Po "Annie we krwi" doczekaliśmy się w końcu w Polsce nowej serii autorstwa Kendare Blake. Z trylogii "Trzech Mrocznych Koron" aktualnie ukazały się dwa tomy, o których dziś Wam opowiem!
Monarchia to nie taka skomplikowana rzecz. Zazwyczaj korona trafia na głowę najstarszego dziecka lub w bardziej popularnej i bardziej seksistowskiej wersji na głowę najstarszego syna. Czasami z królewskiego rodu nie jest zadowolony swoim numerkiem w kolejce do tronu i wtedy zaczyna się robić krwawo (a przynajmniej tak było kiedyś, bo współcześnie już nikomu, aż tak nie zależy). Jednak na wyspie Fennbirn panują zupełnie inne reguły, które musi spełnić królowa, by zostać ukoronowaną na prawowitą władczynię.
W każdym pokoleniu w królewskiej rodzinie rodzą się trojaczki - konkretnie trzy dziewczynki obdarzone przez Boginię niezwykłymi mocami. Przez pierwsze sześć lat swojego życia wychowują się wspólnie, a następnie każda z nich trafia do wysoko postawionej rodziny, która pomoże im rozwinąć talent. I tak mamy drobną i kruchą Katharine, którą wychowywali truciciele, choć jej talent przyswajania trucizn jest w najlepszym razie kiepski. Mamy Arsinoe, którą wychowywali panowie natury, więc dziewczyna powinna być świetna w nakłanianiu roślin i zwierząt do posłuszeństwa. Cóż... spoiler - nie jest. Mamy również Mirabellę, która wyrosła na potężną władczynię żywiołów. Poznajemy tę trójkę niedługo przed tym, gdy zaczyna się Rok Wstąpienia, czyli czas, w którym będą musiały walczyć o władzę. Dwie z nich zostaną zamordowane, a jedna zostanie królową.
Monarchia to nie taka skomplikowana rzecz. Zazwyczaj korona trafia na głowę najstarszego dziecka lub w bardziej popularnej i bardziej seksistowskiej wersji na głowę najstarszego syna. Czasami z królewskiego rodu nie jest zadowolony swoim numerkiem w kolejce do tronu i wtedy zaczyna się robić krwawo (a przynajmniej tak było kiedyś, bo współcześnie już nikomu, aż tak nie zależy). Jednak na wyspie Fennbirn panują zupełnie inne reguły, które musi spełnić królowa, by zostać ukoronowaną na prawowitą władczynię.
W każdym pokoleniu w królewskiej rodzinie rodzą się trojaczki - konkretnie trzy dziewczynki obdarzone przez Boginię niezwykłymi mocami. Przez pierwsze sześć lat swojego życia wychowują się wspólnie, a następnie każda z nich trafia do wysoko postawionej rodziny, która pomoże im rozwinąć talent. I tak mamy drobną i kruchą Katharine, którą wychowywali truciciele, choć jej talent przyswajania trucizn jest w najlepszym razie kiepski. Mamy Arsinoe, którą wychowywali panowie natury, więc dziewczyna powinna być świetna w nakłanianiu roślin i zwierząt do posłuszeństwa. Cóż... spoiler - nie jest. Mamy również Mirabellę, która wyrosła na potężną władczynię żywiołów. Poznajemy tę trójkę niedługo przed tym, gdy zaczyna się Rok Wstąpienia, czyli czas, w którym będą musiały walczyć o władzę. Dwie z nich zostaną zamordowane, a jedna zostanie królową.
"Trzy mroczne królowe w wąwozie się rodzą,
urocze trojaczki nigdy się nie zgodzą.
Trzy mroczne siostry słynące urodą,
dwie będą zgubione, a jedna królową."
Przyznaję, że naprawdę lubię historię związane z monarchią, a i wątek zabijania się o koronę jeszcze mi się nie znudził, więc byłam bardzo optymistycznie nastawiona względem "Trzech Mrocznych Koron", a przynajmniej na tyle, na ile można biorąc pod uwagę przewidywalność fabuły u Kendare Blake, którą zaprezentowała już w "Annie we krwi". Chyba nie będzie spoilerem, jeśli napiszę, że spodziewałam się happy endu (nie będzie spoilerem, bo dalej nie wydano trzeciego tomu, więc nie wiem, jak to wszystko się skończy), co początkowo nawet mi odpowiadało, bo jak na miłą Gosiarellę przystało liczyłam, że wszystko skończy się miło i wszystkie trzy siostry przeżyją, a wcześniej trzymając się za ręce i śpiewając Kumbaya zniszczą ten przedziwny system dziedziczenia korony. Jednak miła Gosiarella wyskoczyła przez okno, gdy poznała główne bohaterki, a czytanie książki przejęła Gosiarella o lodowym sercu, toteż przez większość czasu trzymałam kciuki za krwawą jatkę, w której zwycięży Katharine. Aktualnie jestem na etapie, w którym wyrzucę trylogię przez okno, jeśli autorka nie dostarczy mi w trzecim tomie odpowiedniej dawki rzezi.
Skąd ta zmiana nastawienia? Dużą rolę odegrały tu dwie jęczące siostry, czyli Mirabella i Arsinoe. Pierwsza z nich doszła do wniosku, że trochę głupio zabijać kogoś, z kim się wychowywało przez 6 lat, więc da sobie spokój z zamachami na życie sióstr. Druga doszła do wniosku, że i tak jest za słaba, więc umrze, dlatego korzystniej byłoby wyjść na miłosierną, niż na ostatnią fajtłapę. I ogólnie nie mam z tym większego problemu, gdyby nie to, że ich wielka siostrzana miłość była przestawiona przez autorkę w realny sposób. Podczas czytania widać, że pani Blake chciałaby przestawić siostrzane uczucie, jako siłę, która potrafiłaby powstrzymać krwawą tradycję i inne pierdoły. Jednak kompletnie autorce się to nie udało [spoiler] podejrzewam, że byłoby lepiej, gdyby M. i A. nie próbowały 'przez przypadek' co chwilę się pozabijać, a przy okazji wyciągnęłyby również rękę do Katharine, którą zasadniczo przez cały czas mają w głębokim poważaniu [/Spoiler].
Niemniej decydującą rolę w zmianie mojego nastawienia wobec trylogii przypisuję bylejakości wydarzeń. Zasadniczo w dwóch tomach "Trzech Mrocznych Koron" dzieje się całkiem sporo, jednak chyba żadne wydarzenie nie wywołuje u czytelnika prawdziwych emocji (okey, jedna rzecz rzeczywiście była dużym zaskoczeniem, ale to dosłownie JEDNA). Odnoszę wrażenie, że autorka próbowała opisać dramatyczne wydarzenia, jakie powinny towarzyszyć zabójczej tradycji wyżynania się królewskich córek, jednak całkiem to wszystko przegadała i ostatecznie nic złego nikomu się nie stało. W końcu ile można budować napięcie wokół wydarzenia, które ostatecznie rozwiązuje się na przestrzeni dwóch stron? Właściwie te biedne królowe nie robią nic innego, jak tylko jeżdżą z miasta do miasta i pokazują swoje sztuczki typu zjadanie masy zatrutego jedzenia, czy przywołanie pioruna, a następnie całe i zdrowe wracają do domu. A ja, tak jak i mieszkańcy wyspy Fennbirn, czuję, że zawiedziono moje oczekiwania. Niemniej został ostatni tom, więc istnieje jeszcze spora szansa, że coś w końcu zacznie się dziać!
Pomarudziłam już, jak to mam w zwyczaju, więc mogę przejść do chwalenia dobrych stron. Podoba mi się, że postać, a zwłaszcza nasze trzy królowe, są od siebie tak odmienne. Każdą z nich wyróżnia coś innego, dzięki czemu czytelnik może znaleźć tego jednego bohatera, którego polubi. W moim przypadku była to Katharine, która przeszła przez fenomenalną metamorfozę w drugim tomie, a skrywane przez niej sekrety były całkiem interesujące. Gdyby tylko autorka poświęciła tyle samo wysiłku w wykreowanie dwóch pozostałych trojaczek, to zrobiłoby się bardzo interesująco, ale w zamian przyłożyła się do rozbudowania postaci Jules, która na moje oko odegra znacznie większą rolę, niż się początkowo spodziewaliśmy. I to właśnie w takich drobiazgach kryje się największa zaleta tej trylogii. Z jednej strony niby wszystko pozornie jest dość przewidywalne, a z drugiej jest wiele elementów, które rozwijają się w dość nieoczekiwany sposób, a dzięki temu stają się interesujące i zmuszają czytelnika do czytania, by mógł poznać dalszy ciąg historii. Przyznam, że to wcale nie jest poświęcenie, bo styl pisania Kendare Blake jest bardzo dobry, a książka niesamowicie wciąga. Przy okazji podobne tytuły możecie znaleźć na dziele Fantastyka - Nieprzeczytane.pl.
Sprawdź również 12 książek o księżniczkach i królewnach!
Ps. I przy okazji jest naprawdę pięknie wydana!
Ps2. Od dawna nie pisałam o książkach, więc może wypadałoby to nadrobić. Dajcie znać, co dobrego ostatnio czytaliście!
Ps2. Od dawna nie pisałam o książkach, więc może wypadałoby to nadrobić. Dajcie znać, co dobrego ostatnio czytaliście!
0 Komentarze