Wierzę, że niemal wszyscy, którzy czytali lub oglądali "Igrzyska Śmierci", na pytanie 'Kto jest złoczyńcą w tej historii?' bez wahania odpowiedzieliby: Prezydent Coriolanus Snow. Sama pewnie odpowiedziałabym dokładnie to samo, jednak jednocześnie nie wierzę, żeby to była do końca prawda, a tym bardziej trudno byłoby mi uwierzyć, że taki był zamysł autorki. Co gorsza, bezczelnie zamierzam to udowodnić, więc lepiej przygotujcie się psychicznie, żeby Wasze mózgi nie eksplodowały.
[Uwaga: Spoilery zarówno z "Ballady Ptaków i Węży", jak i z głównej trylogii hasają radośnie po całym tekście]
Dzięki temu, że Corio jest głównym bohaterem prequelu "Igrzysk Śmierci", w "Balladzie Ptaków i Węży" możemy poznać nastolatka, który w przyszłości będzie rządził Panem i wysyłał nieszczęsne dzieci na arenę, by się wzajemnie zabijały. Czego można byłoby się spodziewać po Orgin Story takiego psychopaty? Coż... zapewne, że przez połowę książki będzie zabijał małe kotki, a przed drugą połowę szturchał kijem ich truchła. Suzanne Collins miała jednak inny plan i zamiast tworzyć portret nieletniego sadysty, zdecydowała się stworzyć postać młodego chłopaka dorastającego w czasie wojny i przez lata mierzącego się z jej skutkami - od osierocenia przez głód po ukrywanie swojego ubóstwa.
Mroczne Dni, w których Dystrykty zbuntowały się przeciwko Kapitolowi, dotknęły wszystkich. Ludzie głodowali do tego stopnia, że nawet najbogatsi musieli uciekać się do kanibalizmu. Rodzinę Snowów na szczęście to ominęło, lecz nawet po wojnie jedzenie było dla nich towarem deficytowym. Po śmierci matki, ojca i zniszczeniu Trzynastego Dystryktów, w którym Snowowie ulokowali swoje pieniądze, Corio nie miał niczego poza rodowodem, który jeśli ktoś by mnie pytał o zdanie, bardziej mu ciążył, niż pomagał. Utrzymanie w tajemnicy swojego ubóstwa i podtrzymywanie mitu o potędze Snowów, by ludzie się od nich nie zepchnęli ich na margines, było trudne i nawet w tak opłakanej pozycji wymagało wielu poświęceń. Jednak opłaciło się. Młody Snow dostał szansę zostania mentorem w 10 Głodowych Igrzyskach. Co prawda, gdy usłyszał, że w przydziale dostał dziewczynę z Dwunastego Dystryktu, był pewny, że trafiła mu się kulawa łania... a przynajmniej do chwili, gdy Lucy Gray zrobiła show, przykuwając uwagę całego Panem swoim śpiewem i urokiem.
Streszczanie całej książki, którą już omówiłam, mija się z celem, więc skupmy się na krytycznych momentach w historii Coriolanusa, które można uznać za moralnie wątpliwe lub zwyczajnie złe. I rozgrzeszeniu o z tego!
Został stworzony jako przeciwieństwo Corio. Chłopak z nowobogackiej rodziny, która pieniędzmi wykupiła sobie przenosiny z dystryktu. Niczego mu nie brakuje, nie głoduje, nie stracił rodziny w czasie wojny, a i tak potrafi bez wyrzutów sumienia mówić osieroconemu przyjacielowi, jak bardzo Rebelianci cierpią po przegranym powstaniu. Pamiętajmy, że niezależnie od przyczyn wybuchu powstania przeciwko Kapitolowi, wojna zawsze nosi za sobą cierpienie, które dotyka niewinnych po obu stronach, a Sejonus zachowuje się, jakby tego nie rozumiał.
Wcale się nie dziwię, że Corio nie jest w stanie nawiązać z nim prawdziwej relacji, skoro ten rozpuszczony chłopak ciągle naraża go na niebezpieczeństwo. Przykłady macie powyżej. To Sejanus lekkomyślnie wtargnął na arenę, ani przez chwilę nie myśląc, co się stanie z jego rodziną, gdy jego ukochani trybuci go zabiją. Za to Corio został zmuszony do wyciągnięcia go stamtąd, za co zapłacił życiem - ostatecznie nie swoim, lecz Bobbina.
Kolejna lekkomyślna decyzja finansowego i militarnego wsparcia Rebeliantów w Dwunastce, doprowadziła Corio do zabicia Mayfairy, więc pomimo tego, że to Snow ubrudził sobie ręce, wina za to leży po stronie Sejanusa. Nawet nie chce mi się wspominać, że jego głupi plan naraził wszystkich na niebezpieczeństwo - od jego rodziców, którzy zdecydowanie zostaliby srogo ukarani, gdyby Kapitol dowiedział się o tym, że uzbroił Rebeliantów i umożliwił im atak na bazę wojskową, po jego kolegów Strażników Pokojów, w których leciałyby zakupione przez niego kule. Naprawdę aż trudno uwierzyć, że ten dzieciak był tak bezmyślny.
Za to Snowowi bezmyślności zarzucić nie można. Dokładnie zdawał sobie sprawę z przykrych konsekwencji impulsywnych czynów przyjaciela. Więc czy można go winić za to, że nagrał jego plan i przekazał do Kapitolu? W normalnych okoliczności zdradę sojusznika uważam za niewybaczalny grzech Czarnych Charakterów, lecz w tym przypadku to nie wchodzi w grę. Sejanuse jest autodestruktywny, toksyczny i nieustannie naraża życie innych, więc czyn Corio był zrozumiały. Nie zrozumcie mnie źle, sama jestem idealistką, która zasadniczo podziela ideały Sejanusa, ale bezmyślności nie można mylić z heroizmem.
Jeśli mam być całkiem szczera, to zdumiało mnie, że młody Snow miotał się pod wpływem wyrzutów sumienia, mając nadzieję, że nagranie od głoskółki nigdy nie wypłynie, tym bardziej że Sejanusa trudno uznać za kogoś mu bliskiego. Niemal równie zaskoczona jestem faktem, że jego śmierć Snow uznał za swoje trzecie zabójstwo, tym bardziej że postępował zgodnie z zasadami państwa.
Dla przypomnienia: Podczas ucieczki z Panem, Corio znalazł broń, z której zastrzelił Mayfairy i zrozumiał, że wystarczy się jej pozbyć, aby uniknąć skazania za morderstwo i jednocześnie móc wstąpić do szkoły oficerskiej i dalej piąć się szczeblach kariery. Wtedy jedyną rzeczą, która łączyłaby go z morderstwem córki burmistrza, byłby świadek, który jak zakładał, raczej by go nie zdradził - Lucy Gray. Mimo tej konkluzji postanowił ją znaleźć i w efekcie próbował ją zbić. Po prawdzie próbowali się wzajemnie pozabijać. Wybaczcie, ale to tak bardzo nie miało sensu i zostało napisane tak chaotycznie, że trudno mi to lepiej wyjaśnić. W każdym razie Lucy Gray zrozumiała, co Corio powinien zrobić na długo przed tym, nim przyszło mu to do głowy i sama zastawiła na niego pułapkę. Ostatecznie trudno stwierdzić, czy ją zabił, ale pewnym jest, że słuch po niej zaginął. Niby nie ma ciała, nie ma zbrodni, ale jakoś trudno mu to wybaczyć. Głównie dlatego, że Snowem zazwyczaj kierowała logika i ambicja, a tu mieliśmy do czynienia bardziej z paranoją.
Ostatni punkt trudno zignować. Nie pozostawia wątpliwości, że ostatecznie młody Snow wyszedł poza szarą strefę moralności, jednak wciąż będę się upierała, że nie jest potworem, ani głównym złoczyńcą w tej historii. Jasne, Snow jest snobem. Momentami bezwzględnym i niezdolnym do empatii. Napędzanym ambicją. Jego pojmowanie dobra, zła i człowieczeństwa pozostawia wiele do życzenia, a za dyskryminację mieszkańców dystryktów sama dałabym mu w pysk. Ale przy tym jest też ludzki. Nosi w sobie te same podszepty zła, które nosi każdy człowiek i stara się im nie ulegać. Nie jest brutalny, jest za to przerażony. Przerażony własną bezsilnością oraz systemem, w którym przyszło mu dorastać i ludźmi, którzy bezlitośnie skazują dzieci (nawet swoje - kapitolińskie) na śmierć, a nawet wtedy używają ich, by coś zyskać. Czy naprawdę powinniśmy go potępiać za chęć przetrwania? A może postrzegać go jak trybuta, który walczy nie na zamkniętej arenie, lecz w budynkach miasta, które miało go ochraniać?
Pamiętajmy, że zwycięzcy Igrzysk, których polubiliśmy w oryginalen trylogii też się wzajemnie zabijali, bo do tego zmusił ich system. W całej serii "Igrzysk Śmierci" próżno szukać bohatera bez rąk splamionych krwią.
Podnosimy poziom trudności i przechodzimy do cięższego materiału. We właściwej trylogii IŚ pozornie ciężej dostrzec, że Snow nie jest taki zły, jak Katniss go maluje i raczej trudno wybaczyć mu torturowanie Peety. Niemniej naley wziąć pod uwagę, że jego charakter, motywację i czyny, których się dopuścił lub nie. To nie Snow podpisał Traktat o Zdradzie w imieniu Kapitolu. To nie on wymyślił Głodowe Igrzyska (wiemy za to, że jego pomysły pomogły je ulepszyć, w tym zapewniono trybutom wyżywienie i trening przed wejściem na arenę i lepsze warunki w czasie walki tj. prezenty od sponsorów, a dla wygranych zbudował Wioski Zwycięzców). Nie łamał kostytucji i nie ułaskawił pedofila (sorry, musiałam). Mimo licznych okazji nie zabił Katniss. Powiedzmy sobie szczerze. Snow nie stworzył systemu, na który reprezentował, jedynie go przejął, a jego największą zbrodnią było to, że nie potrafił go całkiem zmienić.
Donald Sutherland ma rację mówiąc, że grana przez niego postać nie marnuje ludzkich żyć i nie zabija bez powodu. Wszystkie wybory, jakie podejme opiera na logice i utrzymaniu porządku w państwie, o które musi dbać. Szczerze? Myślę, że każdy z nas potrafiłby wskazać przywódców czy polityków, którzy podejmują złe, wręcz szkodliwe dla obywateli decyzję dla własnych korzyści, z niekompetencji, czy gnieżdżacej się w nich nienawiści. Co jest gorsze?
Myślę, że ostatecznie nawet nasza protagonistka zrozumiała, kto jest prawdziwym wrogiem, skoro nie posłała strzały w kierunku Snowa.
Skoro trybuci wyżynają się na rozkaz, rodzice bez szemrania wysyłają swoje dzieci na Dożynki, i później na arenę, a Trzynastka dla własnego dobra przez 75 lat się temu z ukrycia przygląda, to możemy mówić, że każdy ponosi winę za karmienie potwora - systemu. Tak, uważam że to właśnie system Panem, a nie człowiek jest u Suzanne Collins prawdziwym wrogiem. "Igrzyska Śmierci" nigdy nie były historią walki protagonisty z antagonistą, lecz obrazem szerokiego spektrum ludzi ciemiężonych przez system, za który każdy z nich częściowy był odpowiedzialny. Poczęści dlatego zakończenie "Kosogłosa" jest tak tragiczne, bo pokozuje, że z ludzką naturą (o któej mowa w "Balladzie Ptaków i Węży) trudno wygrać. Zresztą nasza rzeczywistość niestety też często to udowadnia.
Ps. Pytanie do Was: Co ma większe znaczenie - intencje czy czyny?
[Uwaga: Spoilery zarówno z "Ballady Ptaków i Węży", jak i z głównej trylogii hasają radośnie po całym tekście]
Coriolanus Snow: Orgin Story
Dzięki temu, że Corio jest głównym bohaterem prequelu "Igrzysk Śmierci", w "Balladzie Ptaków i Węży" możemy poznać nastolatka, który w przyszłości będzie rządził Panem i wysyłał nieszczęsne dzieci na arenę, by się wzajemnie zabijały. Czego można byłoby się spodziewać po Orgin Story takiego psychopaty? Coż... zapewne, że przez połowę książki będzie zabijał małe kotki, a przed drugą połowę szturchał kijem ich truchła. Suzanne Collins miała jednak inny plan i zamiast tworzyć portret nieletniego sadysty, zdecydowała się stworzyć postać młodego chłopaka dorastającego w czasie wojny i przez lata mierzącego się z jej skutkami - od osierocenia przez głód po ukrywanie swojego ubóstwa.
Mroczne Dni, w których Dystrykty zbuntowały się przeciwko Kapitolowi, dotknęły wszystkich. Ludzie głodowali do tego stopnia, że nawet najbogatsi musieli uciekać się do kanibalizmu. Rodzinę Snowów na szczęście to ominęło, lecz nawet po wojnie jedzenie było dla nich towarem deficytowym. Po śmierci matki, ojca i zniszczeniu Trzynastego Dystryktów, w którym Snowowie ulokowali swoje pieniądze, Corio nie miał niczego poza rodowodem, który jeśli ktoś by mnie pytał o zdanie, bardziej mu ciążył, niż pomagał. Utrzymanie w tajemnicy swojego ubóstwa i podtrzymywanie mitu o potędze Snowów, by ludzie się od nich nie zepchnęli ich na margines, było trudne i nawet w tak opłakanej pozycji wymagało wielu poświęceń. Jednak opłaciło się. Młody Snow dostał szansę zostania mentorem w 10 Głodowych Igrzyskach. Co prawda, gdy usłyszał, że w przydziale dostał dziewczynę z Dwunastego Dystryktu, był pewny, że trafiła mu się kulawa łania... a przynajmniej do chwili, gdy Lucy Gray zrobiła show, przykuwając uwagę całego Panem swoim śpiewem i urokiem.
Streszczanie całej książki, którą już omówiłam, mija się z celem, więc skupmy się na krytycznych momentach w historii Coriolanusa, które można uznać za moralnie wątpliwe lub zwyczajnie złe. I rozgrzeszeniu o z tego!
☛ Podtrzymywanie mitu o wielkości rodu Snow.
Podobno pozytywni bohaterowie nie kłamią i nie oszukują. Na szczęście nigdy nie twierdziłam, że Snow jest postacią pozytywną i aż tak wybielać go nie zamierzam, bo chyba nikt przy zdrowych zamysłach by w to nie uwierzył. Niemniej nie uznaję powyższego za coś nagannego, wręcz przeciwnie. Panibabka wychowała swoje wnuki tak, by były przesiąknięte patriotyzmem i dumą ze swojego rodowodu. Mogłaby zejść na zawał, gdyby ludzie odkryli, że wszystko, na co pracowali od pokoleń, poszło z dymem. Poza tym umówmy się, że mieszkańcy Kapitolu zamknęliby przed nimi wszystkie drzwi, tym samym odbierając im szansę na powstanie z popiołów, a sam Corio był przygnieciony presją związaną z podtrzymywaniem tego kłamstwa.
☛ Zabicie trybuta na arenie.
Teoretycznie zabójstwo jest grzechem ciężkim, ale nawet nasze prawo dopuszcza je w obronie własnej, a to właśnie miało miejsce, gdy Corio zrobił paćkę z głowy Bobbina. Tak więc... SAMOOBRONA! Uniewinniam.
☛ Zabicie córki burmistrza.
W tym przypadku sprawa wygląda mniej optymistycznie, bo Mayfair nie zagrażała bezpośrednio jego życiu, lecz pośrednio. Gdyby wyjawiła, co widziała, wszyscy zebrani w magazynie zawiśliby obok siebie na sznurze. Można powiedzieć, że działał w obronie swojej i wszystkich zgromadzonych lub sytuacja go do tego zmusiła. Co ważniejsze, zabicie córki burmistrza nie przyniosło mu żadnych korzyści, a wręcz naraziło jego życie. Gdyby to wyszło na jaw, mógł pożegnać się z karierą i światem. Dodatkowo powinniśmy wziąć pod uwagę, że Mayfair nie należała do postaci pozytywnych i zakładam, że żadnemu czytelnikowi nie było jej żal, a żaden ze wtajemniczonych bohaterów nie miał o to do Corio pretensji. Zrobił, co było konieczne. Wiem, wiem, to tłumaczenie brzmi na naciągane, ale gdy dodamy do niego poniższe wyjaśnienie, zaczyna nabierać sensu.
☛ Relacja z Sejanusem - Zdrada?
Nareszcie przechodzimy do istoty problemu. Sejonus może uchodzić za krystalicznego bohatera - tak dobrego, że można jedynie wywijać oczami, gdy po raz enty wygłasza mowę uwypuklającą swoje wzniosłe ideały. Osobiście uważam, że w najlepszym razie jest naiwnie głupi, by nie napisać wprost: toksyczny.Został stworzony jako przeciwieństwo Corio. Chłopak z nowobogackiej rodziny, która pieniędzmi wykupiła sobie przenosiny z dystryktu. Niczego mu nie brakuje, nie głoduje, nie stracił rodziny w czasie wojny, a i tak potrafi bez wyrzutów sumienia mówić osieroconemu przyjacielowi, jak bardzo Rebelianci cierpią po przegranym powstaniu. Pamiętajmy, że niezależnie od przyczyn wybuchu powstania przeciwko Kapitolowi, wojna zawsze nosi za sobą cierpienie, które dotyka niewinnych po obu stronach, a Sejonus zachowuje się, jakby tego nie rozumiał.
Wcale się nie dziwię, że Corio nie jest w stanie nawiązać z nim prawdziwej relacji, skoro ten rozpuszczony chłopak ciągle naraża go na niebezpieczeństwo. Przykłady macie powyżej. To Sejanus lekkomyślnie wtargnął na arenę, ani przez chwilę nie myśląc, co się stanie z jego rodziną, gdy jego ukochani trybuci go zabiją. Za to Corio został zmuszony do wyciągnięcia go stamtąd, za co zapłacił życiem - ostatecznie nie swoim, lecz Bobbina.
Kolejna lekkomyślna decyzja finansowego i militarnego wsparcia Rebeliantów w Dwunastce, doprowadziła Corio do zabicia Mayfairy, więc pomimo tego, że to Snow ubrudził sobie ręce, wina za to leży po stronie Sejanusa. Nawet nie chce mi się wspominać, że jego głupi plan naraził wszystkich na niebezpieczeństwo - od jego rodziców, którzy zdecydowanie zostaliby srogo ukarani, gdyby Kapitol dowiedział się o tym, że uzbroił Rebeliantów i umożliwił im atak na bazę wojskową, po jego kolegów Strażników Pokojów, w których leciałyby zakupione przez niego kule. Naprawdę aż trudno uwierzyć, że ten dzieciak był tak bezmyślny.
Za to Snowowi bezmyślności zarzucić nie można. Dokładnie zdawał sobie sprawę z przykrych konsekwencji impulsywnych czynów przyjaciela. Więc czy można go winić za to, że nagrał jego plan i przekazał do Kapitolu? W normalnych okoliczności zdradę sojusznika uważam za niewybaczalny grzech Czarnych Charakterów, lecz w tym przypadku to nie wchodzi w grę. Sejanuse jest autodestruktywny, toksyczny i nieustannie naraża życie innych, więc czyn Corio był zrozumiały. Nie zrozumcie mnie źle, sama jestem idealistką, która zasadniczo podziela ideały Sejanusa, ale bezmyślności nie można mylić z heroizmem.
Jeśli mam być całkiem szczera, to zdumiało mnie, że młody Snow miotał się pod wpływem wyrzutów sumienia, mając nadzieję, że nagranie od głoskółki nigdy nie wypłynie, tym bardziej że Sejanusa trudno uznać za kogoś mu bliskiego. Niemal równie zaskoczona jestem faktem, że jego śmierć Snow uznał za swoje trzecie zabójstwo, tym bardziej że postępował zgodnie z zasadami państwa.
☛ Relacja z Lucy Gray - Zabójstwo?
W ostatnim punkcie wszystko się komplikuje, bo o ile w powyższych przypadkach zarzuty wobec naszego bohatera można było tłumaczyć okolicznościami, tak zakończenie relacji z dziewczyną, którą Corio ponoć kochał, wykracza poza granice. Chociaż to było tak absurdalne i kompletnie niepasujące do postaci, którą autorka kreowała przez całą powieść, że staram się uznać to za psikus redakcyjny. Gdyby jednak to nie było to, ani nawet pomyłka w drukarni, to trudno byłoby mi wybronić naszego antagonistę.Dla przypomnienia: Podczas ucieczki z Panem, Corio znalazł broń, z której zastrzelił Mayfairy i zrozumiał, że wystarczy się jej pozbyć, aby uniknąć skazania za morderstwo i jednocześnie móc wstąpić do szkoły oficerskiej i dalej piąć się szczeblach kariery. Wtedy jedyną rzeczą, która łączyłaby go z morderstwem córki burmistrza, byłby świadek, który jak zakładał, raczej by go nie zdradził - Lucy Gray. Mimo tej konkluzji postanowił ją znaleźć i w efekcie próbował ją zbić. Po prawdzie próbowali się wzajemnie pozabijać. Wybaczcie, ale to tak bardzo nie miało sensu i zostało napisane tak chaotycznie, że trudno mi to lepiej wyjaśnić. W każdym razie Lucy Gray zrozumiała, co Corio powinien zrobić na długo przed tym, nim przyszło mu to do głowy i sama zastawiła na niego pułapkę. Ostatecznie trudno stwierdzić, czy ją zabił, ale pewnym jest, że słuch po niej zaginął. Niby nie ma ciała, nie ma zbrodni, ale jakoś trudno mu to wybaczyć. Głównie dlatego, że Snowem zazwyczaj kierowała logika i ambicja, a tu mieliśmy do czynienia bardziej z paranoją.
Ostatni punkt trudno zignować. Nie pozostawia wątpliwości, że ostatecznie młody Snow wyszedł poza szarą strefę moralności, jednak wciąż będę się upierała, że nie jest potworem, ani głównym złoczyńcą w tej historii. Jasne, Snow jest snobem. Momentami bezwzględnym i niezdolnym do empatii. Napędzanym ambicją. Jego pojmowanie dobra, zła i człowieczeństwa pozostawia wiele do życzenia, a za dyskryminację mieszkańców dystryktów sama dałabym mu w pysk. Ale przy tym jest też ludzki. Nosi w sobie te same podszepty zła, które nosi każdy człowiek i stara się im nie ulegać. Nie jest brutalny, jest za to przerażony. Przerażony własną bezsilnością oraz systemem, w którym przyszło mu dorastać i ludźmi, którzy bezlitośnie skazują dzieci (nawet swoje - kapitolińskie) na śmierć, a nawet wtedy używają ich, by coś zyskać. Czy naprawdę powinniśmy go potępiać za chęć przetrwania? A może postrzegać go jak trybuta, który walczy nie na zamkniętej arenie, lecz w budynkach miasta, które miało go ochraniać?
Pamiętajmy, że zwycięzcy Igrzysk, których polubiliśmy w oryginalen trylogii też się wzajemnie zabijali, bo do tego zmusił ich system. W całej serii "Igrzysk Śmierci" próżno szukać bohatera bez rąk splamionych krwią.
Coriolanus Snow: Prezydent Panem
Podnosimy poziom trudności i przechodzimy do cięższego materiału. We właściwej trylogii IŚ pozornie ciężej dostrzec, że Snow nie jest taki zły, jak Katniss go maluje i raczej trudno wybaczyć mu torturowanie Peety. Niemniej naley wziąć pod uwagę, że jego charakter, motywację i czyny, których się dopuścił lub nie. To nie Snow podpisał Traktat o Zdradzie w imieniu Kapitolu. To nie on wymyślił Głodowe Igrzyska (wiemy za to, że jego pomysły pomogły je ulepszyć, w tym zapewniono trybutom wyżywienie i trening przed wejściem na arenę i lepsze warunki w czasie walki tj. prezenty od sponsorów, a dla wygranych zbudował Wioski Zwycięzców). Nie łamał kostytucji i nie ułaskawił pedofila (sorry, musiałam). Mimo licznych okazji nie zabił Katniss. Powiedzmy sobie szczerze. Snow nie stworzył systemu, na który reprezentował, jedynie go przejął, a jego największą zbrodnią było to, że nie potrafił go całkiem zmienić.
Donald Sutherland ma rację mówiąc, że grana przez niego postać nie marnuje ludzkich żyć i nie zabija bez powodu. Wszystkie wybory, jakie podejme opiera na logice i utrzymaniu porządku w państwie, o które musi dbać. Szczerze? Myślę, że każdy z nas potrafiłby wskazać przywódców czy polityków, którzy podejmują złe, wręcz szkodliwe dla obywateli decyzję dla własnych korzyści, z niekompetencji, czy gnieżdżacej się w nich nienawiści. Co jest gorsze?
Myślę, że ostatecznie nawet nasza protagonistka zrozumiała, kto jest prawdziwym wrogiem, skoro nie posłała strzały w kierunku Snowa.
Jeśli nie Snow, to kto?
Skoro trybuci wyżynają się na rozkaz, rodzice bez szemrania wysyłają swoje dzieci na Dożynki, i później na arenę, a Trzynastka dla własnego dobra przez 75 lat się temu z ukrycia przygląda, to możemy mówić, że każdy ponosi winę za karmienie potwora - systemu. Tak, uważam że to właśnie system Panem, a nie człowiek jest u Suzanne Collins prawdziwym wrogiem. "Igrzyska Śmierci" nigdy nie były historią walki protagonisty z antagonistą, lecz obrazem szerokiego spektrum ludzi ciemiężonych przez system, za który każdy z nich częściowy był odpowiedzialny. Poczęści dlatego zakończenie "Kosogłosa" jest tak tragiczne, bo pokozuje, że z ludzką naturą (o któej mowa w "Balladzie Ptaków i Węży) trudno wygrać. Zresztą nasza rzeczywistość niestety też często to udowadnia.
Wystarczy kliknąć "Lubię to", aby regularnie dostawać różową dawkę popkultury!
Więcej o Czarnych Charakterach:
Ps. Pytanie do Was: Co ma większe znaczenie - intencje czy czyny?
0 Komentarze