Czasami myślę, że choćbyśmy dysponowali całym czasem tego świata, nie bylibyśmy w stanie zapoznać się z cały dorobkiem popkulturowym. W końcu ciągle pojawiają się nowe premiery w kinach, księgarniach, czy w telewizji lub ktoś właśnie polecił nam kolejną rzecz, którą koniecznie musimy dopisać do niekończącej się listy MUST READ/WATCH. Niestety długowieczni nie jesteśmy, a w tej określonej ilości lat, które mamy do przeżycia, nasz czas na rozrywkę jest jeszcze mocno ograniczonym. Więc czy warto w ogóle brać pod uwagę oglądanie ponownie tego samego, zamiast zdecydować się na poznanie czegoś nowego? Tu z pomocą przychodzi remake.
Jestem z tych dziwnych sentymentalnych ludzi, którzy potrafią w nieskończoność oglądać ulubione filmy i czytać wciąż te same książki (już nawet nie wspomnę, że muzykę zarzynam do znudzenia na pętli). Coroczną tradycją stało się, że jeden lipcowy miesiąc przeznaczam wyłącznie na powtórne oglądanie filmów i seriali, które kiedyś skradły mi serce. W Święta obowiązkowo puszczam jedną z trzech ulubionych bajek. W Halloween ulubiony horror. I to tyle. W ciągu całego roku są tylko trzy okazje, gdy pozwalam sobie na rewatch. Głównie dlatego, że zjadłyby mnie wyrzuty sumienia. W końcu przede mną wciąż tyle nieznanych światów, bohaterów i historii, które są żądne uwagi i mogą trafić na listę tych ulubionych! Nie można wciąż oglądać tego samego... chyba, że ktoś stworzy remake. Wtedy to zupełnie inna sytuacja!
Remake daje nam świetną wymówkę, by znów wskoczyć do świata, który polubiliśmy. Chociaż to też tak nie do końca, ponieważ bohaterowie już nie będą dokładnie tacy sami. Odegrają ich inni aktorzy, którzy będą mieli własną interpretacje. Opowiadana historia również może się w mniejszym lub większym stopniu różnić od tej, którą wcześniej poznaliśmy. Nawet klimat panujący może już nie być taki sam. Ale wiecie co? To w porządku. Naprawdę w porządku, bo jeśli tylko zechcemy to możemy puścić sobie starą wersję. Nowa może iść własnym torem. Może coś dodać, coś odjąć i coś zmienić, a my powinniśmy jej twórcom pozwolić opowiedzieć wszystko na nowo.
Dlaczego o tym piszę? Widzicie jesteśmy teraz na etapie boomu na remake'i starych seriali i bajek. Niebawem pojawią się nowe wersje takich kultowych tytułów, jak "Sabrina nastoletnia czarownica", "Czarodziejki", czy "Roswell", a już mamy "Dynastię", czy "Zagubionych w kosmosie". Od jakiegoś czasu również Disney przerabia swoje klasyczne baśnie na wersje aktorskie. I widzicie, nic z tego nie będzie takie, jak było wcześniej. Sabrina będzie mroczna, w Roswell bohaterami nie będą nastolatkowie, a Mulan nie pozna Li Shanga. Widownia podzieliła się na dwie grupy (trzy, jeśli dołączymy tych, którzy mają to gdzieś) - jedna z nich cieszy się ze zmian, a druga drży na myśl o tak drastycznych zmianach. Obie mają prawo do swojego zdania. Niemniej chciałabym zaznaczyć, że jeśli cokolwiek nie wyjdzie (czy to zmiany, czy to poziom) w nowej produkcji, to remake nie powoduje, że wcześniejszy film, serial, czy bajka zniknie i nie będziemy mogli jej obejrzeć.
Remake naprawdę niczego nam nie odbiera, jedynie daje coś dodatkowego - inną perspektywę. Jest jak świeże ciasteczko z nieco zmienioną recepturą. Pozwala nam na nowo cieszyć się historią, którą pokochaliśmy i co równie ważne, pozwala innym ją poznać. Prawda jest taka, że wiele z takich filmów jest pierwszą okazją do poznania tej historii przez wiele osób. Remaki otwierają drzwi młodszemu pokoleniu i ludziom z różnych stron świata. Sceptyczni mogą powiedzieć, ale po co, skoro zawsze można obejrzeć starszą produkcję, czy wyprodukowaną w innym regionie i to fakt. Trudne to nie jest, ale a) najpewniej nigdy o niej nie słyszeli i b) mogą nie lubić np. azjatyckiego kina (amatorzy!), czy zwyczajni staroci, bo umówmy się - wiele filmów nie przeszło próby czasu. Polećmy przykładami. Ilu z Was widziało "Nastoletniego Wolkołaka" z 1985 roku lub chociaż o nim słyszało? Podejrzewam, że znacznie mniej, niż tych którzy przebrnęli przez wszystkie sezony "Teen Wolfa" z 2011 r.. Też nie miałam pojęcia o istnieniu wcześniejszej wersji, nim MTV się nie zabrało za ten tytuł.
Wejdziemy w kino azjatyckie i kultową "Klątwę", czy "The Ring", które są remake'ami japońskich horrorów i to wcale nie starych, bo powstały odpowiednio 2 i 4 lata po swoich pierwowzorach. Dzięki amerykańskim wersjom te tytuły zasłynęły na świecie i każdy, kto chciał mógł je poznać - czy to w amerykańskiej, czy japońskiej odsłonie. Podobnie sprawa się miała z "Notatnikiem Śmierci", który może i Netflixowi kompletnie nie wyszedł, ale ludziom, którzy nie oglądali anime podobało się na tyle, by łatwiej było ich namówić na sięgnięcie po przegenialny japoński "Death Note", i może uzmysłowić, że anime to nie tylko "Dragon Ball" i "Czarodziejka z Księżyca" (która notabene także doczekała się swojej odświeżonej wersji - "Sailor Moon Crystal", chociaż ona bardziej bazuje na mandze). Kolejny przykład to "Good Doctor", który z koreańskiej dramy przerodził się również w amerykański serial pod tym samym tytułem i miejmy nadzieję, uświadomi ludziom, że dramy też są papu! Widzicie, ludzie bywają uprzedzeni i dobrze jest podać im dobre historie na tacy w takiej wersji, do jakiej są przyzwyczajeni, a przy tym trzymać kciuki, by choć część z nich sprawdziła, czy to coś fajne pochodzące z tak odległego czasu i przestrzeni, może mieć również jakieś fajne koleżanki i puf! Jeśli pyknie, to przekonają się do nowego rodzaju kina - niezależnie, czy będzie to stare kino, azjatyckie, czy inny format, jak anime, drama, bajka, serial, czy pełnometrażówka. A jeśli nie będą chcieli, to też będzie w porządku. Popkultura ma zapewniać nam dobrze spędzony czas i tylko przy okazji poszerzać nasze horyzonty.
Niemniej żeby nie było, że to działa tylko w jedną stronę. Skąd! W azjatyckim kinie też są remake'i amerykańskich, czy europejskich produkcji, jak choćby "Suits"/"W garniturach", które z serialu z nową księżniczką brytyjską, stało się koreańską dramą. Ponadto nawet koreańskie tytuły są remakowane przez Chińczyków i odwrotnie. Żeby było zabawniej aktualnie oglądam netflixową wersję "Meteor Garden", która jest chińskim remakiem starszej chińskiej dramy, która z kolei była remakiem koreańskiego „Boys Over Flowers”, które notabene również oglądałam. I choć to ostatnie nie jest czymś, do czego chciałabym kiedykolwiek wrócić, to nowa odsłona nawet przypadła mi do gustu. To bardzo fajne uczucie, gdy ogląda się coś niby identycznego, lecz mającego to magiczne coś, co sprawia, że nam się podoba! I to właśnie cały urok remaków.
Ps. Dajcie znać, jakie są Wasze ulubione remaki i na jakie nadchodzące czekacie, a przede wszystkim za co je lubicie. Dziś będziemy pozytywni!
Ps2. To już praktycznie ostatnia okazja do wypełnienia ankiety dla czytelników. Zamykam ją w ostatni dzień sierpnia, a później dokładnie analizuję i ruszam z filmikiem podsumowującym!
Remake (ang. wytwarzać coś ponownie) – termin odnoszący się do filmów, które zostały nakręcone bądź stworzone na nowo, z różnym stopniem zmian. Remakiem nie jest zazwyczaj nazywana ponowna adaptacja tego samego materiału źródłowego np. sztuki, książki, opowiadania, a jedynie film nakręcony ponownie, na podstawie tego samego, bądź do pewnego stopnia zmienionego scenariusza.
Jestem z tych dziwnych sentymentalnych ludzi, którzy potrafią w nieskończoność oglądać ulubione filmy i czytać wciąż te same książki (już nawet nie wspomnę, że muzykę zarzynam do znudzenia na pętli). Coroczną tradycją stało się, że jeden lipcowy miesiąc przeznaczam wyłącznie na powtórne oglądanie filmów i seriali, które kiedyś skradły mi serce. W Święta obowiązkowo puszczam jedną z trzech ulubionych bajek. W Halloween ulubiony horror. I to tyle. W ciągu całego roku są tylko trzy okazje, gdy pozwalam sobie na rewatch. Głównie dlatego, że zjadłyby mnie wyrzuty sumienia. W końcu przede mną wciąż tyle nieznanych światów, bohaterów i historii, które są żądne uwagi i mogą trafić na listę tych ulubionych! Nie można wciąż oglądać tego samego... chyba, że ktoś stworzy remake. Wtedy to zupełnie inna sytuacja!
Remake daje nam świetną wymówkę, by znów wskoczyć do świata, który polubiliśmy. Chociaż to też tak nie do końca, ponieważ bohaterowie już nie będą dokładnie tacy sami. Odegrają ich inni aktorzy, którzy będą mieli własną interpretacje. Opowiadana historia również może się w mniejszym lub większym stopniu różnić od tej, którą wcześniej poznaliśmy. Nawet klimat panujący może już nie być taki sam. Ale wiecie co? To w porządku. Naprawdę w porządku, bo jeśli tylko zechcemy to możemy puścić sobie starą wersję. Nowa może iść własnym torem. Może coś dodać, coś odjąć i coś zmienić, a my powinniśmy jej twórcom pozwolić opowiedzieć wszystko na nowo.
Czarodziejki stare vs nowe |
Dlaczego o tym piszę? Widzicie jesteśmy teraz na etapie boomu na remake'i starych seriali i bajek. Niebawem pojawią się nowe wersje takich kultowych tytułów, jak "Sabrina nastoletnia czarownica", "Czarodziejki", czy "Roswell", a już mamy "Dynastię", czy "Zagubionych w kosmosie". Od jakiegoś czasu również Disney przerabia swoje klasyczne baśnie na wersje aktorskie. I widzicie, nic z tego nie będzie takie, jak było wcześniej. Sabrina będzie mroczna, w Roswell bohaterami nie będą nastolatkowie, a Mulan nie pozna Li Shanga. Widownia podzieliła się na dwie grupy (trzy, jeśli dołączymy tych, którzy mają to gdzieś) - jedna z nich cieszy się ze zmian, a druga drży na myśl o tak drastycznych zmianach. Obie mają prawo do swojego zdania. Niemniej chciałabym zaznaczyć, że jeśli cokolwiek nie wyjdzie (czy to zmiany, czy to poziom) w nowej produkcji, to remake nie powoduje, że wcześniejszy film, serial, czy bajka zniknie i nie będziemy mogli jej obejrzeć.
Remake naprawdę niczego nam nie odbiera, jedynie daje coś dodatkowego - inną perspektywę. Jest jak świeże ciasteczko z nieco zmienioną recepturą. Pozwala nam na nowo cieszyć się historią, którą pokochaliśmy i co równie ważne, pozwala innym ją poznać. Prawda jest taka, że wiele z takich filmów jest pierwszą okazją do poznania tej historii przez wiele osób. Remaki otwierają drzwi młodszemu pokoleniu i ludziom z różnych stron świata. Sceptyczni mogą powiedzieć, ale po co, skoro zawsze można obejrzeć starszą produkcję, czy wyprodukowaną w innym regionie i to fakt. Trudne to nie jest, ale a) najpewniej nigdy o niej nie słyszeli i b) mogą nie lubić np. azjatyckiego kina (amatorzy!), czy zwyczajni staroci, bo umówmy się - wiele filmów nie przeszło próby czasu. Polećmy przykładami. Ilu z Was widziało "Nastoletniego Wolkołaka" z 1985 roku lub chociaż o nim słyszało? Podejrzewam, że znacznie mniej, niż tych którzy przebrnęli przez wszystkie sezony "Teen Wolfa" z 2011 r.. Też nie miałam pojęcia o istnieniu wcześniejszej wersji, nim MTV się nie zabrało za ten tytuł.
Dawno, dawno temu Scott przemieniał się w takiego wilkołaka. |
Wejdziemy w kino azjatyckie i kultową "Klątwę", czy "The Ring", które są remake'ami japońskich horrorów i to wcale nie starych, bo powstały odpowiednio 2 i 4 lata po swoich pierwowzorach. Dzięki amerykańskim wersjom te tytuły zasłynęły na świecie i każdy, kto chciał mógł je poznać - czy to w amerykańskiej, czy japońskiej odsłonie. Podobnie sprawa się miała z "Notatnikiem Śmierci", który może i Netflixowi kompletnie nie wyszedł, ale ludziom, którzy nie oglądali anime podobało się na tyle, by łatwiej było ich namówić na sięgnięcie po przegenialny japoński "Death Note", i może uzmysłowić, że anime to nie tylko "Dragon Ball" i "Czarodziejka z Księżyca" (która notabene także doczekała się swojej odświeżonej wersji - "Sailor Moon Crystal", chociaż ona bardziej bazuje na mandze). Kolejny przykład to "Good Doctor", który z koreańskiej dramy przerodził się również w amerykański serial pod tym samym tytułem i miejmy nadzieję, uświadomi ludziom, że dramy też są papu! Widzicie, ludzie bywają uprzedzeni i dobrze jest podać im dobre historie na tacy w takiej wersji, do jakiej są przyzwyczajeni, a przy tym trzymać kciuki, by choć część z nich sprawdziła, czy to coś fajne pochodzące z tak odległego czasu i przestrzeni, może mieć również jakieś fajne koleżanki i puf! Jeśli pyknie, to przekonają się do nowego rodzaju kina - niezależnie, czy będzie to stare kino, azjatyckie, czy inny format, jak anime, drama, bajka, serial, czy pełnometrażówka. A jeśli nie będą chcieli, to też będzie w porządku. Popkultura ma zapewniać nam dobrze spędzony czas i tylko przy okazji poszerzać nasze horyzonty.
Niemniej żeby nie było, że to działa tylko w jedną stronę. Skąd! W azjatyckim kinie też są remake'i amerykańskich, czy europejskich produkcji, jak choćby "Suits"/"W garniturach", które z serialu z nową księżniczką brytyjską, stało się koreańską dramą. Ponadto nawet koreańskie tytuły są remakowane przez Chińczyków i odwrotnie. Żeby było zabawniej aktualnie oglądam netflixową wersję "Meteor Garden", która jest chińskim remakiem starszej chińskiej dramy, która z kolei była remakiem koreańskiego „Boys Over Flowers”, które notabene również oglądałam. I choć to ostatnie nie jest czymś, do czego chciałabym kiedykolwiek wrócić, to nowa odsłona nawet przypadła mi do gustu. To bardzo fajne uczucie, gdy ogląda się coś niby identycznego, lecz mającego to magiczne coś, co sprawia, że nam się podoba! I to właśnie cały urok remaków.
Sprawdźcie pozostałe literki w Słowniczku Filmowym!
Ps. Dajcie znać, jakie są Wasze ulubione remaki i na jakie nadchodzące czekacie, a przede wszystkim za co je lubicie. Dziś będziemy pozytywni!
Ps2. To już praktycznie ostatnia okazja do wypełnienia ankiety dla czytelników. Zamykam ją w ostatni dzień sierpnia, a później dokładnie analizuję i ruszam z filmikiem podsumowującym!
0 Komentarze