Dawno, dawno temu, a konkretnie 30 lat temu, bo w 1992 roku na rynku wydawniczym w USA pojawiła się powieść Neala Stephensona “Zamieć” i to tam podobno po raz pierwszy pojawił się termin i koncepcja metawersum. Nie wiem. Nie czytałam. Ręki za to nie oddam, ale ludzie powielają tę informację z taką pewnością, że aż strach im nie wierzyć (chociaż trochę to podejrzane, bo mimo tylu lat na rynku na LC do przeczytanych dodało ją o 100 osób mniej, niż moją półroczną “Gildię Zabójców”…just sayin.). Skoro książki nie znam, to zacytuję kogoś lepiej przygotowanego. Padło na Marcina Nowaka z portalu Geekweek:
“To właśnie tam istniała specjalna przestrzeń w wirtualnej rzeczywistości, w której ludzie prowadzą swoje drugie życie. Realistycznie przedstawione awatary miały alternatywne domy, spędzały czas z przyjaciółmi w klubach i eksplorowały realistyczne budynki oraz przestrzenie wykonane w trójwymiarowej grafice. W drugiej rzeczywistości swoje siedziby miały duże firmy, zespoły muzyczne rozwijały równoległą karierę muzyczną, a nawet kręcone były filmy, dostępne tylko, dla ludzi zalogowanych do metawersum.”
Jak przenieść się do Metawersum?
Pytanie jak miałoby to działać? Przede wszystkim potrzebujemy jakoś do tego metawerum wejść i tu na razie mamy propozycje dość prymitywnych rozwiązań, bo przez nałożenie googli VR, które choć sprawdzają się na krótką metę, to jednak po dłuższym użytkowaniu bywają uciążliwe. Jestem migreniczką, więc ból głowy jest dla mnie niemal równie naturalny jak słońce na niebie, jednak irytuje mnie wywoływanie go świadomie i łączenie ze zmęczeniem oczu. W dodatku w pełni zdrowe osoby często mają podobne reakcje. Do googli VR dochodzą jeszcze kontrolery na łapki, których nie testowałam, ale i bez tego widzę ich ograniczenia np. przy poruszaniu. Umówmy się, że ta technologia niespecjalnie sprzyja pełnemu zanurzeniu w wirtualny świat.
Nie będę udawała, że jako niezwykle wybitna jednostka wpadłam na lepsze rozwiązanie, bo zwyczajnie jako geek od lat poznaje znacznie lepsze rozwiązania serwowane przez autorów popkultury. We wspomnianej wcześniej książce “Przez burzę ognia” postawiono na wizjery, które jeśli dobrze pamiętam były swego rodzaju odpowiednikiem googli VR, ale zrarowanym do szkieł kontaktowych. Marie Lu w "Warcross" podsunęła pomysł narzędzia łączącego wirtualną rzeczywistość z rzeczywistością rozszerzoną:
"[Hideo Tanaka] zaprojektował specjalny model okularów: bezprzewodowych, o cieniutkich szkłach, z metalowymi zausznikami i chowanymi słuchawkami dousznymi. Nie dajcie się jednak zwieść pozorom. Mimo zewnętrznego podobieństwa okulary te nie mają nic wspólnego z wcześniejszymi modelami gogli wirtualnej rzeczywistości".
Przyznaję, że to wydaje się jak najbardziej wykonalne z mojego bardzo eksperckiego punktu widzenia totalnego laika. Niemniej rozejrzymy się za innymi rozwiązaniami, bo a nuż coś ciekawego się trafi.
Wielu autorów postawiło na transfer świadomości, i tak w “Leveling Up, By Only Eating!” została przedstawiona maszyna, a w “Sword Art Online” i “The Game That I Came From” kask, który po założeniu przenosił gracza do wirtualnego świata – żeby nie było w każdym z tych przypadków mamy do czynienia z rozszerzonymi światami gier, a nie typowymi metawersami, więc chodzi mi o sam sprzęt! Niestety nie przypominam sobie, by ktokolwiek pokusił się o szczegółowe wyjaśnienie, jak miałoby to działać z technicznego punktu widzenia. Osobiście uważam jednak, że najbardziej efektywnym i prawdopodobnym rozwiązanie będzie… neuralink. W popkulturze mieliśmy okazję trafić na fabułę opartą o to rozwiązanie np. w powieści Rameza Naama pt. “Nexus”. Czytałam tę książkę około 9 lat temu, więc, zamiast udawać, że pamiętam szczegóły, zwyczajnie zacytuje fragment recenzji:
“Wykorzystując Nexusa 3, czyli niesamowitą substancję pozwalającą na połączenie wielu umysłów w jeden wspólny, [bohater] zdołał stworzyć jego najnowszy odpowiednik. To odkrycie pozwoliło na "wgranie" do swojego mózgu czegoś na kształt systemu operacyjnego, dzięki NexusOS można nie tylko odczytywać za pomocą swojego umysłu, inne osoby, które są pod wpływem Nexusa, ale również czatować, odczytywać maile, czy tworzyć i używać programy pozwalające kontrolować swoje ciało np. program Bruce Lee, dzięki któremu można walczyć na poziomie mistrza sztuk walki”.
Trochę przerażająca wizja, bo niespecjalnie chciałabym mieć zhakowany umysł (świat nie jest gotowy na te moje jednorożce tańcujące wokół ogniska z maczetami i zastanawiające się, jak przejąć władzę nad światem), ale przy odpowiednio okrojonej wersji wydaje się całkiem interesująca. A jak to wygląda w realnych planach? Cóż… właściwie wchodzimy w etap badań klinicznych na ludziach. Firma Neuralink, należąca do Elona Muska, chce… [już czuję reakcje foliarzy, bo sama wiem, jak to brzmi]… wszczepić w ludzkie mózgi specjalne chipy, które mają pozwolić na posługiwanie się smartfonem, komputerem czy innym urządzeniem elektronicznym za pomocą poleceń wydawanych myślami. Ogólnie jak wszyscy, którzy nie chcą zostać zlinczowani, utrzymują w oficjalnych stanowiskach, że ma to na celu “pomoc osobom niepełnosprawnym, np. sparaliżowanym czy niewydolnym ruchowo z powodu uszkodzenia rdzenia kręgowego” (co jest naprawdę rewelacyjne!), ale i tak przy tym projekcie ciągle wspomina się metawers. I wiecie, to fajne, bo w metawersie osoby, które nie radzą sobie w realu, czy to przez ograniczenia psychiczne, czy fizyczne, będą mogły zrównać szanse i wejść na równych warunkach z innymi. Niemniej ci inni będą i nie sugerując niczego, żyjemy w kapitalizmie, w którym wszystkie szczytne pobudki wielkich firm można podsumować najczęściej powtarzanym zdaniem serialowego Dr House’a.
Domyślam się, że prawdopodobnie jesteście na etapie wewnętrznego krzyku i irytacji, że niemal nic nie napisałam o potencjalnych zagrożeniach, ale to jeszcze nie pora. Poza tym i w tym wyręczyli mnie autorzy wspomnianych książek, więc nie będę ich okradać i płynnie przejdę dalej.
Skoro omówiliśmy już pewne pomysły na temat sprzętu umożliwiającego nam wejście do metawesów, to warto podkreślić, że jeszcze ważniejsza wydaje się ich jakość. Ich – metawersów. Dlaczego to podkreślam? Ponieważ, jak wspominałam aktualnie prawdziwe/ podręcznikowe/ pełnowymiarowe/ zwał jak zwał metawersa zwyczajnie nie istnieją. Są na dość wczesnym etapie tworzenia i wyglądają jak cyber kupa. A jest ich multum! Mam wrażenie, że każda firma technologiczna pcha się teraz albo w metawersa, albo w kryptowaluty – najczęściej w jedno i drugie. To co? Jesteście gotowi zobaczyć część tych najpopularniejszych podwalin kładzionych pod metawersy?
Podwaliny ‘metawersów’?
Zacznijmy od chyba najbardziej rozpoznawalnego projektu, czyli The Sandbox:
“Sandbox to wirtualny Metaverse, w którym gracze mogą grać, budować, posiadać i zarabiać na swoich wirtualnych doświadczeniach. Umożliwiamy artystom, twórcom i graczom tworzenie platformy, którą zawsze sobie wyobrażali, zapewniając im środki do uwolnienia ich kreatywności”.
[tłumaczenie opisu z oficjalnej strony projektu]
Brzmi całkiem fajnie, ale co to właściwie znaczy? W zasadzie Sandbox wrzuca się do worka gier opartych na otwartym świecie, w którym już na tę chwilę można zrobić bardzo wiele rzeczy np. tworzyć voxel arty, przerabiać je na NFT i sprzedawać innym, integrować się z innymi użytkownikami, chodzić na koncerty Snoopa, kupować grunty i… no cóż… grać. Oficjalną formą płatności jest kryptowaluta SAND i to właśnie za nią możecie kupować wirtualne grunty, czy produkty. Opcji jest sporo, więc i popularność tej platformy jest dość duża, co widać nawet przez partnerów, którzy rozpoczęli z nimi współpracę – wśród nich znajdziemy m.in. wspomnianego Snoop Dogga, który kupił sobie ziemię, The Walking Dead (rozmyślanie o zombiakach w metawersie bawi i cieszy mnie najbardziej!), Hell’s Kichen, Smerfy, Addidasa, czy co trochę mnie zaskoczyło Sound China Morning Post. To wszystko brzmi jak naprawdę obdarzony ogromnym potencjałem projekt. Problem w tym, że wygląda tak:
I ja rozumiem, że była moda na Minecrafta i jakimś cudem grafiki rodem z gier z lat 90-tych stają się popularne, ale gdy myślę o Metaversie, który namalowali w moim umyśle autorzy popkultury, to zwyczajnie chce mi się śmiać, gdy patrzę na to. I no nie wiem, ale świat – ten realny – widziany moimi oczami raczej trudno pomylić z grafiką Sandboxa… i z paroma kolejnymi – pożal się Thorze – “metawersami” (tak, facebookowa meto, m.in. o tobie mówię!). Od razu wolę wyjaśnić, że nie twierdzę, że nie da się w nich dobrze bawić (popularność nie wzięła się znikąd), czy na nich zarobić. Po prostu stwierdzam fakt, że naszej rzeczywistości to nijak nie przypomina. Tak jak nie przypomina tego facebookowa Meta, Defi Land, czy chyba każda podobna kwadratolandia, na jaką trafiłam. I wierzę w to, że prawdziwe metawersum trudno będzie odróżnić jakościowo od tego, co widzimy gołymi oczami. Cytując Roberta Gryna: “do tego stopnia, że zdejmiesz gogle VR, nie będziesz w stanie odróżnić, co jest prawdziwe, a co nie”.
Jeśli miałabym postawić na najbardziej obiecujący projekt, który może się okazać prawdziwym game changerem, to wybrałabym właśnie ten tworzony przez Gryna Niestety Robert najpewniej nie wie o istnieniu tego bloga (Shame on him!), więc nie jest to wpis sponsorowany (Shame on him!), a jedynie mocne zajaranie się tym projektem Everdome.
Everdome nawet jeszcze oficjalnie nie wystartował, a mimo wszystko przykuł moją uwagę. Dlaczego? Wszystko przez Metahero, czyli wcześniejszy projekt tego samego człowieka, który jest bramą do tego, by to metawersum przyzwoicie wyglądało, a wszystko dzięki technologii skanowania fotogrametrycznego Ultra-HD. W przełożeniu na ludzki oznacza to, że załoga MetaHero stworzyła ogromne skanery, do których można wejść lub wrzucić jakiś przedmiot, by się… no cóż… zeskanować w 3D i otrzymać np. swoje realistycznie wyglądającego, trójwymiarowego awatara. Dodatkowo przy modelowaniu Metahero ściśle współpracuje z Wolf Digital World (dla wyjaśnienia Wolf Studio współpracowało z CD Projekt przy CyberPunk 2077, a na grafikę moim zdaniem nie można tam narzekać), więc wszystko to brzmi obiecująco. Zresztą, co ja będę się produkować, gdy jeden obraz jest warty tysiąca słów. Popatrzcie jeszcze raz na powyższy obrazek z Sandboxa, a teraz porównajcie ze skanem od MetaHero:
Śmiem twierdzić, że jest różnica. Wracając do tematu, MetaHero zapewnia technologię, która pozwoli, by Everdome stał się realistycznie wyglądającym metawersem. Pozwoli nam zeskanować siebie, nasze zwierzaki, czy przedmioty, a następnie przenieść je do wirtualnej rzeczywistości. Z kolei Everdome będzie tą przestrzenią, w której to będzie istnieć i funkcjonować. Teraz pytanie: jak? Twórcy wyróżnili sześć podstawowych funkcji:
Trochę to rozwinę. Granie samym sobą, czy tam hiperrealistycznym awaterem jest ciekawą opcją, ale zapewne celebryci będą wypożyczały własne awatary. A jeśli nie widzicie frajdy w graniu sobą, czy jakimś celebrytą, to pomyślcie o Waszych znajomych, którzy w wirtualnym świecie będą wyglądać tak, jak w rzeczywistości i o ile przyjemniejsze będzie spuszczanie im łomotu w grze (nie mówcie, że tylko ja jestem wredną psiapsi dla swoich znajomych, bo i tak nie uwierzę!). A jeśli naprawdę nie chcecie ich bić, to jest opcja ciekawszych czatów, czy spotykania się w necie. Szczerze mówiąc, najbardziej przydatną rzeczą dla mnie będą zakupy. O ile wygodniejsze będzie dopasowanie rozmiaru w porównaniu do gapienia się na tabelki z centymetrami, które i tak pewnie ktoś źle zmierzył (przy skanach, mam nadzieję, ten problem zniknie), a dokładając do tego wirtualne przymierzanie ubrań do wirtualnej Gosiarelli, ułatwi podejmowanie decyzji, bo nie będę musiała jedynie zgadywać, czy właśnie zafiksowałam się w myśleniu życzeniowym.
Jedyne co mnie zastanawia, to opcje medyczne i diagnozowanie chorób w ten sposób. Przyznaję, że nie łapię, na jakiej zasadzie miałoby to działać (jeśli ktoś wie, to poproszę o komentarz z wyjaśnieniem).
Oczywiście Everdome podobnie jak Sandbox i większość projektów tego typu, oferuje (a raczej będzie w niedługim czasie) zakup wirtualnej ziemi i tokenów, które, jak rozumiem, będą główną walutą tego świata. Jednak nie zamierzam wydawać na ten temat żadnych opinii (tak dla odmiany), a tym bardziej oceniać tych projektów pod kątem inwestycyjnym – jestem geekiem, więc wolę przyglądać się przez pryzmat popkultury, technologii i możliwości.
Tym miłym akcentem zakończmy ten okropnie długi artykuł, a jeśli Wam się podobało, to dajcie znać, bo muszę wiedzieć, czy jest sens pisania kolejnych w tej tematyce (a znalazłam tak uroczo creepy pomysły na NFT, że trudno mi się powstrzymać).
0 Komentarze