W świecie przesyconym amerykańską popkulturą, istnieje przekonanie o jej wyższości nad pozostałymi (w sumie ciężko się dziwić, sama mam zamerykanizowany mózg). I o ile większość z nas potrafi zrobić wyjątek dla europejskiego kina, czy nawet japońskiego anime, tak przy mniej znanych formatach większość ludzi rozbija się na murze uprzedzeń. Wyrabiamy sobie opinię nim nawet spróbujemy poznać coś niszowego. Tak, jest również z dramami, które często uważa się za absurdalne. Myślicie, że rzeczywiście takie są?
Jeśli oglądacie dramy, to zapewne niejednokrotnie spotkaliście się z taką opinią w internetach, czy też usłyszeliście taką od znajomego, choć akurat oni nie muszą tego mówić - oni zwyczajnie rzucają takie specyficzne głupawe spojrzenie pełne niedowierzania, politowania i odrobiny kpiny. Czasami aż ma ochotę się ich zdzielić, ale wtedy człowiek przypomina sobie, że jeszcze nie tak dawno sam rzucał takie spojrzenie. I to jest właśnie największy absurd całej tej sytuacji. Zazwyczaj najgorsze zdanie o dramach mają osoby, które nigdy żadnej nie obejrzały, czyli zobaczyły tylko fragmenty lub nie widziały nawet tyle. Wiem, że my Polacy uważamy, że znamy się na wszystkim, ale muszę przyznać, że robienie za krytyka czegoś, czego nawet się nie widziało to nie lada wyczyn!
Niemniej bądźmy sprawiedliwi. Negatywna opinia, czy też stereotypy zawsze skądś się biorą, więc co takiego doprowadziło, by w świadomości ogółu koreańskie dramy były kwintesencją absurdu i produkcjami gorszego sortu? Wiecie, wydaje mi się, że to nawet nie jest wina k-dram, czy dram w ogóle, lecz całej azjatyckiej popkultury. Zastanówcie się przez chwilę, co przychodzi Wam na myśl, gdy słyszycie hasło: azjatycka popkultura. Jeszcze nie tak dawno temu, sama odpowiedziałabym na to pytanie tak: anime, japońskie teleturnieje, a po dłuższym zastanowieniu dorzuciłabym Bollywood. Tiaaa... to nie zawsze kojarzy się dobrze, bo chociaż lubię anime, to większość z nas miała z nimi kontakt tylko w dzieciństwie, więc myśli bardziej o "Czarodziejce z Księżyca", "Dragon Ball", czy "Pokemonach", niż o "Death Note" czy choćby "Vampire Knight". Bollywood można lubić lub nie, ale i tak ciężko odciąć się od wszechobecnych absurdów oraz śpiewów i tańców przy każdej okazji. Zaś japońskie teleturnieje... tego nie da się ogarnąć. Innymi słowy, absurd (by nie napisać, że miejscami również kicz) jest automatycznie pierwszym skojarzeniem na wszystko, co może pochodzić z Azji. A dramy obrywają rykoszetem.
Problem polega na tym, że Korea Południowa (czyli kraj produkujący k-dramy) nie jest taka, jak Japonia (z której głównie pochodzą anime i te głupawe teleturnieje), czy Indie (czyt. Bollywood). Koreańczycy mają inną mentalność, która może Was zaskoczyć. Na próżno szukać w dramach obscenicznych scen rodem z japońskich teleturniejów. Oni nawet trzymanie się za rękę uważają za coś, co nie powinno być wystawiane na widok publiczny. Nie znalazłam dramy, w której ludzie tańcują na ulicach, w autobusach, na dachach wieżowców, a śpiewają tylko na scenie. Jeśli już, to najbliżej im do anime, bo rzeczywiście niektóre bohaterki (zwłaszcza w tych starszych dramach) wydają z siebie przeraźliwe piski i zachowują się momentami groteskowo, jednak mimo wszystko należy to do rzadkości.
O k-dramach można powiedzieć wiele, ale z pewnością nie to, że są absurdalne (poza "Iron Manem", ale zawsze znajdzie się wyjątek od reguły). A przynajmniej nie bardziej, niż amerykańskie seriale, które nie oszukujmy się, zbyt często traktują widzów, jak idiotów i sprzedają im masę niedorzecznych rozwiązań fabularnych (a jeśli należycie do osób, które ich nie widzą, to zapewniam, że w dramach tym bardziej tego nie dostrzeżecie). Oczywiście, jak wszędzie trafiają się lepsze i gorsze produkcje, jednak biorąc pod uwagę ogół, powiedziałabym, że dramy są znacznie bardziej dopracowane fabularnie, niż seriale, do których jesteśmy przyzwyczajeni. Wbrew pozorom (czyt. pomimo licznych, przeciągłych i niesamowicie tęsknych spojrzeń) jest w nich więcej akcji, a pomysły na wątki główne niejednokrotnie są bardziej kreatywne (mała uwaga: Wiem, że jestem odpowiedzialna za trzy wpisy dotyczące schematów w dramach, ale to dotyczyło motywów pobocznych, a nie wątków głównych). Jednak przede wszystkim dramy stawiają na emocje - nie tylko te towarzyszące romansom, ale wszelkich. Od wywołania oburzenia niesprawiedliwością, przez szok, aż po rozbawienie widza. I to właśnie z tym ostatnim, czyli z koreańskim humorem bywa różnie.
Każdy naród ma inne poczucie humoru. Amerykański zazwyczaj skupia się na ciętych ripostach, brytyjski opiera się na średnio zabawnych gagach, a nasz - polski jest sarkastyczny. Koreański jest sytuacyjny i w tym przypadku rzeczywiście co niektórzy mogliby go nazwać absurdalnym. Widzicie humor niektórych koreańskich scenarzystów zatrzymał się w gimnazjum na żartach o kupie i puszczaniu bąków. Niestety czasami trafiają się żarty z dolnej półki, ale dalej wiele im brakuje do poziomu "Świata według Kiepskich". Przy okazji w każdej produkcji trafi się bohater drugoplanowy pełniący rolę klauna naczelnego i wprowadzający akcent humorystyczny, gdy całość stanie się zbyt poważna. Jest jeszcze jeden element wciskany dla żartu, ale tym razem stanowi on dla wielu całkowitą nowość - efekty dźwiękowe. W wielu produkcjach pojawia się dźwięk piszczałki (nie wiem, jak lepiej nazwać odgłos wydawany przez gryzak dla psów), szczekania, czy tego uroczego skowytu zawiedzionego szczeniaka. Wierzcie lub nie, ale dźwięk ten pojawia się, by wzmocnić wydźwięk danej sceny i podkreślić, że dany bohater jest szczęśliwy, zmartwiony, zawstydzony lub zły. Przyznaję, że początkowo sądziłam, że to mój psiak dorwał się do zabawki i długo zajęło mi zrozumienie, że Koreańczycy tak mają. Takie dźwięki mogą irytować, chociaż mnie już bawią. Nie zależnie od reakcji, to wciąż nie oznacza, że dramy są absurdalne.
Przy okazji warto wspomnieć, że w koreańskich dramach jest wiele rzeczy, których możemy początkowo nie zrozumieć, jednak wynika to z odmiennej kultury. Do tego zalicza się między innymi momentalnie przesłodzony urok bohaterów, którzy ciągle wszystkich serduszkują (patrzcie na powyższe zdjęcie), mają masę maskotek, ubrania dla par, czy podchodzą do wielu kwestii z większą delikatnością od nas. Akurat to zaliczam na duży plus. Do tego należy doliczyć ich wierzenia, tradycje i mitologię, bo na niej opiera się wiele wykorzystywanych postaci z dram fantasy. I okey, aktorzy grający duchy wyglądają absurdalnie, ale wolę głupkowato ucharakteryzowanego Koreańczyka, niż strasznie ucharakteryzowanego Koreańczyka, bo na bloga! Niewiele rzeczy przeraża mnie tak, jak filmowe azjatyckie zjawy (chyba tylko creepy azjatyckie dzieci z horrorów i pająki).
Istnieje jeszcze wiele momentalnie dziwnych rzeczy wynikających z różnic kulturalnych. Zbyt dużo, by wymieniać. Zwłaszcza że o mrocznej stronie Korei Południowej już pisałam i właśnie tam wymieniłam część z nich, od których przeciętnemu europejczykowi mogłaby ścierpnąć skóra. Akurat w tym przypadku mogłabym się zgodzić, że momentami ich świat bywa trudny do ogarnięcia, ale to dalej nie jest wina dram, tylko mentalności i azjatyckiej rzeczywistości, a przynajmniej tej wykreowanej przez Koreę Południową. Czy jednak inna kultura oznacza automatycznie, że coś jest absurdalne i nie warte naszego szacunku?
Podsumowując: Nie uważam, by dramy były absurdalne, choć można trafić na absurdalną produkcję, czy scenę. Takie gorsze tytuły, czy motywy trafiają się w każdym gatunku i w produkcjach każdego kraju, więc trzeba być skrajnie ograniczonym ignorantem, by oceniać ogół na podstawie wyjątków. Zwłaszcza gdy wcale nie zna się tematu. I żeby nie było - wcale nie uważam, że dramy są dla wszystkich i muszą się każdemu podobać. Nie muszą. To kwestia gustu. Tak samo nie każdy musi lubić popkulturę polską, amerykańską, francuską, czy inną. Za to wierzę, że ta koreańska nie zasłużyła sobie na pogardę, z jaką wiele osób (i to nawet ci, którzy uważają się za otwartych kulturowo) się do niej odnosi. Nie będę rzucała w nich kamieniami, bo sama jeszcze nie tak dawno temu byłam ignorantką, ale przynajmniej rozumiałam, że muszę coś poznać, by móc oceniać.
Ps. A z czym Wam kojarzy się azjatycka popkultura?
Ps2. Przyznajcie się, co sądziliście o koreańskich dramach, nim zaczęliście je oglądać?
Ps3. Ruszyła ankieta dla czytelników bloga, więc jeśli macie wolną chwilę i myszkę, to do dzieła! Przy okazji, jeśli chcecie się spotkać ze mną za tydzień w Krakowie, to szczegóły znajdziecie tutaj.
Jeśli oglądacie dramy, to zapewne niejednokrotnie spotkaliście się z taką opinią w internetach, czy też usłyszeliście taką od znajomego, choć akurat oni nie muszą tego mówić - oni zwyczajnie rzucają takie specyficzne głupawe spojrzenie pełne niedowierzania, politowania i odrobiny kpiny. Czasami aż ma ochotę się ich zdzielić, ale wtedy człowiek przypomina sobie, że jeszcze nie tak dawno sam rzucał takie spojrzenie. I to jest właśnie największy absurd całej tej sytuacji. Zazwyczaj najgorsze zdanie o dramach mają osoby, które nigdy żadnej nie obejrzały, czyli zobaczyły tylko fragmenty lub nie widziały nawet tyle. Wiem, że my Polacy uważamy, że znamy się na wszystkim, ale muszę przyznać, że robienie za krytyka czegoś, czego nawet się nie widziało to nie lada wyczyn!
Niemniej bądźmy sprawiedliwi. Negatywna opinia, czy też stereotypy zawsze skądś się biorą, więc co takiego doprowadziło, by w świadomości ogółu koreańskie dramy były kwintesencją absurdu i produkcjami gorszego sortu? Wiecie, wydaje mi się, że to nawet nie jest wina k-dram, czy dram w ogóle, lecz całej azjatyckiej popkultury. Zastanówcie się przez chwilę, co przychodzi Wam na myśl, gdy słyszycie hasło: azjatycka popkultura. Jeszcze nie tak dawno temu, sama odpowiedziałabym na to pytanie tak: anime, japońskie teleturnieje, a po dłuższym zastanowieniu dorzuciłabym Bollywood. Tiaaa... to nie zawsze kojarzy się dobrze, bo chociaż lubię anime, to większość z nas miała z nimi kontakt tylko w dzieciństwie, więc myśli bardziej o "Czarodziejce z Księżyca", "Dragon Ball", czy "Pokemonach", niż o "Death Note" czy choćby "Vampire Knight". Bollywood można lubić lub nie, ale i tak ciężko odciąć się od wszechobecnych absurdów oraz śpiewów i tańców przy każdej okazji. Zaś japońskie teleturnieje... tego nie da się ogarnąć. Innymi słowy, absurd (by nie napisać, że miejscami również kicz) jest automatycznie pierwszym skojarzeniem na wszystko, co może pochodzić z Azji. A dramy obrywają rykoszetem.
To nie jest koreańska drama. Serio. |
Problem polega na tym, że Korea Południowa (czyli kraj produkujący k-dramy) nie jest taka, jak Japonia (z której głównie pochodzą anime i te głupawe teleturnieje), czy Indie (czyt. Bollywood). Koreańczycy mają inną mentalność, która może Was zaskoczyć. Na próżno szukać w dramach obscenicznych scen rodem z japońskich teleturniejów. Oni nawet trzymanie się za rękę uważają za coś, co nie powinno być wystawiane na widok publiczny. Nie znalazłam dramy, w której ludzie tańcują na ulicach, w autobusach, na dachach wieżowców, a śpiewają tylko na scenie. Jeśli już, to najbliżej im do anime, bo rzeczywiście niektóre bohaterki (zwłaszcza w tych starszych dramach) wydają z siebie przeraźliwe piski i zachowują się momentami groteskowo, jednak mimo wszystko należy to do rzadkości.
A to jest koreańska drama. Znajdźcie różnice między tym obrazkiem a powyższym. |
O k-dramach można powiedzieć wiele, ale z pewnością nie to, że są absurdalne (poza "Iron Manem", ale zawsze znajdzie się wyjątek od reguły). A przynajmniej nie bardziej, niż amerykańskie seriale, które nie oszukujmy się, zbyt często traktują widzów, jak idiotów i sprzedają im masę niedorzecznych rozwiązań fabularnych (a jeśli należycie do osób, które ich nie widzą, to zapewniam, że w dramach tym bardziej tego nie dostrzeżecie). Oczywiście, jak wszędzie trafiają się lepsze i gorsze produkcje, jednak biorąc pod uwagę ogół, powiedziałabym, że dramy są znacznie bardziej dopracowane fabularnie, niż seriale, do których jesteśmy przyzwyczajeni. Wbrew pozorom (czyt. pomimo licznych, przeciągłych i niesamowicie tęsknych spojrzeń) jest w nich więcej akcji, a pomysły na wątki główne niejednokrotnie są bardziej kreatywne (mała uwaga: Wiem, że jestem odpowiedzialna za trzy wpisy dotyczące schematów w dramach, ale to dotyczyło motywów pobocznych, a nie wątków głównych). Jednak przede wszystkim dramy stawiają na emocje - nie tylko te towarzyszące romansom, ale wszelkich. Od wywołania oburzenia niesprawiedliwością, przez szok, aż po rozbawienie widza. I to właśnie z tym ostatnim, czyli z koreańskim humorem bywa różnie.
Sprawdź również: Czy warto oglądać dramy? 7 powodów na nie!
Każdy naród ma inne poczucie humoru. Amerykański zazwyczaj skupia się na ciętych ripostach, brytyjski opiera się na średnio zabawnych gagach, a nasz - polski jest sarkastyczny. Koreański jest sytuacyjny i w tym przypadku rzeczywiście co niektórzy mogliby go nazwać absurdalnym. Widzicie humor niektórych koreańskich scenarzystów zatrzymał się w gimnazjum na żartach o kupie i puszczaniu bąków. Niestety czasami trafiają się żarty z dolnej półki, ale dalej wiele im brakuje do poziomu "Świata według Kiepskich". Przy okazji w każdej produkcji trafi się bohater drugoplanowy pełniący rolę klauna naczelnego i wprowadzający akcent humorystyczny, gdy całość stanie się zbyt poważna. Jest jeszcze jeden element wciskany dla żartu, ale tym razem stanowi on dla wielu całkowitą nowość - efekty dźwiękowe. W wielu produkcjach pojawia się dźwięk piszczałki (nie wiem, jak lepiej nazwać odgłos wydawany przez gryzak dla psów), szczekania, czy tego uroczego skowytu zawiedzionego szczeniaka. Wierzcie lub nie, ale dźwięk ten pojawia się, by wzmocnić wydźwięk danej sceny i podkreślić, że dany bohater jest szczęśliwy, zmartwiony, zawstydzony lub zły. Przyznaję, że początkowo sądziłam, że to mój psiak dorwał się do zabawki i długo zajęło mi zrozumienie, że Koreańczycy tak mają. Takie dźwięki mogą irytować, chociaż mnie już bawią. Nie zależnie od reakcji, to wciąż nie oznacza, że dramy są absurdalne.
Przyznaję. Duchy wyglądają w dramach absurdalnie i głupio. I wyjątkowo to mnie cieszy. |
Przy okazji warto wspomnieć, że w koreańskich dramach jest wiele rzeczy, których możemy początkowo nie zrozumieć, jednak wynika to z odmiennej kultury. Do tego zalicza się między innymi momentalnie przesłodzony urok bohaterów, którzy ciągle wszystkich serduszkują (patrzcie na powyższe zdjęcie), mają masę maskotek, ubrania dla par, czy podchodzą do wielu kwestii z większą delikatnością od nas. Akurat to zaliczam na duży plus. Do tego należy doliczyć ich wierzenia, tradycje i mitologię, bo na niej opiera się wiele wykorzystywanych postaci z dram fantasy. I okey, aktorzy grający duchy wyglądają absurdalnie, ale wolę głupkowato ucharakteryzowanego Koreańczyka, niż strasznie ucharakteryzowanego Koreańczyka, bo na bloga! Niewiele rzeczy przeraża mnie tak, jak filmowe azjatyckie zjawy (chyba tylko creepy azjatyckie dzieci z horrorów i pająki).
Istnieje jeszcze wiele momentalnie dziwnych rzeczy wynikających z różnic kulturalnych. Zbyt dużo, by wymieniać. Zwłaszcza że o mrocznej stronie Korei Południowej już pisałam i właśnie tam wymieniłam część z nich, od których przeciętnemu europejczykowi mogłaby ścierpnąć skóra. Akurat w tym przypadku mogłabym się zgodzić, że momentami ich świat bywa trudny do ogarnięcia, ale to dalej nie jest wina dram, tylko mentalności i azjatyckiej rzeczywistości, a przynajmniej tej wykreowanej przez Koreę Południową. Czy jednak inna kultura oznacza automatycznie, że coś jest absurdalne i nie warte naszego szacunku?
Każdy lubi coś innego. U nas pokazuje się środkowy palec, a u nich są palcowe serduszka. |
Podsumowując: Nie uważam, by dramy były absurdalne, choć można trafić na absurdalną produkcję, czy scenę. Takie gorsze tytuły, czy motywy trafiają się w każdym gatunku i w produkcjach każdego kraju, więc trzeba być skrajnie ograniczonym ignorantem, by oceniać ogół na podstawie wyjątków. Zwłaszcza gdy wcale nie zna się tematu. I żeby nie było - wcale nie uważam, że dramy są dla wszystkich i muszą się każdemu podobać. Nie muszą. To kwestia gustu. Tak samo nie każdy musi lubić popkulturę polską, amerykańską, francuską, czy inną. Za to wierzę, że ta koreańska nie zasłużyła sobie na pogardę, z jaką wiele osób (i to nawet ci, którzy uważają się za otwartych kulturowo) się do niej odnosi. Nie będę rzucała w nich kamieniami, bo sama jeszcze nie tak dawno temu byłam ignorantką, ale przynajmniej rozumiałam, że muszę coś poznać, by móc oceniać.
Jeśli chcecie poznać świat dram, to łapcie poradnik: Jak zacząć przygodę z koreańskimi dramami?
Ps. A z czym Wam kojarzy się azjatycka popkultura?
Ps2. Przyznajcie się, co sądziliście o koreańskich dramach, nim zaczęliście je oglądać?
Ps3. Ruszyła ankieta dla czytelników bloga, więc jeśli macie wolną chwilę i myszkę, to do dzieła! Przy okazji, jeśli chcecie się spotkać ze mną za tydzień w Krakowie, to szczegóły znajdziecie tutaj.
0 Komentarze