W literaturze, jak i w filmach czy serialach bohaterów jest od groma - jednych się lubi i nawet mimo kiepskiej fabuły trwa się przy historii dla nich, a innych nawet dobra opowieść nie ratuje. Co sprawia, że niektóre postacie mają rzesze fanów, którzy najchętniej przygarnęliby ich w realu, a innych najchętniej spalilibyśmy na stosie lub – co gorsza – nie wywołują w nas kompletnie żadnych emocji? Zazwyczaj odpowiedź jest dość prosta: zostali źle wykreowani.
Nie ma jednego skutecznego przepisu na wykreowanie idealnego bohatera, którego będzie kochał każdy bez wyjątku. Zwyczajnie tak się nie da. Nie wszyscy lubią Papieża i nie wszyscy lubią Iron Mana (akurat z nimi nie wiem, co poszło źle), ale wciąż istnieje kilka sposobów, by zwiększyć szansę na stworzenie postaci, obok której nie da się przejść obojętnie. Uwaga: będzie bardzo subiektywnie, ale z racji tego, że nigdy się nie mylę (chyba że właśnie się mylę) - bardzo prawdziwie!
Mimoza sprawdza się jako drink, a nie jako główna postać. Bohater ma być wyrazisty. Nie może być byle jaki. Niby każdy słyszał o Belli Swan ze "Zmierzchu", a sama saga sprzedaje się rewelacyjnie, ale to wcale nie jest jednoznaczne z tym, że nikt nie narzeka na bohaterkę. Wręcz przeciwnie, a gdy w ekranizacji jej rolę zagrała Kristen Stewart szambo rozlało się na całego, bo oto mimozę połączono z drewnianym aktorstwem. I chociaż z pewnością ten tekst przeczyta wiele osób, które tak jak ja mają "Zmierzch" na półce i w dodatku go lubią (...jak ja), to stawiam zaskórniaki, że nie znajdzie się nikt, kto chciałby wziąć Bellę w obronę. Jedynym plusem Belli na tle pozostałych jej podobnych postaci jest to, że ją zapamiętaliśmy, lecz w literaturze, aż roi się od jeszcze mniej wyrazistych bohaterek, które giną w odmętach zapomnienia.
W takich przypadkach jest dobrze, jeśli pomysł na fabułę lub sama historia jest na tyle interesująca, by chciało się ją śledzić dalej, ale ile razy każdy z nas trafił na postać, która była tak byle jaka, że kompletnie nas nie obchodziło, co się z nią stanie. Dla przykładu oglądam film o młodym raperze, który diluje i kradnie auta - można powiedzieć prowadzi życie na krawędzi, a interesuje mnie to tyle, co prasowanie ubrań (czyli wcale) i nawet sceny tortur nie wywołują we mnie najmniejszych emocji. Czemu? Ponieważ twórcy zapomnieli, że powinni dać widzowi powód, żeby mu kibicować i żeby go zwyczajnie lubić, bo samo to, że oparli postać na Chadzie, niestety jest niewystarczająca. I uprzedzając wszystkich geniuszy zakładających, że nie sympatyzuję z filmowym Chadą z "Procederu", bo 'źle się prowadzi', wyjaśnię: jestem fanką numer 1 wszystkich popkulturowych negatywnych bohaterów, a Jokera z Lokim przypięłabym sobie jako breloczki. Czemu? Patrz punkt pierwszy: są wyraziści. Posiadają więcej niż jedną cechę, którą podbili moje zgniłe serduszko.
Mimoza jest równie zła, jak Mary Sue. Jasne, raz na milion lat rodzi się istota tak wspaniała, że brokat leje się z nieba, a jednorożce klękają, ale umówmy się, że skoro ja już tu jestem i jestem zajęta pisaniem bloga, to inna może być co najwyżej tanią podróbką. Tak, naprawdę napisałam to zdanie. Zirytowani? To co ma powiedzieć czytelnik, który w co drugiej książce musi o takiej postaci czytać? Drodzy twórcy, grzecznie Was proszę, zafundujcie swoim postaciom wady. Wiecie, to takie małe ryski na ich idealnym charakterze, które sprawiają, że stają się w naszych oczach bardziej wiarygodni.
Pro tip: głupota się nie liczy. Głupota odrzuca.
Pro tip #2: kompleksy też. Umówmy się, że nastolatki marudzące na swój wygląd, gdy kręci się wokół nich stadko facetów, jest passe.
To trochę trudna kwestia, przez którą czytelnicy przyzwyczajeni do jednowymiarowości bohaterów mogą zarzucić twórcom i wykreowanym przez nich postacią nie konsekwentność. Niemniej jeśli bohaterem książki nie jest chodząca kartka papieru czy zombie, to wypadałoby się wysilić, by był wielowymiarowy, odczuwał różne emocje i nie traktował wszystkich w ten sam sposób. Pomyślcie o postaciach, które tworzycie jak o ludziach - w tym sobie. Nikt z nas nie traktuje wszystkich w swoim otoczeniu w ten sam sposób. Zakładamy maski. Możemy być sobą przy przyjaciołach. Możemy być pogodnymi lekkoduchami wśród dalszych znajomych lub odwrotnie - wtedy właśnie może wychodzić na światło dzienne nasza nieśmiałość. Możemy udawać silnych i twardych w pracy i płakać w domu, by odreagowywać stres. Dlaczego Wasi bohaterowie tego nie mogą? Przecież to oczywiste, że każda osoba wywołuje u nas inne nastawienie. Odpala mi się instynkt opiekuńczy, gdy widzę skrzywdzone sierotki, ale skrajnie inaczej zachowuję się przy burakach. To normalne. To ludzkie. Tak powinni się zachowywać Wasi bohaterowie - szczególnie jeśli nie są jednorazówkami zamkniętymi w ramach jednej powieści czy pełnometrażówki, lecz ich historia ciągnie się przez kilka tomów czy odcinków.
Jeśli potrzebujecie dobrych przykładów na to, o czym mówię, to pomyślcie o tym, jak kreuje swoje postacie na przykład Julie Plec. Serialowy Damon Salvatore przy każdym zachowywał się inaczej. Stefcia trollował, przy Elence był uwodzicielski, Bonie traktował jak ziomka, a resztę zjadał. Okey, trochę przesadziłam, ale w formie ćwiczeń pomyślcie o Damonie i dowolnej postaci z "Pamiętników Wampirów", a szybko zrozumiecie, jak skrajnie różny miał do nich stosunek, przy czym co jeszcze ważniejsze: ten ciągle się zmieniał w zależności od tego, jak rozwijały się interakcje między postaciami.
Niby każda wędrówka bohatera ma jakiś cel, ale naprawdę miło byłoby, gdyby to nie wiatr pchał ich na przód przez kolejne etapy ich podróży, a coś wewnątrz nich. Coś, co ich motywuje. Jak potrzeba chronienia młodszej siostry, która poprowadziła Katniss z "Igrzysk Śmierci" najpierw na arenę, a później pchała po zwycięstwo. Jeśli przyjrzymy się bacznie jej poczynaniom, będziemy w stanie dostrzec, że ta potrzeba prowadziła bohaterkę przez każdy etap trylogii, aż do momentu wypuszczenia ostatniej strzały (sami wiecie w kogo i dlaczego). Mimo wszystko Suzanne Collins nie musiała o tym przypominać na każdym kroku. Po prostu było widać, że pomimo tego, że na decyzje Katniss składało się wiele zmiennych, to i tak wszystko sprowadzało się do tego nadrzędnego celu, jakim było zapewnienie Prim bezpieczeństwa. Byłoby mi niezmiernie miło, gdyby więcej fikcyjnych postaci miało w sobie pragnienia lub obawy, które ich napędzają i blokują.
Tym miłym akcentem zakończmy moją małą odę do twórców, licząc na to, że w przyszłości będzie mnie i Was wszystkich czekać mniej frustracji przy przedzieraniu się przez popkulturowe tytuły. A Tymczasem pytanie do Was: Co Wy dodalibyście do powyższych rad? Co sprawia, że lubicie przeżywać przygody wraz z fikcyjnymi bohaterami?
Nie ma jednego skutecznego przepisu na wykreowanie idealnego bohatera, którego będzie kochał każdy bez wyjątku. Zwyczajnie tak się nie da. Nie wszyscy lubią Papieża i nie wszyscy lubią Iron Mana (akurat z nimi nie wiem, co poszło źle), ale wciąż istnieje kilka sposobów, by zwiększyć szansę na stworzenie postaci, obok której nie da się przejść obojętnie. Uwaga: będzie bardzo subiektywnie, ale z racji tego, że nigdy się nie mylę (chyba że właśnie się mylę) - bardzo prawdziwie!
Po pierwsze: wyrazistość
Mimoza sprawdza się jako drink, a nie jako główna postać. Bohater ma być wyrazisty. Nie może być byle jaki. Niby każdy słyszał o Belli Swan ze "Zmierzchu", a sama saga sprzedaje się rewelacyjnie, ale to wcale nie jest jednoznaczne z tym, że nikt nie narzeka na bohaterkę. Wręcz przeciwnie, a gdy w ekranizacji jej rolę zagrała Kristen Stewart szambo rozlało się na całego, bo oto mimozę połączono z drewnianym aktorstwem. I chociaż z pewnością ten tekst przeczyta wiele osób, które tak jak ja mają "Zmierzch" na półce i w dodatku go lubią (...jak ja), to stawiam zaskórniaki, że nie znajdzie się nikt, kto chciałby wziąć Bellę w obronę. Jedynym plusem Belli na tle pozostałych jej podobnych postaci jest to, że ją zapamiętaliśmy, lecz w literaturze, aż roi się od jeszcze mniej wyrazistych bohaterek, które giną w odmętach zapomnienia.
Łapcie źródło do tego cudownego screena |
W takich przypadkach jest dobrze, jeśli pomysł na fabułę lub sama historia jest na tyle interesująca, by chciało się ją śledzić dalej, ale ile razy każdy z nas trafił na postać, która była tak byle jaka, że kompletnie nas nie obchodziło, co się z nią stanie. Dla przykładu oglądam film o młodym raperze, który diluje i kradnie auta - można powiedzieć prowadzi życie na krawędzi, a interesuje mnie to tyle, co prasowanie ubrań (czyli wcale) i nawet sceny tortur nie wywołują we mnie najmniejszych emocji. Czemu? Ponieważ twórcy zapomnieli, że powinni dać widzowi powód, żeby mu kibicować i żeby go zwyczajnie lubić, bo samo to, że oparli postać na Chadzie, niestety jest niewystarczająca. I uprzedzając wszystkich geniuszy zakładających, że nie sympatyzuję z filmowym Chadą z "Procederu", bo 'źle się prowadzi', wyjaśnię: jestem fanką numer 1 wszystkich popkulturowych negatywnych bohaterów, a Jokera z Lokim przypięłabym sobie jako breloczki. Czemu? Patrz punkt pierwszy: są wyraziści. Posiadają więcej niż jedną cechę, którą podbili moje zgniłe serduszko.
Po drugie: skazy
Mimoza jest równie zła, jak Mary Sue. Jasne, raz na milion lat rodzi się istota tak wspaniała, że brokat leje się z nieba, a jednorożce klękają, ale umówmy się, że skoro ja już tu jestem i jestem zajęta pisaniem bloga, to inna może być co najwyżej tanią podróbką. Tak, naprawdę napisałam to zdanie. Zirytowani? To co ma powiedzieć czytelnik, który w co drugiej książce musi o takiej postaci czytać? Drodzy twórcy, grzecznie Was proszę, zafundujcie swoim postaciom wady. Wiecie, to takie małe ryski na ich idealnym charakterze, które sprawiają, że stają się w naszych oczach bardziej wiarygodni.
Pro tip: głupota się nie liczy. Głupota odrzuca.
Pro tip #2: kompleksy też. Umówmy się, że nastolatki marudzące na swój wygląd, gdy kręci się wokół nich stadko facetów, jest passe.
Po trzecie, czyli najważniejsza zasada: Bohater ma być ludzki!
To trochę trudna kwestia, przez którą czytelnicy przyzwyczajeni do jednowymiarowości bohaterów mogą zarzucić twórcom i wykreowanym przez nich postacią nie konsekwentność. Niemniej jeśli bohaterem książki nie jest chodząca kartka papieru czy zombie, to wypadałoby się wysilić, by był wielowymiarowy, odczuwał różne emocje i nie traktował wszystkich w ten sam sposób. Pomyślcie o postaciach, które tworzycie jak o ludziach - w tym sobie. Nikt z nas nie traktuje wszystkich w swoim otoczeniu w ten sam sposób. Zakładamy maski. Możemy być sobą przy przyjaciołach. Możemy być pogodnymi lekkoduchami wśród dalszych znajomych lub odwrotnie - wtedy właśnie może wychodzić na światło dzienne nasza nieśmiałość. Możemy udawać silnych i twardych w pracy i płakać w domu, by odreagowywać stres. Dlaczego Wasi bohaterowie tego nie mogą? Przecież to oczywiste, że każda osoba wywołuje u nas inne nastawienie. Odpala mi się instynkt opiekuńczy, gdy widzę skrzywdzone sierotki, ale skrajnie inaczej zachowuję się przy burakach. To normalne. To ludzkie. Tak powinni się zachowywać Wasi bohaterowie - szczególnie jeśli nie są jednorazówkami zamkniętymi w ramach jednej powieści czy pełnometrażówki, lecz ich historia ciągnie się przez kilka tomów czy odcinków.
Jeśli potrzebujecie dobrych przykładów na to, o czym mówię, to pomyślcie o tym, jak kreuje swoje postacie na przykład Julie Plec. Serialowy Damon Salvatore przy każdym zachowywał się inaczej. Stefcia trollował, przy Elence był uwodzicielski, Bonie traktował jak ziomka, a resztę zjadał. Okey, trochę przesadziłam, ale w formie ćwiczeń pomyślcie o Damonie i dowolnej postaci z "Pamiętników Wampirów", a szybko zrozumiecie, jak skrajnie różny miał do nich stosunek, przy czym co jeszcze ważniejsze: ten ciągle się zmieniał w zależności od tego, jak rozwijały się interakcje między postaciami.
Bonus: Motor napędowy
Tak wygląda postać, której go brakuje. |
Niby każda wędrówka bohatera ma jakiś cel, ale naprawdę miło byłoby, gdyby to nie wiatr pchał ich na przód przez kolejne etapy ich podróży, a coś wewnątrz nich. Coś, co ich motywuje. Jak potrzeba chronienia młodszej siostry, która poprowadziła Katniss z "Igrzysk Śmierci" najpierw na arenę, a później pchała po zwycięstwo. Jeśli przyjrzymy się bacznie jej poczynaniom, będziemy w stanie dostrzec, że ta potrzeba prowadziła bohaterkę przez każdy etap trylogii, aż do momentu wypuszczenia ostatniej strzały (sami wiecie w kogo i dlaczego). Mimo wszystko Suzanne Collins nie musiała o tym przypominać na każdym kroku. Po prostu było widać, że pomimo tego, że na decyzje Katniss składało się wiele zmiennych, to i tak wszystko sprowadzało się do tego nadrzędnego celu, jakim było zapewnienie Prim bezpieczeństwa. Byłoby mi niezmiernie miło, gdyby więcej fikcyjnych postaci miało w sobie pragnienia lub obawy, które ich napędzają i blokują.
Chcecie więcej? Wpadnijcie na Facebooka, bo czemu nie?
Tym miłym akcentem zakończmy moją małą odę do twórców, licząc na to, że w przyszłości będzie mnie i Was wszystkich czekać mniej frustracji przy przedzieraniu się przez popkulturowe tytuły. A Tymczasem pytanie do Was: Co Wy dodalibyście do powyższych rad? Co sprawia, że lubicie przeżywać przygody wraz z fikcyjnymi bohaterami?
0 Komentarze