Każdy z nas ma jakieś wyobrażenie na temat tego, kim jest i co robi agent literacki. Ten obraz w większości został wykreowany przez popkulturę i/lub dotyczy zagranicznego rynku książki, a nas powinny obchodzić polskie realia, a umówmy się, że trudno oprzeć się wrażeniu, że w Polsce praca agenta literackiego wciąż jest dość zagadkowa.
Agent Literacki w teorii
Agent literacki jest pośrednikiem w kontaktach pomiędzy pisarzem a wydawnictwem. W założeniu wygląda to tak, że autor zatrudnia agenta (zazwyczaj wysyła do niego swoją propozycję wydawniczą, a ten decyduje, czy chce się podjąć reprezentacji), a ten pomaga mu doszlifować książkę i z gotowym dziełem pod pachą rusza do redaktorów wydawnictw, którzy mogliby być zainteresowani wydaniem. W końcu agent nie jest człowiekiem z ulicy. Musi znać rynek i jego graczy, by ustawić Wasz tytuł na samym czubku sterty nadesłanych propozycji.
Gdy agent literacki osiągnie cel i nadciąga moment podpisania umowy, to on negocjuje jak najlepsze warunki dla Was, w tym procent ze sprzedaży, wysokość nakładu, czy odpowiednią promocję. To chyba najważniejsze zadanie, bo pisarze - humaniści do szpiku kości, zazwyczaj nie potrafią w negocjacje i cyferki. Debiutanci, którym zależy przede wszystkim na wypuszczeniu swojego papierowego dziecka w świat, często nie znają realiów i nie wiedzą, co im się należy. Agent wie i będzie o to walczył. Nie tylko dlatego, że tak mu na Was zależy, ale również przez to, że od tego są uzależnione jego zarobki. Widzicie, agenci literaccy w ramach swojego wynagrodzenia otrzymują procent od zarobków pisarzy (ustaliłam, że w Polsce jest to przedział od 10% do maksymalnie 20%). To świetny układ, ponieważ dzięki temu są równie zmotywowani, jak Wy.
Przyznaję, że podoba mi się wizja agenta literackiego, który jest najlepszym przyjacielem pisarza, który wysłucha, pocieszy i załatwi sprawę, żeby jego klient mógł pisać w spokoju ze świadomością, że ktoś walczy za niego. Wiem, że tacy agenci literaccy w Polsce istnieją, a przynajmniej tak słyszałam od publikowanych autorów. Niestety z moich obserwacji wynika, że są oni jak białe kruki.
Agent Literacki w praktyce
Pisarz, zwłaszcza ten przed debiutem, znajomości rynku wydawniczego zazwyczaj nie ma, więc marne szans, by miał obok siebie osobę, która poleciłaby mu odpowiedniego agenta. Dlatego też jego poszukiwania zacznie zapewne tam, gdzie i ja zaczęłam, czyli od wujka Google. Przyznaję, że jeszcze przed rozpoczęciem serii The Story of Books, przejrzałam oferty oraz strony agencji działających w Polsce, aby wybadać sytuację. Nie będę kłamać — wystraszyłam się. Robię w internecie, gdzie blogi, strony i social media są naszymi wizytówkami. To tu - do internetu - przenoszą się działania promujące książki i to tu czytelnicy szukają na ich temat informacji (niezależnie od tego, czy są to blogi książkowe, booktuby, portale typu lubimyczytać, czy księgarnie internetowe).
Myślicie, że piszę oczywistości i każdy to wie? No cóż, najwyraźniej nie każdy. Trafiłam na przypadki agencji literackich, których strona internetowa przypominała te, które tworzyło się w zamierzchłych czasach, gdy nośnikiem danych były jeszcze dyskietki. Wiele z nich nie ma stron na Facebooku, Twitterze, czy Instagramie. To wydaje się śmiesznym zarzutem, ale jak zaufać, że agent będzie w stanie wypromować naszą książkę, skoro nie potrafi zachęcić nawet do własnej firmy? Jak możemy uwierzyć, że wie, co robi, skoro zaniedbuje podstawowe narzędzia promocyjne w internecie? Dla porównania wydawnictwom nie mogę pod tym względem zarzucić podobnych zaniedbań, bo wykorzystują wszystkie dostępne narzędzia, by zapewnić szum wokół wydawanych tytułów. Chwalą się zarówno wydawanymi książkami, jak i sukcesami, czy zamieszczają (wciąż mało, ale jednak) wywiady z publikowanymi autorami. Wierzę, że Agencje Literackie podobnie powinny postępować agencje z reprezentowanymi przez siebie tytułami i osobami, które je stworzyły. Tak tworzy się markę, jednocześnie promując to, na czym się zarabia.
Niemniej nauczona, by nie oceniać książki po okładce (kłamię, tak naprawdę nie potrafię się tego oduczyć), postanowiłam przyjrzeć się bliżej ofercie (o ile, została ona zamieszczona). Ponownie nie nastroiło mnie to optymistycznie. Znamienita większość agencji działających na naszym rynku, zajmuje się reprezentowaniem praw do zagranicznych książek. Trafiłam na agencję, która podała cennik usług poprzedzających faktyczną współpracę przy reprezentacji. Inna podała, że współpracuje z wąskim gronem wydawców, a dokładnie z dwoma. Zawiedziona poszukiwaniami, zdecydowałam się na kontakt z tych agencji, których nie odrzuciłam po pierwszej selekcji, proponując im przedstawienie swojej perspektywy i szansę na wyjaśnienie debiutantom, jak mogą skorzystać z zatrudnienia agenta. Ponownie agencjom udało się mnie zaskoczyć swoim podejściem, gdy jedna z nich odpisała: "cały proces opisuję podczas wykładów na [tu nazwa uczelni, którą zdecydowałam się pominąć], zatem opisywanie go celem publikacji w poradniku trochę byłoby działaniem konkurencyjnym".
Tak, seria The Story of Books została zakwalifikowana przez agentkę jako poradnik i tak, uznała to za działanie konkurencyjne, zamiast promocyjne, dzięki któremu można było nie tylko wyjaśnić swoją pracę, ale przy okazji wspomnieć o swojej agencji i tych wykładach. Ocenę pozostawiam Wam, bo mi witki opadły.
Kolejna agencja, z którą się skontaktowałam, szczerze przyznała:
"Przyjmujemy wszystkie teksty i wtedy oceniamy, czy da się wysłać bez redakcji i korekty, czy jednak trzeba poprawić, bo jest tak słabo merytorycznie napisana. Potem szukamy odpowiedniego wydawcy pod kątem wydania (self publishing, współfinansowanie albo całość przez wydawcę) oraz pod kątem gatunku literackiego, bo nie każde wydawnictwo wydaje każdy gatunek".
Rozumiem, że na naszym rynku, na którym wydawnictwa Vanity Press mają się dobrze, taka usługa może się niektórym wydawać korzystna (choćby dlatego, by człowiek z zewnątrz powiedział, że to szczyt możliwości grafomana), jednak nie jestem w stanie zrozumieć po co agent literacki jest potrzebny autorowi, opłacającemu wydanie książki z własnej kieszeni.
Przykro mi to pisać, ale po wymianie maili z wieloma agencjami, doszłam do ponurych wniosków, że w Polsce aktualnie działają trzy agencję, z którymi jako autor byłabym w stanie rozważyć współpracę. Dwie z nich na stronie głównej zamieściły informację, że aktualnie nie przyjmują nowych autorów. Zakładam, że mają pełne ręce roboty, ponieważ pisarze przed wysłaniem propozycji wydawniczych także przejrzeli strony agencji.
A jak to wygląda ze strony wydawnictw? W Stanach wydawnictwa nawet nie rozmawiają z autorem nieposiadającym agenta i proponują mu jak najszybciej takiego znaleźć. To zwyczajnie usprawnia ich pracę. Zapytałam wydawnictwo SQN, jak to działa u nas i czy wolą się kontaktować bezpośrednio z autorem, czy sprawniej działa kontakt przez agenta literackiego. Oto ich odpowiedź:
"W przypadku polskich autorów najczęściej jest to bezpośredni kontakt z autorem. Tłumaczenia zagranicznych tytułów w zdecydowanej większości są dogadywane przez agentów literackich lub przez zagraniczne wydawnictwo dysponujące prawami do książki".
Pozostaje zadać ostateczne pytanie: Czy w Polsce jest sens zatrudniać agenta?
Przyznam szczerze, że nie wiem. Mój entuzjazm do tego zawodu znacząco ostygł. Wciąż jednak wierzę, że te w tych trzech agencjach pracują ludzie, którzy mogliby Wam pomóc w stawianiu pierwszych kroków na rynku wydawniczym. Niestety na chwilę obecną jest ich zbyt mało i trudniej się do nich dostać niż do samego wydawnictwa. Zwyczajnie ten zawód nie rozwinął się jeszcze w naszym kraju i autorzy najczęściej muszą radzić sobie sami.
Ps. Uważacie, że lepiej poradzić sobie samodzielnie czy wolelibyście znaleźć się pod opieką agenta literackiego?
0 Komentarze