwie niezależnie od kraju nie mogę wyjść z podziwu, z jaką łatwością przychodzi ludziom odebranie sobie życia, ale to temat na inną okazję.
Oczywiście wszystko powyższe, to jedynie obraz, który wykreowały dramy w mojej głowie, więc rzeczywistość może wyglądać zupełnie inaczej... chociaż liczba samobójstw z pewnością nie wzięła się znikąd. Niemniej patrząc na Koreę przez pryzmat ich dram, dochodzę do wniosku, że przeciętny zjadacz ryżu musi mieć tam naprawdę przekichane i jeśli popkultura choć w małym procencie odzwierciedla realia, to naprawdę współczuję Koreańczykom. Na pocieszenie zawsze lepiej być obywatelem Korei Południowej, niż Północnej.
Ps. A Wam jaka wydaje się Korea po obejrzeniu dram? Jest lepsza, czy może jeszcze gorsza od obrazu, który u mnie wykreowały?
Ps2. Jestem naprawdę ciekawa, co o Polsce sądzą osoby, które poznały ją jedynie za pośrednictwem naszej popkultury. Chyba też nie kreujemy najlepszej wersji naszego kraju, jak sądzicie?
Ps3. Jeśli przez przypadek trafiły tu osoby, które mają trudności z czytaniem ze zrozumieniem, to pewnie i tak na niewiele się zda ponowne tłumaczenie, ale na wszelki wypadek powtórzę, że powyższy tekst nie jest opisem rzeczywistości Korei, a jedynie tym, jak ją postrzegam przez pryzmat obejrzanych dram. Zażaleń nie przyjmuję.
0 Komentarze