Looking For Anything Specific?

Header Ads

Pech, Słowiańskie demony i inne stwory, czyli Licencja na czarowanie Aleksandy Okońskiej!


Chyba każdy z nas czasami wrażenie, że prześladuje go pech. Mój przeważnie ma formę miesiąca (najczęściej stycznia, naprawdę styczeń mnie prześladuje!), w trakcie którego Prawa Murphy'ego odpala pełną moc i nie tylko wszystko, co nawet nie powinno się nie udać, się nie udaje, ale i dochodzę do takiego momentu, że nie wiem, czy sięgając spod kocyka po telefon dzwonić najpierw po lekarza, prawnika, czy egzorcystę. Może właśnie dlatego “Licencja na czarowanie” z jej humorystycznym podejściem do Pecha jest dla mnie lekturą dziesięć na dziesięć bez ale.


Główną bohaterką “Licencji…” jest Leta – młoda czarownica, która ma czarnego kota i ogromnego Pecha. Tak, tak, Pecha zapisanego wielką literą i takiego z gatunku tych odpornych na czterolistne koniczynki i podkowy. To potężny przeciwnik, który wytacza potężne działa. Problem w tym, że Leta właśnie ukończyła szkółkę Baby Jagi i musi zdać licencję na czarowanie, by nie zostać pozbawiona przywilejów związanych z magią, wykopana z domu i najpewniej wydziedziczona (ja tam jej babci nie ufam). Można śmiało powiedzieć, że pierwsze podejście do egzaminu wyszło wybuchowo, choć w złym sensie, a droga do poprawki jest usłana nieszczęściem i humorem, jak cała ta powieść. 


Leta jest postacią raczej nie z kanonu tych, dla których tracę głowę, ale ją polubiłam i nie wyobrażam sobie nikogo innego, kto mógłby pasować lepiej do tej historii. Polubiłam ją, chociaż ręce mi czasami przy niej opadały. Niezgrabna, roztrzepana i bezpewności siebie, sprawiała, że bardzo długo jej pecha miałam za wynik niezdarności i braku kompetencji, ale wiecie co? Jest w tym dość urocza. Nawet nie dość, po prostu Leta jest urocza w swoim nieogarze! To dobra dusza i czasami dobrze się przy takich zrelaksować. Chociaż jej rodzina w tym relaksie mi trochę przeszkadzała i chciałam wziąć widły…


W sferach czarodziejów kontakty z demonami spoza kręgu pomocników domowych były, oględnie mówiąc, niemile widziane, gdyż zazwyczaj opierały się na wymianie – i człowiek, i demon coś zyskiwali, a zapłatę przerzucali na sąsiadów albo konkurencję biznesową.


Niemniej nie tylko Letą “Licencja…” żyje. Mamy tu sporo ciekawych postaci, a każda się czymś wyróżnia. Podobała mi się relacja między Sashą i Letą (w ich scenach znajdziecie easter egga) oraz Letą i Arturem (podobało mi się zestawienie ich pecha i szczęścia na zasadzie przeciwności). W sumie Artur jest bardzo sympatyczną postacią. Niby specjalnie się nie wyróżnia na tle pozostałych, a jednak sceny z nim zawsze czytało mi się jakoś przyjemniej (dodatkowo Leta dawała się wtedy poznać z lepszej strony). Bardzo doceniam również, że wiele postaci ma swój charakterystyczny głos. Nie będę czarować, postacie są tu naprawdę nieźle zarysowane i wierzę, że każdy znajdzie swojego ulubieńca.


Za wykreowany świat postawiłabym Aleksandrze Okońskiej laurkę! Gdybym miała porównać, to pod tym względem “Licencja na czarowanie” jest połączeniem Harry’ego Pottera z Kwiatem Paproci Miszczuk i z obu czerpie to, co najlepsze! Wyobraźcie sobie alternatywną wersję Polski, w której magia istnieje, a rozwiązania magiczne i technologiczne rozwijają się obok siebie. Zainteresowani? To posłuchajcie tego: wśród ludzi i czarujących ludzi, po ziemi kroczą również wszelkiej maści stwory i demony ze słowiańskiego folkloru i tak mamy tu utopce, bełty, stare (nie)dobre Licho, a wiedźmy mają chowańce i mini smoki! Mieszanka wybuchowa, która wielu osobom skradnie serce! Osobiście uwielbiam Impa, Zefira i Stefana, który – wierzcie mi lub nie – jest bluszczem o rozwiniętej świadomości.


Mimo wszystko najbardziej doceniam, że mimo tak różnych elementów wplecionych w jedną książkę, to wszystko ma sens. Szczerze? Zaskoczyło mnie to! Poziom i ilość tych smaczków udowadnia, że autorka długo nad nimi pracowała, a reaserch był głęboki (inside info: to potwierdzona informacja!). Całość dopełnia styl autorki – zabawny, przewrotny i charakterystyczny, A magiczno-wewnętrzne powiedzonka, jak “Smocza jego Mać” są wisienką na torcie. 


Zdradzę Wam coś, co nie jest tajemnicą: “Licencję na czarowanie” przeczytałam na długo przed wydaniem, bo ją betowałam. Czytałam już też kolejną książkę autorki, którą mam nadzieję, że niebawem także będziecie mieli okazję przeczytać i powiem wprost: Okońska ma tak dobry styl pisania, że często po tym, jak przeczytam bardzo złą książkę, proszę ją o jej kolejny tekst do przeczytania, bo działa jak odkażacz, gdy coś innego wypala mi mózg. Lepszego komplementu pod adresem innej autorki chyba nie da się wypowiedzieć. Cieszę się, że teraz (w końcu!) mogę się z Wami moim osobistym odkażaczem podzielić! Bierzcie i bawcie się tak dobrze, jak ja się bawiłam! Podziękujecie mi później!


Prześlij komentarz

0 Komentarze