Looking For Anything Specific?

Header Ads

Lekkie jak piórko, czyli pobawmy się w przepowiadanie śmierci


Tęsknicie za niezbyt ambitnym serialem młodzieżowym z bohaterami, którzy próbują rozwikłać tajemnicę, dzięki której ocalą życie? Chcecie obejrzeć teen dramę, która nie opowiada jedynie o miłości, ale też o śmierci? Jeśli tak, to znalazłam coś idealnego dla Was i wcale nie mam na myśli "Pretty Little Liars", lecz "Lekkie jak piórko".

"Lekkie jak piórko" opowiada historię pięciu dziewczyn: bogatej i popularnej Olivii (Peyton List), stojącej w jej cieniu Candace (Ajiona Alexus), która najchętniej ukradłaby całe jej życie, wygadanej lekomance Alex (Brianne Tju) i McKennie (Liana Liberato), która dopiero otrząsnęła się po śmierci siostry bliźniaczki. Ta czwórka przyjaźniła się ze sobą od dziecka, lecz w wyniku niefortunnego wydarzenia dopuściła do siebie nową dziewczynę ze szkoły, Violet (Haley Ramm). W czasie ich pierwszego wspólnego wyjścia na cmentarz postanawiają zagrać w grę lekka jak piórko, sztywna, jak deska w nieco upgradowanej wersji, w ramach której dodatkowo Violet przepowie każdej z nich, jak zginą, bo czemu nie? Ludzie różnie spędzają Halloween. Jedni zbierają cukierki, drudzy urządzają maraton horrorów, kolejni idą na przebieraną imprezę, inni mieszkają w Polsce i mają Halloween w nosie, a jeszcze inni włamują się na cmentarz, by przepowiadać sobie śmierć — co kto lubi. Problem polega na tym, że w niedługim czasie Olivia umiera dokładnie tak, jak jej to przepowiedziano, a pozostałe dziewczyny zaczynają panikować.



Nie jestem pewna, co dokładnie poszło nie tak z moim dzieciństwem, ale nigdy nie grałam, ani nawet nie słyszałam o zabawie lekka jak piórko, sztywna jak deska, która polega na tym, że parę osób recytując tę formułkę, jedynie na dwóch palcach unosi leżącą sztywno na plecach osobę (słyszałam jedynie o podnoszeniu osoby siedzącej na krześle - bez recytowania czegokolwiek). Nikt też nigdy dla zabawy nie opisywał mi, jak umrę (ludzie chyba podejrzewają, że jestem socjopatką, która mogłabym uznać to za groźbę i przez przypadek zrzucić ich za to z balkonu). Może to i dobrze, bo przeczytałam dość greckich mitów i obejrzałam wystarczająco horrorów, żeby wiedzieć, jak to się dalej potoczy. Wy pewnie też, więc można śmiało powiedzieć, że pomysł jest dość wtórny. Niemniej muszę przyznać, że sam serial nie jest tak oczywisty, za jakiego początkowo go brałam. Oczywiście, z łatwością można było wskazać final girl, czy domyślić się jak się potoczy wątek miłosny, które też nie mogło zabraknąć, ale już samo przypisanie Violet do odpowiedniej szufladki długo było dla mnie trudne. Nie miałam pojęcia, co nią kierowało, ani czy jako zwiastunka śmierci chce je wykończyć, czy ocalić. Muszę przyznać, że jej wątek był dobrze prowadzony.

Zresztą postacie i aktorzy wypadli w większości całkiem nieźle. Mamy tu gamę bohaterów standardowych dla tego typu gatunku - od typowej dziewczyny z sąsiedztwa, przez miss popularności po buntowniczkę z problemami. Niby nic nowego, a final girl mdła jak przy każdej innej produkcji, ale przynajmniej widać, że twórcy nie starali się stworzyć niczego ponad przeciętnego, jednocześnie dając widzom szansę na znalezienie postaci, z którą mogą sympatyzować. Jedynie castingowo wyślili się na różnorodność i to duży plus. Osobiście od dziewczyn, wolałam męskie postacie, które choć powstały na utartych schematach, to choć odrobinę się z nich wyrwały. Poza nimi tylko Violet naprawdę się wybijała. Dodatkowo jedna postać ze zdolnościami paranormalnymi otoczona samymi zwykłymi ludźmi to miła odmiana.


Klimat serialu też był interesujący. Przypominał mi połączenie "Pretty Little Liars" z "Truth or Dare", z którego wyszedł może nie horror, ale thriller młodzieżowy - mało straszny, ale za to skrywający w sobie tajemnicę i odrobinę trzymający w napięciu. Duży plusem jest dość krótka forma. Na całość składa się jedynie 10 odcinków trwający około 25 minut, przez co twórcy nie musieli bezsensownie rozwlekać fabuły i akcja sprawnie posuwa się do przodu. Niestety po obejrzeniu finału, wciąż wiele rzeczy pozostaje dla mnie niejasnych i ewidentnie będą poruszone dopiero w kolejnym sezonie. Szkoda.

"Lekkie jak piórko" nie jest serialem bez wad. Wręcz przeciwnie. Niemniej niespecjalnie mi przeszkadzały, bo ten tytuł nie starał się wyjść poza przeciętność - brzmi to źle, lecz wcale tak nie jest. Są produkcje od, których wymaga się wiele i mają nas pochłonąć, wycisnąć łzy, zmusić do myślenia lub być ambitne, i są takie, które nie muszą być niczym więcej, niż lekką rozrywką, przy której mózg może odpocząć. Jego premiera na HBO GO przeszła bez echa. Nikt nie obiecywał mi cudów ani fajerwerków, więc nie mogłam poczuć się rozczarowana. Dlatego, ja też nie mam zamiaru mówić Wam, że po jego obejrzeniu padniecie na kolana, krzycząc WOW! Nie, tak na pewno nie będzie, ale to wcale nie znaczy, może nie może się Wam spodobać. Wręcz powiedziałabym, że są na to spore szanse.

Częściej o serialowych nowościach piszę na fanpage'u - dołączcie do niego. Będzie fajnie!

Ps. Znaliście tę zabawę?
Ps2. Wolicie, by w najbliższym czasie pojawiało się więcej seriali dostępnych na HBO GO, czy Netflixie?

Prześlij komentarz

0 Komentarze