Kokaina wbrew pozorom nie jest wielkim odkryciem XX wieku. Na długo przed tym, gdym zapanowała na nią moda w latach '80, używano ją w medycynie, czy też dodawano do Coca-coli, i chociaż tym ostatnim, dzięki temu z pewnością wzrosła sprzedaż, to dopiero kolumbijscy baroni narkotykowi zbili na kokainie prawdziwą fortunę. I to właśnie ich historię opowiada "Narcos".
Wszystko zaczyna się od Pabla Escobara, który z uzdolnionego przemytnika stał się najpotężniejszym baronem narkotykowym i jedną z najbogatszych osób na świecie. Nigdy nie interesowałam się kartelami narkotykowymi, ani ich bossami, dlatego przed obejrzeniem "Narcos" niewiele wiedziałam o Escobarze, a trochę to zakrawa o ignorancje, by nie przyjrzeć się losom osoby, która podobno zarabiała milion dolarów dziennie. Ba! Miała tyle gotówki, że musiała zakopywać ją pod ziemią. Muszę przyznać, że już w pierwszym odcinku Pablo zaczął mnie fascynować. Niby to taki prosty, spokojny człowiek, który pragnie dobra Kolumbijczyków do tego stopnia, że nie dość, że wywozi niemal całą kokainę do Stanów Zjednoczonych, to jeszcze dzieli się zyskami z policją i mieszkańcami Medellín. Nawet zyskał przydomek Robin Hooda (przypomnijcie mi, kogo okradał Robin Hood, bo chyba nie załapałam), dzięki czemu ludzie często ukrywali go przed policjantami (tymi, z którymi się nie podzielił pieniędzmi). Ba! Udało mu się nawet, dzięki głosom ludu, zostać posłem kolumbijskiego kongresu! Z drugiej strony Pablo miał też wrogów - głównie gringos, którzy przylatywali z USA i świecili odznakami DEA. To przez nich ten dobry, spokojny Pablo zmieniał się w żądnego krwi tyrana. No może nie tylko przez nich.
Wiecie, tak to już ze mną jest, że zawsze staję po niewłaściwej stronie barykady, a jeśli dodatkowo złoczyńca jest głównym bohaterem, to zwyczajnie nie mogę się oprzeć pokusie kibicowania mu. Tak też było w przypadku Pabla, a przynajmniej na początku, gdy jeszcze starał się trzymać swojej pięknej wizji poprowadzenia Kolumbii w nową erę i poprawienia warunków życia uboższych mieszkańców. Nie oceniajcie mnie źle, ten człowiek może i handlował narkotykami na ogromną skalę (podobno Kartel z Medellín kontrolował 80% światowego rynku kokainy), ale raz, że nikogo nie zmuszał do kupowania jego towaru (ludzie powinni brać odpowiedzialność za swoje czyny, a nie tylko obwiniać handlarza), a dwa wspomagał biednych, wybudował osiedla i ogólnie miał na swoim koncie wiele szlachetnych uczynków. Taka z niego dobra dusza z krwawymi pieniędzmi w portfelu... a tak całkiem poważnie, twórcom Narcos udało się stworzyć naprawdę wielowymiarowego bohatera o skomplikowanym charakterze. To ogromny plus. W dodatku wybór Wagnera Moura na odtwórce głównej roli był naprawdę trafny!
Zresztą ogólnie jestem ogromną fanką tego, jak twórcy sprawnie łączyli nakręcone przez siebie sceny z materiałami dokumentalnymi. Nie dość, że ładnie łączyli fakty z fikcją i świetnie dobrali aktorów, którzy w większości byli podobni do swoich realnych odpowiedników, to w dodatku przykładali ogromną uwagę do tego, by ich ubrania się pokrywały. Podobało mi się również, że serial jest dwujęzyczny. Gdy bohaterowie mówili po angielsku, to mówili po angielsku, a gdy Kolumbijczycy rozmawiali między sobą używali hiszpańskiego. Dzięki temu wszystko wydawało się bardziej autentyczne. Takie dopracowane detale najlepiej podkreślają, jak wiele pracy włożono w ten serial. Powiem tylko, że było warto! Poza tym jestem również ogromnie zaskoczona tym, jak szybko przebiega akcja. [To chyba nie jest spoiler, ale wolę dać znać, że trochę o niego zahacza] Historia Pabla rozpoczyna serial i trwa przed dwa sezony, później w trzecim zostaje zastąpiony przez Kartel z Cali. Początkowo nie byłam zadowolona, bo chciałabym przyjrzeć się bliżej historii Escobara, a tu cała historia rozbłysła szybko, jak zapałka i niemal tak szybko zgasła. Jak na moje oko stanowczo zbyt szybko, ale z drugiej strony przynajmniej nie zdążyłam się znudzić. Opowieść o Dżentelmenach z Cali potoczyła się jeszcze szybciej, a teraz przyszło mi czekać na czwarty sezon, w którym jak mniemam pojawi się meksykański kartel.
To jak zmieniają się bohaterowie poszczególnych sezonów, przynajmniej dobitnie pokazuje, że "Narcos" nie jest opowieścią o Pablo Escobarze, lecz historią zmagań agentów DEA z baronami narkotykowymi, którzy zalewali swoim towarem całe Stany Zjednoczone. I w tym momencie mam jeden dość duży problem, który w dużej mierze odpowiada za to, że kibicowałam Pablowi. Nie jestem pewna, czy twórcy są świadomi, że wyszedł im serial, który pokazuje jak paskudna jest polityka zagraniczna USA. Widzicie żyjemy w pięknym świecie, w którym każdy kraj ma swoje podwórko, a w nim swoje zabawki, którymi może się bawić. Nie może ot tak iść do sąsiada i zniszczyć mu jego zabawek tylko dlatego, że ma na to ochotę. O nie, nie! Jasne, istnieją organizacje zrzeszające różne państwa, które mogą dać im po łapach, jeśli brzydko się bawią, ale to w zasadzie tyle. Problem polega na tym, że USA to taki chuligan, który myśli, że wszystko mu wolno, bo jest większy. Dlatego wszedł na kolumbijskie podwórko i układa sobie tam wszystko po swojemu i jeszcze bezczelnie próbuje zabrać zabawki do siebie, krzycząc o jakiejś ekstradycji. Niby jakieś tam podstawy prawne mają, by korzystać z uprzejmości rządu Kolumbii, ale umówmy się, że w ostatecznym rozrachunku agenci DEA i CIA układają nie swój kraj według własnego uznania. Mnie osobiście strasznie to irytowało. Właściwie działania USA na terytoriach innych krajów zawsze niemal zawsze sprawiają, że mam ochotę gryźć, ale to temat na inną okazję. Teraz ograniczę się do stwierdzenia, że z perspektywy nie-amerykanki zalewała mnie krew, gdy oglądałam poczynania przedstawicieli amerykańskich agencji. Naprawdę zastanawia mnie, jaka jest różnica w odbiorze tego wątku pomiędzy mieszkańcami Stanów Zjednoczonych, a resztą świata.
Niemniej skłamałabym pisząc, że "Narcos" jest złym, irytującym serialem. Nie jest! Jest rewelacyjny, dopracowany, intrygujący i wciąga nawet tych, którzy nie przepadają za taką tematyką (czyt. np. Gosiarella). Jest krwawo, jest mocno, jest dobrze! Przy okazji zawsze dobrze dowiedzieć się czegoś nowego, a tu nie dość, że dowiedziałam się, jak wytwarza się kokainę (by ludzie przestali ćpać wystarczyłoby im zdradzić ten sekretny przepis!) i jak wyglądało życie Escobara, to jeszcze dowiedziałam się sporo o współczesnej historii Kolumbii. Zdecydowanie daję okejkę!
Dwa pytania do osób, które już oglądały "Narcos":
1. Co myślicie o takiej interwencji USA w Kolumbii? Przeszkadzało Wam to, czy może nawet nie zwróciliście na to uwagi?
2. Gdybyście mieli się porównać do omawianych w serialu baronów, to którym byście byli? Sama chciałabym być jak Pablo, ale w rzeczywistości bliżej mi do panów z Cali.
Wszystko zaczyna się od Pabla Escobara, który z uzdolnionego przemytnika stał się najpotężniejszym baronem narkotykowym i jedną z najbogatszych osób na świecie. Nigdy nie interesowałam się kartelami narkotykowymi, ani ich bossami, dlatego przed obejrzeniem "Narcos" niewiele wiedziałam o Escobarze, a trochę to zakrawa o ignorancje, by nie przyjrzeć się losom osoby, która podobno zarabiała milion dolarów dziennie. Ba! Miała tyle gotówki, że musiała zakopywać ją pod ziemią. Muszę przyznać, że już w pierwszym odcinku Pablo zaczął mnie fascynować. Niby to taki prosty, spokojny człowiek, który pragnie dobra Kolumbijczyków do tego stopnia, że nie dość, że wywozi niemal całą kokainę do Stanów Zjednoczonych, to jeszcze dzieli się zyskami z policją i mieszkańcami Medellín. Nawet zyskał przydomek Robin Hooda (przypomnijcie mi, kogo okradał Robin Hood, bo chyba nie załapałam), dzięki czemu ludzie często ukrywali go przed policjantami (tymi, z którymi się nie podzielił pieniędzmi). Ba! Udało mu się nawet, dzięki głosom ludu, zostać posłem kolumbijskiego kongresu! Z drugiej strony Pablo miał też wrogów - głównie gringos, którzy przylatywali z USA i świecili odznakami DEA. To przez nich ten dobry, spokojny Pablo zmieniał się w żądnego krwi tyrana. No może nie tylko przez nich.
No spójrzcie tylko! Kasą się podzieli, koką się podzieli. XX-wieczny Robin Hood jak malowany! |
Wiecie, tak to już ze mną jest, że zawsze staję po niewłaściwej stronie barykady, a jeśli dodatkowo złoczyńca jest głównym bohaterem, to zwyczajnie nie mogę się oprzeć pokusie kibicowania mu. Tak też było w przypadku Pabla, a przynajmniej na początku, gdy jeszcze starał się trzymać swojej pięknej wizji poprowadzenia Kolumbii w nową erę i poprawienia warunków życia uboższych mieszkańców. Nie oceniajcie mnie źle, ten człowiek może i handlował narkotykami na ogromną skalę (podobno Kartel z Medellín kontrolował 80% światowego rynku kokainy), ale raz, że nikogo nie zmuszał do kupowania jego towaru (ludzie powinni brać odpowiedzialność za swoje czyny, a nie tylko obwiniać handlarza), a dwa wspomagał biednych, wybudował osiedla i ogólnie miał na swoim koncie wiele szlachetnych uczynków. Taka z niego dobra dusza z krwawymi pieniędzmi w portfelu... a tak całkiem poważnie, twórcom Narcos udało się stworzyć naprawdę wielowymiarowego bohatera o skomplikowanym charakterze. To ogromny plus. W dodatku wybór Wagnera Moura na odtwórce głównej roli był naprawdę trafny!
Po lewej Wagner Moura, po prawej prawdziwy Pablo Escobar. |
Zresztą ogólnie jestem ogromną fanką tego, jak twórcy sprawnie łączyli nakręcone przez siebie sceny z materiałami dokumentalnymi. Nie dość, że ładnie łączyli fakty z fikcją i świetnie dobrali aktorów, którzy w większości byli podobni do swoich realnych odpowiedników, to w dodatku przykładali ogromną uwagę do tego, by ich ubrania się pokrywały. Podobało mi się również, że serial jest dwujęzyczny. Gdy bohaterowie mówili po angielsku, to mówili po angielsku, a gdy Kolumbijczycy rozmawiali między sobą używali hiszpańskiego. Dzięki temu wszystko wydawało się bardziej autentyczne. Takie dopracowane detale najlepiej podkreślają, jak wiele pracy włożono w ten serial. Powiem tylko, że było warto! Poza tym jestem również ogromnie zaskoczona tym, jak szybko przebiega akcja. [To chyba nie jest spoiler, ale wolę dać znać, że trochę o niego zahacza] Historia Pabla rozpoczyna serial i trwa przed dwa sezony, później w trzecim zostaje zastąpiony przez Kartel z Cali. Początkowo nie byłam zadowolona, bo chciałabym przyjrzeć się bliżej historii Escobara, a tu cała historia rozbłysła szybko, jak zapałka i niemal tak szybko zgasła. Jak na moje oko stanowczo zbyt szybko, ale z drugiej strony przynajmniej nie zdążyłam się znudzić. Opowieść o Dżentelmenach z Cali potoczyła się jeszcze szybciej, a teraz przyszło mi czekać na czwarty sezon, w którym jak mniemam pojawi się meksykański kartel.
To jak zmieniają się bohaterowie poszczególnych sezonów, przynajmniej dobitnie pokazuje, że "Narcos" nie jest opowieścią o Pablo Escobarze, lecz historią zmagań agentów DEA z baronami narkotykowymi, którzy zalewali swoim towarem całe Stany Zjednoczone. I w tym momencie mam jeden dość duży problem, który w dużej mierze odpowiada za to, że kibicowałam Pablowi. Nie jestem pewna, czy twórcy są świadomi, że wyszedł im serial, który pokazuje jak paskudna jest polityka zagraniczna USA. Widzicie żyjemy w pięknym świecie, w którym każdy kraj ma swoje podwórko, a w nim swoje zabawki, którymi może się bawić. Nie może ot tak iść do sąsiada i zniszczyć mu jego zabawek tylko dlatego, że ma na to ochotę. O nie, nie! Jasne, istnieją organizacje zrzeszające różne państwa, które mogą dać im po łapach, jeśli brzydko się bawią, ale to w zasadzie tyle. Problem polega na tym, że USA to taki chuligan, który myśli, że wszystko mu wolno, bo jest większy. Dlatego wszedł na kolumbijskie podwórko i układa sobie tam wszystko po swojemu i jeszcze bezczelnie próbuje zabrać zabawki do siebie, krzycząc o jakiejś ekstradycji. Niby jakieś tam podstawy prawne mają, by korzystać z uprzejmości rządu Kolumbii, ale umówmy się, że w ostatecznym rozrachunku agenci DEA i CIA układają nie swój kraj według własnego uznania. Mnie osobiście strasznie to irytowało. Właściwie działania USA na terytoriach innych krajów zawsze niemal zawsze sprawiają, że mam ochotę gryźć, ale to temat na inną okazję. Teraz ograniczę się do stwierdzenia, że z perspektywy nie-amerykanki zalewała mnie krew, gdy oglądałam poczynania przedstawicieli amerykańskich agencji. Naprawdę zastanawia mnie, jaka jest różnica w odbiorze tego wątku pomiędzy mieszkańcami Stanów Zjednoczonych, a resztą świata.
Plan DEA na dziś: Poważyć wiarygodność kolumbijskiego prezydenta... albo poszalejmy i zmieszajmy cały rząd z błotem! |
Niemniej skłamałabym pisząc, że "Narcos" jest złym, irytującym serialem. Nie jest! Jest rewelacyjny, dopracowany, intrygujący i wciąga nawet tych, którzy nie przepadają za taką tematyką (czyt. np. Gosiarella). Jest krwawo, jest mocno, jest dobrze! Przy okazji zawsze dobrze dowiedzieć się czegoś nowego, a tu nie dość, że dowiedziałam się, jak wytwarza się kokainę (by ludzie przestali ćpać wystarczyłoby im zdradzić ten sekretny przepis!) i jak wyglądało życie Escobara, to jeszcze dowiedziałam się sporo o współczesnej historii Kolumbii. Zdecydowanie daję okejkę!
☞ Sprawdź również Breaking Bad: Pokłońcie się królowi
Dwa pytania do osób, które już oglądały "Narcos":
1. Co myślicie o takiej interwencji USA w Kolumbii? Przeszkadzało Wam to, czy może nawet nie zwróciliście na to uwagi?
2. Gdybyście mieli się porównać do omawianych w serialu baronów, to którym byście byli? Sama chciałabym być jak Pablo, ale w rzeczywistości bliżej mi do panów z Cali.
0 Komentarze