Looking For Anything Specific?

Header Ads

Jak pierścionek z Apartu zmienił się w narzeczeński koszmar

Historia zaręczyn Blog

Podobno każda mała dziewczynka marzy o romantycznych zaręczynach i ślubie jak z bajki — tak twierdzą ludzie. Komedie romantyczne obfitują w sceny spektakularnych zaręczyn, jakby chciały podkreślić prawdziwość tej tezy. Dlatego dziś mam dla Was opowieść nieco odmienną — o dziewczynie, która nie marzyła o ślubie, a jej zaręczyny okazały się koszmarem.

Uwaga! Ta historia jest prawdziwa!

Nikogo nie powinno zaskoczyć, że Gosiarella nie jest romantyczna (chyba że trafiliście na ten tekst przypadkiem, wtedy moje założenie jest błędne). Jeśli rzeczywiście wszystkie małe dziewczynki marzą o zaręczynach, ślubie i dzieciach, to najwyraźniej jestem wyjątkiem (mocno wątpię, by jedynym!), a w dodatku od małego byłam geekiem marzącym o zupełnie innych rzeczach, jak napisanie książki, czy podróż do Grecji i zobaczenie wszystkich skarbów kolebki cywilizacji. Zaręczyny? Jeśli już to z pierścionkiem z automatu, przynajmniej byłby zabawny. Poza tym czystą głupotą jest dla mnie wydawanie kilka tysięcy na pierścionek (wiecie, ile książek można byłoby za to kupić?! Wspominałam, że jestem geekiem, więc mi odpuście).


Zaczęło się od spełnienia mojego marzenia...


Gdy podrosłam, wiele się nie zmieniło poza tym, że znalazłam Rycerza, który stał się yang dla mojego ying. To wspaniałe uczucie trafić na osobę, która jest naszym całkowitym przeciwieństwem, a równocześnie nas dopełnia. Można iść sobie beztrosko przez życie, mając pewność, że gdy nas poniesie, to jest obok osoba, która sprowadzi na ziemię. Człowiek, który w pełni akceptuje nasze dziwactwa, mając przy tym własne i przy którym nie musimy się zmieniać, by wspólnie ewoluować. Dlatego mogę śmiało powiedzieć, że zafundował mi zaręczyny skrojone na miarę i nawet taki cyniczny potwór, jak ja musiał się na nie zgodzić.

Zaczęło się od spełnienia mojego marzenia. Wyobraźcie sobie kraj, który zawsze pragnęliście zobaczyć na żywo. Dla mnie to Grecja. Nie jestem pewna, czy istnieje piękniejsze miejsce, chociaż wciąż szukam. Błękitne niebo, czysty piasek i bezkresne morze, które o każdej porze dnia przybiera inną barwę. Granatowe o poranku, południem błękitne, później turkusowe, aż do zmierzchu, gdy na krótką chwilę robi się białe, by nocą stać się czarne (wychodzi na to, że do moich licznych problemów, należy dodać uzależnienie od gapienia się w wodę). Nie jestem pewna, jaką barwę przybiera o wschodzie słońca, bo trafiłam na nieco zachmurzony dzień, a dodatkową moją uwagę przykuł Rycerz z wyciągniętą przed sobą figurką.

Funko Pop Katniss Everdeen | Pierścionek zaręczynowy Gosiarelli

Jeśli nie wiecie, na co patrzycie, to śpieszę z wyjaśnieniem. Jestem GEEKIEM, a Rycerz wsadził pierścionek zaręczynowy w rękę figurki przedstawiającej Katniss Everdeen, czyli bohaterkę mojej ulubionej książki, ubranej w suknię ślubną. Nawet jeśli mój wewnętrzny troll chciałby powiedzieć 'Hell no!', to wewnętrzny geek, który notabene kolekcjonuje Funko POPy, okazał się silniejszy. Każdy człowiek jest inny, każdy marzy o czymś innym i inne rzeczy go rozczulają. Gdybym wcześniej miała opisać swoje wymarzone zaręczyny, to nie byłyby w połowie tak dobrze przemyślane. Jak nie kochać kogoś, kto zna nas lepiej, niż my sami (i przy okazji zabija wszystkie pająki)? 

Ta historia mogłaby się w tym momencie skończyć, a Wy moglibyście mnie uznać za szczęściarę (bo nią jestem!), gdyby w tym misternie tkanym przez Rycerza planie, nie zawiodła ta jedna jedyna rzecz, która teoretycznie zawieść nie mogła. 

... skończyło się na narzeczeńskim koszmarze.


Może użyłam słowa na wyrost. Prawdziwym koszmarem byłaby nieodwracalna tragedia, a tu na szczęście taka się nie wydarzyła (widzicie, umiem w optymizm!). Od zaręczyn minęło niewiele ponad pół roku, gdy w czasie Świąt u rodziny Rycerza przyszła teściowa, zauważyła, że w moim pierścionku czegoś brakuje. Konkretnie brylantu. I nie, Rycerz nie kupił pierścionka bez brylantu, lecz brylant ode mnie uciekł. W sumie lepiej, że brylant, a nie narzeczony, bo mogłoby się zrobić jeszcze bardziej niezręcznie. 

Niemniej kojarzycie to uczucie, gdy doświadczacie czegoś tak absurdalnego i nierzeczywistego, że cała sytuacja w ogóle do Was nie dochodzi? Tak, jakbyście byli świadomi, że śnicie głupi sen, z którego za moment się obudzicie, dlatego zachowujecie spokój. Dokładnie w ten sposób się czułam — jakby ta cała absurdalna świąteczna atmosfera na spędzie rodzinnym drugiej połówki i ich oczy wlepione to we mnie, to w opustoszały pierścionek, nie miały miejsca. Ot zwykły koszmar wynikający z presji tego, że nosi się na palcu coś, czego wartość przewyższa pensję przeciętnego Kowalskiego. Podświadomość spłatała figla we śnie, więc wystarczy przeczekać. W końcu, jaka jest szansa, że brylant zniknie z pierścionka? Kamienie w pierścionkach naszych matek i babć są ciągle na miejscu i nie zmieniają tego ani czas, ani rozwody, ani nawet owdowienia, a ja miałabym swój zgubić jeszcze przed ślubem? Przecież to nonsens! Ba! To brzmi jak kiepski żart. Taki, na który można jedynie wywrócić oczami z politowania.

Wypadł diament z pierścionka
Tak jakby czegoś tu brakuje.

A jednak... Brylantu, jak nie było, tak nie ma, a ja się nie budzę. I gdzie go szukać? Przecież pierścionek nosi się na palcu, a ręce wkłada się we wszystko. Czy zniknął dopiero przed chwilą na imprezie u przyszłej rodziny? Może w czasie drogi? W aucie? Na chodniku? W sklepie, który odwiedziliśmy po drodze? Może w domu? Gdy spałam? Sprzątałam? Głaskałam psa? Fuck, to mogło się zdarzyć w dowolnym momencie i w dowolnym miejscu, więc jak go znaleźć? Przecież te cholerne diamenty w pierścionkach nie są wielkości kluczy, których i tak można szukać czasami godzinami! Poza tym od chwili zgubienia do pytania, które zrobiło z mojego mózgu galaretę, mogło się z nim stać naprawdę wszystko... Wiedziałam już, że nie mam najmniejszych szans na odnalezienie zguby, ale i tak nazajutrz wysprzątałam z nabożną czcią każdy zakamarek domu i zajrzałam w każdy kąt. Spoiler: Nie znalazłam go!

Gwarancja? Jaka gwarancja?


Nie wiem, jak normalni ludzi reagują w takich sytuacjach. Wiem tylko, jak ja zareagowałam. Czułam się, jakbym bezmyślnie zniszczyła coś, w co najbliższa mi osoba włożyła całe serce. Serio, to paskudne uczucie, nawet jeśli nikt nas nie obwinia.
"Zdarza się" - Skoro tak, to wyjmijcie swoje pierścionki i pokażcie, czy też Wam się zdarzyło (chociaż po wpisaniu w Google, okazuje się, że jednak Apart zafundował podobną sytuację innym klientom)! Jeśli naprawdę zdarza się, że pierścionek się zepsuł, nim nawet doszło do ślubu, to ja dziękuję za takie wykonanie!

Niemniej Apart, to nie jakaś firma krzak, więc optymistycznie założyłam, że gwarancja na produkt, to nie zwrot grzecznościowy na do widzenia. Niczym mały dzielny zuch pomaszerowałam do salonu, tylko odrobinę czując się przy tym, jak fajtłapa życiowa. Reklamacja została zgłoszona i rozpoczął się czas oczekiwania na odpowiedź. Czy kogoś zdziwię, jeśli napiszę, że Apart wysłał mi list, w którym stwierdził, że uszkodzenie (czyt. 'wypadł kamień') ma charakter mechaniczny i jest następstwem niewłaściwego użytkowania? Tiaaa... Wiem, że zabrzmi to strasznie, ale mam dłonie księżniczki. Pracuję przy komputerze. Moje dłonie przez większość czasu klepią zaciekle w klawiaturę, co umówmy się, nie jest wielkim wysiłkiem. Nie wiele rzeczy robię ręcznie — żyję w XXI wieku, więc do prac domowych używam urządzeń, które robią to za mnie. Dlatego naprawdę jestem zdumiona tym, że mogłabym pierścionek zaręczynowy niewłaściwie użytkować? Cholera, nie grałam nim w ping ponga, bo jestem geekiem grającym na konsoli. Jakie czynniki zewnętrzne mogły spowodować wypadnięcie kamienia, Apart?! Serio, pytam.

Jednak wiecie, co jest największą ironią w całej odpowiedzi Apartu na moją reklamację? Informacja, że w trosce o najwyższe standardy, proponują odpłatne wstawienie nowego brylantu. Że tak napiszę: Buhahahahaha! Naprawdę ostatnim czego potrzebuję to zapłacić po raz drugi za coś, co nie spełniło swojego zadania za pierwszym razem. Tak, to naprawdę świetny pomysł, Apart! Z pewnością tym razem brylant się utrzyma, a jeśli nie to, przecież mogę zapłacić Wam po raz trzeci i czwarty, a po ślubie pierścionek zaręczynowy będzie mi niepotrzebny, bo na jakąkolwiek gwarancję nie mam co liczyć.

A wiecie, co jest najsmutniejsze? Że całe te pięknie przygotowane specjalnie dla mnie zaręczyny, o których mogłabym opowiadać z uśmiechem i serduszkami w oczach przez lata, zmieniły się w opowieść, od której stronię, bo czuję wstyd i żal. Jest mi psychicznie i fizycznie źle, gdy o tym myślę. Nawet od napisania tego tekstu, uciekałam od roku. Czułam przytłaczający smutek za każdym razem, gdy otwierałam plik tekstowy. Pierścionka także nie noszę od roku, bo cały czas powtarzałam sobie, że ruszę sprawę dalej. Zrobię coś, cokolwiek, co sprawi, że ta historia będzie miała happy end, jednak ignorowanie problemu wychodziło mi nadwyraz dobrze. Wczoraj minęły Walentynki, okazja przy której ludzie chętnie się zaręczają, a ja myślę tylko o tym, że chciałabym podobnej sytuacji innym oszczędzić. Tylko nie bardzo wiem jak. Może jednak wszyscy powinniśmy się przerzucić na pierścionki z automatów? Wytrzymają prawdopodobnie tyle samo, a stresu jakby mniej.

Ps. Możecie śmiało puszczać ten tekst dalej. Może komuś się przyda. A żeby się nie dołować, dajcie znać, jak wyglądały Wasze zaręczyny lub jak wyglądałby te idealne.

Prześlij komentarz

0 Komentarze