Cesarstwo Koreańskie oficjalnie przestało istnieć w 1910 roku, gdy zaczęła się japońska okupacja, jednak twórcy "The Last Empress" pokusili się o pokazanie, co by się stało, gdyby Cesarstwo Koreańskie przetrwało, a ich dynastia wciąż zasiadała na tronie. Przyznaję, że uwielbiam zabawę w gdybanie i zaglądanie za kulisy uwspółcześnionych monarchii, więc byłam ciekawa, jak to wyjdzie. Wyszło genialnie i dlatego muszę się z Wam podzielić przemyśleniami, a z racji tego, że akcji jest tam zaskakująco wiele, uważajcie na spoilery!
Cała historia zaczyna się od zamachu na panującego cesarza Lee Hyuka (Shin Sung Rok), do którego dochodzi w czasie spotkania z grupką podanych, w tym z Oh Sunny (Jang Na Ra). Powiedzmy sobie szczerze, cesarz jest zepsutym człowiekiem. Tchórzliwym, zadufanym w sobie egocentrykiem, dla którego ludzkie życie nie ma żadnej wartości, dlatego przez przypadek potrąca autem starszą kobietę, bardziej martwi się o samochód, niż o nią. Zamiast przyznać się do wypadku, porzuca ją schowaną wśród śmieci przy drodze, by kolejne auto ją potrąciło. Mało tego, zleca zabójstwo jej syna, a sam, by zapewnić sobie alibi, idzie obejrzeć musical, na który zaprosiła go Oh Sunny i przez zbieg okoliczności i intrygi cesarzowej wdowy, ostatecznie poślubia niczego nieświadomą i po uszy zakochaną w nią dziewczynę, którą zresztą później próbuje zamordować. Zły człowiek, nie?
Cóż... to zabrzmi dziwnie, ale wbrew wszystkiemu lubiłam cesarza, bo był postacią tragiczną. Wychowywany przez socjopatycznych rodziców, którzy wpajali mu złe wartości i znęcali się nad nim od najmłodszych lat, mógłby wyjść na ludzi, gdyby tylko udało mu się uwolnić spod kontroli matki. Na nieszczęście dla niego, cesarzowa wdowa była mistrzynią manipulacji, która nie cofnęła się przed niczym, by zrobić z niego swoją kukiełkę. Zresztą nie tylko ona nim manipuluje. Cesarz nie ma po swojej stronie nikogo, komu mógłby zaufać. Jeśli przyjrzycie się wątkowi wychowania księżniczki Ari, zrozumiecie, co mam na myśli i nawet ta urocza postać w końcu poszłaby w jego ślady, gdyby nie pojawiła się Sunny (jeśli ktoś już oglądał i chciałby teraz wspomnieć o tym, że książę koronny wyszedł normalny, a miał tych samych rodziców, to proszę zwrócić uwagę, że młodego cesarza wychowywano zupełnie inaczej, bo to on miał być następcą tronu). To zrozumiałe, że stał się potworem.
Bardzo podobały mi się sceny, w których z tego potwora spoglądał skrzywdzony chłopczyk. Żałuję, że ostatecznie jego wątek potoczył się tak, jak się potoczył. [Uwaga Spoiler i to z gatunku tych, które zdradzają zakończenie!] Do ostatniej minuty miałam nadzieję, że jednak twórcy okażą mu litość. Z jednej strony to w jakiś sposób dobre, że ostatecznie umarł próbując odpokutować swoje grzechy, a z drugiej mam świadomość, że całe jego życie było jedną wielką karą. Tym bardziej, że zasadniczo nie dostałby wysokiego wyroku, gdyby postawić go przed sądem. Nikogo nie zabił (choć chciał) poza niefortunnym wypadkiem, który ostatecznie i tak przypisałabym bardziej Min Yu Ra, niż jemu. Jako zabójca był nieudacznikiem. A skoro wspomniana Min Yu Ra dostała swój happy end, a nawet jego matka przeżyła, to trochę smutne, że ona sam nie. [Uffff... spoiler zakończony, możecie czytać dalej] Muszę przyznać, że postać cesarza była rewelacyjnie rozpisana i fenomenalnie odegrana. Shin Sung Rok spisał się fenomenalnie. Zresztą nie tylko on. Wbrew moim oczekiwaniom Jang Na Ra też wypadła znakomicie.
Na tym etapie powinnam zaznaczyć, że pierwsze odcinki "The Last Empress" sugerowały, że twórcy zmarnują potencjał pomysłu, tworząc kulawą komedyjkę z jeszcze bardziej kulawym romansem i zastraszająco żenującymi gagami, w których główna bohaterka jest niezdarną ofiarą losu. Na szczęście w porę poszli po rozum do głowy i stworzyli historię, od której nie sposób się oderwać. Pełną akcji dramę wypełnioną intrygami dworskimi i zagadkami kryminalnymi, a także scenami walk i okrucieństwem tak nieludzkim, że trudno uwierzyć, by człowiek mógł się go dopuścić (sami zobaczycie, do czego zdolna jest choćby Min Yu Ra). Na tle tych wszystkich wydarzeń postać cesarzowej Oh Sunny wyrasta z naiwniaczki w silną i zdeterminowaną bohaterkę, której poczynania chce się oglądać. Przynajmniej w momentach, gdy kamerzysta nie dostaje drgawek. Drodzy dramaholicy, myślę, że nadszedł czas, by zrobić zrzutkę na statywy dla koreańskich operatorów kamery!
Czas się pochylić nad wykorzystaniem głównego pomysłu, czyli cesarstwo w XXI wieku! Jeśli mam być szczera, to moim zdaniem ten wątek nie został należycie rozpisany. Niby fajnie zagrano cesarzową prowadzącą pałacowe streamy, wątkiem z mediami inspirowany księżną Dianą, czy cesarzem biegającym z bronią palną, ale wciąż mam poczucie, że można było to bardziej rozwinąć. Wykorzystać więcej smaczków. Czuję niedosyt.
Co ciekawe drama została zakwalifikowana jako thriller, akcja, komedia i romans. O ile jestem w stanie zgodzić się z trzema pierwszymi kategoriami, tak ta ostatnia kompletnie mi nie pasuje do "The Last Empress", a przynajmniej nie w formie romansu typowego dla koreańskich dram. Nie ma tam przeciągłych spojrzeń, odwzajemnionych uczuć i ani krzty romantyczności. Uczuć używa się tam do zyskania przewagi w pałacowych gierkach i tyle. Nie narzekam, tylko uprzedzam wszystkich, którzy sięgną po dramę z nadzieją na zobaczenie wiele ckliwych scen. Chociaż i tak nie będziecie rozczarowani, bo to świetna produkcja, którą zwyczajnie trzeba obejrzeć. W końcu przeciętniakowi nie poświęciłabym tylu literek!
Cała historia zaczyna się od zamachu na panującego cesarza Lee Hyuka (Shin Sung Rok), do którego dochodzi w czasie spotkania z grupką podanych, w tym z Oh Sunny (Jang Na Ra). Powiedzmy sobie szczerze, cesarz jest zepsutym człowiekiem. Tchórzliwym, zadufanym w sobie egocentrykiem, dla którego ludzkie życie nie ma żadnej wartości, dlatego przez przypadek potrąca autem starszą kobietę, bardziej martwi się o samochód, niż o nią. Zamiast przyznać się do wypadku, porzuca ją schowaną wśród śmieci przy drodze, by kolejne auto ją potrąciło. Mało tego, zleca zabójstwo jej syna, a sam, by zapewnić sobie alibi, idzie obejrzeć musical, na który zaprosiła go Oh Sunny i przez zbieg okoliczności i intrygi cesarzowej wdowy, ostatecznie poślubia niczego nieświadomą i po uszy zakochaną w nią dziewczynę, którą zresztą później próbuje zamordować. Zły człowiek, nie?
Ach ci nowożeńcy! |
Cóż... to zabrzmi dziwnie, ale wbrew wszystkiemu lubiłam cesarza, bo był postacią tragiczną. Wychowywany przez socjopatycznych rodziców, którzy wpajali mu złe wartości i znęcali się nad nim od najmłodszych lat, mógłby wyjść na ludzi, gdyby tylko udało mu się uwolnić spod kontroli matki. Na nieszczęście dla niego, cesarzowa wdowa była mistrzynią manipulacji, która nie cofnęła się przed niczym, by zrobić z niego swoją kukiełkę. Zresztą nie tylko ona nim manipuluje. Cesarz nie ma po swojej stronie nikogo, komu mógłby zaufać. Jeśli przyjrzycie się wątkowi wychowania księżniczki Ari, zrozumiecie, co mam na myśli i nawet ta urocza postać w końcu poszłaby w jego ślady, gdyby nie pojawiła się Sunny (jeśli ktoś już oglądał i chciałby teraz wspomnieć o tym, że książę koronny wyszedł normalny, a miał tych samych rodziców, to proszę zwrócić uwagę, że młodego cesarza wychowywano zupełnie inaczej, bo to on miał być następcą tronu). To zrozumiałe, że stał się potworem.
Bardzo podobały mi się sceny, w których z tego potwora spoglądał skrzywdzony chłopczyk. Żałuję, że ostatecznie jego wątek potoczył się tak, jak się potoczył. [Uwaga Spoiler i to z gatunku tych, które zdradzają zakończenie!] Do ostatniej minuty miałam nadzieję, że jednak twórcy okażą mu litość. Z jednej strony to w jakiś sposób dobre, że ostatecznie umarł próbując odpokutować swoje grzechy, a z drugiej mam świadomość, że całe jego życie było jedną wielką karą. Tym bardziej, że zasadniczo nie dostałby wysokiego wyroku, gdyby postawić go przed sądem. Nikogo nie zabił (choć chciał) poza niefortunnym wypadkiem, który ostatecznie i tak przypisałabym bardziej Min Yu Ra, niż jemu. Jako zabójca był nieudacznikiem. A skoro wspomniana Min Yu Ra dostała swój happy end, a nawet jego matka przeżyła, to trochę smutne, że ona sam nie. [Uffff... spoiler zakończony, możecie czytać dalej] Muszę przyznać, że postać cesarza była rewelacyjnie rozpisana i fenomenalnie odegrana. Shin Sung Rok spisał się fenomenalnie. Zresztą nie tylko on. Wbrew moim oczekiwaniom Jang Na Ra też wypadła znakomicie.
Na tym etapie powinnam zaznaczyć, że pierwsze odcinki "The Last Empress" sugerowały, że twórcy zmarnują potencjał pomysłu, tworząc kulawą komedyjkę z jeszcze bardziej kulawym romansem i zastraszająco żenującymi gagami, w których główna bohaterka jest niezdarną ofiarą losu. Na szczęście w porę poszli po rozum do głowy i stworzyli historię, od której nie sposób się oderwać. Pełną akcji dramę wypełnioną intrygami dworskimi i zagadkami kryminalnymi, a także scenami walk i okrucieństwem tak nieludzkim, że trudno uwierzyć, by człowiek mógł się go dopuścić (sami zobaczycie, do czego zdolna jest choćby Min Yu Ra). Na tle tych wszystkich wydarzeń postać cesarzowej Oh Sunny wyrasta z naiwniaczki w silną i zdeterminowaną bohaterkę, której poczynania chce się oglądać. Przynajmniej w momentach, gdy kamerzysta nie dostaje drgawek. Drodzy dramaholicy, myślę, że nadszedł czas, by zrobić zrzutkę na statywy dla koreańskich operatorów kamery!
Czas się pochylić nad wykorzystaniem głównego pomysłu, czyli cesarstwo w XXI wieku! Jeśli mam być szczera, to moim zdaniem ten wątek nie został należycie rozpisany. Niby fajnie zagrano cesarzową prowadzącą pałacowe streamy, wątkiem z mediami inspirowany księżną Dianą, czy cesarzem biegającym z bronią palną, ale wciąż mam poczucie, że można było to bardziej rozwinąć. Wykorzystać więcej smaczków. Czuję niedosyt.
Co ciekawe drama została zakwalifikowana jako thriller, akcja, komedia i romans. O ile jestem w stanie zgodzić się z trzema pierwszymi kategoriami, tak ta ostatnia kompletnie mi nie pasuje do "The Last Empress", a przynajmniej nie w formie romansu typowego dla koreańskich dram. Nie ma tam przeciągłych spojrzeń, odwzajemnionych uczuć i ani krzty romantyczności. Uczuć używa się tam do zyskania przewagi w pałacowych gierkach i tyle. Nie narzekam, tylko uprzedzam wszystkich, którzy sięgną po dramę z nadzieją na zobaczenie wiele ckliwych scen. Chociaż i tak nie będziecie rozczarowani, bo to świetna produkcja, którą zwyczajnie trzeba obejrzeć. W końcu przeciętniakowi nie poświęciłabym tylu literek!
Pssyt! Chcecie więcej dram? Zerknijcie na fanpage!
0 Komentarze