Saga rodzinna rozgrywająca się na tle prawdziwych wydarzeń z przełomu wieków - tak najlepiej opisać nową powieść historyczną Victorii Gische, w której możecie wraz z bohaterami możecie przeżyć trudy wojny i spotkać znane postacie, które zapisały swoje nazwiska na kratach historii.
"Czas wojny, czas miłości" jest opowieścią o rodzinie Róży von Goch, która rozgrywa się na przełomie niemal pięćdziesięciu lat. Na samym początku 1891 roku ta rodzina jest niewielka. Składa się jedynie z seniorki rodu i jej syna, który szykuje się do ślubu, lecz przemykając przez kolejne strony obserwujemy, jak na przemian rozrasta się i maleje, zmaga się z trudami wojny i tęsknotą. Nie ulega jednak wątpliwości, że główne wątki skupiają się wokół Leny i Nory - dwóch sióstr, które z zaskakującą wprawą wpadają na najbardziej rozpoznawalne postacie swoich czasów, wplątując się w wydarzenia, które znamy z kart podręczników historycznych.
Zazwyczaj gdy czytam książki, wiem dokładnie, kto jest ich głównym bohaterem, nawet jeśli równocześnie śledzę poczynania licznej gromady. Tym razem było jednak inaczej i powinniście się przygotować, że w "Czasie wojny, czasie miłości" pierwszą planową rolę gra cała rodzina. Jedyni się rodzą, inni umierają, a każdy z nich podąża własną drogą. Łączą ich nie tylko więzy krwi, ale podobieństwo rodzinne w kwestii charakterów i sposób wyrażania adekwatny do czasów. Problem polega na tym, że przez to nie byłam w stanie się z nimi zżyć. Chociaż nie, właściwie nie tylko przez to, ale i również z powodu, że wiele najważniejszych wydarzeń z ich życia czytelnik nie był w stanie przeżywać wraz z nimi. Ślub i wesele zostało przedstawione przez pryzmat potraw i dekoracji, zamiast uczuć, a o śmierci postaci dowiadywaliśmy się po kilku miesiącach z listów lub od narratora, zamiast czytać o nich w czasie rzeczywistym. Takie zabiegi wprowadziły dystans pomiędzy mną a bohaterami, którego nie potrafiłam przeskoczyć.
Niemniej były chwile, w których losy Lenki mnie obchodziły. Momenty, w których autorka przedstawiała zmagania młodej, niedoświadczonej dziewczyny pracującej jako pielęgniarka w szpitalu w czasie I Wojny Światowej były niesamowicie emocjonalne i zdecydowanie stanowiły mój ulubiony fragment książki. Nie sposób mi nawet sobie wyobrazić, jak trudne musiały być to przeżycia dla ludzi, którzy w rzeczywistości walczyli na froncie, jak i dla tych którzy nieśli im pomoc, ale przyznaję, że Victoria Gische opisała to w sposób niezmiernie poruszający. Dodatkowo to był moment, w którym na kartach książki pojawiła się Maria Skłodowska-Curie.
W "Czasie wojny, czasie miłości" pojawia się spora liczba postaci historycznych, a wśród nich znajdziemy m.in. Howard Carter, Evelyn Herbert, czy Ludwig Borchard. Czasami można odnieść wrażenie, że bohaterowie powieści podróżują z jednego zakątka świata w drugi, tylko po to, by ich spotkać i obserwować momenty, w których pisze się historia, jak choćby podróż do Ameryki na pokładzie Titanica (naprawdę mocno żałuję, że ten konkretny epizod został poruszony wyłącznie mimochodem, bo czytałabym jak szalona!).
Jeśli znacie twórczość Victorii Gische i rozpoznajecie nazwiska, które przed chwilą wspomniałam, to możliwe, że zaczynacie się domyślać, co za chwilę przeczytacie i co uznaję za uroczy akcent. Widzicie, autorka na łamach książki poświęciła sporo czasu wątkowi związanemu z wyprawą archeologiczną prowadzoną w Egipcie, a także ich dobytkowi kulturowemu. Po raz kolejny w jej książkach widać, jak mocno jest zakochana w historii tego kraju, a przy okazji ma szczególną słabość do Nefretete. Te wątki pojawiają się w jej poprzednich powieściach, zaczęło się od „Lucyfer. Moja historia” i było kontynuowane na szerszą skalę również w "Kochance królewskiego rzeźbiarza" czy "Tajemnicy królów", i muszę przyznać, że bardzo podoba mi się, że cały dorobek autorki łączy wspólny punkt. Z szerszej perspektywy, to naprawdę interesujący zabieg, który życzyłabym sobie spotykać częściej.
"Czas wojny czas miłości" na moje oko nie jest romansem historycznym, a senną opowieścią utkaną głównie z opisów i małej ilości dialogów, w której splatają się ze sobą miłość i strata. Ma swoje zalety i wady, jednak nie ulega wątpliwości, że czyta się przyjemnie. Każdy rozdział rozpoczyna się krótkim cytatem (kocham je!) będącym wskazówką, o czym za moment przeczytamy, a autorka potrafi pisać w ten szczególny sposób, przez który przez tekst się płynie. Myślę, że sprawdzi się doskonale jako lektura dla osób, które uwielbiają rozczytywać się o minionych czasach i przywiązują szczególną uwagę do detali.
"Czas wojny, czas miłości" jest opowieścią o rodzinie Róży von Goch, która rozgrywa się na przełomie niemal pięćdziesięciu lat. Na samym początku 1891 roku ta rodzina jest niewielka. Składa się jedynie z seniorki rodu i jej syna, który szykuje się do ślubu, lecz przemykając przez kolejne strony obserwujemy, jak na przemian rozrasta się i maleje, zmaga się z trudami wojny i tęsknotą. Nie ulega jednak wątpliwości, że główne wątki skupiają się wokół Leny i Nory - dwóch sióstr, które z zaskakującą wprawą wpadają na najbardziej rozpoznawalne postacie swoich czasów, wplątując się w wydarzenia, które znamy z kart podręczników historycznych.
Zazwyczaj gdy czytam książki, wiem dokładnie, kto jest ich głównym bohaterem, nawet jeśli równocześnie śledzę poczynania licznej gromady. Tym razem było jednak inaczej i powinniście się przygotować, że w "Czasie wojny, czasie miłości" pierwszą planową rolę gra cała rodzina. Jedyni się rodzą, inni umierają, a każdy z nich podąża własną drogą. Łączą ich nie tylko więzy krwi, ale podobieństwo rodzinne w kwestii charakterów i sposób wyrażania adekwatny do czasów. Problem polega na tym, że przez to nie byłam w stanie się z nimi zżyć. Chociaż nie, właściwie nie tylko przez to, ale i również z powodu, że wiele najważniejszych wydarzeń z ich życia czytelnik nie był w stanie przeżywać wraz z nimi. Ślub i wesele zostało przedstawione przez pryzmat potraw i dekoracji, zamiast uczuć, a o śmierci postaci dowiadywaliśmy się po kilku miesiącach z listów lub od narratora, zamiast czytać o nich w czasie rzeczywistym. Takie zabiegi wprowadziły dystans pomiędzy mną a bohaterami, którego nie potrafiłam przeskoczyć.
Niemniej były chwile, w których losy Lenki mnie obchodziły. Momenty, w których autorka przedstawiała zmagania młodej, niedoświadczonej dziewczyny pracującej jako pielęgniarka w szpitalu w czasie I Wojny Światowej były niesamowicie emocjonalne i zdecydowanie stanowiły mój ulubiony fragment książki. Nie sposób mi nawet sobie wyobrazić, jak trudne musiały być to przeżycia dla ludzi, którzy w rzeczywistości walczyli na froncie, jak i dla tych którzy nieśli im pomoc, ale przyznaję, że Victoria Gische opisała to w sposób niezmiernie poruszający. Dodatkowo to był moment, w którym na kartach książki pojawiła się Maria Skłodowska-Curie.
W "Czasie wojny, czasie miłości" pojawia się spora liczba postaci historycznych, a wśród nich znajdziemy m.in. Howard Carter, Evelyn Herbert, czy Ludwig Borchard. Czasami można odnieść wrażenie, że bohaterowie powieści podróżują z jednego zakątka świata w drugi, tylko po to, by ich spotkać i obserwować momenty, w których pisze się historia, jak choćby podróż do Ameryki na pokładzie Titanica (naprawdę mocno żałuję, że ten konkretny epizod został poruszony wyłącznie mimochodem, bo czytałabym jak szalona!).
Jeśli znacie twórczość Victorii Gische i rozpoznajecie nazwiska, które przed chwilą wspomniałam, to możliwe, że zaczynacie się domyślać, co za chwilę przeczytacie i co uznaję za uroczy akcent. Widzicie, autorka na łamach książki poświęciła sporo czasu wątkowi związanemu z wyprawą archeologiczną prowadzoną w Egipcie, a także ich dobytkowi kulturowemu. Po raz kolejny w jej książkach widać, jak mocno jest zakochana w historii tego kraju, a przy okazji ma szczególną słabość do Nefretete. Te wątki pojawiają się w jej poprzednich powieściach, zaczęło się od „Lucyfer. Moja historia” i było kontynuowane na szerszą skalę również w "Kochance królewskiego rzeźbiarza" czy "Tajemnicy królów", i muszę przyznać, że bardzo podoba mi się, że cały dorobek autorki łączy wspólny punkt. Z szerszej perspektywy, to naprawdę interesujący zabieg, który życzyłabym sobie spotykać częściej.
0 Komentarze