Looking For Anything Specific?

Header Ads

True Story Atlantydy, czyli dawno temu w zaginionym lądzie


„Atlantyda. Zaginiony ląd” z 2001 roku to jedna z najbardziej niedocenianych animacji Disneya. Do jej największych zalet możemy zaliczyć intrygującą tematykę i genialny klimat tajemniczego zaginionego lądu. Do tego należy doliczyć zróżnicowanych bohaterów podróżujących przez krainy, których wygląd zapiera dech w piersiach, a w tym duża zasługa rysownika Mike'a Mignola. Niestety nawet dzięki tym zaletom „Atlantyda” nie zyskała popularności wśród zagranicznych recenzentów i widzów. Za to wpadła w oko fanów produkcji, na których najprawdopodobniej bazował Disney.


Nadia vs Atlantyda


Disney utrzymuje, że w scenariuszu nawiązuje do powieści Juliusza Verne'a, zaś graficzną inspirację czerpał z „Podróży do wnętrza Ziemi” wydanej w 1864 roku. Inne zdanie na ten temat mają fani japońskiego anime „Nadia: The Secret of Blue Water”, wyprodukowanego przez Gainax i emitowanego w latach 1990-1991. Co ciekawe twórcy „Nadia: The Secret of Blue Water” również oficjalnie bazowali na powieści Juliusza Verne'a, jednak tym razem było to „Dwadzieścia tysięcy mil podmorskiej żeglugi”. Mimo tego są posądzani o czerpanie z innego japońskiego anime „Laputa – podniebny zamek” Hayao Miyazakiego z 1986 roku. Nawet nie zagłębiajmy się w to, czym inspirowali się Verne i Miyazaki (na szczęście wcale nie jest to nam potrzebne!), bo nie skończylibyśmy omawiać tej bajki.

Wracając do podobieństw między „Nadia: The Secret of Blue Water”, a „Atlantyda. Zaginiony ląd”, akcja obu animacji dzieje się na przełomie XIX i XX wieku w klimacie steampunku. Głównym bohaterem japońskiego anime jest młody wynalazca Jean, zaś w amerykańskiej bajce jest nim młody wynalazca i archeolog Milo. Oboje, choć każdy w swoim filmie, wplątują się w podmorską wyprawę, której celem jest odnalezienie zaginionej Atlantydy. Załoga składa się z osób różnej narodowości, a wśród nich znajdziemy m.in. skrywającego wiele tajemnic kapitana, który pragnie zgładzić mieszkańców Atlantydy, pierwszego oficera w postaci pięknej blondynki, czy łysego, czarnoskórego doktorka. Statki podwodne, którymi przemieszczają się bohaterowie są bardzo zaawansowane technologicznie jak na tamte realia. Jednak to dobrze, ponieważ jak inaczej zapewniłyby przetrwanie załodze w czasie przerażającej podwodnej bitwy?

Prawie zapomniałabym wspomnieć o głównej bohaterce, w której zakochuje się Jean/Milo. Widać, że chłopaki mają gust, ponieważ wybrankami ich serca są atlantydzkie księżniczki o orientalnej urodzie i niezwykłej sprawności fizycznej. U Nadii to zrozumiałe, ponieważ dziewczynka występowała jako akrobatka w cyrku, a w przypadku disneyowskiej Kidy jest to raczej cecha jej ludu. Atlantydzkie księżniczki odwzajemniają uczucie naszych głównych bohaterów, którzy od początku starają się pomóc im w poznaniu prawdy o przeszłości ich lądu. Niestety dzięki tej wiedzy zrozumiały, że są one połączone zarówno przez pochodzenie, jak i swoje niebieskie kryształy z niebieską energią zasilającą wyspę. Warto również dodać, że owa energia jest bardzo potężna – może niszczyć cywilizacje lub je chronić w zależności od tego, jak zostanie użyta. Gdy księżniczki łączą się z kryształem spotykają swoje matki, przypadek?



Z racji tego, że anime ma 39 odcinków, a „Atlantyda. Zaginiony ląd” jest animacją pełnometrażową możemy znaleźć wiele różnic między obiema produkcjami, podobieństwa natomiast mogą wynikać z inspirowania się powieściami Juliusza Verne'a, ale czy na pewno wszystkie? Lepiej sprawdźmy, czy są wizualne podobieństwa.


Jak widać główni bohaterowie nie tylko pod względem charakteru są do siebie podobni. Kolor włosów, okulary, czerwona muszka i styl ubierania zdecydowanie ich łączy. Milo wygląda jak starsza wersja Jeana. Może to tylko przypadek, więc sprawdźmy dla pewności wspomnianych wcześniej członków załogi.



Podobny wygląd kilku wybranych bohaterów może jeszcze niczego nie dowodzić, dlatego spójrzmy na sceny. Zacznijmy od naszyjników Nadii i Kidy oraz tego, w jaki sposób na nie wpływają.





Obie animacje w podobny sposób przedstawiają także Atlantydę. Świecące niebieskie runy pokrywają całe miasto. Urządzenia ożywają pod wpływem kryształu i dotknięcia ręki. Mieszkańcy ukrywają swoje oblicza przed obcymi pod maskami. Zaś niebieska energia nie tylko leczy, ale i utrzymuje ludzi przy życiu. Jednak przedstawione podobieństwa mogą być jedynie zbiegiem okoliczności, prawda? W końcu Disney utrzymuje, że twórcy przed stworzeniem „Atlantydy. Zaginionego lądu” nigdy nie słyszeli o „Nadia: The Secret of Blue Water”. Wierzymy im?

„Gwiezdne wrota” vs „Atlantyda. Zaginiony ląd”


Zarzuty o zbyt mocne inspirowanie się przy tworzeniu „Atlantydy. Zaginionego lądu” zarzucili Disneyowi również fani francusko-amerykańskiego filmu „Gwiezdne wrota” z 1994 roku. Widzę pewne podobieństwa, jednak nie podzielam ich opinii. Niemniej, by być rzetelną przedstawię ich argumenty i własne spostrzeżenia. Pod względem fabularnym obie produkcje rozpoczynają się od krótkiego przedstawienia wydarzeń mających miejsce parę tysięcy lat przed naszą erą. W bajce służy to pokazaniu okoliczności zatopienia Atlantydy, zaś w „Gwiezdnych wrotach” przybycia kosmicznej piramidy na Ziemię. Po chwili następuje przeskok czasowy i poznajemy głównego bohatera – niedocenianego naukowca, lingwistę i archeologa w jednym, którego teorie wydają się śmieszne w środowisku archeologów. U Disneya mamy Milo, zaś w uniwersum „Stargate” występuje Daniel. W końcu pojawia się jednak ktoś, kto dostarcza im przedmiot, dzięki któremu ich teorie nabierają sensu, a następnie ruszają w podróż celem zbadania… no cóż, właśnie w tym momencie fabuła zaczyna się znacząco różnić. Fani uniwersum „Stargate” starają się ratować swoją teorię podobieństwami między animacją Disneya, a serialami „Gwiezdne wrota”, wliczając w to także „Gwiezdne wrota: Atlantyda”, który był emitowany w latach 2004-2009, czyli trzy lata po premierze „Atlantydy. Zaginionego lądu”. Notabene i tu podobieństwa nie są przypadkowe, ponieważ najprawdopodobniej twórcy „Gwiezdne wrota: Atlantyda” wpadli na pomysł jego stworzenia, dzięki teoriom fanów tego uniwersum i nie przypadkowo wpletli tam wiele podobieństw do bajki Disneya.

Wracając do podobieństw między bajką, a filmem należy wspomnieć, że wskazuje się również na kilka innych wspólnych elementów, jak na przykład to, że zarówno Milo, jak i Daniel odnajdują zaginioną cywilizację. Wśród mieszkańców odkrytego lądu znajduje się kobieta, w której się zakochują. Na koniec filmu decydują się zostać ze swoją wybranką w nowym świecie, podczas gdy pozostali członkowie wyprawy wracają do domu. Głównym zarzutem jest jednak podobieństwo między Milo a Danielem, w którego rolę wciela się James Spader.


Problem polega na tym, że gdy Disney opowiada nam historię poszukiwania zaginionej cywilizacji Atlantydów i walkę o ich ocalenie, to w „Gwiezdnych wrotach” natrafiamy na kosmitów i potomków starożytnych Egipcjan oraz walkę o wyzwolenie niewolników i ocalenie Ziemi. Osobiście nie dostrzegłam większych podobieństw zarówno między bohaterami, jak i scenami, więc w tym przypadku oczyszczam Disneya z zarzutów, jednak wszystko jest kwestią percepcji i wy możecie uznać inaczej.

Mityczna Atlantyda

Niewłaściwym wydaje się pisać o prawdziwej historii bajki o Atlantydzie bez uwzględnienia informacji o pochodzeniu pierwszych wzmianek o tym legendarnym mieście. Po raz pierwszy Atlantyda została opisana przez greckiego filozofa Platona około 360 r. p.n.e. w dwóch dialogach „Timajos” i „Kritias”. Platon utrzymywał, że swoją wiedzę na temat tego legendarnego miasta czerpał z ustnych przekazów pochodzących zarówno z podań egipskich kapłanów, jak i ateńskiego prawodawcy Solona. Z wyżej wspomnianych tekstów dowiadujemy się, że Atlantyda była ogromnych rozmiarów okrągłą wyspą, której królowie pochodzili od greckiego boga mórz i trzęsień ziemi, Posejdona oraz ludzkiej kobiety o imieniu Kleito. Wyspa ta była niezwykle obfita, dzięki czemu zapewniała mieszkańcom wszystko czego potrzebowali: żyzne ziemie i nieprzebrane ilości wszelkiej zwierzyny oraz obfite źródła zdrowej wody, a także nieistniejący już kruszec, podobny do mosiądzu o wysokiej wartości niemal dorównującej złotu. Przy całym tym bogactwie obywatele Atlantydy nie byli zepsuci, ani chciwi. Przez pokolenia społeczeństwo było wysokorozwinięte, inteligentne, sprawiedliwe, szlachetne, dobre i piękne. Niestety według Platona w IX tysiącleciu p.n.e. boska krew się rozrzedziła, przez co mieszkańcy stopniowo zaczęli ulegać demoralizacji. Zeus zesłał na nich karę, by się opamiętali i zaczęli panować nad sobą. Nie wiem jak chciał to osiągnąć poprzez zesłanie trzęsienia ziemi i potopu (czy to czasem nie Posejdon panował nad tymi żywiołami, a nie Zeus?), przez które Atlantyda cała zanurzyła się pod wodę i zniknęła. Czy tylko mi wydaje się, że raczej nikt nie przeżyłby takiej kary, ergo zatopieni mieszkańcy wyspy nie mogliby w żaden sposób wyciągnąć z tego lekcji? Chyba, że weźmiemy pod uwagę magiczną kopułę, która pozwalałaby im żyć pod wodą.


Jak z pewnością wiecie, mimo wielu starań Atlantydy do dziś nie odnaleziono (przynajmniej nikt tego oficjalnie nie potwierdził). Zdarzały się jednak momenty przełomowe, kiedy uważano, że jej znalezienie jest na wyciągnięcie ręki. Nie będę omawiała wszystkich przykładów, wspomnę o jednym – moim zdaniem najciekawszym, którym jest  Thira, którą my znamy jako Santorini, czyli jedną z greckich wysp, a zarazem mały archipelag. Dlaczego ona? W okresie między 1760-1540 r. p.n.e. doszło tam do trzęsienia ziemi i erupcji wulkanu Thera, które spowodowało powstanie olbrzymiej fali tsunami o wysokości dochodzącej do 200 metrów. W następstwie tych katastrof wulkan zapadł się na ok. 300-400 m pod powierzchnię obecnego poziomu morza, a sama wyspa przez 300-500 lat była niezamieszkana. Dodatkowo zatopiona została również wyspa, podobno nosząca nazwę Strongili5. Wiadomo jednak, że przed wybuchem znajdowało się tam wysoko rozwinięte starożytne miasto zamieszkałe najprawdopodobniej przez Miniojczyków, a Ci jak wiadomo handlowali z Egipcjanami, a dzięki temu w Egipcie mogły się zachować opowieści o ich kulturze.
Prawdą jest jednak, że jest cała masa miejsc na świecie, w którym ludzie dopatrują się śladów po Atlantydzie. W wielu z nich znajdują się zatopione pozostałości zapomnianych miast, na zbadanie których naukowcy nie mają wystarczających środków.

Gosiarella o Atlantydzie


Po tylu porównaniach możemy w końcu zająć się wyłącznie animacją Disneya. Jak pisałam na samym początku „Atlantyda. Zaginiony ląd” jest moim zdaniem jedną z najbardziej niedocenianych bajek tej wytwórni. Pomijając wszystkie oskarżenia o plagiat, czy raczej  adaptacje niepoprzedzone zgodami studiów filmowych, to ta animacja jest całkiem oryginalna na tle pozostałych disneyowskich filmów oraz mam wrażenie, że jest skierowana do nieco starszej grupy widzów. Nie wiem czy zauważyliście, ale w tej bajce nikt nie tańczy, nie śpiewa, a bohaterowie przekazują swoje myśli za pomocą rozmowy. Nie ma nawet zwierzęcego kompana, który zazwyczaj wykonuje za bohaterów połowę rzeczy i wskazuje właściwą drogę. Można rzec, że samo to jest już w niemałym stopniu przełomowe dla Disneya, a do tego dochodzi najważniejsza kwestia – w „Atlantydzie. Zaginionym lądzie” bohaterowie umierają… i to masowo! Wiadomo, że już wcześniej na potrzeby akcji zabijano pozytywne postacie (np. Mufasę z „Króla Lwa”), a o negatywnych nawet nie wspomnę, jednak w tym przypadku twórcy uśmiercili ich całkiem sporo, choć trzeba przyznać, że poza królem Atlantydy nie mieli oni większego znaczenia. Tę animację wyróżnia również problem, któremu muszą stawić czoło bohaterowie. To nie jest już zwykłe uniknięcie klątwy, której skutki mógłby naprawić pocałunek prawdziwej kilkugodzinnej miłości, lecz ocalenie przed śmiercią całej populacji zaginionej wyspy (swoją drogą mieszkańcy są okropnie bierni w czasie uprowadzania ich źródła życia). Może powyższe cechy są właśnie powodem, dla którego „Atlantyda. Zaginiony ląd” nie spotkała się z entuzjastyczną reakcją widzów, wśród których niewątpliwą przewagę miały dzieci.

Podobało się?

Warto także wspomnieć o bohaterach, którzy nawet, gdy są niedopracowani lub nie poświęcono im wystarczająco czasu, by nabrali charakteru, to są interesującą mieszanką postaci o zróżnicowanych osobowościach. Bywają skomplikowani i nawet, gdy w końcu opowiadają się po stronie dobra to i tak mają skazy – zdradzają, są chciwi, mają sekrety. Jedynymi wyjątkami są tu Milo i Kida, a skoro już przy niej jesteśmy to jak na księżniczkę z filmu Disneya jest całkiem sensowna. Nie tylko dlatego, że jest bardziej rozebrana, czy wojownicza. Szkoda, że wytwórnia nie zalicza jej do grona oficjalnych księżniczek Disneya. To duże zaniedbanie, zwłaszcza że wśród nich znajduje się Mulan, która ani nie jest królewną ani nie wyszła za królewicza. Z drugiej strony Kida została królową, więc po co miałaby się mieszać z motłochem.

Prześlij komentarz

0 Komentarze