Kocham koreańskie dramy, uwielbiam historię i mam niesamowitą słabość do zombie, więc gdy tylko rok temu Netflix zapowiedział, że przygotowuje produkcje, w której zombie apokalipsa wybuchnie w średniowiecznym Joseon, cieszyłam się jak dziecko! Nie wiem, która z tych rzeczy Was ekscytuję, więc podzieliłam tekst na część dla fanów zombie oraz część dla fanów k-dram. Smacznego!
Król Joseon zachorował i nie pokazuje się nikomu od dziesięciu dni. Po kraju zaczęła krążyć plotka o jego śmierci, jednak każdego niosącego tę wieść zabija się za zdradę. Następca tronu ma dość niepewności, wbrew zakazowi królowej, zakrada się do pałacu króla, lecz tam zamiast króla, spotyka krwawą bestię. Co prawda nie ma pojęcia, że doradca króla, który przy okazji jest głową potężnego rodu i ojcem nowej królowej, zmienił swego władce w zombie, byle tylko ten 'dożył' narodzin syna z prawego łoża. Dość creepy intryga dworska, w końcu daje początek zombie apokalipsie, którą należy powstrzymać, nim ogarnie całe Joseon. Problem polega na tym, że nikt poza dzielnym księciem (a jakże!) nie wydaje się specjalnie przejmować ożywionymi zwłokami zjadającymi poddanych.
Zabrzmi to trochę strasznie, ale jeśli kiedykolwiek wybuchnie epidemia zombie, to mam nadzieję, że nigdy nie dotrze do Azji. Nie wiem, co oni mają w genach, ale zwyczajnie te bestie są zbyt szybkie! Jeśli oglądaliście "Zombie Express" / "Pociąg do Busan" / "Boo-san-haeng" / "Train To Busan" / zwał jak zwał, to wiecie, że koreańskie zombie mocno odstają od typowego wizerunku wykreowanego przez Gorege'a Romero. Infekcja nie przebiega powoli, nie są wolne, ani głupie. Mam wrażenie, że od tak dzikiej hordy nie da się uciec! Szczerze mówiąc, śmierć wydaje się im służyć, bo koreańskie zombie jest znacznie sprytniejsze od typowych bohaterów dram. Ostatecznie problem widzę gdzieś indziej, czyli w zrobieniu z zombie, potworów łączących ich cechy z wampirami - żyją nocą, a w dzień przypominają zwłoki, a przy tym mają silne uczulenie na słońce i nie przepadają za wodą.
W "Kingdom" zombie apokalipsa szalenie mi się podobała i to z wielu względów. Zacznę od najbardziej oczywistego, czyli osadzenia akcji w czasach średniowiecznych. Do tej pory obejrzałam jedynie jedną taką produkcję, "Duma i uprzedzenie i zombie", bo twórcy zazwyczaj celują w teraźniejszość, przez co strasznie rzucają się w oczy wszystkie niedorzeczności typu: dlaczego nie wiedzą, co to jest zombie? Dlaczego nie wiedzą, że trzeba celować w głowę? Dlaczego przy dostępie do broni palnej zaraza pochłonęła kontynent? Rozumiecie już, co mam na myśli? Z kolei w XV wiecznym Joseon broń palna, czy filmy Romero zwyczajnie nie istnieją, więc to wszystko ma sens. Prości, wygłodzeni wieśniacy i wielcy panowie mający wszystko w poważaniu zwyczajnie mogą sobie nie poradzić z zagrożeniem, jakim zdecydowanie są zombie. Przy okazji zamiast bliżej nieokreślonego nieudanego eksperymentu wywolującego przemianę w nieumarłego trupa, dostaliśmy sensowny eksperyment medyczny z sokiem rzadkiego kwiatu - ziela wskrzeszenia, który ostatecznie stworzył dwie odmiany zombiaków - zarażających innych (kanibali) i niezarażających innych.
Serial Netflixa znacząco wyróżnia się na tle typowego filmu o zombiakach. Wszystkie wyżej wspomniane rzeczy sprawiają, że ma sens, a w dodatku fabuła jest naprawdę dobrze skonstruowana. Poza typowym dla gatunku wątkiem przetrwania, mamy również dworskie intrygi, przedstawienie nieciekawego życia ówczesnych biedaków i interesujących bohaterów z dzielnym i szlachetnym księciem na czele. W sumie dotąd nie widziałam księcia wycinającego hordy zombiaków, więc za to ogromny plus!
A teraz najważniejsza kwestia: Czy fani zombie powinni się bać koreańskiej dramy? Bądźmy szczerzy, raczej ciężko się przełamać do azjatyckiego kina, zwłaszcza niepełnometrażowego. Niemniej w tym wypadku odpowiedź jest oczywista: Nie, nikt nie powinien się bać! "Kingdom" jest na wielu płaszczyznach przystosowane do zachodnich widzów. Obyło się bez typowego koreańskiego humoru i gagów, a i ich ówczesne zwyczajnie zostały znacząco uproszczone. Książę może być pozbawiony tytułu, dlatego że jest bękartem, a nie przez to, że Królowie Joseon mogli mieć wiele żon i to potężne rody sterowały królem. Nawet rola kobiet została jakby odrobinę podciągnięta, byle tylko niezaznajomiony z tematem widz, mógł się spokojnie we wszystkim odnaleźć. Jedynie możecie mieć problem z rozróżnianiem tych wszystkich starych dziadów próbujących położyć tylek na tronie, ale i tu postaram się Was uspokoić. Nie jest tak źle, jak w "Grze o tron", bo tu przynajmniej zazwyczaj różnią ich kolory szat, a przy tym tylko dwóch graczy jest ważnych i bez trudu można ich rozróżnić. Dlatego nie bójcie się Korei, bójcie się zombiaków! Serio, skubane są szybkie i groźne!
Starym wyjadaczom koreańskich dram z pewnością nie umknie, że wątek intryg dworskich jest dość typowy dla dram historycznych - walka o tron, w której wielki zły kanclerz / teść króla próbuje wszystkich możliwych zagrywek, byle tylko jego wnuk zasiadł na tronie zamiast swojego starszego brata to już standard. Przerażeni doradcy, których trzyma w pazernych łapach, zresztą także. Niemniej głowa złowrogiego rodu jeszcze nigdy nie posunęła się, aż tak daleko, by zmienić władcę w nieumarłą bestię pożerającą damy dworu. Muszę przyznać, że to nowy level zła. Zwłaszcza że dało to zalążek epidemii, która zaczyna pochłaniać kraj.
Muszę przyznać, że osoby, które zdążyły już poznać obyczaje panujące w Korei, wyciągną z serialu nieco więcej. Przede wszystkim świetnie rzuca się w oczy, jak zgubne w skutkach może się okazać ich ślepe posłuszeństwo wobec osób posiadających wyższy status społeczny. Teraz odrobinę pospoileruję, więc uważajcie: Wyobrażacie sobie scenę, w której po nocnej inwazji żywych trupów rozszarpujących większość mieszkańców wioski, ocaleni stoją nad nieruchomymi zombiaczkami i zastanawiają się, czy wypada ich zabić (jak już się domyślili, że należy ich zdekapitować lub spalić zwłoki). Serio. Biedaka spoko, ale wiecie... zombie-szlachcice to jednak wciąż szlachcice, więc jak to tak zbezcześcić ich zwłoki? Tak się przecież nie godzi! I co z tego, że za chwilę ich zjedzą - ważne, że cześć trzeba oddać. Niby w czasach panowania monarchii w Europie, filmowcy mogliby się pokusić o podobne zagranie, tak w Azji to mogłoby spokojnie przejść w czasach współczesnych, bo STATUS SPOŁECZNY należy uszanować! Właśnie dlatego poniekąd mnie to bawi, a przy tym cieszę się, że twórcy zwrócili na to uwagę.
Inną sprawą jest zakończenie. Azjatyckie seriale przyzwyczaiły nas do krótkiej, zamkniętej formy. 16-20 godzinnych odcinków składających się na jeden jedyny sezon na przestrzeni, których rozgrywa się cała akcja. W przypadku "Kingdom" mamy odcinków sześć, które niczego nie zamykają. Szósty odcinek urywa się w najważniejszym momencie i żaden wątek nie został zamknięty. Przeżyłam szok. Wygląda to trochę tak, jakby ekipa filmowa doszła nagle do wniosku, że jest zmęczona, głodna, chce spać i tak w ogóle to już im się nie chce, więc pójdą do domu i niech się dzieje co chce. Nie zrozumcie mnie źle, nie jestem potworem, więc niech się wyśpią i tak dalej, ale wrócą! Problem polega na tym, że właśnie o powrocie na plan zapomnieli. Jak rozumiem, będzie kolejny sezon (bo jeśli nie, to bez sensu!) i nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby to nie była k-drama.
Przy okazji, jeśli po tym tekście doszliście do wniosku, że może jednak warto zainteresować się koreańskimi dramami, to polecam Poradnik K-dram, który Was do tego przygotuje!
Ps. Powtórzę pytanie spod zdjęcia: Czy byłoby zdradą zabicie króla, jeśli zmieni się w zombie?
Ps2. A Was co bardziej kręci: Zombie, czy koreańskie dramy?
Król Joseon zachorował i nie pokazuje się nikomu od dziesięciu dni. Po kraju zaczęła krążyć plotka o jego śmierci, jednak każdego niosącego tę wieść zabija się za zdradę. Następca tronu ma dość niepewności, wbrew zakazowi królowej, zakrada się do pałacu króla, lecz tam zamiast króla, spotyka krwawą bestię. Co prawda nie ma pojęcia, że doradca króla, który przy okazji jest głową potężnego rodu i ojcem nowej królowej, zmienił swego władce w zombie, byle tylko ten 'dożył' narodzin syna z prawego łoża. Dość creepy intryga dworska, w końcu daje początek zombie apokalipsie, którą należy powstrzymać, nim ogarnie całe Joseon. Problem polega na tym, że nikt poza dzielnym księciem (a jakże!) nie wydaje się specjalnie przejmować ożywionymi zwłokami zjadającymi poddanych.
Koreańskie zombie atakują, czyli jak się ma Korea do zombiaczków?
[Część dla fanów zombie]
W "Kingdom" zombie apokalipsa szalenie mi się podobała i to z wielu względów. Zacznę od najbardziej oczywistego, czyli osadzenia akcji w czasach średniowiecznych. Do tej pory obejrzałam jedynie jedną taką produkcję, "Duma i uprzedzenie i zombie", bo twórcy zazwyczaj celują w teraźniejszość, przez co strasznie rzucają się w oczy wszystkie niedorzeczności typu: dlaczego nie wiedzą, co to jest zombie? Dlaczego nie wiedzą, że trzeba celować w głowę? Dlaczego przy dostępie do broni palnej zaraza pochłonęła kontynent? Rozumiecie już, co mam na myśli? Z kolei w XV wiecznym Joseon broń palna, czy filmy Romero zwyczajnie nie istnieją, więc to wszystko ma sens. Prości, wygłodzeni wieśniacy i wielcy panowie mający wszystko w poważaniu zwyczajnie mogą sobie nie poradzić z zagrożeniem, jakim zdecydowanie są zombie. Przy okazji zamiast bliżej nieokreślonego nieudanego eksperymentu wywolującego przemianę w nieumarłego trupa, dostaliśmy sensowny eksperyment medyczny z sokiem rzadkiego kwiatu - ziela wskrzeszenia, który ostatecznie stworzył dwie odmiany zombiaków - zarażających innych (kanibali) i niezarażających innych.
Serial Netflixa znacząco wyróżnia się na tle typowego filmu o zombiakach. Wszystkie wyżej wspomniane rzeczy sprawiają, że ma sens, a w dodatku fabuła jest naprawdę dobrze skonstruowana. Poza typowym dla gatunku wątkiem przetrwania, mamy również dworskie intrygi, przedstawienie nieciekawego życia ówczesnych biedaków i interesujących bohaterów z dzielnym i szlachetnym księciem na czele. W sumie dotąd nie widziałam księcia wycinającego hordy zombiaków, więc za to ogromny plus!
Zombie-maker, czyli ten pan jest zły! |
A teraz najważniejsza kwestia: Czy fani zombie powinni się bać koreańskiej dramy? Bądźmy szczerzy, raczej ciężko się przełamać do azjatyckiego kina, zwłaszcza niepełnometrażowego. Niemniej w tym wypadku odpowiedź jest oczywista: Nie, nikt nie powinien się bać! "Kingdom" jest na wielu płaszczyznach przystosowane do zachodnich widzów. Obyło się bez typowego koreańskiego humoru i gagów, a i ich ówczesne zwyczajnie zostały znacząco uproszczone. Książę może być pozbawiony tytułu, dlatego że jest bękartem, a nie przez to, że Królowie Joseon mogli mieć wiele żon i to potężne rody sterowały królem. Nawet rola kobiet została jakby odrobinę podciągnięta, byle tylko niezaznajomiony z tematem widz, mógł się spokojnie we wszystkim odnaleźć. Jedynie możecie mieć problem z rozróżnianiem tych wszystkich starych dziadów próbujących położyć tylek na tronie, ale i tu postaram się Was uspokoić. Nie jest tak źle, jak w "Grze o tron", bo tu przynajmniej zazwyczaj różnią ich kolory szat, a przy tym tylko dwóch graczy jest ważnych i bez trudu można ich rozróżnić. Dlatego nie bójcie się Korei, bójcie się zombiaków! Serio, skubane są szybkie i groźne!
Zombie w czasach Joseon, czyli jak się ma z-apokalipsa do dram?
[Część dla fanów k-dram]
Starym wyjadaczom koreańskich dram z pewnością nie umknie, że wątek intryg dworskich jest dość typowy dla dram historycznych - walka o tron, w której wielki zły kanclerz / teść króla próbuje wszystkich możliwych zagrywek, byle tylko jego wnuk zasiadł na tronie zamiast swojego starszego brata to już standard. Przerażeni doradcy, których trzyma w pazernych łapach, zresztą także. Niemniej głowa złowrogiego rodu jeszcze nigdy nie posunęła się, aż tak daleko, by zmienić władcę w nieumarłą bestię pożerającą damy dworu. Muszę przyznać, że to nowy level zła. Zwłaszcza że dało to zalążek epidemii, która zaczyna pochłaniać kraj.
Pytanie za 100 punktów: Czy zdradą jest zabicie króla, jeśli zmieni się w zombie? |
Muszę przyznać, że osoby, które zdążyły już poznać obyczaje panujące w Korei, wyciągną z serialu nieco więcej. Przede wszystkim świetnie rzuca się w oczy, jak zgubne w skutkach może się okazać ich ślepe posłuszeństwo wobec osób posiadających wyższy status społeczny. Teraz odrobinę pospoileruję, więc uważajcie: Wyobrażacie sobie scenę, w której po nocnej inwazji żywych trupów rozszarpujących większość mieszkańców wioski, ocaleni stoją nad nieruchomymi zombiaczkami i zastanawiają się, czy wypada ich zabić (jak już się domyślili, że należy ich zdekapitować lub spalić zwłoki). Serio. Biedaka spoko, ale wiecie... zombie-szlachcice to jednak wciąż szlachcice, więc jak to tak zbezcześcić ich zwłoki? Tak się przecież nie godzi! I co z tego, że za chwilę ich zjedzą - ważne, że cześć trzeba oddać. Niby w czasach panowania monarchii w Europie, filmowcy mogliby się pokusić o podobne zagranie, tak w Azji to mogłoby spokojnie przejść w czasach współczesnych, bo STATUS SPOŁECZNY należy uszanować! Właśnie dlatego poniekąd mnie to bawi, a przy tym cieszę się, że twórcy zwrócili na to uwagę.
Inną sprawą jest zakończenie. Azjatyckie seriale przyzwyczaiły nas do krótkiej, zamkniętej formy. 16-20 godzinnych odcinków składających się na jeden jedyny sezon na przestrzeni, których rozgrywa się cała akcja. W przypadku "Kingdom" mamy odcinków sześć, które niczego nie zamykają. Szósty odcinek urywa się w najważniejszym momencie i żaden wątek nie został zamknięty. Przeżyłam szok. Wygląda to trochę tak, jakby ekipa filmowa doszła nagle do wniosku, że jest zmęczona, głodna, chce spać i tak w ogóle to już im się nie chce, więc pójdą do domu i niech się dzieje co chce. Nie zrozumcie mnie źle, nie jestem potworem, więc niech się wyśpią i tak dalej, ale wrócą! Problem polega na tym, że właśnie o powrocie na plan zapomnieli. Jak rozumiem, będzie kolejny sezon (bo jeśli nie, to bez sensu!) i nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby to nie była k-drama.
Przy okazji, jeśli po tym tekście doszliście do wniosku, że może jednak warto zainteresować się koreańskimi dramami, to polecam Poradnik K-dram, który Was do tego przygotuje!
Ps2. A Was co bardziej kręci: Zombie, czy koreańskie dramy?
0 Komentarze