A gdyby tak superbohaterowie nie byli praworządnymi, zrównoważonymi osobami z silnym poczuciem obowiązku, które pcha je do wykorzystania swych mocy w celu obrony ludzkości, a przy tym nie byliby także złoczyńcami? Netflix w swoim nowym serialu "The Umbrella Academy" postanowił zmierzyć się z odpowiedzią.
Pewnego dnia w 1989 roku w dość niespodziewanych okolicznościach przyszło na świat 43 dzieci. Niespodziewanych, ponieważ rankiem tego samego dnia żadna z ich matek nie była w ciąży. Samo to mogłoby wystarczyć, by określić noworodki mianem niezwykłych. Los siedmiorga z nich stał się niebawem jeszcze dziwniejszy, gdy ekscentryczny bogacz kupił je, nadał im numery i wychował na superbohaterów. No cóż... przynajmniej szóstkę z nich, bo Siódemka, czyli Vanya (Ellen Page) była zwyczajna. "The Umbrella Academy" opowiada o losach tej niezwykłej rodziny, gdy każdy z nich ma już 30 lat i jest wrakiem. Numer Jeden, czyli Luther (Tom Hopper) wraca po czterech samotnych latach na księżycu. Numer Dwa, Diego (David Castañeda) usiłuje się bawić w mrocznego mścicielach, choć bardziej przypomina Robina wywalonego z akademii policyjnej. Numer Trzy, Allison (Emmy Raver-Lampman) jest gwiazdą Hollywood z paskudnym rozwodem na karku i odebranymi prawami opieki nad dzieckiem.
Klaus (Robert Sheehan), czyli Numer Cztery widzi zmarłych, gdy jest trzeźwy, dlatego ciągle stara się chodzić naćpany. Z kolei Numer Sześć, czyli Ben (Justin H. Min) jest martwy, więc... no cóż... widzi go tylko Klaus i to tylko, gdy nie jest zbyt mocno porobiony. Jeśli uważnie liczyliście, to z pewnością zauważyliście, że pominęłam Numer Pięć (Aidan Gallagher), a to dlatego, że chłopak zaginął wiele lat temu i utknął w post-apapokaliptycznym świecie, gdzie spędził ponad trzydzieści lat w samotności. Udało mu się wrócić dopiero po śmierci ojca, która ponownie zgromadziła całą siódemkę w Akademii Umbrella.
Ten mały familly reunion ostatecznie ma niby doprowadzić do powstrzymania wspomnianej apokalipsy, ale ostatecznie jest niemal wyłącznym marudzeniem na zmarłego Sir Reginalda Hargreevesa (Colm Feore) i właściwie wcale się im nie dziwię. Swoją drogą zastanawia mnie, jakim cudem ekscentryczny dziad ot tak kupuje sobie siedmioro noworodków (Ekhm... HANDEL LUDŹMI!), nadaje im cyfry zamiast imion, zamyka za bramami niedostępnej dla postronnych willi, gdzie towarzyszy im jedynie mama-robot i małpi kamerdyner, nieustannie naraża na niebezpieczeństwo, a nikt z opieki społecznej nie interweniuje? Niby rozumiem, że wizja teraźniejszości, w której dobra technologiczne, jak laptopy i smartfony nie istnieją, musi rządzić się własnymi prawami, ale umówmy się, że podstawowe prawda powinny być respektowane. Przecież on może im robić naprawdę paskudne rzeczy, jak na przykład zamykać na całą noc w nawiedzonym grobowcu... oh wait...
Chociaż najnowszy serial Netflixa jest adaptacją komiksu Dark Horse Comics, to jeśli spodziewacie się po "The Umbrella Academy" typowego kina superbohaterskiego, będziecie rozczarowani. To nie jest konwencja, do której przyzwyczaił nas Marvel, czy nawet DC. Supermoce bohaterów zazwyczaj nie są spektakularne, a po ich świecie nie chodzą super złoczyńcy. Chociaż z drugiej strony w pierwszym sezonie nikt nie wspomniał o losach pozostałych 36 niezwykłych dzieciaków urodzonych tego samego dnia. Poza tym żaden z tej dysfunkcyjnej gromadki nie ma zadatków na pozytywnego bohatera. Niemniej moi drodzy fani antybohaterów, nie cieszcie się jeszcze. Jestem jedną z Was, a do żadnego z wyżej wymienionych nie zapałałam sympatią. No może poza Klausem, bo jest uroczo walnięty i martwym bratem, bo nie zdążył mnie zirytować, ale pozostali są przykładem bylejakości lub zwyczajnie są wkurzający. To nie są postacie wyraziste, ich charakter zmienia się jak chorągiewka na wietrze, co jest naprawdę smutne, bo twórcy mieli 10 odcinków (czyli znacznie mniej czasu, niż twórcy filmów pełnometrażowych!), by przedstawić postacie, a i tak polegli.
[Spoiler dla tych, którzy już obejrzeli] Niemniej mam wrażenie, że bardziej od typowego kina superbohaterskiego, powinnam porównywać ten serial do "Krainy Lodu", a Vanyę do Elsy. W końcu, czy moc obu postaci nie przeraziła opiekunów do tego stopnia, że chcieli ją zdusić, wymazując wspomnienia o jej istnieniu, jednocześnie izolując dziewczyny od rodzeństwa i nasilając poczucie wyobcowania w traumę, przez którą ostatecznie ich moce eskalowały wywołując kataklizm? Przy okazji dzięki Netflixowi wiemy, jak mogłaby skończyć się historia Elsy, gdyby poza Anną, miała także niedojrzałych emocjonalnie braci, którzy mieliby ją w głęboki poważaniu. Poza tym nie do końca łapię też wielkie wizjonerstwo Sir Reginalda, który niby od początku przewidywał wielką apokalipsę, której jego numerki będą musieli zapobiec, ale przy tym sam do niej doprowadził, bo:
Wersja nr 1: Gdyby nauczył swoich wychowanków, aby nie wykluczali Numeru Siedem i traktowali ją z równym szacunkiem, to cała sytuacja nie miałaby miejsca.
Wersja nr 2: Zabił Vanyę za młodu, cała sytuacja nie miałaby miejsca.
Wersja nr 3: Nie zabił się, by sprowadzić wszystkich do domu, cała sytuacja nie miałaby miejsca.
No poważnie! Ten człowiek chyba świadomie doprowadził do tego całego bałaganu albo scenarzyści kompletnie nie przemyśleli ani fabuły, ani morału. [Koniec spoilerów, możecie poczuć się bezpiecznie]
Muszę przyznać, że nie czytałam oryginalnego komiksu, więc nie mam pojęcia co jest winą materiału źródłowego, a co scenarzystów serialu, jednak ostatecznie niewiele mnie to obchodzi. Po obejrzeniu pierwszego sezonu mogę powiedzieć śmiało, że pomysł mi się podobał - siedmioro dzieciaków wychowujących się na superbohaterów pod okiem ekscentrycznego i wręcz upośledzonego emocjonalnie opiekuna, to świetny pomysł! Dlatego bardzo podobały mi się sceny retrospekcji. Niemniej ostatecznie najciekawsza część została pominięta, a wiele pytań pozostało bez odpowiedzi, jak choćby jak i dlaczego zginął Ben? Lub co z pozostałymi dziećmi z ciąż błyskawicznych? Lub kim tak naprawdę jest Sir Reginald Hargreeves? Chciałabym się tego dowiedzieć, dlatego są spore szanse, że obejrzę kolejny sezon. Niemniej wątpię, że zrobiłabym to z innego powodu, niż ciekawość, bo nie bawiłam się najlepiej podczas oglądania. Jedynymi perełkami są tu Robert Sheehan, grający Klausa oraz Aidan Gallagher, czyli Numer Pięć. Ich gra aktorska jest fenomenalna.
Na moje oko w Akademii Umbrella jest zbyt wiele luk, niedociągnięć, niedorzeczności, a przy tym próbowano zbyt wiele wątków zaserwować na raz. Przez to "The Umbrella Academy" to w najlepszym razie średniak, który nie ma ani wartkiej akcji, ani dobrze naszkicowanych portretów psychologicznych bohaterów, ani nawet dobrze wykreowanego świata. Przy tym nie jest emocjonujący, zabawny, romantyczny, straszny, ani trzymający w napięciu. Nawet nie wiem, jaki według twórców miał być, bo wyszedł tak bardzo nijaki. Szkoda, bo liczyłam na naprawdę dobry serial, który podobnie, jak "Cloak & Dagger" udowodni, że można robić zupełnie inaczej seriale o ludziach obdarzonych super mocami i wynieść je na zupełnie nowy poziom.
Ps. Jeśli oglądaliście serial, to dajcie znać, jakie pytanie pozostawione bez odpowiedzi, nurtuje Was najbardziej.
Pewnego dnia w 1989 roku w dość niespodziewanych okolicznościach przyszło na świat 43 dzieci. Niespodziewanych, ponieważ rankiem tego samego dnia żadna z ich matek nie była w ciąży. Samo to mogłoby wystarczyć, by określić noworodki mianem niezwykłych. Los siedmiorga z nich stał się niebawem jeszcze dziwniejszy, gdy ekscentryczny bogacz kupił je, nadał im numery i wychował na superbohaterów. No cóż... przynajmniej szóstkę z nich, bo Siódemka, czyli Vanya (Ellen Page) była zwyczajna. "The Umbrella Academy" opowiada o losach tej niezwykłej rodziny, gdy każdy z nich ma już 30 lat i jest wrakiem. Numer Jeden, czyli Luther (Tom Hopper) wraca po czterech samotnych latach na księżycu. Numer Dwa, Diego (David Castañeda) usiłuje się bawić w mrocznego mścicielach, choć bardziej przypomina Robina wywalonego z akademii policyjnej. Numer Trzy, Allison (Emmy Raver-Lampman) jest gwiazdą Hollywood z paskudnym rozwodem na karku i odebranymi prawami opieki nad dzieckiem.
Irytująca trójka |
Klaus (Robert Sheehan), czyli Numer Cztery widzi zmarłych, gdy jest trzeźwy, dlatego ciągle stara się chodzić naćpany. Z kolei Numer Sześć, czyli Ben (Justin H. Min) jest martwy, więc... no cóż... widzi go tylko Klaus i to tylko, gdy nie jest zbyt mocno porobiony. Jeśli uważnie liczyliście, to z pewnością zauważyliście, że pominęłam Numer Pięć (Aidan Gallagher), a to dlatego, że chłopak zaginął wiele lat temu i utknął w post-apapokaliptycznym świecie, gdzie spędził ponad trzydzieści lat w samotności. Udało mu się wrócić dopiero po śmierci ojca, która ponownie zgromadziła całą siódemkę w Akademii Umbrella.
Ten mały familly reunion ostatecznie ma niby doprowadzić do powstrzymania wspomnianej apokalipsy, ale ostatecznie jest niemal wyłącznym marudzeniem na zmarłego Sir Reginalda Hargreevesa (Colm Feore) i właściwie wcale się im nie dziwię. Swoją drogą zastanawia mnie, jakim cudem ekscentryczny dziad ot tak kupuje sobie siedmioro noworodków (Ekhm... HANDEL LUDŹMI!), nadaje im cyfry zamiast imion, zamyka za bramami niedostępnej dla postronnych willi, gdzie towarzyszy im jedynie mama-robot i małpi kamerdyner, nieustannie naraża na niebezpieczeństwo, a nikt z opieki społecznej nie interweniuje? Niby rozumiem, że wizja teraźniejszości, w której dobra technologiczne, jak laptopy i smartfony nie istnieją, musi rządzić się własnymi prawami, ale umówmy się, że podstawowe prawda powinny być respektowane. Przecież on może im robić naprawdę paskudne rzeczy, jak na przykład zamykać na całą noc w nawiedzonym grobowcu... oh wait...
Znacznie ciekawsza czwórka |
[Spoiler dla tych, którzy już obejrzeli] Niemniej mam wrażenie, że bardziej od typowego kina superbohaterskiego, powinnam porównywać ten serial do "Krainy Lodu", a Vanyę do Elsy. W końcu, czy moc obu postaci nie przeraziła opiekunów do tego stopnia, że chcieli ją zdusić, wymazując wspomnienia o jej istnieniu, jednocześnie izolując dziewczyny od rodzeństwa i nasilając poczucie wyobcowania w traumę, przez którą ostatecznie ich moce eskalowały wywołując kataklizm? Przy okazji dzięki Netflixowi wiemy, jak mogłaby skończyć się historia Elsy, gdyby poza Anną, miała także niedojrzałych emocjonalnie braci, którzy mieliby ją w głęboki poważaniu. Poza tym nie do końca łapię też wielkie wizjonerstwo Sir Reginalda, który niby od początku przewidywał wielką apokalipsę, której jego numerki będą musieli zapobiec, ale przy tym sam do niej doprowadził, bo:
Wersja nr 1: Gdyby nauczył swoich wychowanków, aby nie wykluczali Numeru Siedem i traktowali ją z równym szacunkiem, to cała sytuacja nie miałaby miejsca.
Wersja nr 2: Zabił Vanyę za młodu, cała sytuacja nie miałaby miejsca.
Wersja nr 3: Nie zabił się, by sprowadzić wszystkich do domu, cała sytuacja nie miałaby miejsca.
No poważnie! Ten człowiek chyba świadomie doprowadził do tego całego bałaganu albo scenarzyści kompletnie nie przemyśleli ani fabuły, ani morału. [Koniec spoilerów, możecie poczuć się bezpiecznie]
Muszę przyznać, że nie czytałam oryginalnego komiksu, więc nie mam pojęcia co jest winą materiału źródłowego, a co scenarzystów serialu, jednak ostatecznie niewiele mnie to obchodzi. Po obejrzeniu pierwszego sezonu mogę powiedzieć śmiało, że pomysł mi się podobał - siedmioro dzieciaków wychowujących się na superbohaterów pod okiem ekscentrycznego i wręcz upośledzonego emocjonalnie opiekuna, to świetny pomysł! Dlatego bardzo podobały mi się sceny retrospekcji. Niemniej ostatecznie najciekawsza część została pominięta, a wiele pytań pozostało bez odpowiedzi, jak choćby jak i dlaczego zginął Ben? Lub co z pozostałymi dziećmi z ciąż błyskawicznych? Lub kim tak naprawdę jest Sir Reginald Hargreeves? Chciałabym się tego dowiedzieć, dlatego są spore szanse, że obejrzę kolejny sezon. Niemniej wątpię, że zrobiłabym to z innego powodu, niż ciekawość, bo nie bawiłam się najlepiej podczas oglądania. Jedynymi perełkami są tu Robert Sheehan, grający Klausa oraz Aidan Gallagher, czyli Numer Pięć. Ich gra aktorska jest fenomenalna.
Spójrzcie tylko na to małe stojące nieszczęście po prawej i powiedzcie, że nie chcecie poznać historii Bena! |
Na moje oko w Akademii Umbrella jest zbyt wiele luk, niedociągnięć, niedorzeczności, a przy tym próbowano zbyt wiele wątków zaserwować na raz. Przez to "The Umbrella Academy" to w najlepszym razie średniak, który nie ma ani wartkiej akcji, ani dobrze naszkicowanych portretów psychologicznych bohaterów, ani nawet dobrze wykreowanego świata. Przy tym nie jest emocjonujący, zabawny, romantyczny, straszny, ani trzymający w napięciu. Nawet nie wiem, jaki według twórców miał być, bo wyszedł tak bardzo nijaki. Szkoda, bo liczyłam na naprawdę dobry serial, który podobnie, jak "Cloak & Dagger" udowodni, że można robić zupełnie inaczej seriale o ludziach obdarzonych super mocami i wynieść je na zupełnie nowy poziom.
Sprawdź również Niezwykłą 13-tkę, czyli seriale z supermocami!
Ps. Jeśli oglądaliście serial, to dajcie znać, jakie pytanie pozostawione bez odpowiedzi, nurtuje Was najbardziej.
0 Komentarze