Sabrina jest jedną z najbardziej rozpoznawalnych czarownic, a przynajmniej dla tych, którzy jak ja wychowywali się na sitcomie "Sabrina - nastoletnia czarownica". Po prawdzie niewiele z niego pamiętam (poza tym, że mnie nie bawił), ale niezmiernie ucieszyłam się, gdy Netflix zapowiedział nową odsłonę serialu w mrocznej wersji znanej z oryginalnych komiksów. Czy rzeczywiście wyszło strasznie?
Sabrina jest mieszańcem - pół-czarownicą i pół-człowiekiem, która prowadzi życie niemal typowej śmiertelniczki, jednak w dniu szesnastych urodzin wszystko ma się zmienić. Dzięki wpisaniu się do Księgi Bestii ma zyskać pełnie mocy i rozpocząć naukę w prestiżowej szkole czarownic, tym samym porzucić swoje dotychczasowe życie. Niby nie ma wyboru, a jednak im bliżej urodzin, tym większe ma wątpliwości względem oddania duszy diabłu.
Zastanawia mnie jedna rzecz - główny wątek, czyli niechęć Sabriny do wpisania się do Księgi Bestii. Nie zrozumcie mnie źle, Sama też miałabym spory problem z oddaniem duszy diabłu, ale mnie, jak większość osób posługujących się naszym językiem, wychowano na człowieko-katoliczkę, a nie czarownicę-satanistkę, na którą z założenia miała być wychowywana główna bohaterka serialu! Już wyjaśniam o co mi chodzi. W przeciwieństwie do sitcomu z lat '90, nowa Sabrina nie dowiaduje się nagle, że w jej żyłach płynie krew czarownicy, lecz wie o swoim pochodzeniu i istnieniu magii od zawsze. Wychowywały ją dwie czarownice, w tym jedna bardzo mocno oddana Kościołowi Nocy i wierze w Księcia Ciemności, a jednak Sabrina w większości scen kompletnie nie ma pojęcia o obrzędach, historii i tradycjach związanych z ich wiarą. Reaguje na kanibalizm tak jak typowy śmiertelnik, który ma do czynienia zjadaniem ludzi po raz pierwszy, choć jej ciotka podjada klientów ich rodzinnego zakładu pogrzebowego. Nie wierzę, że tylko mnie jej zachowanie i ciągłe zaskoczenie wydaje się nielogiczne i kompletnie bez sensu. Nawet kompletna ignorancja nie tłumaczy większości sytuacji, które widzimy w pierwszym sezonie.
Niby rozumiem, że z kompletnie niezrozumiałego powodu jej ciotki zapisały ją do szkoły śmiertelników, zamiast posłać do... właściwie nie wiem gdzie konkretnie, ale jestem przekonana, że jeśli nie do Hogwartu, to na pewno istnieje jakaś magiczna alternatywa, bo pozostałe serialowe nastoletnie czarownice zachowują się, jakby widziały śmiertelnych pierwszy raz na oczy i bały się, że mogą czymś zarażać. Ale okey, Sabrina chodziła do szkoły śmiertelników i to z nimi się zaprzyjaźniła oraz wśród nich znalazła chłopaka, a jej ciotki uznały, że to żaden problem i ich bratanica z pewnością ot tak wszystko rzuci w diabły, gdy skończy szesnaści lat? Czy one są głupie? Wybaczcie, to głupie pytanie. Oczywiście, że są i nie mają za grosz wyobraźni. Tylko to nie zmienia faktu, że dostaliśmy historie, która opiera wszystkie swoje wątki na totalnym nonsensie.
Odnośnie samej głównej bohaterki mam dość mieszane uczucia. Z jednej strony jej przez nieustanne zaskoczenie obyczajami panującymi wśród czarownic, ułatwia twórcą tłumaczenie nam-widzom zasad rządzącym magicznym światem. Dodatkowo Sabrina na wszystko reaguje jak człowiek, więc teoretycznie dzięki temu powinniśmy z łatwością się z nią utożsamić. Niemniej osobiście wcale się z nią nieutożsamiam, ani nie czuję względem niej sympatii. Zachowuje się zbyt infantylnie, samolubnie i egocentrycznie w irytującym znaczeniu tego słowa. Naprawdę ta dziewczyna jest przekonana, że zawsze ma racje. Spoiler: nie ma!
Z drugiej strony bardzo podoba mi się Kiernan Shipka w tej roli. Aktorka naprawdę nieźle się spisała i mimo wszystkiego, co napisałam powyżej, stworzyła interesującą postać, którą może i ma się ochotę zdzielić po głowie, ale również przyjemnie ogląda się jej przygody. Niemniej wolę innych bohaterów, na przykład ciotkę Zeldę (Miranda Otto), ciotkę Hildę (Lucy Davis) oraz Ambrose'a (Chance Perdomo). Dodatkowo niesamowicie intrygującą postacią jest również Lilith, czyli podrabiana pani Wardell (Michelle Gomez) oraz wiążę ogromnę nadzieję z Nickiem (Gavin Leatherwood). Wychodzi na to, że wolę magiczne postacie od śmiertelnych, choć i te i te są niesamowicie przerysowane, zresztą tak jak i postacie w "Riverdale", ale kompletnie mnie to nie dziwi, skoro za obie produkcje odpowiedają ci sami ludzie.
Podobna jest również oprawa obu seriali. Niby zarówno Greendale i Riverdale są stylizowane na małe amerykańskie miasteczka z lat '60 ubiegłego wieku, jednak nie dajcie się nabrać. Akcja jest osadzona w czasach współczesnych (uważnie przyglądałam się wszystkim znakom i już w drugim odcinku Ambrose wspomina internet, a Harvey ma komórkę). Niemniej podoba mi się taka nieoczywistość i oderwanie od realiów naszych czasów.
Przejdźmy jednak do odpowiedzi na najważniejsze pytanie, czyli czy Sabrina rzeczywiście wyszła mroczna? I tak i nie. Nie ulega wątpliwości, że zniknęła cukierkowatość znana z sitcomu, a to ogromna zmiana - są orgie, kanibalizm, nekromancja, pseudo-zombie i trupy padają. Brzmi przerażająco, prawda? Problem w tym, że takie nie jest podczas oglądania. Trupy wracają do życia, zombie nie zjada ludzi, a orgie są w ubraniu. Może jestem już mocno skrzywiona przez oglądanie na ekranie zbyt dużej ilości sztucznej krwi w horrorach, ale dla mnie "Chilling Adventures of Sabrina" to kino niemal familijne i bardziej przypomina mi Scooby'ego Doo, niż horror z kategorią wiekową R. Po prawdzie, gdyby ta wersja przygód Sabriny wyszła w latach '90, to z pewnością zostałaby uznana za mocny i przerażający serial. Współcześnie w "Chirurgach" widzimy więcej flaków (chociaż w "Chirurgach" jest ich nieraz więcej, niż w przyzwoitym horrorze, więc to chyba zły przykład). Niemniej chyba chodziło o to, by stworzyć pseudohorror dla nastolatków, więc nie mogę narzekać, czy uznawać tego za minus. Niemniej nie zrozumcie mnie źle. Uważam, że nowa odsłona Sabriny z satanistycznymi rytuałami i nieco straszniejszą otoczką wiele zyskała i wypełniła niszę dla mniej cukierkowych seriali paranormalnych, ale liczyłam na coś mocniejszego. Zwyczajnie mam wrażenie, że osoby, które liczą na coś bardziej przerażającego mogą się rozczarować, a ci którzy za horrorami nie przepadają i tak będą mieć takich scen zbyt wiele.
Z powyższego może to nie wynikać, jednak mimo wad, serial uznaję za dobry i godny polecenia. Dobrze się go ogląda, wciąga, ciekawi i jest ładnie zrobiony. To duże plusy. Choć po prawdzie uznaje "Chilling Adventures of Sabrina" za świetny wstęp do właściwej części historii, którą mam nadzieję zobaczyć w kolejnych sezonach. Ta produkcja ma spory potencjał i jeśli nie zmarnują go tak, jak w "Riverdale" to będziemy mieć naprawdę fajny serial o czarownicach.
Ps. Jaki stary serial chcielibyście zobaczyć w nowej, mroczniejszej odsłonie?
Sabrina jest mieszańcem - pół-czarownicą i pół-człowiekiem, która prowadzi życie niemal typowej śmiertelniczki, jednak w dniu szesnastych urodzin wszystko ma się zmienić. Dzięki wpisaniu się do Księgi Bestii ma zyskać pełnie mocy i rozpocząć naukę w prestiżowej szkole czarownic, tym samym porzucić swoje dotychczasowe życie. Niby nie ma wyboru, a jednak im bliżej urodzin, tym większe ma wątpliwości względem oddania duszy diabłu.
Nie chce Ci się czytać? Obejrzyj!
Zastanawia mnie jedna rzecz - główny wątek, czyli niechęć Sabriny do wpisania się do Księgi Bestii. Nie zrozumcie mnie źle, Sama też miałabym spory problem z oddaniem duszy diabłu, ale mnie, jak większość osób posługujących się naszym językiem, wychowano na człowieko-katoliczkę, a nie czarownicę-satanistkę, na którą z założenia miała być wychowywana główna bohaterka serialu! Już wyjaśniam o co mi chodzi. W przeciwieństwie do sitcomu z lat '90, nowa Sabrina nie dowiaduje się nagle, że w jej żyłach płynie krew czarownicy, lecz wie o swoim pochodzeniu i istnieniu magii od zawsze. Wychowywały ją dwie czarownice, w tym jedna bardzo mocno oddana Kościołowi Nocy i wierze w Księcia Ciemności, a jednak Sabrina w większości scen kompletnie nie ma pojęcia o obrzędach, historii i tradycjach związanych z ich wiarą. Reaguje na kanibalizm tak jak typowy śmiertelnik, który ma do czynienia zjadaniem ludzi po raz pierwszy, choć jej ciotka podjada klientów ich rodzinnego zakładu pogrzebowego. Nie wierzę, że tylko mnie jej zachowanie i ciągłe zaskoczenie wydaje się nielogiczne i kompletnie bez sensu. Nawet kompletna ignorancja nie tłumaczy większości sytuacji, które widzimy w pierwszym sezonie.
Niby rozumiem, że z kompletnie niezrozumiałego powodu jej ciotki zapisały ją do szkoły śmiertelników, zamiast posłać do... właściwie nie wiem gdzie konkretnie, ale jestem przekonana, że jeśli nie do Hogwartu, to na pewno istnieje jakaś magiczna alternatywa, bo pozostałe serialowe nastoletnie czarownice zachowują się, jakby widziały śmiertelnych pierwszy raz na oczy i bały się, że mogą czymś zarażać. Ale okey, Sabrina chodziła do szkoły śmiertelników i to z nimi się zaprzyjaźniła oraz wśród nich znalazła chłopaka, a jej ciotki uznały, że to żaden problem i ich bratanica z pewnością ot tak wszystko rzuci w diabły, gdy skończy szesnaści lat? Czy one są głupie? Wybaczcie, to głupie pytanie. Oczywiście, że są i nie mają za grosz wyobraźni. Tylko to nie zmienia faktu, że dostaliśmy historie, która opiera wszystkie swoje wątki na totalnym nonsensie.
Odnośnie samej głównej bohaterki mam dość mieszane uczucia. Z jednej strony jej przez nieustanne zaskoczenie obyczajami panującymi wśród czarownic, ułatwia twórcą tłumaczenie nam-widzom zasad rządzącym magicznym światem. Dodatkowo Sabrina na wszystko reaguje jak człowiek, więc teoretycznie dzięki temu powinniśmy z łatwością się z nią utożsamić. Niemniej osobiście wcale się z nią nieutożsamiam, ani nie czuję względem niej sympatii. Zachowuje się zbyt infantylnie, samolubnie i egocentrycznie w irytującym znaczeniu tego słowa. Naprawdę ta dziewczyna jest przekonana, że zawsze ma racje. Spoiler: nie ma!
Z drugiej strony bardzo podoba mi się Kiernan Shipka w tej roli. Aktorka naprawdę nieźle się spisała i mimo wszystkiego, co napisałam powyżej, stworzyła interesującą postać, którą może i ma się ochotę zdzielić po głowie, ale również przyjemnie ogląda się jej przygody. Niemniej wolę innych bohaterów, na przykład ciotkę Zeldę (Miranda Otto), ciotkę Hildę (Lucy Davis) oraz Ambrose'a (Chance Perdomo). Dodatkowo niesamowicie intrygującą postacią jest również Lilith, czyli podrabiana pani Wardell (Michelle Gomez) oraz wiążę ogromnę nadzieję z Nickiem (Gavin Leatherwood). Wychodzi na to, że wolę magiczne postacie od śmiertelnych, choć i te i te są niesamowicie przerysowane, zresztą tak jak i postacie w "Riverdale", ale kompletnie mnie to nie dziwi, skoro za obie produkcje odpowiedają ci sami ludzie.
Podobna jest również oprawa obu seriali. Niby zarówno Greendale i Riverdale są stylizowane na małe amerykańskie miasteczka z lat '60 ubiegłego wieku, jednak nie dajcie się nabrać. Akcja jest osadzona w czasach współczesnych (uważnie przyglądałam się wszystkim znakom i już w drugim odcinku Ambrose wspomina internet, a Harvey ma komórkę). Niemniej podoba mi się taka nieoczywistość i oderwanie od realiów naszych czasów.
Przejdźmy jednak do odpowiedzi na najważniejsze pytanie, czyli czy Sabrina rzeczywiście wyszła mroczna? I tak i nie. Nie ulega wątpliwości, że zniknęła cukierkowatość znana z sitcomu, a to ogromna zmiana - są orgie, kanibalizm, nekromancja, pseudo-zombie i trupy padają. Brzmi przerażająco, prawda? Problem w tym, że takie nie jest podczas oglądania. Trupy wracają do życia, zombie nie zjada ludzi, a orgie są w ubraniu. Może jestem już mocno skrzywiona przez oglądanie na ekranie zbyt dużej ilości sztucznej krwi w horrorach, ale dla mnie "Chilling Adventures of Sabrina" to kino niemal familijne i bardziej przypomina mi Scooby'ego Doo, niż horror z kategorią wiekową R. Po prawdzie, gdyby ta wersja przygód Sabriny wyszła w latach '90, to z pewnością zostałaby uznana za mocny i przerażający serial. Współcześnie w "Chirurgach" widzimy więcej flaków (chociaż w "Chirurgach" jest ich nieraz więcej, niż w przyzwoitym horrorze, więc to chyba zły przykład). Niemniej chyba chodziło o to, by stworzyć pseudohorror dla nastolatków, więc nie mogę narzekać, czy uznawać tego za minus. Niemniej nie zrozumcie mnie źle. Uważam, że nowa odsłona Sabriny z satanistycznymi rytuałami i nieco straszniejszą otoczką wiele zyskała i wypełniła niszę dla mniej cukierkowych seriali paranormalnych, ale liczyłam na coś mocniejszego. Zwyczajnie mam wrażenie, że osoby, które liczą na coś bardziej przerażającego mogą się rozczarować, a ci którzy za horrorami nie przepadają i tak będą mieć takich scen zbyt wiele.
Z powyższego może to nie wynikać, jednak mimo wad, serial uznaję za dobry i godny polecenia. Dobrze się go ogląda, wciąga, ciekawi i jest ładnie zrobiony. To duże plusy. Choć po prawdzie uznaje "Chilling Adventures of Sabrina" za świetny wstęp do właściwej części historii, którą mam nadzieję zobaczyć w kolejnych sezonach. Ta produkcja ma spory potencjał i jeśli nie zmarnują go tak, jak w "Riverdale" to będziemy mieć naprawdę fajny serial o czarownicach.
Sprawdź również: Recenzję drugiego sezonu Sabriny
Ps. Jaki stary serial chcielibyście zobaczyć w nowej, mroczniejszej odsłonie?
0 Komentarze