Looking For Anything Specific?

Header Ads

Lepiej bojkotować niż oglądać, czyli o aktorskiej wersji Mulan



Przez cały pandemiowy lockdown i wychodzenie z niego, premiera "Mulan" była kilkukrotnie przesuwana, ostatecznie dziś debiutuje w kinach, choć tylko w nielicznych krajach, bo wytwórnia zdecydowała wrzucić go na platformę Disney+, w tych regionach, w których jest dostępny (czytaj: Nie w Polsce). Teraz pozostaje odpowiedzieć na pytanie: Czy warto było tyle czekać i iść do kina?
Spoiler: Hell NO!


Mulan: bajka vs wersja aktorska


Historię "Mulan" znają wszyscy - jeśli nie z oryginalnej chińskiej "Ballady o Mulan", to z pewnością z bajki Disneya. W wersji aktorskiej ta opowieść jest co prawda bardziej podobna do tej z animacji, jednak równocześnie wieloma elementami się różni. Zacznijmy od tego, że Mulan od dziecka dysponuje potężnym Qi, które mądre głowy pracujące dla Disneya uznały nie za energię życiową, lecz za gen X rodem z X-manów. Disneyowskie Qi u naszej bohaterki sprawiło, że nie tylko lata i biega po ścianach, jakby jej Qi broniło ją przed grawitacją, ale dodatkowo daje jej najwyraźniej wrodzoną umiejętność władania sztukami walki. Co zabawniejsze podobno to jedynie zalążek jej mocy i najpewniej w przyszłości Mulan zostanie zmiennokształtną. Serio, gen X jak nic!

Wracając do fabuły, pozostała część opowieści leci znanym nam torem [jeśli jakimś cudem nie znacie tej historii, to uważajcie, bo teraz będą spoilery], czyli Mulan przebiera się za mężczyznę, idzie do wojska, walczy z wrogiem, demaskuje się przed swoim oddziałem, ratuje cesarza i zaczyna ją podrywać kolega z wojska. Nic zaskakującego. Zmieniają się tylko detale - nie ma przynoszącego pecha świerszcza (przynajmniej nie w takiej formie, jak w animacji), a smoka Mushu zastąpił feniks, który chyba istnieje tylko w głowie montażysty, bo jak bloga kocham, nikt w tym filmie nie reaguje na latającego po niebie feniksa! Nie oczekiwałam, że wyciągną z kieszeni smartfony i zaczną cykać fotki, ale że nikt nawet nie udawał zaskoczenia, to już mnie zdumiało! W pewnym momencie zaczęłam się zastanawiać, czy to ja nie mam urojeń, że go tam widzę... W zasadzie tego feniksa równie dobrze mogłoby nie być, bo niczego nie wnosi.

Jeśli go widzicie, to nie zwariowałam...

W zasadzie nie widzę też najmniejszego powodu, by zastąpić znanego nam dobrze Li Shanga jego wersją 2.0, czy Hong Hui'em (Yoson An) , bo chyba jedyną istotną różnicą poza imieniem jest to, że z dowódcy oddziału nasz love interest został zdegradowany do poborowego. Tyle.



Ze złoczyńcą sprawa stała się za to bardziej skomplikowana, bo choć ponownie mamy tu nic niewnoszącego przywódce złej armii, to dodatkowo dostaliśmy 'złą czarownicę' XianNiang (Li Gong), choć jeśli mielibyśmy się uprzeć, to animowany sokół zmienił się w filmowego sokoła zmieniającego się w złą czarownicę, która w zasadzie była jak Mulan, czyli kobietą obdarzoną genem X potężnym Qi. I właśnie z postacią XianNiang mam największy problem, bo z jednej strony ta antybohaterka dostała tak absurdalne sceny, że nic tylko zakrywać oczy z zażenowania, a z drugiej stała się dla mnie najbardziej fascynującą osobą w całym tym pożal się boże filmie. Zaintrygowała mnie na tyle, że naprawdę chciałabym poznać historię tej tragicznej postaci, ale po tej filmowej klapie, nie wiem, co musiałoby się stać, żebym zmarnowała kolejne 2 godziny z życia, bo do twórców nie mam już zaufania.

Ta mina idealnie obrazuje, jak wyglądałam oglądając ten film.

Niemniej mam wrażenie, że najistotniejszą kwestią jest zmiana przesłania płynącego z "Mulan". Starsza, animowana wersja przedstawia bohaterkę, która z miłości do rodziny decyduje się na zaryzykować własnym życiem, a następnie ciężką pracą i masą poświęceń przynosi jej honor. Tymczasem wersja aktorska mimo wszystko skupia się na czymś innym. Oczywiście zakończenie jest mocno nastawione na oddanie rodzinie, a nawet twórcy nieco bardziej pochylili się nad sytuacją chińskich córek (a może to moje dorosłe ja bardziej zwróciło na to uwagę?), ale czułam tu większy nacisk na podkreślenie panującego seksizmu. Niemniej nie przypisałabym tego samej głównej bohaterce, lecz antagonistce, której jako (super)silnej kobiecie nie udało się znaleźć swojego miejsca w świecie. Gdyby tylko jej postać została bardziej rozwinięta, a Disney nie zdecydował się na łapanie kilku srok za ogon, to mogłoby się udać. Niestety mamy tu tak wiele przekazów, że zostały spłaszczone i momentami wyszły wręcz karykaturalnie. Zresztą nie tylko one.

Nowa odsłona "Mulan" miała w sobie wszystko i nic. Miała feniksa, który był zauważalny tylko dla widzów. Miała morały, które przez swoją ilość, nie wbiły się w umysł widza na tyle, by jakimkolwiek zawrócił sobie głowę i cokolwiek z tego wyniósł. Miała wiele postaci, a każda z nich tak spłaszczona, że zaraz zostanie zapomniana (może poza tragiczną wiedźmą). Miała fabułę, ale taką z dziurami i momentami trochę bezsensu. Miała nawet potencjał i to tak duży, że mimo licznych zawodów aktorskimi odsłonami klasycznych bajek Disneya, wciąż wierzyłam, że "Mulan" pozytywnie mnie zaskoczy. Niestety i to poszło z dymem. Ten film po prostu jest słaby. Bardzo słaby. Zabrakło humoru i klimatu, przez który pokochaliśmy animację.
Będę brutalnie szczera, o nowej odsłonie "Mulan" można napisać tylko: Dyshonor dla świerszcza. Dyshonor dla krowy. Dyshonor dla wytwórni!

Chcecie więcej? Wpadnijcie na Facebooka, bo czemu nie?


Ps. A wszystkich ciekawych dlaczego film jest bojkotowany, odsyłam do artykułu w Noizz.

Prześlij komentarz

0 Komentarze