Każda osoba czytająca książki, bądź oglądająca seriale przynajmniej raz w życiu trafiła na historię, która została nagle przerwana, ponieważ wydawnictwo, bądź stacja zdecydowała się go nie kontynuować. Znacie to? Głupie pytanie! Oczywiście, że znacie! Pytanie, jak się przed tym bronić lub jak temu zaradzić?
Kocham opowieści. Niezależnie od tego, czy to bajka snuta przez babcie, historie opowiadane przez pisarzy, odgrywane przez aktorów, czy nawet samodzielnie rozgrywane w scenariuszy gry - kocham je wszystkie! Format nie jest ważny. Często nie jest też dla mnie ważne, czy lubię bohaterów, ani czy ciekawi mnie świat, w którym rozgrywają się ich losy. Najistotniejszy dla mnie jest pomysł gawędziarza. Aby w pełni go zrozumieć i docenić zawsze jestem skupiona od początku, aż do samego końca. Nie potrafię przerywać w połowie, bo uważam to za nieuczciwe. W połowie historii bohaterowie lubią się potykać, robić głupie rzeczy, tak już jest. Błyskotliwość twórcy ocenia się po zakończeniu, gdy w końcu można zobaczyć, jak te wszystkie opisywane wydarzenia się ze sobą przeplatają dając finalny, utkany z nich wzór. Nie raz i nie dwa, pozornie słaba historia sprawiała, że mózg niemal mi eksplodował, gdy jej autor odsłaniał ostateczną kartę. Nagle mogłam ocenić wszystko przez pryzmat zakończenia i spojrzeć na całość z zupełnie innej perspektywy. Znacie to uczucie, gdy nagle ostatni fragment układanki wskakuje na swoje miejsce, nadając całości zupełnie inny wydźwięk? Dlaczego o tym piszę? Chyba po części dlatego, żeby nieprzekonanym uzmysłowić, że zakończenie jest często najważniejszą częścią opowiadanych historii i to ono decyduje, w jaki sposób je zapamiętacie.
Teraz wyobraźcie sobie, że zakończenia nie ma. I nawet nie dlatego, że twórca wybrał zakończenie otwarte, lecz z bardziej dobijającego powodu - przez pieniądze. Nie oszukujmy się, żyjemy w świecie, w którym wszystko rozbija się o pieniądze. Niska oglądalność serialu oznacza, że staje się nierentowny, a więc trzeba go zdjąć z anteny, by wstawić inny tytuł, który przyciągnie uwagę widzów i poniesie zyski z reklam. Tak samo wygląda sprawa w przypadku książek. Gdy sprzedaż jest niska, to wydanie kolejnego tomu serii wydaje się dla wydawcy nieopłacalne. Jeśli serial lub książka nie przynosi zysków, to firma nie zarobi, a jeśli nie zarobi, to po co ma się pchać niepotrzebnie w koszta? Lepiej skończyć projekt, nim przyniesie straty. Ciężko mieć do kogokolwiek pretensje o takie podejście. W końcu ani wydawcy, ani stacje telewizyjne nie są organizacjami charytatywnymi (chociaż karmienie uzależnionych geeków też powinno się do tego zaliczać!) i muszą wyjść na swoje.
Pamiętam, jak koszmarnie wściekła byłam, gdy dowiedziałam się, że wydawnictwo Prószyński i s-ka nie wyda kolejnego tomu "Dobranych". Do dziś uważam ją za jedną z najlepszych książek, jakie przeczytałam, więc całą trylogię zdecydowałam się kupić w oryginale (a nie cierpię czytać książek po angielsku! Zwłaszcza fantastyki!), bo jaki miałam wybór? Gdy EGMONT zdecydował zakończyć publikację Sagi Księżycowej po drugim tomie, także wpadłam w rozpacz i tym bardziej jestem wdzięczna wydawnictwu Papierowy Księżyc za wznowienie serii (i to od początku w tak cudownej oprawie, że mój wewnętrzny mól książkowy ślini się do tej pory). Serduszkuję ich decyzję zlitowania się nad fanami zwłaszcza w ostatnich dniach, bo w listopadzie wyjdzie "Cress", czyli tom, na który czekałam od ponad 5 lat!
W świecie serialowym też zawrzało, gdy kilka miesięcy temu zagraniczne stacje obwieściły światu, które seriale postanowiły skasować. Na Twitterze trendował #SaveLucifer zaraz po tym, gdy Fox ogłosił, że nie wyemituje kolejnych sezonów "Lucifera". Naprzeciw zdruzgotanym fanom proszącym o litość nad ulubionym serialem, wyszedł Netflix, który przygarnął diabła pod swój dach i w niedalekiej przyszłości będziemy mogli obejrzeć 4 sezon. Osobiście byłam również zdruzgotana zakończeniem "Designated Survivor", którego po drugim sezonie porzuciło Abc. Na szczęście ponownie z pomocą przyszedł Netflix. Poważnie, Netflix dla serialomaniaków jest jak rycerz na białym rumaku! Brawo Netflix! Może podrzucę Wam listę innych seriali, które powinniście uratować w wolnym czasie?
Problem w tym, że takie happy endy nie zdarzają się często, a tacy rycerze, jak Papierowy Księżyc, czy Netflix nie mogą ratować wszystkich porzuconych tytułów. Dlatego nie obejrzę dalszych lasów bohaterów z "Rodziny Warrnerów", "Eastwick", "Witches of East End", czy nawet "9 żyć Chloe King", ani trzeci tom "Niezwyciężonej" poznam jedynie, gdy zakupie tom w oryginale i przeczytam po angielsku. Może to infantylne, ale mam o to żal. Z jednej strony rozumiem rozumiem powody, dla których serie i seriale zostały porzucone, ale z drugiej czuje, że wydawnictwo/stacja zostawiła mnie na lodzie. Najpierw na wszelkie sposoby kusili ciekawą historią, by już po chwili ją przerwać pozostawiając mnie - nas z niczym. Znaczy już dawno zrozumiałam, że jestem popkulturowo przeklęta i zawsze, gdy zakocham się w jakimś tasiemcu, to wielki pan w stacji postanawia podpisać wyrok śmierci serialu.
Niemniej doszłam do etapu, w którym jako bloger zaczęłam się zastanawiać, czy w ogóle jest sens, żebym pisała Wam o czymś, co zostało porzucone i nigdy nie zostanie zakończone. Osobiście nie żałuję, że obejrzałam wcześniej wspomnianą "Rodzinę Warrnerów", "Chasing Life", czy inny anulowany serial, bo zazwyczaj dobrze się przy nich bawiłam i urzekła mnie koncepcja. Coś z pomysłu twórców we mnie zostało i pozwoliło zastanowić się nad opisywanymi problemami. Żałuję za to, że zostałam zdradzona przez stacje i nie poznam zakończenia tych historii. Dlatego nigdy nie wiem, czy narażać na to Was. Pomyślcie tylko, że czytacie o świetnie zapowiadającym się serialu, w który podjął się ciężkiego tematu, opowiadając historię rodziny, w której młody chłopiec został porwany, zdaniem większości przez pedofila z sąsiedztwa, jednak po latach wraca, a pedofil okazuje się niewinny. Albo inny przykład serialu, w którym w niedalekiej przyszłości ludzkość musi zmierzyć się z wizją wyginięcia naszego gatunku, ponieważ z nieznanych przyczyn kobiety przestały rodzić dzieci. Cudem, a raczej przez przypadek, udaje się stworzyć 100 embrionów, które stanowią jedyną nadzieję dla przetrwania naszego gatunku, ale komu je powierzyć? Politycy wpadają na pomysł urządzenia loterii, a przyszłe matki mają być nieustannie monitorowane przez czujne oko kamer.
Przyznajcie, że to nietypowe historie, więc tym bardziej może zaciekawić to, jak się skończą, prawda? Więc opiszę Wam takie tytuły, dodam, jak dobry był nie tylko pomysł, ale również wykonanie. Pozachwycam się, a na koniec dodam, że tak właściwie serial został porzucony przez stacje, więc zakończenie nie istnieje. I co? Mielibyście do mnie żal? Właściwie do tej pory tak robiłam i niemal nikt się nie skarżył, ale kto wie ile laleczek voodoo z podobizną Gosiarelli powstało, gdy nie patrzyłam?
Z kolei jako widz i czytelnik coraz częściej łapię się na tym, że z dużym wahaniem zabieram się za nowości, które nie są od Netflixa (uwierzycie, że Netflix nie zapłacił mi za te wszystkie miłe słowa?! Shame on you, Netflix!), bo nie chcę zaczynać czegoś, co może zostać w dowolnej chwili przerwane. Za premiery nowych serii książkowych też się nie biorę, dopóki nie widzę wydanych przynajmniej dwóch - trzech tomów. Takie podejście wydaje mi się bezpieczniejsze. Problem polega na tym, że na szerszej skali tworzy błędne koło:
W idealnym świecie taka sytuacja nie miałaby miejsca, ale nie żyjemy w idealnym świecie, więc musimy stanąć przed wyborem, czy warto zaryzykować. Nie znam odpowiedzi. Myślę nawet, że właściwa odpowiedź nie istnieje. Dlatego warto byłoby się zastanowić, jak można byłoby poprawić sytuację. I myślę, że przynajmniej w przypadku rynku wydawniczego znalazłam rozwiązanie (choć może nie idealne). Jeśli jesteście molami książkowymi, to z pewnością słyszeliście o akcjach wydawniczych Moondrive Shopu. Jeśli nie, to już wyjaśniam. Rok temu wraz z premierą Folderów Illuminae (podrzucam video-recenzje "Illuminae" i blogową recenzje "Geminy") wydawnictwo Moondrive zapoczątkowało oddawanie decyzji o wydaniu niektórych ze swoich książek w ręce czytelników. Oznacza to dokładnie tyle, że pozwolili nam kupować dany tytuł w preorderze, jednocześnie wyznaczając próg finansowy, który musi zostać osiągnięty, by książka została wydana. Jeśli próg nie został osiągnięty, książka nie została wydana, a pieniądze wracały na konta czytelników.
Przyznaję, że jestem ogromną fanką tych akcji (chociaż widzę drobne błędy, które mogliby poprawić, by wszystko działało lepiej) i widzę w nich ogromny potencjał dla serii, których kontynuowanie innym wydawnictwom wydają się nieopłacalne. Może dobrym pomysłem byłoby oddawanie losów tomów książkowych serii w ręce czytelników, zamiast je porzucać? Istnieje spore prawdopodobieństwo, że większość z nich nie mimo wszystko nie doczeka się druku, jednak inne mogą pozytywnie zaskoczyć. Co ważniejsze, takie wydawnictwo zyska wizerunkowo, bo my-czytelnicy nie będziemy mogli ich obwiniać za zostawienie nas na lodzie. W końcu dadzą nam szansę się wykazać, zamiast zamykać drzwi przed nosem, a ostatecznie sami będziemy sobie winni, jeśli akcja nie zakończy się sukcesem. Just sayin.
Ps. Dajcie znać co o tym myślicie, a także śmiało możecie pomarudzić o seriach, których przerwanie Was dobiło. Przy okazji dajcie znać, czy powinnam się nad Wami zlitować i nie publikować tekstów o anulowanych serialach.
Ps2. Przy okazji obiecuję, że jeśli w przyszłości napiszę książkę, to jej zakończenie wydam choćby na blogu, bo w przeciwnym razie wyrzuty sumienia nie pozwolą mi spać!
Dlaczego zakończenie jest takie ważne?
Kocham opowieści. Niezależnie od tego, czy to bajka snuta przez babcie, historie opowiadane przez pisarzy, odgrywane przez aktorów, czy nawet samodzielnie rozgrywane w scenariuszy gry - kocham je wszystkie! Format nie jest ważny. Często nie jest też dla mnie ważne, czy lubię bohaterów, ani czy ciekawi mnie świat, w którym rozgrywają się ich losy. Najistotniejszy dla mnie jest pomysł gawędziarza. Aby w pełni go zrozumieć i docenić zawsze jestem skupiona od początku, aż do samego końca. Nie potrafię przerywać w połowie, bo uważam to za nieuczciwe. W połowie historii bohaterowie lubią się potykać, robić głupie rzeczy, tak już jest. Błyskotliwość twórcy ocenia się po zakończeniu, gdy w końcu można zobaczyć, jak te wszystkie opisywane wydarzenia się ze sobą przeplatają dając finalny, utkany z nich wzór. Nie raz i nie dwa, pozornie słaba historia sprawiała, że mózg niemal mi eksplodował, gdy jej autor odsłaniał ostateczną kartę. Nagle mogłam ocenić wszystko przez pryzmat zakończenia i spojrzeć na całość z zupełnie innej perspektywy. Znacie to uczucie, gdy nagle ostatni fragment układanki wskakuje na swoje miejsce, nadając całości zupełnie inny wydźwięk? Dlaczego o tym piszę? Chyba po części dlatego, żeby nieprzekonanym uzmysłowić, że zakończenie jest często najważniejszą częścią opowiadanych historii i to ono decyduje, w jaki sposób je zapamiętacie.
Teraz wyobraźcie sobie, że zakończenia nie ma. I nawet nie dlatego, że twórca wybrał zakończenie otwarte, lecz z bardziej dobijającego powodu - przez pieniądze. Nie oszukujmy się, żyjemy w świecie, w którym wszystko rozbija się o pieniądze. Niska oglądalność serialu oznacza, że staje się nierentowny, a więc trzeba go zdjąć z anteny, by wstawić inny tytuł, który przyciągnie uwagę widzów i poniesie zyski z reklam. Tak samo wygląda sprawa w przypadku książek. Gdy sprzedaż jest niska, to wydanie kolejnego tomu serii wydaje się dla wydawcy nieopłacalne. Jeśli serial lub książka nie przynosi zysków, to firma nie zarobi, a jeśli nie zarobi, to po co ma się pchać niepotrzebnie w koszta? Lepiej skończyć projekt, nim przyniesie straty. Ciężko mieć do kogokolwiek pretensje o takie podejście. W końcu ani wydawcy, ani stacje telewizyjne nie są organizacjami charytatywnymi (chociaż karmienie uzależnionych geeków też powinno się do tego zaliczać!) i muszą wyjść na swoje.
Tylko co z nami?!
Pamiętam, jak koszmarnie wściekła byłam, gdy dowiedziałam się, że wydawnictwo Prószyński i s-ka nie wyda kolejnego tomu "Dobranych". Do dziś uważam ją za jedną z najlepszych książek, jakie przeczytałam, więc całą trylogię zdecydowałam się kupić w oryginale (a nie cierpię czytać książek po angielsku! Zwłaszcza fantastyki!), bo jaki miałam wybór? Gdy EGMONT zdecydował zakończyć publikację Sagi Księżycowej po drugim tomie, także wpadłam w rozpacz i tym bardziej jestem wdzięczna wydawnictwu Papierowy Księżyc za wznowienie serii (i to od początku w tak cudownej oprawie, że mój wewnętrzny mól książkowy ślini się do tej pory). Serduszkuję ich decyzję zlitowania się nad fanami zwłaszcza w ostatnich dniach, bo w listopadzie wyjdzie "Cress", czyli tom, na który czekałam od ponad 5 lat!
Przykład happy endu, czyli tak w całości będzie wyglądać nowe, kompletne wydanie Sagi Księżycowej! |
W świecie serialowym też zawrzało, gdy kilka miesięcy temu zagraniczne stacje obwieściły światu, które seriale postanowiły skasować. Na Twitterze trendował #SaveLucifer zaraz po tym, gdy Fox ogłosił, że nie wyemituje kolejnych sezonów "Lucifera". Naprzeciw zdruzgotanym fanom proszącym o litość nad ulubionym serialem, wyszedł Netflix, który przygarnął diabła pod swój dach i w niedalekiej przyszłości będziemy mogli obejrzeć 4 sezon. Osobiście byłam również zdruzgotana zakończeniem "Designated Survivor", którego po drugim sezonie porzuciło Abc. Na szczęście ponownie z pomocą przyszedł Netflix. Poważnie, Netflix dla serialomaniaków jest jak rycerz na białym rumaku! Brawo Netflix! Może podrzucę Wam listę innych seriali, które powinniście uratować w wolnym czasie?
Problem w tym, że takie happy endy nie zdarzają się często, a tacy rycerze, jak Papierowy Księżyc, czy Netflix nie mogą ratować wszystkich porzuconych tytułów. Dlatego nie obejrzę dalszych lasów bohaterów z "Rodziny Warrnerów", "Eastwick", "Witches of East End", czy nawet "9 żyć Chloe King", ani trzeci tom "Niezwyciężonej" poznam jedynie, gdy zakupie tom w oryginale i przeczytam po angielsku. Może to infantylne, ale mam o to żal. Z jednej strony rozumiem rozumiem powody, dla których serie i seriale zostały porzucone, ale z drugiej czuje, że wydawnictwo/stacja zostawiła mnie na lodzie. Najpierw na wszelkie sposoby kusili ciekawą historią, by już po chwili ją przerwać pozostawiając mnie - nas z niczym. Znaczy już dawno zrozumiałam, że jestem popkulturowo przeklęta i zawsze, gdy zakocham się w jakimś tasiemcu, to wielki pan w stacji postanawia podpisać wyrok śmierci serialu.
Czy jest sens poznawać urwane historie?
Niemniej doszłam do etapu, w którym jako bloger zaczęłam się zastanawiać, czy w ogóle jest sens, żebym pisała Wam o czymś, co zostało porzucone i nigdy nie zostanie zakończone. Osobiście nie żałuję, że obejrzałam wcześniej wspomnianą "Rodzinę Warrnerów", "Chasing Life", czy inny anulowany serial, bo zazwyczaj dobrze się przy nich bawiłam i urzekła mnie koncepcja. Coś z pomysłu twórców we mnie zostało i pozwoliło zastanowić się nad opisywanymi problemami. Żałuję za to, że zostałam zdradzona przez stacje i nie poznam zakończenia tych historii. Dlatego nigdy nie wiem, czy narażać na to Was. Pomyślcie tylko, że czytacie o świetnie zapowiadającym się serialu, w który podjął się ciężkiego tematu, opowiadając historię rodziny, w której młody chłopiec został porwany, zdaniem większości przez pedofila z sąsiedztwa, jednak po latach wraca, a pedofil okazuje się niewinny. Albo inny przykład serialu, w którym w niedalekiej przyszłości ludzkość musi zmierzyć się z wizją wyginięcia naszego gatunku, ponieważ z nieznanych przyczyn kobiety przestały rodzić dzieci. Cudem, a raczej przez przypadek, udaje się stworzyć 100 embrionów, które stanowią jedyną nadzieję dla przetrwania naszego gatunku, ale komu je powierzyć? Politycy wpadają na pomysł urządzenia loterii, a przyszłe matki mają być nieustannie monitorowane przez czujne oko kamer.
Gdybym takie napisy zaczęły się pojawiać na drzwiach domów pracowników stacji telewizyjnych, to wiedzcie, że jestem niewinna! |
Przyznajcie, że to nietypowe historie, więc tym bardziej może zaciekawić to, jak się skończą, prawda? Więc opiszę Wam takie tytuły, dodam, jak dobry był nie tylko pomysł, ale również wykonanie. Pozachwycam się, a na koniec dodam, że tak właściwie serial został porzucony przez stacje, więc zakończenie nie istnieje. I co? Mielibyście do mnie żal? Właściwie do tej pory tak robiłam i niemal nikt się nie skarżył, ale kto wie ile laleczek voodoo z podobizną Gosiarelli powstało, gdy nie patrzyłam?
Popyt, podaż i szansa na poprawę sytuacji
Z kolei jako widz i czytelnik coraz częściej łapię się na tym, że z dużym wahaniem zabieram się za nowości, które nie są od Netflixa (uwierzycie, że Netflix nie zapłacił mi za te wszystkie miłe słowa?! Shame on you, Netflix!), bo nie chcę zaczynać czegoś, co może zostać w dowolnej chwili przerwane. Za premiery nowych serii książkowych też się nie biorę, dopóki nie widzę wydanych przynajmniej dwóch - trzech tomów. Takie podejście wydaje mi się bezpieczniejsze. Problem polega na tym, że na szerszej skali tworzy błędne koło:
Wydawca rzuca nowość na rynek → my (z obawy przed brakiem zakończenia) nie kupujemy → wydawca nie zarabia → porzuca tytuł (nie poznajemy zakończenia) → obrażamy się, więc gdy wydawca znów rzuca nowość na rynek → nie kupujemy.
W idealnym świecie taka sytuacja nie miałaby miejsca, ale nie żyjemy w idealnym świecie, więc musimy stanąć przed wyborem, czy warto zaryzykować. Nie znam odpowiedzi. Myślę nawet, że właściwa odpowiedź nie istnieje. Dlatego warto byłoby się zastanowić, jak można byłoby poprawić sytuację. I myślę, że przynajmniej w przypadku rynku wydawniczego znalazłam rozwiązanie (choć może nie idealne). Jeśli jesteście molami książkowymi, to z pewnością słyszeliście o akcjach wydawniczych Moondrive Shopu. Jeśli nie, to już wyjaśniam. Rok temu wraz z premierą Folderów Illuminae (podrzucam video-recenzje "Illuminae" i blogową recenzje "Geminy") wydawnictwo Moondrive zapoczątkowało oddawanie decyzji o wydaniu niektórych ze swoich książek w ręce czytelników. Oznacza to dokładnie tyle, że pozwolili nam kupować dany tytuł w preorderze, jednocześnie wyznaczając próg finansowy, który musi zostać osiągnięty, by książka została wydana. Jeśli próg nie został osiągnięty, książka nie została wydana, a pieniądze wracały na konta czytelników.
Projekt zakończony sukcesem w 320%! |
Przyznaję, że jestem ogromną fanką tych akcji (chociaż widzę drobne błędy, które mogliby poprawić, by wszystko działało lepiej) i widzę w nich ogromny potencjał dla serii, których kontynuowanie innym wydawnictwom wydają się nieopłacalne. Może dobrym pomysłem byłoby oddawanie losów tomów książkowych serii w ręce czytelników, zamiast je porzucać? Istnieje spore prawdopodobieństwo, że większość z nich nie mimo wszystko nie doczeka się druku, jednak inne mogą pozytywnie zaskoczyć. Co ważniejsze, takie wydawnictwo zyska wizerunkowo, bo my-czytelnicy nie będziemy mogli ich obwiniać za zostawienie nas na lodzie. W końcu dadzą nam szansę się wykazać, zamiast zamykać drzwi przed nosem, a ostatecznie sami będziemy sobie winni, jeśli akcja nie zakończy się sukcesem. Just sayin.
Ps. Dajcie znać co o tym myślicie, a także śmiało możecie pomarudzić o seriach, których przerwanie Was dobiło. Przy okazji dajcie znać, czy powinnam się nad Wami zlitować i nie publikować tekstów o anulowanych serialach.
Ps2. Przy okazji obiecuję, że jeśli w przyszłości napiszę książkę, to jej zakończenie wydam choćby na blogu, bo w przeciwnym razie wyrzuty sumienia nie pozwolą mi spać!
0 Komentarze