Autorzy boją się dwóch rzeczy: brzydkiego słowa na R i brzydkiego słowa na D. Pierwszym jest redakcja, drugim deadline, ale by nikt nie padł mi tutaj na zawał, omówię tylko jedno z nich. Jeśli ciekawi Was, czym dokładnie jest redakcja książki i jak pracuje się z redaktorem – ten tekst jest dla Was!
[Tytułem krótkiego wstępu: wiem, że porzuciłam serię i bardzo długo nie mogłam się zebrać, by do niej wrócić. Głownie dlatego, że kolejnym etapem była redakcja, a pisząc o niej, czułam (i wciąż czuję!) się dziwnie, bo przerabiałam ją z obu stron – zarówno jako autor, jak i redaktor – i trochę obawiałam się, że moje doświadczenia będą zbyt subiektywne. Na szczęście w końcu przypomniałam sobie, że to tekst na bloga i mogę być tak bardzo subiektywna, jak mi się zachce, więc lecimy z tematem, a jeśli ktoś przez ten szmat czasu zapomniał, o co chodzi w "The Story of Books", to kliknijcie link!]
Czym tak właściwie jest redakcja?
Redakcja tekstu polega na jego merytorycznym i stylistycznym opracowaniu. W przeciwieństwie do korekty, redakcja patrzy na tekst szerzej. Mówiąc jaśniej, redaktor to osoba, która czyta Waszą książkę i sprawdza, czy trzyma się kupy. Czy kolor oczu nagle magicznie nie zmienia się z czarnego na fioletowy, kubek herbaty nie powoduje u bohatera kaca, a bohaterka nie idzie w szpilkach i w stroju kąpielowym na wyprawę w góry w środku zimy (prawdziwe znalezisko, które nie było intencją autora, a wypadkiem przy pracy). Sprawdza, czy system magiczny działa, jak powinien, reguły świata przedstawionego są przestrzegane, a fabuła nie ma luk. Zwraca uwagę na ideową, światopoglądową i polityczną wymowę redagowanego materiału, a także sprawia, że zapisane zdania są łatwiejsze do skonsumowania. Teraz trochę przesadzę, ale redaktor to taki upierdliwy czytelnik na sterydach, który ma sokole oko i ogromną wiedzę, a jego praca chroni Was przed niezadowoleniem czytaczy.
Gosiarella: Jak wygląda praca redaktora z autorem nad dopieszczaniem szkicu?
SQN: Najzwyczajniej, jak można to sobie wyobrazić – redaktor czyta tekst i proponuje poprawki, które następnie są dyskutowane z twórcą tekstu. Czasem chodzi o jedno słowo, czasem o zmianę charakteru bohatera lub struktury dzieła, nakierowanie historii na nowe tory, przepisanie dużych fragmentów, dopisanie nowych lub wycięcie niepotrzebnych scen. Pól do dyskusji jest wiele, ale najważniejsze dla nas jest znalezienie kompromisu – to autor jest najważniejszy, musi mieć przekonanie, że to, co oddajemy do druku, jest zgodne z jego założeniami.
Potwierdzam ich słowa! To Wy jako autorzy macie pierwsze i ostatnie słowo na temat tego, co znajdzie się w Waszej książce i nikt nie zmusi Was do żadnych zmian na siłę – ot takie Wasze prawo. Niemniej to wcale nie oznacza, że nie warto posłuchać kogoś bardziej doświadczonego i ogarniętego w temacie, bo zaszkodzić nikt książce nie chce.
Rozmawiając z autorami, często odnoszę wrażenie, że redakcja jest najbardziej przerażającą częścią pracy nad książką. Wszyscy zdają się bać, że połowa powieści trafi do kosza i trzeba będzie pisać wszystko od nowa. Zazwyczaj to nieprawda, chociaż bywają przypadki, gdy trzeba dopracować funkcjonowanie świata przedstawionego, by nabrał więcej sensu (logika ważna rzecz!) lub poprzestawiać wydarzenia w książce, by tempo czytania było przyjemniejsze dla czytelnika. Brzmi przerażająco, ale często wymaga to zaledwie kilku poprawek gotowego tekstu (a nie usuwania), jeśli traficie na dobrego redaktora. Prawda jest taka, że to od redaktora zależy jakość feedbacku, który Wam oddaje. Trafiają się tacy, którzy bawią się w korektorów i jedynie poprawiają słowa, by coś w tekście świeciło czerwienią, i tacy, którzy zaznaczą fragment, komentując jedynie lakonicznie: „do poprawy”, a co i dlaczego niech autor domyśli się sam. Słowo daję, spotkałam się też z takim, który sam naniósł i sam (bez wiedzy autora, co jest sprzeczne z jego rolą!) zatwierdził poprawki, po czym wysłał plik do wydawcy jako gotowy do publikacji. Tak, takich redaktorów naprawdę można się bać, ale jest również cała masa tych wspaniałych!
Osobiście wierzę, że redakcja to najwspanialsza rzecz, dziejąca się podczas pracy nad książką, bo dzięki niej wszystko staje się lepsze. Tak, tak, teraz czas na pozytywne historie. Redaktorzy – ci dobrzy w swojej pracy – poprawiają to, czego autor nie potrafił. Ich komentarze nie opierają się na mglistej dezaprobacie, lecz wskazówkach, jak naprawić sytuację (często nawet taką zahaczającą o kataklizm) w kilku prostych krokach (często nawet w jednym). Oni rozumieją, że daliście swojej książce wszystko, co mieliście, nim ta książka do nich trafiła i teraz to ich zadaniem jest podanie koła ratunkowego. Rozumieją również, że to wyłącznie od autorów zależy, czy z tego koła skorzystają.
Gosiarella: Jak bardzo fabularnie różni się historia z nadesłanego rękopisu od ostatecznej wersji, którą możemy przeczytać? Jak to wygląda z Waszych doświadczeń?
SQN: Nie ma tutaj reguły – czasem różni się jedynie kosmetycznie, czasem historia nabiera zupełnie innego kształtu. To wszystko tak naprawdę wychodzi w trakcie prac redaktorskich.
Gdyby ktoś pytał, to ponownie się zgadzam, choć chciałabym coś dodać. Oczywiście są książki dopracowane, którym nie brak sensu i wszystko jest z nimi w porządku, jednak są również te, które musiały zostać dopracowane, by należycie błyszczeć, a feedback redaktorski bywał w nich... skąpy. Uwaga! Teraz wygłoszę bardzo kontrowersyjną opinię! Szczerze wierzę, że praca redakcyjna opiera się na zasadzie minimalnej interwencji, czyli poprawia się to, co konieczne, szanując styl i własny język autora, mimo to redaktor, który odsyła Wam tekst (tym bardziej jeśli mówimy o książce debiutanta) bez wielu poprawek/uwag, to redaktor, wobec którego jestem podejrzliwa. Nie mam tu na myśli nic złego, po prostu osobiście wolę się chwilę poirytować na redaktora, by zaraz po tym zastanowić się, nad jego sugestiami i wspólnymi siłami dostarczyć czytelnikom jak najlepszą książkę.
Jeśli mogę Wam coś doradzić: bądźcie dobrzy dla swoich redaktorów, jeśli książka wraca do Was po redakcji z setkami uwag, nie oznacza, że jesteście do niczego, ale że osobie po drugiej stronie zależy na Waszym dobru. To trochę trudna miłość, bo oparta na wytykaniu błędów, ale wciąż miłość. W końcu czytelnicy też mogą zauważyć część nieścisłości czy potknięć, a wtedy będzie za późno na zmiany, plus oni nie będą łaskawi. Lepiej tego uniknąć. Dodatkowo możecie się zakochać w swojej książce na nowo, gdy zobaczycie, jak jej jakość się poprawia. W mojej "Gildii Zabójców" nawet nieinwazyjne poprawki magicznie sprawiały, że pokracznie skonstruowane zdania nagle zyskiwały lepsze flo.
Gosiarella: Co w pracy redaktora jest najfajniejsze, a co spędza sen z powiek?
SQN: Najfajniejsze z pewnością są dyskusje z autorami, wymiana zdań, poglądów. Obserwowanie procesu tworzenia dzieła. Sen z powiek mogą spędzać błahe z pozoru sprawy (np. zamiana jednego słowa), które często wywołują długie debaty.
W przypadku pierwszej części wypowiedzi muszę zaufać na słowo. Niestety nie znam autora, ani redaktora, którzy mieli z drugą stroną bezpośredni kontakt podczas prac nad książką. Sama również (jako redaktorka) go nie miałam, aż do momentu współpracy bezpośredniej na zlecenie autora czy w Wydaj To! (swoją drogą po praktyczne porady pisarskie zapraszam do nich na instagrama). Jako autorka Gildii również nie współpracowałam blisko z moją redaktorką (zamieniłyśmy może cztery krótkie maile na książkę), a z korektorką jedynie przez redaktorkę prowadzącą w postaci dostarczenia mi pliku z poprawkami, a następnie prośbą o przekazanie jej moich pochwał i wyrazów miłości (należały się jej!).
Pod kolejnymi zdaniami z powyższej wypowiedzi wydawnictwa mogę się podpisać. Nad jednym błahym słowem w krótkiej linii dialogu Alyssy ślęczało około sześciu osób, zastanawiając się, czy pytanie, które zadała zapisać poprawnie ("Chcesz płatków?"), czy lepiej zostawić formę potoczną ("Chcesz płatki?"). Starcie wygrałam, ale traumę mam do dzisiaj. Innym przypadkiem była odmiana imienia jednej z postaci. Wówczas po dwóch stronach barykady stanęły: tłumaczka z j. rosyjskiego, filolożka rosyjskiego oraz Rosjanka po polonistyce. To starcie przegrałam i chylę czoło.
Chcę przez to powiedzieć, że pomimo przerażenia wirtualnymi stronami świecącymi czerwienią i pewnie dla wielu także dyskomfortem związanym z tym, że ktoś całkiem obcy paluchem wytyka błędy, redakcja może bardzo pomóc zarówno Wam, jak i Waszemu papierowemu dziecku. Szlifuje to, co wymaga oszlifowania i wierzcie lub nie, ale redaktorzy zazwyczaj widzą to, co chcecie przekazać i sceny dla Was naprawdę ważne i ich nie ruszają. Nie naruszają Waszego stylu, przekazu i nie tworzą na nowo postaci. Co najwyżej sugerują, jak coś zmienić. Trochę się powtórzę: to od autora zależy, czy wprowadzić lub odrzucić zaproponowaną poprawkę, więc uznajcie to pomoc w osiągnięciu jak najlepszych opinii czytelników.
Na zakończenie jeszcze szybko dodam, że redakcję powinny przejść nie tylko książki wydawane przez tradycyjnego wydawcę. Mogą, a nawet powinni korzystać z niej również self publisherzy, a i autorom przed wysłaniem propozycji wydawniczej często się zdarza sięgać po pomoc profesjonalistów, by zwiększyć swoje szanse na wydanie. W razie czego polecam Wydaj To! (zarówno z całkowicie interesownych pobudek, jak i dlatego, że znam zdolności redaktorów).
Może Was również zainteresować:
Umowa wydawnicza, czyli co negocjować przed podpisaniem?
Kim jest agent literacki i dlaczego to nie działa w Polsce?
Recenzenci wewnętrzni, czyli jak decyduje się o wydaniu książki?
Ps. Jeśli są na sali autorzy lub redaktorzy, to bardzo proszę o podzielenie się smakowitymi anegdotami!
Ps2. Skoro wracam do pisania tej serii, dajcie znać, czy wolicie by kolejny artykuł dotyczył korekty czy typów redaktorów, z którymi możecie się spotkać w wydawnictwie.
0 Komentarze