Przyznaję, że dotąd nie miałam zaufania do hiszpańskojęzycznych seriali i nawet gdy jakiś tytuł odbijał się głośnym echem w sieci, to podchodziłam do niego raczej podejrzliwie. "3%" obejrzałam bardziej dla pomysłu niż dla wykonania. Po dwóch odcinkach "Szkoły dla elity" odpuściłam sobie dalszą przygodę i eksperymenty z serialami o hiszpańskich korzeniach, dlatego "Dom z Papieru" omijałam szerokim łukiem i pewnie nie przekonałabym się do niego, gdyby maska Salvadora Dali nie stanęła na Rynku w Krakowie - to był ten moment, gdy zaczęłam poważnie się bać, że w końcu reklama wyskoczy mi rano spod łóżka, jeśli nie obejrzę.
"Dom z Papieru" poznajemy śledząc dwie linie czasu. Główna zaczyna się, gdy banda przestępców przebranych w czerwone wdzianka i maski Salvadora Dali robi skok na hiszpańską mennicę, a druga skupia się na retrospekcjach przedstawiających miesiące przygotować do napadu. Wyobraźcie sobie, że ósemka nieznajomych, która nie zna nawet swoich prawdziwych imion, lecz pseudonimy o nazw miast, siedzi grzecznie w ławeczkach i uczy się od tajemniczego Profesora, jak kraść, by nie wpaść? Kilka miesięcy odosobnienia i nauki misternego planu, przynosi zdumiewające efekty, które stopniowo możemy podziwiać na ekranie.
Muszę przyznać, że plan Profesora jest genialny. To prawdziwa sztuka, która przypomina idealnie odegrany taniec policjantów i złodziei. Na każdą akcję przypada reakcja z tym, że w "Domu z Papieru" działania policji nikogo nie wyprowadzają z równowagi, bo rabusie świetnie opanowali kroki tego skomplikowanego tańca. Oczywiście, jak to już w Heist filmach bywa, czasem coś się sypie, czasem coś nie wychodzi, czasem ktoś ginie, ale i tak geniusz Profesora aż razi po oczach. Momentami również jego bezmyślność. Najbardziej dziwi mnie jednak wybór kandydatów, których uznał za godnych noszenia Daliego na twarzy. Każdy z bohaterów ma jakiś talent, jednak nie są one tak unikatowe, by nie byli niezastąpieni. Powiedziałabym, że ich zdolności są co najwyżej odrobinę ponad przeciętną, więc Profesor mógł wybrać bardziej zrównoważonych i godnych zaufania przestępców, by czynnik ludzki nie zaprzepaścił jego planu.
Niemniej jako widz jestem kreacją bohaterów zachwycona. Mimo tego, że jest ich wielu, to każdy jest wyrazistą postacią o słabościach i mocnych stronach, które pasują do ich charakteru. Choć każdy z nich w masce wygląda podobnie, to pod nią są oryginalni i nie da się ich pomylić. Co gorsza, chyba każdego z nich polubiłam i znienawidziłam. Cudowna równowaga wad i zalet. Berlin jako upośledzony emocjonalnie psychopata potrafi trzymać ludzi w ryzach i zazwyczaj jego stanowczość łączy się z rozsądkiem. Tokio jest jego przeciwieństwem - narwaną idiotką kierującą się emocjami, więc choć częściej pokazuje ludzkie oblicze to jednocześnie ciągle wszystkich pakuje w kłopoty. Rio, słodki dzieciak, dobry, miły i zapatrzony w Tokio do tego stopnia, że bez niej nie potrafi podejmować decyzji. Helsinki to typowy goryl z bronią, ale w środku puchaty misio. Żaden z nich nie jest jednowymiarowy. Może poza Oslo.
Połączenie dwóch linii czasu, barwnych postaci i fantastycznie prowadzonej fabuły, która trzyma w napięciu i bardzo utrudnia odgadnięcie, czy coś jest jeszcze częścią plany, czy też już wpadką, powoduje, że ciężko oderwać się od oglądania. Zdecydowanie polecam serial zmaratonować, niż oglądać na raty. Niestety nie do końca zrozumiałam cel podzielenia sezonu na dwa sezony (Netflix chyba ma do tego słabość, jednak do tej pory widziałam to zagranie jedynie w przypadku k-dram). Co ciekawe oryginalna wersja serialu składająca się z dwudziestu 70-minutowych odcinków, została przez Netflix przemontowana na dwadzieścia trzy 45-minutowe odcinki. Nie będzie więc tajemnicą, że to, co Netflix uznał za sezon 3 i 4, to w rzeczywistości sezon drugi - aktualnie udostępniony w połowie, co cholernie irytuje. A skoro odrugim trzecim sezonie mowa, to tu też mam jedno małe ale.
Skok na hiszpańską mennice w "Domu z Papieru", choć jest typowy dla gatunku Heist, to jednocześnie jest również powiewem świeżości w swojej oryginalności. Przy okazji tworzy zamkniętą całość, która w trzecim sezonie wydaje mi się już nieco wtórna. Mam ten problem, że lubię, gdy dobre historie trwają jak najdłużej, ale jednocześnie trochę mi żal patrzeć, gdy do produkcji wysokich lotów zakrada się wtórność i jest niepotrzebnie przeciągana. Trzeci sezon "Domu z Papieru" zalicza się do tej kategorii. W czasie nowego skoku plan nie jest już tak perfekcyjny, a sami przestępcy zdają się nie uczyć na własnych błędach. Co gorsza, popełniają masę nowych i to tak idiotycznych, że ciężko mi uwierzyć, że wciąż oglądam tę samą produkcję. Jasne, to wciąż przyjemnie się ogląda i jest lepsze od wielu tytułów z gatunku, ale to już nie sztuka, a przynajmniej tak będę twierdzić, dopóki nie zobaczę zakończenia. Z tego powodu również zachęcam Was do obejrzenia dwóch pierwszych sezonów i wstrzymania się z oglądaniem trzeciego, aż pojawi się czwarty. To, że "Dom z Papieru" powinien się znaleźć na szczycie Waszej listy seriali do obejrzenia, nie ulega wątpliwości.
Ps. Dajcie znać, do jakiego typu widzów się zaliczacie: Jesteście cierpliwi i możecie czekać nawet pół roku na kontynuacje historii czy wolicie maratonować całość, traktując serial jak wielogodzinny film?
"Dom z Papieru" poznajemy śledząc dwie linie czasu. Główna zaczyna się, gdy banda przestępców przebranych w czerwone wdzianka i maski Salvadora Dali robi skok na hiszpańską mennicę, a druga skupia się na retrospekcjach przedstawiających miesiące przygotować do napadu. Wyobraźcie sobie, że ósemka nieznajomych, która nie zna nawet swoich prawdziwych imion, lecz pseudonimy o nazw miast, siedzi grzecznie w ławeczkach i uczy się od tajemniczego Profesora, jak kraść, by nie wpaść? Kilka miesięcy odosobnienia i nauki misternego planu, przynosi zdumiewające efekty, które stopniowo możemy podziwiać na ekranie.
Muszę przyznać, że plan Profesora jest genialny. To prawdziwa sztuka, która przypomina idealnie odegrany taniec policjantów i złodziei. Na każdą akcję przypada reakcja z tym, że w "Domu z Papieru" działania policji nikogo nie wyprowadzają z równowagi, bo rabusie świetnie opanowali kroki tego skomplikowanego tańca. Oczywiście, jak to już w Heist filmach bywa, czasem coś się sypie, czasem coś nie wychodzi, czasem ktoś ginie, ale i tak geniusz Profesora aż razi po oczach. Momentami również jego bezmyślność. Najbardziej dziwi mnie jednak wybór kandydatów, których uznał za godnych noszenia Daliego na twarzy. Każdy z bohaterów ma jakiś talent, jednak nie są one tak unikatowe, by nie byli niezastąpieni. Powiedziałabym, że ich zdolności są co najwyżej odrobinę ponad przeciętną, więc Profesor mógł wybrać bardziej zrównoważonych i godnych zaufania przestępców, by czynnik ludzki nie zaprzepaścił jego planu.
Niemniej jako widz jestem kreacją bohaterów zachwycona. Mimo tego, że jest ich wielu, to każdy jest wyrazistą postacią o słabościach i mocnych stronach, które pasują do ich charakteru. Choć każdy z nich w masce wygląda podobnie, to pod nią są oryginalni i nie da się ich pomylić. Co gorsza, chyba każdego z nich polubiłam i znienawidziłam. Cudowna równowaga wad i zalet. Berlin jako upośledzony emocjonalnie psychopata potrafi trzymać ludzi w ryzach i zazwyczaj jego stanowczość łączy się z rozsądkiem. Tokio jest jego przeciwieństwem - narwaną idiotką kierującą się emocjami, więc choć częściej pokazuje ludzkie oblicze to jednocześnie ciągle wszystkich pakuje w kłopoty. Rio, słodki dzieciak, dobry, miły i zapatrzony w Tokio do tego stopnia, że bez niej nie potrafi podejmować decyzji. Helsinki to typowy goryl z bronią, ale w środku puchaty misio. Żaden z nich nie jest jednowymiarowy. Może poza Oslo.
Połączenie dwóch linii czasu, barwnych postaci i fantastycznie prowadzonej fabuły, która trzyma w napięciu i bardzo utrudnia odgadnięcie, czy coś jest jeszcze częścią plany, czy też już wpadką, powoduje, że ciężko oderwać się od oglądania. Zdecydowanie polecam serial zmaratonować, niż oglądać na raty. Niestety nie do końca zrozumiałam cel podzielenia sezonu na dwa sezony (Netflix chyba ma do tego słabość, jednak do tej pory widziałam to zagranie jedynie w przypadku k-dram). Co ciekawe oryginalna wersja serialu składająca się z dwudziestu 70-minutowych odcinków, została przez Netflix przemontowana na dwadzieścia trzy 45-minutowe odcinki. Nie będzie więc tajemnicą, że to, co Netflix uznał za sezon 3 i 4, to w rzeczywistości sezon drugi - aktualnie udostępniony w połowie, co cholernie irytuje. A skoro o
Skok na hiszpańską mennice w "Domu z Papieru", choć jest typowy dla gatunku Heist, to jednocześnie jest również powiewem świeżości w swojej oryginalności. Przy okazji tworzy zamkniętą całość, która w trzecim sezonie wydaje mi się już nieco wtórna. Mam ten problem, że lubię, gdy dobre historie trwają jak najdłużej, ale jednocześnie trochę mi żal patrzeć, gdy do produkcji wysokich lotów zakrada się wtórność i jest niepotrzebnie przeciągana. Trzeci sezon "Domu z Papieru" zalicza się do tej kategorii. W czasie nowego skoku plan nie jest już tak perfekcyjny, a sami przestępcy zdają się nie uczyć na własnych błędach. Co gorsza, popełniają masę nowych i to tak idiotycznych, że ciężko mi uwierzyć, że wciąż oglądam tę samą produkcję. Jasne, to wciąż przyjemnie się ogląda i jest lepsze od wielu tytułów z gatunku, ale to już nie sztuka, a przynajmniej tak będę twierdzić, dopóki nie zobaczę zakończenia. Z tego powodu również zachęcam Was do obejrzenia dwóch pierwszych sezonów i wstrzymania się z oglądaniem trzeciego, aż pojawi się czwarty. To, że "Dom z Papieru" powinien się znaleźć na szczycie Waszej listy seriali do obejrzenia, nie ulega wątpliwości.
Ps. Dajcie znać, do jakiego typu widzów się zaliczacie: Jesteście cierpliwi i możecie czekać nawet pół roku na kontynuacje historii czy wolicie maratonować całość, traktując serial jak wielogodzinny film?
0 Komentarze