Znalezienie swojej drugiej połówki teoretycznie wydaje łatwe - w końcu udaje się to miliardom ludzi. Jednak czasami pozornie najprostsze sprawiają nam najwięcej problemów. Gdyby było inaczej, nie istniałyby swatki, nie powstałby Tinder, ani programy reality show, które łączą ze sobą ludzi, dzięki dość nietypowym eksperymentom. Jednym z takich programów jest "Love is blind", który ostatnio zadebiutował na Netflixie.
Twórcy programu postanowili przetestować, czy miłość rzeczywiście jest ślepa i zaprosili do swojego eksperymentu 15 kobiet i 15 mężczyzn, którzy przez 10 dni mieli okazję ze sobą randkować do woli. Był tylko jeden haczyk - rozmawiali w osobnych kabinach, nie mogąc się zobaczyć. Wedle założeń rozmowy prowadzone 'na ślepo' miały pomóc im lepiej się poznać i stworzyć głęboką więź. Można powiedzieć, że niektórzy uczestnicy rzeczywiście ją poczuli, skoro pierwsze wyznanie miłości i propozycja małżeństwa padła po czterech dniach. Ostatecznie do etapu oświadczyn dobrnęło kilka par, a część z nich nawet dotarła przed ołtarz.
"Miłość jest ślepa" składa się z 10 odcinków (11 powstał w postprodukcji), które dzieją się na przełomie trzech tygodni - od poznania się w kabinach po dzień ślubu, więc akcja pędzi dość szybko. Na poszczególne etapy składają się m.in. wspomniane szybkie randki w kabinach, spotkanie narzeczonych twarzą w twarz, wyjazd na wcześniejszy miesiąc miodowy, wspólne zamieszkanie, poznanie rodziców drugiej połówki, przygotowania do ślubu i oczywiście ślub. Trochę taki związek w 5 minut, ale i tak uczestnicy dostali więcej czasu, by się poznać i stawić czoło głównym związkowym problemom, niż uczestnicy innych reality show tego typu.
Właściwie nie do końca rozumiem, dlaczego twórcy miłosnych eksperymentów tworząc koncept dla reality show, opierają się na założeniu, że pary powinny dobierać się w ciemno. Bo umówmy się, to nie jest świeży pomysł. Już w latach '90 źle ubrani ludzie zadawali trzy pytania osobom zza parawanu i na podstawie ich mocno creepy odpowiedzi wybierali jedną, z którą jechali na wycieczkę (jeśli nie kojarzycie "Randki w ciemno", to zdecydowanie polecam zerknąć na filmy Niekrytego Krytyka). Niemniej samo "Love is blind" bardziej kojarzyło mi się ze "Ślubem od pierwszego wejrzenia", który bez wątpliwości zajmuje pierwsze miejsce na podium najbardziej absurdalnego pomysłu na swatanie ludzi. Trochę martwiłam się, że twórcy "Love is blind" pójdą w tym samym kierunku i również pozwolą parą się spotkać dopiero na ślubnym kobiercu, ale na szczęście wykazali się odrobiną zdrowego rozsądku i przynajmniej próbowali zachować pozory tego, że ich eksperyment ma sens. I wiecie co? Jakby się nad tym zastanowić, to właściwie trochę ma, a wręcz mógłby stanowić świetną podstawę pod założenie doboru par w powieściach futurystycznych.
Problem tkwi w tym, że pierwsza edycja eksperymentu nie okazała się pełnym sukcesem, choć liczba zaręczyn przewyższyła oczekiwania twórców. Pierwszym dość poważnym zgrzytem jeszcze z etapu 'na ślepo' był fakt, że co najmniej trzy uczestniczki zdecydowały się na tego samego faceta, a i on zbyt zdecydowany nie był. Dlaczego to problem? Cóż... pomijając, że ta sytuacja pokazała, że nie każdy znajdzie sobie parę (14 osób nie dotarło do etapu zaręczyn w ciemno, a 12 kolejnych zrezygnowało niedługo po nich - co ciekawe większość z nich nie została przedstawiona w programie, bo... brakło budżetu), to doprowadziła do tego, że jedna z kobiet wybrała sobie na przyszłego męża opcję zapasową.
Drugim dość rzucającym się w oczy problemem jest fakt, że większość uczestników programu stanowiły piękne kobiety i przystojni mężczyźni, więc szok po poznaniu był w ich przypadku dużo mniejszy, niż gdyby nagle dowiedzieli się, że ich wybrańcem jest ktoś przeciętny, czy brzydki.
Naprawdę sądziłam, że twórcy podstawią kilka min, które udowodnią, jak ludzie są płytcy, ale ostatecznie okazało się, że to nie wygląd stanowił powód rozstań, lecz to, że zostali dobrani w odrealnionych bańkach. W mojej subiektywnej opinii przez upadło wyjściowe założenie. W końcu co to za wyzwanie związać się z osobą, która po tym, jak oczarowała nas swoim wnętrzem, okazała się atrakcyjna fizycznie? Oh wait... [Spoiler] Jednak sześć z ośmiu zaręczonych par się rozstała. Może zabrzmię cynicznie, ale jak dla mnie program udowodnił, że niezależnie od tego, czy poznajemy się w sprzyjających warunkach, pozwalających poznać wnętrze drugiej osoby oraz pomimo tego, że pasuje do obowiązujących kanonów piękna, to ludzie zwyczajnie nie potrafią się ze sobą dogadać.
Wybaczcie, ale naprawdę potrafię patrzeć na ten program głównie przez pryzmat eksperymentu, bo mimo wszystko jest on całkiem fascynujący. Uwłaczający, ale fascynujący. Niemniej jako rozrywka też się sprawdzi i zdecydowanie wciągnie bardziej, niż pozostałe programy tego typu, chociaż gdybym rzeczywiście miała Wam polecić reality show z Netflixa, to zdecydowanie byłoby to The Circle.
Ps. Moja ulubiona para przetrwała, a Wasza?
Ps2. A teraz przyznajcie się, które z oglądanych reality show podobało Wam się najbardziej?
Twórcy programu postanowili przetestować, czy miłość rzeczywiście jest ślepa i zaprosili do swojego eksperymentu 15 kobiet i 15 mężczyzn, którzy przez 10 dni mieli okazję ze sobą randkować do woli. Był tylko jeden haczyk - rozmawiali w osobnych kabinach, nie mogąc się zobaczyć. Wedle założeń rozmowy prowadzone 'na ślepo' miały pomóc im lepiej się poznać i stworzyć głęboką więź. Można powiedzieć, że niektórzy uczestnicy rzeczywiście ją poczuli, skoro pierwsze wyznanie miłości i propozycja małżeństwa padła po czterech dniach. Ostatecznie do etapu oświadczyn dobrnęło kilka par, a część z nich nawet dotarła przed ołtarz.
"Miłość jest ślepa" składa się z 10 odcinków (11 powstał w postprodukcji), które dzieją się na przełomie trzech tygodni - od poznania się w kabinach po dzień ślubu, więc akcja pędzi dość szybko. Na poszczególne etapy składają się m.in. wspomniane szybkie randki w kabinach, spotkanie narzeczonych twarzą w twarz, wyjazd na wcześniejszy miesiąc miodowy, wspólne zamieszkanie, poznanie rodziców drugiej połówki, przygotowania do ślubu i oczywiście ślub. Trochę taki związek w 5 minut, ale i tak uczestnicy dostali więcej czasu, by się poznać i stawić czoło głównym związkowym problemom, niż uczestnicy innych reality show tego typu.
Niby miłość może zakiełkować wszędzie, nawet w takim małych celach. |
Właściwie nie do końca rozumiem, dlaczego twórcy miłosnych eksperymentów tworząc koncept dla reality show, opierają się na założeniu, że pary powinny dobierać się w ciemno. Bo umówmy się, to nie jest świeży pomysł. Już w latach '90 źle ubrani ludzie zadawali trzy pytania osobom zza parawanu i na podstawie ich mocno creepy odpowiedzi wybierali jedną, z którą jechali na wycieczkę (jeśli nie kojarzycie "Randki w ciemno", to zdecydowanie polecam zerknąć na filmy Niekrytego Krytyka). Niemniej samo "Love is blind" bardziej kojarzyło mi się ze "Ślubem od pierwszego wejrzenia", który bez wątpliwości zajmuje pierwsze miejsce na podium najbardziej absurdalnego pomysłu na swatanie ludzi. Trochę martwiłam się, że twórcy "Love is blind" pójdą w tym samym kierunku i również pozwolą parą się spotkać dopiero na ślubnym kobiercu, ale na szczęście wykazali się odrobiną zdrowego rozsądku i przynajmniej próbowali zachować pozory tego, że ich eksperyment ma sens. I wiecie co? Jakby się nad tym zastanowić, to właściwie trochę ma, a wręcz mógłby stanowić świetną podstawę pod założenie doboru par w powieściach futurystycznych.
Problem tkwi w tym, że pierwsza edycja eksperymentu nie okazała się pełnym sukcesem, choć liczba zaręczyn przewyższyła oczekiwania twórców. Pierwszym dość poważnym zgrzytem jeszcze z etapu 'na ślepo' był fakt, że co najmniej trzy uczestniczki zdecydowały się na tego samego faceta, a i on zbyt zdecydowany nie był. Dlaczego to problem? Cóż... pomijając, że ta sytuacja pokazała, że nie każdy znajdzie sobie parę (14 osób nie dotarło do etapu zaręczyn w ciemno, a 12 kolejnych zrezygnowało niedługo po nich - co ciekawe większość z nich nie została przedstawiona w programie, bo... brakło budżetu), to doprowadziła do tego, że jedna z kobiet wybrała sobie na przyszłego męża opcję zapasową.
Drugim dość rzucającym się w oczy problemem jest fakt, że większość uczestników programu stanowiły piękne kobiety i przystojni mężczyźni, więc szok po poznaniu był w ich przypadku dużo mniejszy, niż gdyby nagle dowiedzieli się, że ich wybrańcem jest ktoś przeciętny, czy brzydki.
Naprawdę sądziłam, że twórcy podstawią kilka min, które udowodnią, jak ludzie są płytcy, ale ostatecznie okazało się, że to nie wygląd stanowił powód rozstań, lecz to, że zostali dobrani w odrealnionych bańkach. W mojej subiektywnej opinii przez upadło wyjściowe założenie. W końcu co to za wyzwanie związać się z osobą, która po tym, jak oczarowała nas swoim wnętrzem, okazała się atrakcyjna fizycznie? Oh wait... [Spoiler] Jednak sześć z ośmiu zaręczonych par się rozstała. Może zabrzmię cynicznie, ale jak dla mnie program udowodnił, że niezależnie od tego, czy poznajemy się w sprzyjających warunkach, pozwalających poznać wnętrze drugiej osoby oraz pomimo tego, że pasuje do obowiązujących kanonów piękna, to ludzie zwyczajnie nie potrafią się ze sobą dogadać.
Wybaczcie, ale naprawdę potrafię patrzeć na ten program głównie przez pryzmat eksperymentu, bo mimo wszystko jest on całkiem fascynujący. Uwłaczający, ale fascynujący. Niemniej jako rozrywka też się sprawdzi i zdecydowanie wciągnie bardziej, niż pozostałe programy tego typu, chociaż gdybym rzeczywiście miała Wam polecić reality show z Netflixa, to zdecydowanie byłoby to The Circle.
Ps2. A teraz przyznajcie się, które z oglądanych reality show podobało Wam się najbardziej?
0 Komentarze