Ilu mężczyzn sprawiło, że szybciej zabiło Was serce? Nie jedynie tych, których naprawdę kochałyście, ale wszystkich, którzy poruszyli Wasze emocje? Spokojnie, nie musicie mi tego zdradzać, wystarczy że będziecie szczerzy względem siebie. Było ich dwóch? Pięciu? Dziesięciu? Jeśli o mnie chodzi - było ich całkiem sporo. Wielu z nich pamiętam, jak przez mgłę, bo byli jedynie krótkim zauroczeniem, po którym dziś nie pozostał ślad, jednak to nie znaczy, że nigdy nie istnieli w moim życiu.
Lara Jean (Lana Condor) miała pięciu. Do każdego z nich napisała list w czasie, gdy zauroczenie jeszcze trwało, by uporać się ze swoimi emocjami. Każdy razi sobie na swój sposób - jedni prowadzą pamiętnik, inni piszą listy, których nigdy nie wysyłają. Ważne jest to, że te listy są prywatne, pisane dla siebie, a nie do adresatów, bo nigdy nie mają zostać wysłane. Problem LJ polega na tym, że jej zostały. Jeden do kolegi z obozu. Drugi do chłopca, którego poznała w czasie symulacji ONZ. Trzeci do kolegi ze szkoły, który jest gejem. Czwarty do Petera (Noah Centineo), chłopaka jej byłej przyjaciółki, a dziś wroga. A piąty - ten najważniejszy - do jej najlepszego przyjaciela Josha (Israel Broussard), który tak się składa jest chłopakiem jej siostry, Margot (Janel Parrish).
Nie oszukujmy się, każdy czułby się zawstydzony, gdyby ktoś niepowołany przeczytał jego osobiste zapiski, zwłaszcza te osoby, którym się je poświęciło. Dodam jeszcze jedno 'zwłaszcza' - zwłaszcza, gdyby przeczytał to chłopak, którego aktualnie darzymy uczuciem, a on czuje coś do naszej siostry. Trochę słaba sytuacja. Nic więc dziwnego, że widząc nadchodzącego Josha z listem w ręku, postanawia pocałować Petera, czyli kolejnego adresata jej miłosnych wyznać, który tak się składa chwilę przedtem dał jej kosza. To musiał być cholernie udany pocałunek, skoro w jego efekcie LJ i Peter zostają parą na niby. On chcę wywołać zazdrość i powrót byłej dziewczyny, a ona pokazać wszystkim, że nie jest zakochana w ukochanym siostry. Plan dobry, jak każdy inny, prawda?
Przyznaję, że "Do wszystkich chłopców, których kochałam" oglądało się naprawdę przyjemnie i bardzo podobało mi się, że w końcu główną role w romansie młodzieżowym dostała Azjatka (specjalnie napisałam Azjatka, bo choć LJ miała być Koreanką, to grająca ją Lana jest pochodzenia wietnamskiego, ale niech już im siedzi, bo mogło być gorzej) amerykańskiego pochodzenia, bo można było tym bardzo sympatycznie zagrać. Niestety mam wrażenie, że wyszło trochę stereotypowo, czyli musiał być położony mocny nacisk na wszystkie klisze. Lara Jean jest grzeczną, ułożoną kujonką (bo wiadomo, że Azjaci to kujoni), która nie potrafi jeździć samochodem (bo wiadomo - Azjaci nie potrafią jeździć... chociaż w sumie w dramach jest tak samo, więc może akurat coś w tym jest). Niemniej przynajmniej choć trochę pochylili się nad kulturą innego kraju, nawet jeśli chodziło jedynie o koreańskie maseczki, smoothie i przypalone jedzenie, więc uznajmy to za progres.
Skoro już mniej więcej wiecie, o czym jest film, to możemy przejść do tego, czy warto go oglądać. Cóż... sądzę, że jeśli macie ochotę na jakiś lekki romans młodzieżowy i/lub chcecie obejrzeć coś w podobnym klimacie do "Love, Simon", czyli na uroczą opowieść o pierwszej miłości, zabawnej rodzinie pełnej ciepła i nieśmiałym głównym bohaterze, to "Do wszystkich chłopców, których kochałam" będzie dla Was idealne. Właściwie oba filmy są do siebie bardziej podobne, niż można byłoby przypuszczać i mam nadzieję, że będą się pojawiać kolejne. Każdy z innym głównym tematem, poruszający coś nowego w delikatny i pełen uroku sposób, a przy tym po cichu sprzedający dobre postawy/zachowania (if you know what I mean). Wiecie, że zazwyczaj popkulturowo taplam się w krwi, flakach i fantastycznych światach, więc miło było obejrzeć tak słodką produkcję.
Ps. Jeśli przez przypadek wszedł tu jakiś z moich chłopców, których "kochałam", to musiał poczuć się naprawdę zawiedziony nie znajdując miłosnego wyznania, więc: Chłopcy łapcie serduszka! 💕💕
Ps2. Pamiętacie wszystkie osoby, które kiedyś przyprawiały Was o szybsze bicie serca?
Lara Jean (Lana Condor) miała pięciu. Do każdego z nich napisała list w czasie, gdy zauroczenie jeszcze trwało, by uporać się ze swoimi emocjami. Każdy razi sobie na swój sposób - jedni prowadzą pamiętnik, inni piszą listy, których nigdy nie wysyłają. Ważne jest to, że te listy są prywatne, pisane dla siebie, a nie do adresatów, bo nigdy nie mają zostać wysłane. Problem LJ polega na tym, że jej zostały. Jeden do kolegi z obozu. Drugi do chłopca, którego poznała w czasie symulacji ONZ. Trzeci do kolegi ze szkoły, który jest gejem. Czwarty do Petera (Noah Centineo), chłopaka jej byłej przyjaciółki, a dziś wroga. A piąty - ten najważniejszy - do jej najlepszego przyjaciela Josha (Israel Broussard), który tak się składa jest chłopakiem jej siostry, Margot (Janel Parrish).
Nie oszukujmy się, każdy czułby się zawstydzony, gdyby ktoś niepowołany przeczytał jego osobiste zapiski, zwłaszcza te osoby, którym się je poświęciło. Dodam jeszcze jedno 'zwłaszcza' - zwłaszcza, gdyby przeczytał to chłopak, którego aktualnie darzymy uczuciem, a on czuje coś do naszej siostry. Trochę słaba sytuacja. Nic więc dziwnego, że widząc nadchodzącego Josha z listem w ręku, postanawia pocałować Petera, czyli kolejnego adresata jej miłosnych wyznać, który tak się składa chwilę przedtem dał jej kosza. To musiał być cholernie udany pocałunek, skoro w jego efekcie LJ i Peter zostają parą na niby. On chcę wywołać zazdrość i powrót byłej dziewczyny, a ona pokazać wszystkim, że nie jest zakochana w ukochanym siostry. Plan dobry, jak każdy inny, prawda?
Przyznaję, że "Do wszystkich chłopców, których kochałam" oglądało się naprawdę przyjemnie i bardzo podobało mi się, że w końcu główną role w romansie młodzieżowym dostała Azjatka (specjalnie napisałam Azjatka, bo choć LJ miała być Koreanką, to grająca ją Lana jest pochodzenia wietnamskiego, ale niech już im siedzi, bo mogło być gorzej) amerykańskiego pochodzenia, bo można było tym bardzo sympatycznie zagrać. Niestety mam wrażenie, że wyszło trochę stereotypowo, czyli musiał być położony mocny nacisk na wszystkie klisze. Lara Jean jest grzeczną, ułożoną kujonką (bo wiadomo, że Azjaci to kujoni), która nie potrafi jeździć samochodem (bo wiadomo - Azjaci nie potrafią jeździć... chociaż w sumie w dramach jest tak samo, więc może akurat coś w tym jest). Niemniej przynajmniej choć trochę pochylili się nad kulturą innego kraju, nawet jeśli chodziło jedynie o koreańskie maseczki, smoothie i przypalone jedzenie, więc uznajmy to za progres.
Skoro już mniej więcej wiecie, o czym jest film, to możemy przejść do tego, czy warto go oglądać. Cóż... sądzę, że jeśli macie ochotę na jakiś lekki romans młodzieżowy i/lub chcecie obejrzeć coś w podobnym klimacie do "Love, Simon", czyli na uroczą opowieść o pierwszej miłości, zabawnej rodzinie pełnej ciepła i nieśmiałym głównym bohaterze, to "Do wszystkich chłopców, których kochałam" będzie dla Was idealne. Właściwie oba filmy są do siebie bardziej podobne, niż można byłoby przypuszczać i mam nadzieję, że będą się pojawiać kolejne. Każdy z innym głównym tematem, poruszający coś nowego w delikatny i pełen uroku sposób, a przy tym po cichu sprzedający dobre postawy/zachowania (if you know what I mean). Wiecie, że zazwyczaj popkulturowo taplam się w krwi, flakach i fantastycznych światach, więc miło było obejrzeć tak słodką produkcję.
Ps. Jeśli przez przypadek wszedł tu jakiś z moich chłopców, których "kochałam", to musiał poczuć się naprawdę zawiedziony nie znajdując miłosnego wyznania, więc: Chłopcy łapcie serduszka! 💕💕
Ps2. Pamiętacie wszystkie osoby, które kiedyś przyprawiały Was o szybsze bicie serca?
0 Komentarze